„Między Bogiem a prawdą”: Fizyk to ma klawe życie

„Między Bogiem a prawdą” to wspomnienia i autobiografia intelektualna Marka Abramowicza. To jednocześnie najlepsza popularyzacja astrofizyki, z jaką może spotkać się polski czytelnik, który wciąż do wielu książek ma dostęp utrudniony.

Publikacja: 18.08.2023 17:00

„Między Bogiem a prawdą”: Fizyk to ma klawe życie

Foto: mat.pras.

W jednej z poprzednich recenzji cytowałem włoskiego fizyka, który tak ocenił swoją profesję: „Bycie fizykiem to mordęga; na szczęście nie trzeba chodzić do pracy”. Niestety, chodzić trzeba, a nawet jeździć za nią po świecie, jak wskazuje książka „Między Bogiem a prawdą” Marka Abramowicza, który jest astrofizykiem.

Wskutek tych peregrynacji Abramowicz był szerzej w Polsce nieznany, choć czasem pojawiał się w kraju. Jednak od wyjazdu na kontrakt naukowy w 1979 r. do Teksasu zniknął z naszego firmamentu na ponad 30 lat. Absurdy życia w PRL tak mu dopiekły, że opuszczał kraj bodaj z ulgą. Jak pisze, przesłuchania SB przed przyznaniem paszportu były dla niego upokarzające. A przecież niczego PRL-owi nie zawdzięczał: wygrywał konkurs na stanowisko uniwersyteckie gdzieś w świecie, pakował rodzinę, jechali. Większość liczących się fizyków to globtroterzy, zwiedzający świat w poszukiwaniu pracy i możliwości rozwoju naukowego.

„Między Bogiem a prawdą” z pozoru wydaje się autobiografią profesora, wszak mamy tu wspomnienia z dzieciństwa i młodości, w tym przełomowego momentu wyboru, na jakie studia pójść, i dociekania, czy uda się sprostać wyśrubowanym wymogom. Są wspomnienia ze studiów i opisy miejsc, takich jak Oksford, Triest, Kalifornia, Kopenhaga i Göteborg, gdzie Abramowicz pracował z największymi fizykami doby współczesnej. Szczególnie często wymieniany jest promotor Hawkinga, Dennis Sciama: „Od niego najwięcej się nauczyłem”.

Czytaj więcej

„Bestie, które żyły przed nami”. Ssaki kontra ssaki

Jednakże książka pomyślana została także jako autobiografia intelektualna, Abramowicz przytacza nie tylko anegdoty o wielkich fizykach, ale też pokazuje, czego sam dokonał i jaki jest stan badań. To najlepsza popularyzacja astrofizyki, z jaką może spotkać się polski czytelnik, który wciąż do wielu książek ma dostęp utrudniony. Ważną kwestią dla autora jest wiara w Boga, ale Abramowicz nie idzie drogą kosmologa księdza Lemaitre’a, który wyraźnie rozdzielał ścieżkę naukową od religijnej. Dla Abramowicza, jeśli dobrze rozumiem, rzecz sprowadza się do wyboru pomiędzy Bogiem, który wyregulował Wszechświat w kierunku powstania istot rozumnych, a koncepcją wieloświata, która po darwinowsku optuje, że należymy do liczącego zyliony albo i lepiej zbioru rozlicznych wszechświatów o przeróżnych własnościach. Autor woli wprowadzić jeden byt – Boga – niż owe miriady bytów, zresztą wieloświat nie jest koncepcją uzasadnioną naukowo. Wciąż nie ma na jej potwierdzenie żadnych dowodów ani obserwacji, jest to jeden z pomysłów, na które zdobyli się fizycy, by wyjaśnić owo zdumiewające wyregulowanie stałych naszego Wszechświata.

Skoro biografia intelektualna, to Abramowicz pokazuje też, jak radzi sobie z zagadkami, z którymi odbiorca jego książki jest bardziej zżyty, np. z kosmitami. Po włączeniu całego aparatu logiki i wiedzy ścisłej na ten temat wynika mu z rozważań, że w Galaktyce, a i w całym Wszechświecie, najprawdopodobniej jesteśmy jedyną cywilizacją rozumną. Tak pokazują gołe liczby. Od siebie dodam, że do podobnego wniosku pod koniec życia doszedł Stanisław Lem, a także słynny astrofizyk Josif Szkłowski.

Książka napisana jest pogodnym, spokojnym stylem, nawet gdy dotyka kontrowersji. Dużo miejsca zajmują opisy miejsc i ludzi sztuki. Jest Abramowicz koneserem piękna, erudytą, lubi dobre jedzenie i debaty przy stole. To wszystko zapewniła mu fizyka; jakże jej nie cenić?

W jednej z poprzednich recenzji cytowałem włoskiego fizyka, który tak ocenił swoją profesję: „Bycie fizykiem to mordęga; na szczęście nie trzeba chodzić do pracy”. Niestety, chodzić trzeba, a nawet jeździć za nią po świecie, jak wskazuje książka „Między Bogiem a prawdą” Marka Abramowicza, który jest astrofizykiem.

Wskutek tych peregrynacji Abramowicz był szerzej w Polsce nieznany, choć czasem pojawiał się w kraju. Jednak od wyjazdu na kontrakt naukowy w 1979 r. do Teksasu zniknął z naszego firmamentu na ponad 30 lat. Absurdy życia w PRL tak mu dopiekły, że opuszczał kraj bodaj z ulgą. Jak pisze, przesłuchania SB przed przyznaniem paszportu były dla niego upokarzające. A przecież niczego PRL-owi nie zawdzięczał: wygrywał konkurs na stanowisko uniwersyteckie gdzieś w świecie, pakował rodzinę, jechali. Większość liczących się fizyków to globtroterzy, zwiedzający świat w poszukiwaniu pracy i możliwości rozwoju naukowego.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi