Kadzidełka i cytaty z Buddy to za mało. Poznajmy Azję, zanim będzie za późno

Azja nie rozumie Zachodu. Ale i my, na Zachodzie, nie rozumiemy Azji. Możemy za to drogo zapłacić – chyba że przestaniemy tam wreszcie szukać jedynie egzotyki i zaczniemy się nawzajem traktować jak ludzie.

Publikacja: 08.12.2023 10:00

Kadzidełka i cytaty z Buddy to za mało. Poznajmy Azję, zanim będzie za późno

Foto: mirosław owczarek

Plotka głosi, że pewien japoński tłumacz rozmiłowany w polskiej literaturze pragnął przełożyć „Lalkę” Bolesława Prusa na swój rodzimy język. Aby dopełnić formalności, udał się do Polski. Jako że nie znał europejskich zwyczajów w kwestii praw autorskich, postanowił zasięgnąć języka na wydziale polonistyki jednego z uniwersytetów. I tam usłyszał coś, czego się nie spodziewał: „Ale właściwie po co to panu? Przecież w Japonii nikt tego nie będzie czytał, nikt tego nie zrozumie”.

Wbrew pozorom nie jest to kolejna opowieść o zaniedbywaniu zagranicznej promocji rodzimych arcydzieł kultury, ale raczej o dziwnym stanie relacji między Wschodem i Zachodem, gdzie wzajemna fascynacja miesza się z przesądami i stereotypami. Odległa Azja jest dla zachodniego człowieka niezwykła, inna, przesiąknięta zagadkowymi symbolami, których nie potrafi odszyfrować. A nawet gdy ktoś mu je wytłumaczy, i tak będzie się upierać, że nie potrafi ich odczytać. W innym przypadku zostałby zmuszony nie tylko do podziwiania tych baśniowych Azjatów, lecz także do dogadania się z nimi i z każdym innym przedstawicielem „obcej” kultury.

Czytaj więcej

O czym myśli prawica

Budda i kadzidełka

Orient jest niezwykle pojemnym pojęciem, można do niego wcisnąć wszystko, co tylko mieszkaniec zachodniej cywilizacji uzna za odmienne – niezależnie od tego, czy leży daleko na Pacyfiku czy też w północnej Afryce. To taka sama „Azja”.

Dlatego też najłatwiej przyjąć postawę „podziwiania błyskotek”. Doceniać dobrą kuchnię, widowiskowe tańce, wspaniałe ornamenty. Takie podejście zarówno jest bezpieczne, jak i zwalnia nas z obowiązku traktowania innego jak podobnego sobie. Timothy Mitchell w „Egipcie na wystawie świata” wspomina o jednym z pierwszych XIX-wiecznych kongresów orientalistycznych dotyczącym Egiptu. Postawiono na otwartość, więc zaproszono również naukowców z tego kraju. Poważnych badaczy, pełnych nadziei, że w końcu będą mogli zaprezentować wyniki swoich rozważań na Zachodzie, poproszono o… zatańczenie tańca derwiszów.

Odległa przeszłość? „Kostiumy na dziesiąty zjazd absolwentów Princeton University w 1967 roku zaplanowano jeszcze przed wybuchem wojny sześciodniowej. Motyw (…) miał być arabski: powłóczyste szaty, nakrycia głowy, sandały. Zaraz po wojnie, kiedy stało się jasne, że motyw arabski stworzy nieco kłopotliwą sytuację, w planach zjazdu wprowadzono dyskretną odmianę. Stroje pozostały bez zmian, ale teraz uczestniczy zjazdu mieli przejść w procesji, trzymając ręce do góry w geście całkowitego poddania. Oto, czym stali się Arabowie. Od płytkiego stereotypu koczownika dosiadającego wielbłąda do powszechnie akceptowanej karykaturalnej postaci uosabiającej nieudolność i klęskę” – pisał Edward W. Said w swym słynnym „Orientalizmie”, w którym badał historię i naturę zachodnich postaw wobec Wschodu.

Na początku XX wieku w Japonii wielką popularnością cieszyła się filozofia Martina Heideggera – mieszkańcom tego kraju bliska była podejmowana przez niego problematyka nicości. Wielu Japończyków jeździło do Niemiec na jego seminaria. W japońskich przekazach przytacza się następującą historię – jeden ze studentów nareszcie dotarł na upragnione niemieckie zajęcia. Wcześniej niezwykle intensywnie się do nich przygotowywał, zaznajamiając się także z pracami innych nadreńskich filozofów. Gdy pierwszy raz przybył do sali lekcyjnej, był podekscytowany. Jego nastawienie zmieniło się całkowicie, gdy inni uczestnicy seminarium poprosili go, aby opowiedział im drobiazgowo o buddyzmie. A student miał problem, bo pochodził z inteligenckiej, ale świeckiej rodziny. Jedyne pojęcie o buddyzmie miał takie, że był sobie jakiś tam Budda i jego uczniowie.

Kiedy opowiadam tę historię, zawsze dziwi mnie pierwsza reakcja, którą wywołuje. Pojawia się uśmiech, czasami śmiech, ale i usprawiedliwienie dla niemieckich filozofów. „W końcu buddyzm wpływa na japońskie myślenie, nic dziwnego, że tak pomyśleli”, „To niemożliwe, aby nic nie wiedział na temat tej religii, przecież jest powszechna w Azji”. No tak, a u nas uniwersalne jest chrześcijaństwo, lecz ze znajomością podstawowych dogmatów wiary, nie wspominając już o teologicznych zawiłościach, też bywa różnie. Niejeden z nas byłby w kłopocie, gdyby ktoś nagle kazał mu streścić Dzieje Apostolskie.

No, ale wiadomo, w tej dalekiej Azji oni te swoje kategorie tworzą zupełnie inaczej, i tak naprawdę nie da rady się dogadać. Można ewentualnie jedynie robić biznes albo prowadzić wojny.

Często próba „dowartościowania” kultur Wschodu przeobraża się w swoją własną karykaturę. Gdy odwiedzam jakikolwiek wydział orientalistyki i czuję tam kadzidełka, widzę kolorowe szmatki albo falafele w stołówce, nie mogę się zdecydować, czy czuję niesmak czy zażenowanie. Szukam tylko tego jednego czy kilku sprawiedliwych, ukrytych w bibliotece, którzy zajmują się nauką, prowadzą ważne badania, naprawdę chcą poszerzyć naszą wiedzę. Ale tam też czeka mnie rozczarowanie, gdy co rusz w jakimś artykule natrafiam na porównanie Ludwiga Wittgensteina do Buddy. Bo w „Traktacie logiczno-filozoficznym” padło, że „granice mojego języka wyznaczają granicę mojego świata”, a Budda też miał rzec coś podobnego. I już można snuć rozważania, że na Wschodzie również jest taka dobra filozofia, gdyż podobna do tej z Zachodu, mamy dowód na to, że tam też potrafią myśleć (tak jak my, zgodnie z naszymi regułami poprawności). Co z tego, że u Wittgensteina i Buddy te tezy mają zupełnie inne znaczenie i wagę w ich koncepcjach, że wypływają z innych źródeł i służą różnym celom.

Pomieszanie z poplątaniem

Warto krótko podsumować ten paradoks. Z jednej strony Azjaci całkowicie się od nas różnią, posługują się pojęciami, których nie potrafimy przeniknąć, podczas gdy z drugiej strony jakieś tam ziarna prawdy się u nich kryją. Można ich pocieszyć, że choć nie trafił im się Platon czy Kant, to chociaż Budda sklecił ze trzy sensowne zdania. Bo tego właśnie najbardziej chcemy bronić przed hordami ze Wschodu – naszych myśli, pojęć, kategorii. Fizyka i matematyka to uniwersalne symbole, niech się tego uczą i pracują nad technologicznym postępem, ale dziedzictwo kulturowe to co innego. Nigdy nie przenikną piękna strof Petrarki.

My, oczywiście, tak samo nie zrozumiemy mądrości Linji Yixuana. Nie musimy jednak się tym martwić, bo mamy własnych autorów i możemy zapalić kadzidełka, aby oddać cześć kulturze Wschodu.

Warto zastanowić się nad tym, co przesądza o tej nieprzekraczalnej granicy poznania między wielkimi cywilizacjami Wschodu i Zachodu. Popularny argument jest taki, że bardzo długo nie mieliśmy ze sobą kontaktu, nie czytaliśmy i nie odnosiliśmy się do konstytutywnych dla danej kultury dzieł i tej przepaści nie da się już zasypać. Jak ci biedni Japończycy mają cokolwiek z tej Europy zrozumieć, skoro przez ponad 200 lat ich wyspa była odcięta od świata i w drugiej połowie XIX wieku spadło na nich całe zachodnie dziedzictwo. Nic dziwnego, że wyszło z tego pomieszanie z poplątaniem, skoro Kartezjusza zagryzali francuską literaturą oraz angielskim malarstwem.

Szkoda, że nikt nie zadaje sobie pytania, jak z takim bagażem radzą sobie europejskie dzieci, kiedy również poznają swoją historię we fragmentach i nie po kolei. Owszem, chronologia jest istotna w szkole, ale potem człowiek zaznajamia się z kulturą wedle swego uznania, raz sięgając po wiek XVIII, a innym razem po średniowiecze. A najczęściej wiedzę ma wybiórczą, ale i tak rozpoznaje prawdę, fałsz, dobro, zło i inne pojęcia, których specyfika ma wynikać z europejskiego dziedzictwa.

Czytaj więcej

O czym myśli prawica

Rasizm codzienny

Cierpko pośmialiśmy się z Europy, z jej stereotypów i niewiedzy. Tego, że miesza Arabów z daleką Azją, gdzie dostrzega tylko Chiny, Japonię i czasami Koreę, zapominając o tym, że tam znajdują się i Wietnam, i Tajwan, i Indonezja. Zaraz Azjaci będą nam się rysować jako wiecznie pokrzywdzeni, źle traktowani. Zachód ma zawsze poczucie winy. Za błędy swojej kultury, za kolonializm, za patrzenie z góry na innych.

Dlatego też choć dziwimy się pewnym azjatyckim zachowaniom, przymykamy na nie oczy, w końcu to inna kultura. O ile dotyczy to kwestii nieważnych, jak różnice w codziennych zwyczajach czy w ubiorze, rzeczywiście nie ma to wielkiego znaczenia. Jednak dezerterujemy też przy sprawach najważniejszych.

Weźmy choćby rasizm. Azjaci nie lubią obcych jeszcze bardziej niż my. Siebie nawzajem też nie lubią. Większość krajów uznaje własną kulturę za zdecydowanie lepszą od tej u sąsiadów. O ich wzajemnych niesnaskach można by napisać tomy. A o tym, jak bezlitośnie prowadzili wojny, starając się wymazać z mapy całe narody, wciąż mówi się za mało.

Dlaczego nikogo nie dziwi, gdy natrafia na szyldy w japońskich prowincjonalnych miasteczkach mówiące o tym, że „tutaj białych nie obsługujemy”? Możemy mówić płynnie po japońsku, a i tak wszyscy będą mówić do nas po angielsku, uznając, że biały nie nauczy się ich języka. Jeżeli jakaś Europejka marzy o poznaniu Azjaty przystojnego niczym chłopak z koreańskiego boysbandu i już planuje wspólne szczęśliwe życie, gorzko się rozczaruje. Owszem, nie będzie miała problemów z randkami. Niemniej raczej nie pozna mamy wybranka, a ten się jej nie oświadczy. W Azji jeszcze mocniej niż u nas podkreślane są różnice kulturowe. A żona musi spełniać określone funkcje w rodzinie, które mogą być niestrawne dla zachodnich kobiet.

Inne podejście Azjatów przejawia się też w podejściu do rządów prawa, demokracji, praw człowieka. Dopiero od niedawna wzięli się do walki z korupcją. Jednak pewne bulwersujące społeczne nawyki, nawet te najbardziej przerażające, niełatwo dają się wyrugować. Mowa głównie o kwestiach związanych z seksualnością. Problemy z pedofilią, niekiedy też handlem ludźmi, dziwaczne fetysze, aż po dwuznaczność międzyludzkich relacji – to wszystko znamy z medialnych przekazów. Dlatego tak cieszą zmiany w prawie, np. w Japonii, mające na celu walkę z seksualnym wykorzystywaniem nieletnich.

A jest jeszcze przecież kult pracy ponad siły oraz niechęć do przejawów indywidualizmu. Co ciekawe, dawne azjatyckie tygrysy wzajemnie się w tym nakręcają. To nie są stare opowieści, rodem z lat 80., lecz ich codzienna rzeczywistość. Jaki kraj będzie pierwszy w rankingach? Czyi uczniowie osiągają lepsze wyniki? Obowiązkowe wychodzenie z pracy po szefie, obligatoryjne uczestnictwo w zakrapianych imprezach, szanowanie koligacji i ustępowanie tym, którzy są starsi, choć nadal bez osiągnięć. Statystyki samobójstw rosną? Trudno, sukces gospodarczy i społeczny wymaga poświęceń, nawet jeśli oznacza to ubóstwo bądź alienację znaczącej części danego pokolenia. Podobnie cierpią na tym warunki pracy, prawa pracownicze. Część państw dogania gospodarcze potęgi, podczas gdy reszta wciąż żyje tak jak 100 lat temu. Sami Azjaci zdają się akceptować taki stan rzeczy, a my zrzucamy to na różnice kulturowe, czerpiąc przy okazji zyski z możliwości taniej produkcji towarów.

Nieważne, co myślimy o Konfucjuszu

Podobnie religia, np. ten słynny pokojowy i szlachetny buddyzm ma wiele na sumieniu. W Mjanmie (dawniej Birma) mówi się wprost, że „na całe szczęście jesteśmy buddystami i rozwijamy współczucie, bo inaczej już dawno zabilibyśmy wszystkich mieszkających tu muzułmanów”. Rzezie na tle religijnym, do jakich tam dochodziło, nie były wypadkiem przy pracy. Buddyzm wcale nie jest taką miłosierną religią, jak mogłoby nam się wydawać. Owszem, są odłamy, które cenią pokój między ludźmi. Inne natomiast wychwalają mordowanie wrogów w imię wyższych wartości.

A jest jeszcze przecież konfucjanizm, dający z jednej strony sposobność społecznego awansu dla wykształconych młodzików, a z drugiej narzucający tak sztywne ramy postępowania, że część Azji nie wydostała się jeszcze z późnego średniowiecza. I na to wszystko nakłada się islam, czasami mniej restrykcyjny niż na Bliskim Wschodzie, wciąż jednak nierezygnujący ze swoich podstawowych założeń.

Uśmiechnięci mnisi zamiatający ganki wspaniałych świątyń, którzy nie mieszają się do polityki, cenią pokój i wszelkie uniwersalne wartości… To tylko piękna wizja niemająca wiele wspólnego z rzeczywistością.

A co z nauką? Czy Azjaci chętnie dzielą się swoim kulturowym dziedzictwem? Literatura, sztuka, muzyka – owszem, z tym nie ma problemu. Ale już bardziej skomplikowane dzieła, myśli wielkich myślicieli, prace wypływające z ich specyficznego stylu myślenia – z tym już jest problem. Podobnie jak my mają głębokie przeświadczenie, że obcy raczej tego nie zrozumie. Trochę trudno im się dziwić, patrząc na to, co Zachód zrobił z buddyzmem, przekształcając go w „uważność”, i medytacją, niemniej, gdy nasi badacze powoli wyciągają wnioski ze swoich błędów, to Azjaci ani myślą o zmianie perspektywy. Jednocześnie bardzo chętnie sięgają po naszych klasyków, wykorzystując ich do własnych celów, niekiedy, aby wzmocnić swoje tradycyjne przekonania na temat metod sprawowania władzy, lecz nie tylko. Wybierają to, co najlepsze, żeby wzbogacić swoje sądy i opinie, zatrzymując swoje skarby dla siebie. Dlatego też chińscy uczeni z zaciekawieniem na konferencjach naukowych słuchają o polskiej XIX-wiecznej filozofii, lecz nie za bardzo mają ochotę usłyszeć coś w sprawie naszego rozumienia Konfucjusza czy Mencjusza.

Naturalnie, Wschód w pewnym momencie zakochał się w europejskiej cywilizacji (a później również amerykańskiej). Ale bardzo szybko doszedł do wniosku, że jednak co swoje, to swoje. Nawet więcej – w części państw wrócono praktycznie do najbardziej zacietrzewionej wersji konserwatyzmu, ocierającego się nieomal o szowinizm.

Jak zatem prezentujemy się w azjatyckich oczach? Przede wszystkim jesteśmy głupi, mało lotni, jeżeli chodzi o wiedzę i naukę. Nie potrafimy dbać o innych, skupiając się tylko na sobie. Króluje u nas wypaczony indywidualizm, przez który upadają nasze państwa. Patrzymy na innych z wyższością, choć nie ma ku temu żadnych przesłanek. W zależności od regionu bywamy też rozrzutni, głośni, natarczywi lub zbyt skąpi i wycofani. A nasze języki są proste i mało wyrafinowane, za ich pomocą nie można wyrazić żadnych istotnych kwestii. Dlatego też ani prawdy, ani świata nie znamy.

Czytaj więcej

"Królestwo: Exodus”: Nihilista w szpitalnej kaplicy

Spierać się, wytykać błędy

Przyglądamy się Azji oraz naszemu spojrzeniu w jej stronę, ponieważ nie ma już ucieczki przed wzajemnym kontaktem. W dzisiejszym, zglobalizowanym świecie nic już nie jest daleko, a wzajemne wpływy objawiają się w najmniej spodziewanych miejscach oraz momentach. Kiedyś wszyscy w Polsce odwoływaliśmy się do pewnego wspólnego zestawu wartości, czytaliśmy te same wielkie dzieła i patrzyliśmy na jedno malarstwo uznane za ponadczasowe. Dziś niektórzy młodzi mogą znać lepiej Konfucjusza niż „Pana Tadeusza”. W końcu to, co obce, jest bardziej interesujące.

Chociaż pod względem gospodarczym np. Chiny złapały zadyszkę, to wszelkie geopolityczne przewidywania wskazują na to, że Azja będzie miała coraz więcej do powiedzenia w światowej polityce. A jeśli na jej ruchy i zagrywki będziemy patrzeć przez pryzmat dawnych opinii, możemy znaleźć się w potrzasku. Nie dlatego, że nagle staniemy się bezpośrednio zagrożeni. Raczej na skutek zaistnienia warunków, których nie będziemy rozumieć.

Jednakże nie chodzi tylko o sprawy najwyższej wagi. Już czas porzucić wygodną uogólniającą perspektywę, w której królują znane od dawien dawna stereotypy. Pora zacząć nawzajem traktować się jak ludzie – tacy zwykli, choć mieszkający pod innymi szerokościami geograficznymi. Wyrzucić te kadzidełka i zrezygnować z powłóczystych „orientalnych” szat i posłuchać tego, co ten Azjata może mieć nam do powiedzenia. Równocześnie nie przymykając oczu na to, co może nam się w tych dalekich krajach nie podobać. Jak już uznajemy zasadność wolności słowa i przekonań wraz z prawami pracowników, dzieci i mniejszości społecznych, to brońmy ich bez cienia wstydu.

Musimy ze sobą dyskutować, spierać się, przedstawiać swoje racje i nawzajem wytykać błędy oraz zaniedbania. Dzięki temu w końcu przestaniemy się sobie dziwić, a zaczniemy rozumieć.

Gotowi na zmianę spojrzenia?

Lalka” ostatecznie została wydana w Japonii i zyskała też należny jej rozgłos. Pojawiły się książki o Witoldzie Pileckim oraz Januszu Korczaku będące efektem pracy japońskich badaczy. Coraz więcej Europejczyków rozpoczyna studia na dalekowschodnich uniwersytetach. Wspólne rozważania pozwalają dostrzec podobieństwo niektórych doświadczeń (np. utraty niepodległości). Coraz więcej prac na temat wschodnich sposobów myślenia zawiera w sobie coś więcej niż sam zachwyt. Internet umożliwił kontakt z ludźmi z całego globu, przez co stopniowo wychodzimy poza schematy wytwarzane przez popkulturę. Z tej wzajemnej fascynacji naprawdę może wyniknąć jakieś uniwersalne dobro.

Nie należy jednak zapominać, że w efekcie zmieni się też nasze myślenie. Mając dostęp do innych perspektyw poznawczych, będziemy już inaczej spoglądać na niektóre zagadnienia. I trzeba być na to gotowym, zastanawiając się jednocześnie, co ze swojej kultury chcemy zachować za wszelką cenę. Zwłaszcza gdy może zdarzyć się tak, że następne lata czy dekady będą należeć do Chin lub Japonii.

Plotka głosi, że pewien japoński tłumacz rozmiłowany w polskiej literaturze pragnął przełożyć „Lalkę” Bolesława Prusa na swój rodzimy język. Aby dopełnić formalności, udał się do Polski. Jako że nie znał europejskich zwyczajów w kwestii praw autorskich, postanowił zasięgnąć języka na wydziale polonistyki jednego z uniwersytetów. I tam usłyszał coś, czego się nie spodziewał: „Ale właściwie po co to panu? Przecież w Japonii nikt tego nie będzie czytał, nikt tego nie zrozumie”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi