Wakacje z Kmicicem: Orla, Bielsk Podlaski i hajda na Drohiczyn

Podlasie jako centrum? Axis mundi z „Potopu” nie jest wymysłem Sienkiewicza. Dzięki Kmicicowi razem odnajdziemy ślady prowincji, która była kiedyś prawdziwą stolicą. Podciągać hajdawery, wiązać soroki, w drogę!

Publikacja: 28.07.2023 17:00

Po Holokauście synagoga w Orli stała się pustym budynkiem, bez miejscowych Żydów codziennie zaglądaj

Po Holokauście synagoga w Orli stała się pustym budynkiem, bez miejscowych Żydów codziennie zaglądających do swojego domu modlitw. Teraz siłami lokalnej społeczności jest odbudowywana, ale prace idą mozolnie

Foto: Zoja Goworska

Może na Podlasie?” pytał Zagłoba, a wtórował mu Wołodyjowski: „Co byście waszmościowie powiedzieli na to, gdybyśmy [...] poszli na Podlasie?”. Za to Janusz Radziwiłł już się nie zastanawiał, on nakazywał Kmicicowi: „Naprzód pojedziesz na Podlasie”. Potem oznajmiał, że sam tam „jutro wyjeżdża z wojskiem”. Sprawa była przesądzona, kiedy przyszedł list, w którym Sapieha ostrzegał: „Chcesz Wasza Ks. Mość wojny domowej [...]? To przybywaj na Podlasie”. Radziwiłł wahał się, ale w końcu zadecydował: „Jutro ruszam na Podlasie”. Później tymi samymi słowami swoją wolę ogłosił stryjeczny brat Janusza, Bogusław: „Jutro ruszamy na Podlasie”.

Co oni z tym „jutro”, zachodzimy w głowę, jesteśmy w sercu Podlasia już dziś, ile mamy na was czekać? Spoglądamy jeszcze na drogę, a nuż nadjedzie Kmicic, nieraz tak bywało.

Czytaj więcej

Wakacje z Kmicicem: Tykocin, Kiermusy, nieco Białegostoku

Piwa tu nie pijcie

Zatrzymaliśmy się w nieprzypadkowym miejscu, 15 km za Bielskiem Podlaskim, jadąc na Białystok, przy zajeździe. Pamiętaliśmy, że 20, 30 lat temu nazywał się Zagłoba, i mieliśmy nadzieje, że spotkamy tu jeśli nie naszego przewodnika, to choćby pana Onufrego czy kogoś z „Potopu”. Zmieniono jednak nazwę na bardziej rustykalną, nie ma już drewnianych ław i stołów, a na nich flaków i piw herbowych, warzonych w białostockich Dojlidach. Zresztą nie ma też kierowców starów, jelczy czy zapomnianych roburów, moczących w tych potrawach i napitkach wąsiska.

Ze wspomnień wyrywają nas dzieci, prowadzą na pobliski most, o którym już wspominaliśmy przy okazji spacerów po Tykocinie. „Nie carski, a cesarski”, można by powiedzieć. Zbudowano go pod koniec XIX wieku w  Bydgoszczy, w dzielnicy Fordon, i umożliwiał przeprawę przez Wisłę. Swego czasu najdłuższy w całych Niemczech i trzeci w Europie. Wysadzili go sami Niemcy w czasie II wojny światowej i 18 przęseł runęło do wody. Martwa przeprawa okazała się dawcą inżynierskich organów i 10 przęseł rozwieziono po Polsce, a dwa z nich przerzucono właśnie tutaj.

Non omnis moriar, żartujemy, ale dzieci już nie słuchają. W zdobne koła na poręczy wciśnięto kopertę z napisem „Wakacje z Kmicicem”. Otwieramy, a tam płócienna mapa w kwadrat, z adnotacją „Bielsk Podlaski / Skala 1:100 000 / Wojskowy Instytut Geograficzny Warszawa 1937” i karteluszek, gdzie czytamy: „bo będą tacy, co idąc z diabelskiej służby w boską, ostrzegą ich, by ni w Orlu, ni w Zabłudowie piwa nie pili”.

Jak ślepy huragan

Kraina otwartych okiennic, jak nazwały się pobliskie wsie ze względu na parterowe domki ze zdobionymi, barwnymi okiennicami i drewniane kolorowe cerkwie, nie ma zróżnicowanej oferty noclegowej. Przy tym wcale nie jest tak tanio i dla naszej szóstki koszt wynajęcia chatki z „podlaskim klimatem” w cenie to równowartość hotelowej doby nad Bałtykiem. I stawiamy na znane z peerelowskich ośrodków wczasowych domki, wyposażone w łazienki i nowy sprzęt kuchenny. Całkowicie wystarczają, a przy tym owiewa je sosnowe powietrze, w którym rezonują odgłosy wieczornej Narwi. W cenie głęboki, regenerujący sen, a przynajmniej tak się zdawało.

Bo w nocy budzą nas łomoty, sądzimy, że to burza, jak mawiało się u nas w domu, chodzi bokiem, ale rano wyjaśnia się, że to nasz przyjaciel. W „Potopie”, jak w lokalnej prasie, znajdujemy wytłumaczenie: „W Wojszkach, niedaleko Zabłudowa w szczerych radziwiłłowskich ziemiach, wpadł [Kmicic] jak ślepy huragan na samą kwaterę książęcą”. Do wsi, o której mowa, rzeką są 2–3 km i hałasy niosły się po wodzie. I tu przypomina się przesłanie z karteczki, by nie pić piwa w „Orlu” ani Zabłudowie. Rozkładamy mapę i okazuje się ona być wycinkiem większej całości. Nasz fragment sięga tylko do Bielska Podlaskiego, a poniżej gubią się czerwone poziomice, zielone lasy i bordowe drogi. Nie ma Orli, Siemiatycz i Drohiczyna, jakby był to znak, że sami mamy tę część dorysować.

Ruszamy najpierw do Orli, a nie „Orlu”, jak pisał Kmicic, bo nie wątpimy, że mapa i zagadkowe przesłanie od niego pochodzą. Na marginesie, o tę nazwę pytaliśmy kiedyś profesora Jana Miodka, czy aby nie jest to relikt dawnych zmian w słowiańszczyźnie. Wieki temu w naszym języku pojawiła się tzw. przestawka i tam, gdzie sięgała polszczyzna, takie nazwy jak Orla albo Karwia powinny stać się Rolą i Krowią. Nie stało się, więc podejrzewaliśmy, że w pierwszym przypadku silniejszy okazał się dominujący na Podlasiu język ruski, a w drugim, na Półwyspie Helskim, kaszubski. Profesor uważał jednak, że Orla pochodzi od orła. Teraz, przeglądając publikację poświęconą imionom rzek i miejscowości Podlasia, znaleźliśmy potwierdzenie jego słów.

Czytaj więcej

Życie i śmierć Wiktorii Ameliny. Wierzyła, że Ukraińcy zwalczą rosyjskie zło

Selfie z królobójcą

Omijamy bokiem Bielsk Podlaski, jedziemy przez wsie Kożyno i Zubowo, a w Sakach skręcamy w polną drogę, do Hryniewicz. Stamtąd pochodził człowiek duchem i czynem bliski Kmicicowi, Ignacy Hryniewicki. W Petersburgu 13 marca 1881 r. rzucił bombą w cara Aleksandra II i obaj zginęli. Miejscowi wskazują, gdzie mógł się znajdować dwór, w którym przyszedł na świat ten jedyny polski królobójca. Poza drzewami nic tam nie ma.

Znów jedziemy polną drogą, okna otwarte, na liczniku góra 20 kilometrów na godzinę. Pachnie ziołami, zbożem i upałem. Po 1,5 km stajemy przy Wielkim Gościńcu Litewskim. Od XIII w. łączył dwa państwa, Polskę i Litwę, a później był główną magistralą Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Rozglądamy się – wygląda jak zwyczajna polna droga, tuż obok trzy krzyże, dwa prawosławne i katolicki. Po drugiej stronie zaczyna się wieś Kotły. Stamtąd pochodziła rodzina Borysa Kowerdy, a on sam pomieszkiwał tam w dzieciństwie. 7 czerwca 1927 r. Kowerda na warszawskim Dworcu Głównym zastrzelił radzieckiego ambasadora, wtedy zwanego posłem, Piotra Wojkowa. ZSRR uznał to za „akt wojny” i Armia Czerwona stanęła na baczność, propagandyści krzyczeli: „Wojna, wojna z Polszą!”.

Co się stało, że z dwóch wsi, z jednej można dziś dostrzec dachy drugiej, pochodzili zamachowcy o skrajnie różnych motywacjach? Hryniewicki, młodzieniec z rodziny katolickiej, ale o bojarskich korzeniach, był, jakbyśmy powiedzieli, lewakiem i oddał życie za ideę internacjonalistycznej rewolucji. Kowerda, tutejszy, prawosławny, wykształcony, zabił Wojkowa za to, że ten w Jekaterynburgu w 1918 r. brał udział w morderstwie Mikołaja II. Jako ciekawostkę powiedzmy, że Kowerda był już człowiekiem medialnym i podczas zamachu miał w kieszeni swoje zdjęcie dla prasy.

Może Kmicic nam to wszystko wyjaśni, w końcu to jego ludzie.

Dobra Orla

Już wiemy, że Janusz Radziwiłł nakazał zatruć piwa i wódki w swoich dobrach w Zabłudowie i Orli. Liczył, że konfederaci, których oddziały prowadzili na Podlasie Wołodyjowski, Skrzetuski i Zagłoba, wypiją zapasy z piwnic i cóż...

Kmicic ostrzegł wszystkich w porę i teraz, wdzięczni mu za tę przestrogę, nieśpiesznie obchodzimy orlańską synagogę. To główny i najważniejszy zabytek w tej dużej wsi, która kiedyś była trzy- czy czterokrotnie większa. W czasie I wojny światowej doświadczyła bieżeństwa, a więc masowej fali ewakuacji w głąb Rosji; ludzie bali się Niemców, carscy urzędnicy podsycali jeszcze strachy i setki mieszkańców nie wróciły już do siebie. W dwudziestoleciu międzywojennym pozostali głównie Żydzi, których było co najmniej 1,5 tys. Oni odbudowali świątynię i uczynili z Orli kupieckie, rozgadane, rozmodlone miasteczko, z rozczuleniem wspominane przez naszą babcię, nie tylko jako centrum lokalnego handlu, ale też życia. Myślimy o tym, obchodząc kolejny raz świątynię. Po Holokauście stała się pustym budynkiem, bez orlańskich Żydów, codziennie zaglądających do swojej synagogi. Później przez dekady służyła jako skład produktów rolniczych, i tak przetrwała. Teraz siłami lokalnej społeczności jest odbudowywana, ale prace idą mozolnie. Zaglądamy przez zamknięte drzwi i w promieniach padających przez górne okna widać menorę i żywe cegły, które może niebawem pokryją się odrestaurowanymi freskami.

A na fasadzie tuż przy wejściu odsłonięty kamień z inskrypcją, jak się domyślamy, po hebrajsku. Co może znaczyć? Na kanale projektu poświęconego dokumentowaniu żydowskiej przeszłości – Bagnówka – odnajdujemy film, gdzie Alan Greenberg, turysta z Jerozolimy, odczytuje napis: „Zabrania się sikania w obrębie synagogi”. Tego się nie spodziewaliśmy!

Nasz przyjaciel, rosyjskojęzyczny, żydowski poeta i eseista ukraińskiego pochodzenia i niemiecki lekarz w jednym, Demian Fanszel, do którego wysyłamy zdjęcie, nie potrafi odczytać inskrypcji, ale odpisuje, że „synagogi, w odróżnieniu od kościołów, cerkwi, to nie tylko domy modlitwy, ale i domy spotkań, przy których m.in. odbywały się sedery, paschalne wieczory z winem”, więc całkiem możliwe, że taki napis był zasadny. Szperamy szybko w internecie i wyskakuje artykuł Wojciecha Konończuka „Dobra Orla w latach 1771–1914” z „Bielskiego Almanachu Historycznego” i tam wiadomość: ziemiami tymi, należącymi do Radziwiłłów, w latach 1832–1854 zarządzał carski generał Ludwik Wittgenstein. Jedna literka w imieniu, zamiast „k” – „g”, i byłby Ludwig Wittgenstein, najjaśniejsza gwiazda filozofii analitycznej. Śmiejemy się, że serce neopozytywizmu biło nie tylko w Wiedniu, ale też na Podlasiu, w Orli.

Czytaj więcej

Wakacje z Kmicicem: Pułtusk i Puszcza Biała

Przystanek przyszłość

A w Bielsku, oddalonym w linii prostej 10 km od Orli, koniecznie idźcie na lody. Najlepsze znajdziecie w centrum, na skwerze między niebieską jak cukierek cerkwią michajłowską a urzędem miasta. Napis głosi „Lody jak dawniej” i się nie zawiedziecie. Może sorbety nie będą tak owocowe jak w rzemieślniczych lodziarniach, posypki i polewy nie aż tak fancy, za to gałka bagatela 3,5 zł; tylko gotówką.

Potem usiądźcie na ławce. Po drugiej stronie ulicy drzewa zasłaniają mural, ale zarys można dostrzec. Na ścianie ułan na koniu, za nim jeźdźcy, w tle bielski ratusz. Tak upamiętniono dzień 16 lutego 1919 r., kiedy wjechali tu polscy żołnierze i wyzwolili miasto spod niemieckiej okupacji. Jeszcze ciekawiej jest tuż obok. Na kamiennym postumencie stalowe popiersie żołnierza w rogatywce. To kapitan Władysław Wysocki, syn ziemi bielskiej, który razem z kościuszkowcami Berlinga walczył i zginął pod Lenino. Pod pomnikiem wieniec i dwie szarfy z cyrylicznymi napisani „Brat za brata” i „Chwała bohaterom”.

Dlaczego się tam znalazły, co oznaczają, czy mają odniesienie do współczesności – nie wiemy. Na pewno to dowód nieprostej historii miasta, którą niełatwo zrozumieć turystom. Chcieliśmy się więcej dowiedzieć o zagadkowej wiązance, ale zza metalowego kapitana dobiegł znajomy głos. Szkoda że nie ma lodów o smaku Szweda! – zadudniło i wyłonił się Kmicic. „Znał [ja] Kiemliczów dobrze – powiedział i wziął się pod boki – albowiem ojciec i dwaj synowie służyli [pode mną] za owych czasów, gdy na Białej Rusi prowadził na własną rękę wojnę z Chowańskim [...], byli to żołnierze mężni i równie okrutni jak mężni”. Zaproponował, żeby odwiedzić Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach, niegdyś wsi, dziś dzielnicy Bielska, i poznać bliżej białoruskich mieszkańców Podlasia. Tamtejszy skansen, izbę pamięci i prężne wydawnictwo założył i prowadzi Doroteusz Fionik. Od kilku lat otworzył się też na działania artystyczne i warsztaty z najmłodszymi. Po drodze trafiliśmy pod pięciometrowy krzyż w centrum Studziwód, ozdobiony ikonami stworzonymi przez dzieci. A stamtąd już kilkadziesiąt metrów do skansenu. Trwało właśnie malowanie wrót kłuni, czyli stodoły, i wyglądało, jakby sam malarz Paul Klee, prekursor surrealizmu, przejął gumno.

Jeszcze do niedawna „mieli za sobą przeszłość, ale nie mieli przyszłości” – szepnął zagadkowo Kmicic i wskazał na upaćkane farbami maluchy, jakby chciał powiedzieć, że dziś wiele się zmieniło.

Rzeczpospolita Wielu Narodów

Czas jechać dalej. Kmicic w świetnym humorze wcisnął się na „dziecięce” siedzenie w trzecim rzędzie i kiedy zbliżyliśmy się do Bociek, zawołał: „Na popasach kazałem sobie pachołkom skórę dyscyplinami orać, a to żeby mniej przystojne chęci wygnać, które pod skórą mają swoje siedlisko, a które confiteor, na kształt bąków mnie cięły”.

Opowiedział też, jak kupił tutaj biczyk, od nazwy miasteczka, boćkowiec; są też badacze, sugerujący, że to dyscyplinka była pierwsza i imię Boćki pochodzi nie od bocianów, a od wyrobów rymarskich. Później pokazał barokowy kościół i nad Nurcem ruiny mykwy, żydowskiej rytualnej łaźni. Po czym do Siemiatycz streścił historię Samuela Kmicica, który w połowie XVII w. posłował do Czarnieckiego i pod Boćkami napadły go wojska Chowańskiego. Gadałby jeszcze przez całe Siemiatycze, ale nagle podskoczył jak rażony gromem i krzyknął: „Pal z bata!”. Zmitygował się i poprawił: „Gazu!”. Okazało się, że na końcu tej 16-tysięcznej miejscowości ostał się jeden z zajazdów, nazywanych w latach 70. imionami postaci z „Trylogii”.

Lokal „U Kmicica” stoi dziś na końcu Siemiatycz, po prawej, przed rondem. Wyróżnia się swoją peerelowską architekturą i serwowaną tam, wciąż niezłą, kuchnią „polskich dróg” sprzed pół wieku. Powstał w czasie, gdy w mieście organizowano telewizyjny Turniej Miast; żyła nim cała powiatowa Polska. Siemiatycze rywalizowały wtedy z Człuchowem i na Podlasie przyjechali m.in. filmowy Kmicic, czyli aktor Daniel Olbrychski i Maryla Rodowicz. Nawet listonosze ścigali się na motorynkach.

Na koniec ruszamy do Drohiczyna, dawnej stolicy Podlasia. Kmicic, choć nie polityk z natury, rozmarzył się i przypomniał, że w 1253 r. koronowano tam jedynego w historii króla Ukrainy, Daniela. Insygnia przyjął z nadania papieża Innocentego IV. My dodajmy, że Bronisław Geremek w tym wydarzeniu dostrzegł próbę włączenia do europejskiego uniwersum ziem wschodnich. Czemu więc dziś nie mówić o Podlasiu jak o miejscu, gdzie narodziła się idea przyjęcia Ukrainy i Białorusi do zachodniej wspólnoty?

Ale na razie opuszczamy tę krainę. Na rzecznym promie poruszanym siłami ludzkich mięśni, którym w Drohiczynie przeprawiamy się przez Bug, żegnamy Kmicica. Zostaje na Podlasiu, będącym kiedyś sercem projektu cywilizacyjnego zwanego Rzecząpospolitą Obojga (choć lepiej by brzmiało „Wielu”) Narodów.

– Paaaa, panie Andrzeju! – wołają dzieci już z mazowieckiego brzegu – Do zobaczenia za rok!

Może na Podlasie?” pytał Zagłoba, a wtórował mu Wołodyjowski: „Co byście waszmościowie powiedzieli na to, gdybyśmy [...] poszli na Podlasie?”. Za to Janusz Radziwiłł już się nie zastanawiał, on nakazywał Kmicicowi: „Naprzód pojedziesz na Podlasie”. Potem oznajmiał, że sam tam „jutro wyjeżdża z wojskiem”. Sprawa była przesądzona, kiedy przyszedł list, w którym Sapieha ostrzegał: „Chcesz Wasza Ks. Mość wojny domowej [...]? To przybywaj na Podlasie”. Radziwiłł wahał się, ale w końcu zadecydował: „Jutro ruszam na Podlasie”. Później tymi samymi słowami swoją wolę ogłosił stryjeczny brat Janusza, Bogusław: „Jutro ruszamy na Podlasie”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi