Wakacje z Kmicicem: Tykocin, Kiermusy, nieco Białegostoku

Z tykocińską fortecą wiąże się opowieść, jak na mizogina Kmicica, który nas tu ściągnął, zaskakująco feministyczna.

Publikacja: 14.07.2023 17:00

Sienkiewicz w „Potopie” opisał nie tylko historyczny szturm na tykocińską fortecę (na zdjęciu jej dz

Sienkiewicz w „Potopie” opisał nie tylko historyczny szturm na tykocińską fortecę (na zdjęciu jej dzisiejsza postać, po współczesnej rekonstrukcji), ale i ostatnie chwile Janusza Radziwiłła, który za tymi murami skonał 31 grudnia 1655 r. Do tych wydarzeń Andrzej Kmicic nie przyłożył porywczej ręki. Amatorzy historii co roku organizują tu jednak inscenizację zdobycia zamku i wśród postaci z epoki pojawia się niejaki Kmicic Samuel

Foto: Arkadiusz Fajer/Shutterstock

We wrocławskiej taksówce znajomi rozmawiali o Andrzeju Waligórskim. Kierowca się zatrzymał. „Mistrz Waligórski” – poprawił i zaoferował, że kurs będzie za darmo, jeśli tylko obejrzą pamiątki, jakie zgromadził po tym pisarzu, satyryku, redaktorze, ale też wielkim koneserze polskości. A tej szukać można na trzy sposoby – przekonywał taksówkarz – na baczność, jak naukowiec, oraz z przymrużeniem oka – i mistrz Waligórski wybrał trzecią z dróg. Upodobał sobie zwłaszcza „Trylogię” i dziś powiedzielibyśmy: pisał sienkiewiczowskie fanfiki.

Pamiętaliśmy o tym i gdy dotarliśmy do Tykocina, zajrzeliśmy do zebranych drukiem tekstów Waligórskiego, prezentowanych na falach Trójki w audycji „60 minut na godzinę”. A tam inspirowana „Potopem” krotochwila „Oblężenie Tykocina”. Wszystko w krzywym zwierciadle. Zagłoba ofiarowuje szwedzkiemu królowi Inflanty zamiast Niderlandów. Co ważniejsze, w tykocińskim zamku, według Waligórskiego, więziono Billewiczównę i groziło jej niebezpieczeństwo ze strony Radziwiłła. Czytajmy:

„Atoli gdy jurny magnat brał się do amorów, tedy uciekała mu po zamkowych komnatach, korytarzach i wirydarzach, aż wreszcie właziła na solidny gdański regał, gdzie nie mógł jej dosięgnąć, tylko nogami tupał, oczami przewracał i mawiał do zaufanego Sakowicza:

– Okrutna z tej panny regalistka!”.

Nasz Kmicic świdrował oczami mury i w wyobraźni widział, jak mebel zostaje zdobyty.

Czytaj więcej

Życie i śmierć Wiktorii Ameliny. Wierzyła, że Ukraińcy zwalczą rosyjskie zło

O czym szumią trzciny

Och, zobaczyć ten regał, ale w poniedziałki zamkowe muzeum jest nieczynne, więc skorzystaliśmy z tamtejszej restauracji i wróciliśmy na tykociński rynek. Upał i za drogie lody przegoniły nas z nieosłoniętego placu. W godzinie Pana, jak mawiali Grecy o najgorętszym momencie dnia, nie jest to miejsce najprzyjaźniejsze. Na domiar rowerzystka zamierzała nas staranować na chodniku i powiedziała tylko „Chcę tędy”. Wszystko, co jest tam pięknego, poukrywało się i postanowiliśmy wziąć przykład z Kmicica, który tym razem poświęcał nam mniej czasu i w okolicy gromił wrogów.

Odjechaliśmy ledwie 5 km do Kiermusów. Od XVI wieku są one nadnarwiańskim kąpieliskiem Tykocina. Dziś urzędnicy określają je mianem kolonii bądź osady, ale lepiej wbrew administracji powiedzieć: inny świat.

Nad rzeką i starorzeczem znajdują się siedliska inspirowane architekturą dworkową. Jedne zostały odrestaurowane, inne wzniesione niedawno i wystylizowane na podlaską modłę, wszystkie z ciemnobrązowego drewna, tylko kolorowe zdobienia wokół okien. Gdy się jedzie między nimi, uderza dbałość o szczegóły. Jeśli się zatrzymamy, ta banalna konstatacja nabiera treści. Nas zauroczyła stara tabliczka z oznakowaniem PKS, jak sprzed dekad, ale znajdziemy przedwojenne inskrypcje, dawne słupy graniczne, a nawet przemyślne oznakowania kierujące na Ostoję Żubra i wioskę bocianów, o której przyjdzie jeszcze powiedzieć.

Jednak tym, co sprawiło nam największą radość, i by tak rzec, przemówiło, były sitowia, trzciny, wszystko to, co Sienkiewicz nazywał oczeretami. Naturalna flora tych podmokłych ziem, którą zazwyczaj podziwiamy w nieodległych parkach narodowych Biebrzańskim i Narwiańskim. Ale i tu, choć w mniejszej skali, zachowała się w pełnej krasie. Wiał wiatr i w drodze do kiermusiańskiej kwatery otoczyła nas roślinność. Szumiała w sposób nieporównywalny z niczym, a przy tym pogwizdywała, jakby między tymi szszszszszsz była ludzka nuta.

Nie słodka to mowa, lecz raczej pieśń o historiach, miłości, zdradzie i walce na śmierć i życie. Nagle jakby zaszeleściła słowami: „Kmicic kazał naciąć pęki łoziny, zwiędłego sitowia, trzcin i poprzywiązywać koniom do boków”. Nie wierzycie, nic prostszego – sprawdźcie.

Małomówna Oleńka

Tylko nie upychajcie w jednym dniu Tykocina, Kiermusów i odległego o 30 km Białegostoku, jak robi wielu turystów. Słyszeliśmy sami, mówili to głośno, nie kryli emocji związanych z pośpiechem. W tych okolicach nowe i nieznane jest jak jeż, samo przyjdzie, pod wieczór, trzeba tylko chwilę poczekać. Doświadczyliśmy tego, gdy zajęliśmy nasz pokój, z którego widać i słychać trzciny.

Poznajemy teraz okolicę w stylu slow, powoli. Cały tutejszy kompleks budynków nazwano Rzeczpospolitą Kiermusiańską, a poszczególne siedliska to np. Dworskie Czworaki czy Domek Rasputina. Jest i karczma Rzym, szczycąca się zasłużonym mianem kulinarnej stolicy Podlasia, oraz Jantarowy Kasztel, czyli prywatne Muzeum Oręża Polskiego im. Jerzego Hoffmana. To „zrekonstruowany XV-wieczny obronny zamek nizinny – piszą na stronach muzeum – zbudowany całkowicie według starodawnych technik budownictwa”.

Wieczorem wiatr się wzmaga, zapowiadają burze i okolica huczy trzcinami. Ruszamy pod mury kasztelu. W przylegającym lasku dzieci odkrywają symboliczne nagrobki, krzyże czy wspomniane słupy graniczne i ku naszej radości na głos czytają inskrypcje; w czasach rozbiorów w Kiermusach stały carskie znaki wytyczające granicę Imperium Rosyjskiego, dalej na zachód zaczynało się Królestwo Polskie.

Mamy chwilę dla siebie, żeby znów zajrzeć do „Potopu”, nurtuje nas, czy Oleńka była w Tykocinie. Sienkiewicz nic o tym nie pisze i jej obecność za murami, jak się zdaje, była inwencją Waligórskiego. Przy okazji sięgamy do artykułu, którego autor liczył słowa i zdania w „Trylogii”. Mieliśmy nadzieję, że tam znajdziemy zestawienie postaci i miejsc, ale tekst okazał się pracą na inny zgoła temat. Jego autor, krakowski badacz i tłumacz Jan Rybicki, wyliczył, że spośród wszystkich dialogów w „Potopie” Billewiczównie przypada ledwie 2,7 proc. Kmicic mówi na 19 proc., Zagłoba 11 proc., dwaj Radziwiłłowie, Janusz i Bogusław po 6 proc. i nawet postać drugoplanowa, król jegomość, nagadała się na 3,3 proc. Nie dość na tym. Zdania wypowiadane przez Oleńkę, bądź co bądź główną bohaterkę, są krótkie, raczej pojedyncze i charakteryzują się ubogim słownictwem.

Mizogini, ten Sienkiewicz ze swoim Kmicicem, pomyśleliśmy, gdy natrafiliśmy na konkluzję Rybickiego: „Można zaryzykować twierdzenie, że w tym męskim świecie [kobiety] są elementem obcym”.

Czytaj więcej

Kłajpeda. Jak Niemcy odnaleźli swoje miejsce w ZSRR i na Litwie

Rebeka Tykocińska – pierwsza na świecie

Nocą błyskało i barabaniło i przywitał nas chłodny poranek, zapowiedź dnia z temperaturami nieprzekraczającymi 20 stopni. Za to na werandzie Kmicic! Wrócił z toczonych walk i pochylony nad księgą nerwowo przewracał karty. Uniósł tomiszcze i zauważyliśmy, że stron nie zapisano ani łacińskim, ani cyrylicznym alfabetem, lecz – jak się domyśliliśmy – hebrajskim. Spojrzał, złagodniał i powiedział: „Miałem towarzysza, szlachcica kurlandzkiego, niejakiego Zenda, którego mi laudańscy ludzie usiekli. Od niegom się nieźle po niemiecku poduczył. W Inflantach też często bywałem...”. Ale co innego rozumieć, a co innego czytać, tym bardziej że był to jidysz, nieco tylko podobny do niemieckiego i zapisywany alfabetem hebrajskim, którego rycerz nie znał.

Co to za książka? Odpowiedź wprawiła nas w osłupienie. Poradnik dla kobiet Rebeki Tykocińskiej, nazywanej na świecie Tikitiner; w jidysz jedna z nazw Tykocina brzmi Tikitin właśnie. Autorka najprawdopodobniej wywodziła się stąd, ale większość życia, między 1550 a 1600 rokiem, spędziła w Pradze i tam powstało to dzieło, zwane „Meneket Rywka” („Piastunka Rebeki”). I choć nie przesądzono jednoznacznie o tykocińskim pochodzeniu, pośrednim dowodem kilka słów z książki, inspirowanych mową białoruską, m.in. „dawenen” od „dawno”.

Niestety, wciąż mało wiemy o Rebece, a przecież, jak twierdzą jej nieliczni znawcy, była albo pierwszą kobietą, która napisała książkę po hebrajsku, albo – uwaga! – pierwszą na świecie autorką dużej książki. Powtórzmy, numer jeden w historii.

Rebeka swoje dzieło gruntownie przemyślała i oparła na cytatach z Tory, a układ rozdziałów wywiodła z kształtu żydowskiego świecznika. Dopiero niedawno „Meneket Rywka” przetłumaczyła na polski badaczka Ewa Weres i dzięki niej zaglądamy do poradnika sprzed 450 lat:

„korpus menory oznacza kobietę; sześć ramion to sześć rozdziałów, które napiszę, z Bożą pomocą, po tym rozdziale, i one wszystkie będą dotyczyć kobiety. Znaczy to, że powinna przeczytać sześć rozdziałów razem z pierwszym, który jest (jak) korpus dla pozostałych sześciu rozdziałów”.

Poradnik nie różnił się od podobnych tworzonych wtedy przez mężczyzn dla kobiet. Rebeka daje w nim wskazówki dla panien i mężatek, opisuje, jak traktować rodziców, a jak teściów, dzieci i małżonka. Promowała postawę adekwatną stulecia temu, która dziś wyda się co najmniej konserwatywna. Ale tym, co wyróżnia tę książkę, są piękne metafory i umiejętność wtłoczenia biblijnej symboliki do języka poradnika. Pamiętajmy więc, że jeśli „płomień gaśnie, chociaż lampa, oliwa i knoty są czyste”, to „ktoś nieumyślnie zgrzeszył”.

Może dlatego Kmicic, który sam wielokrotnie łamał zakazy prawne i moralne, próbował sięgnąć po tykocińskie mądrości. A może chciał się nauczyć, jak postępować wobec Oleńki. Czy mu się to udało? Chyba tak, bo Sienkiewicz „Potop” zakończył:

„Niechętni (bo któż ich nie ma) mówili wprawdzie, że żony we wszystkim zbytnio słucha, ale on się tego nie wstydził, owszem, sam przyznawał, że w każdej ważniejszej sprawie zawsze rady jej zasięga”.

Imperium i PRL

Ale my tykocińskiej przygody nie kończymy i w dżdżysty ranek zwiedzamy. W Kiermusach mijamy jedyną w Polsce prywatną zagrodę hodowlaną żubrów. Te największe ssaki lądowe Europy Kmicic obiecał pokazać w Białowieży, więc przejeżdżamy mimo, a zatrzymujemy się po 2 km. Nasza czteroletnia Ewunia fascynuje się bocianami i nie moglibyśmy nie zajrzeć do folwarku Pentowo, cieszącego się mianem Europejskiej Wioski Bocianów. Jej historia zaczęła się od paradoksu. W 1992 roku w okolicy przeszedł huragan, połamał wierzchołki drzew i te piękne ptaki zaczęły się tu chętniej osiedlać. Dziś są 34 zamieszkałe gniazda. Ewunia zachwycona, pozostała trójka na pewno się nie nudziła, a my wynosimy niejasne przeczucie, że bocian odegra w tej historii ważną rolę.

W Tykocinie szwendamy się nie niepokojeni przez nikogo. Sądząc po architekturze, chyba najmocniej odcisnęły się tu dwie epoki, końcówka Imperium Rosyjskiego oraz nie aż tak odległe lata 70. I w efekcie zżyły się ze sobą zjawiskowe parterowe domki i pereelowskie „murowanki”; na dwóch z nich wiszą jeszcze tabliczki ze znakiem Cechu Rzemiosł Różnych i informacją, że w jednej pracował murarz, w drugiej „instalator wod. kan.”.

Nieśpiesznie kierujemy się w stronę zrekonstruowanego zamku. Po prawej kościół z charakterystyczną fasadą, zwaną jakże celnie, parawanową. Kilka lat temu gościliśmy w tamtejszej parafii w poszukiwaniu aktu urodzenia bohatera naszych wcześniejszych tekstów, Michała Jankowskiego (1842–1912), zesłańca na Syberię, który nie tylko nie dał się złamać, ale na krańcach kontynentalnej Azji, nad Morzem Japońskim, wzniósł prawdziwe imperium. Jako dziecko mieszkał w pobliskiej Złotorii i pewnie nie raz przekraczał w tym miejscu Narew, choć most, po którym idziemy, został przywieziony tu w latach 50. z Dolnego Śląska, podobnie zresztą jak ażurowy most na trasie Białystok–Bielsk Podlaski. Z tą tylko różnicą, że tamten przytargano z Bydgoszczy.

Czytaj więcej

Jak pani Larsson urzekła Ikeę

U Barbary Radziwiłłówny

I znów na zamku. Sienkiewicz w „Potopie” opisał nie tylko historyczny szturm na tę fortecę, ale i ostatnie chwile Janusza Radziwiłła, który za tymi murami skonał 31 grudnia 1655 roku. Do tych wydarzeń Andrzej Kmicic nie przyłożył porywczej ręki. Choć sprawa nie jest jednoznaczna i tykocińscy amatorzy historii co roku organizują tu inscenizację zdobycia zamku i wśród postaci z epoki pojawia się niejaki Kmicic Samuel. Był on historycznym pierwowzorem naszego wakacyjnego przewodnika, choć Sienkiewicz niejedno od siebie dopisał i znacznie skomplikował bohatera „Potopu”. Poza tym nie natrafiliśmy na teksty historyków, w których potwierdzałoby się, że Samuel szturmował ten zamek, bo że walczył na Podlasiu, nie ulega wątpliwości.

Za to z fortecą wiąże się inna opowieść, jak na mizogina Kmicica, który nas tu ściągnął, zaskakująco feministyczna, powiedzielibyśmy prawdziwie tykocińska herstoria. Trzeba cofnąć się do początków warowni. Należała ona do bojarów Gasztołdów. Zamek palono, odbudowywano, czasy były legendarne. Ostatni z rodu, Stanisław, zakochał się na zabój w słynnej Barbarze Radziwiłłównie. Małżeństwo, które z nią zawarł, trwało cztery lata i zakończyło się bezpotomną śmiercią Gasztołda.

W pięknej wdowie zadurzył się król Zygmunt August, a parę związało uczucie, chętnie opisywane w literaturze. Romans nie bez perypetii w 1547 roku został sformalizowany. Niestety, do nowej królowej Polski znów bocian nie zawitał i zmarła, nie urodziwszy monarsze potomka. Iście szekspirowska historia, która znalazła swój finał właśnie tutaj. Zrozpaczony Zygmunt August nakazał suknie i drogocenności po żonie złożyć w tykocińskim zamku. Stroje zjadły szczury, a klejnoty rozkradziono. Ponoć po perły Barbary wysyłała swoich złodziei do Polski angielska królowa Elżbieta I Tudor.

„Zabrakło dziecka – myślimy – które mogłoby odmienić pół Rzeczypospolitej, w tym całe Podlasie”.

Sienkiewicz rekordowo długowieczny

W Białymstoku, cytując miłośniczkę Tykocina Agnieszkę Osiecką, poczuliśmy, że „miasteczko bajeczka” za nami i wracamy do świata realnego. Administracyjna stolica Podlasia tętni życiem, szerokie ulice, zielono, rozrasta się – rzeklibyśmy – patrzy w przyszłość. Co prawda z roczników demograficznych wynika, że nie jest idealnie, ale na tle Polski dane nie są najgorsze. Przyrost nieznacznie ujemny, za to sporo młodych ludzi.

Zwiedzamy z ciekawością, choć nietrudno znaleźć łyżkę dziegciu. Mówi się czasami, że to „miasto bez pamięci”. To przesada, ale niewątpliwie Białystok nie chce wspominać okresu swojego najbujniejszego rozwoju przypadającego na drugą połowę XIX wieku. Nawet gumkuje się te dzieje i kilka lat temu zdjęto z kina Fama tablicę upamiętniającą urodzonego tutaj wizjonera kina Dzigę Wiertowa.

Nie znaleźliśmy też śladu po kolejnym, dla nas drugim, po Zamenhofie, największym białostoczaninie, a raczej białostoczance, Aleksandrze Ekster, królowej scenografii, mistrzyni tekstyliów, malarce. Za to zatrzęsienie murali patriotycznych. Jest nawet Sienkiewicz. Do niedawna bił on tutaj rekordy długowieczności, bo pod podobizną widniało „1846–2016”; daty odnosiły się do narodzin i świętowanego siedem lat temu oficjalnego roku noblisty, choć przyznać należy – niezręczność i powód do żartów gotowy.

Chodzimy więc otoczeni muralowo-morałową historią, a Kmicic pędzi do Puszczy Białowieskiej. Za nim! Jak wołano słowami Waligórskiego: „Hajda na koń!”.

Za tydzień: Białowieża, Puszcza Białowieska, Kleszczele

We wrocławskiej taksówce znajomi rozmawiali o Andrzeju Waligórskim. Kierowca się zatrzymał. „Mistrz Waligórski” – poprawił i zaoferował, że kurs będzie za darmo, jeśli tylko obejrzą pamiątki, jakie zgromadził po tym pisarzu, satyryku, redaktorze, ale też wielkim koneserze polskości. A tej szukać można na trzy sposoby – przekonywał taksówkarz – na baczność, jak naukowiec, oraz z przymrużeniem oka – i mistrz Waligórski wybrał trzecią z dróg. Upodobał sobie zwłaszcza „Trylogię” i dziś powiedzielibyśmy: pisał sienkiewiczowskie fanfiki.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi