Najdziwniejsza dziewczyna na świecie” – tak scharakteryzowała swoją córkę Hilma Bergöö. Owa dziewczynka, Karin, rodzi się 3 października 1859 r., a znana będzie światu jako „pani Larsson, żona tego Carla Larssona – najsłynniejszego szwedzkiego malarza wszech czasów”. Jeśli nic to nam nie mówi, to dlatego, że jej spuścizna była przez lata niedostatecznie opisywana i honorowana. Choć gdyby nie Karin Bergöö-Larsson, nie byłoby zapewne charakterystycznego sznytu Ikei – połączenia funkcjonalności, prostoty z ludowymi akcentami, a może i cieszącego się taką popularnością tzw. stylu skandynawskiego.
Czytaj więcej
Książka dla piechurów, serial o szkoleniu młodych gejsz, a także islandzki film oraz muzyka z tejże wyspy.
O czym marzyła Karin
Warchiwum rodzinnym Larssonów zachowała się ujmująca fotografia z 1903 r. Młoda kobieta o wielkich oczach, z ciemnymi charakterystycznie upiętymi włosami siedzi przy dużym krośnie tkackim. Jakby dostrzegła skradającego się fotografa i na chwilę oderwała od pracy. Identycznie wygląda uchwycona na obrazach swego męża. Nie ma pewnych źródeł, które by wskazywały, na ile poważnie Carl traktował jej działalność, i nie wiemy, czy w jego oczach była „twórcą (twórczynią) czy wytwórcą”, by odwołać się do słów Waltera Benjamina. Także historia sztuki wciąż jeszcze niedostatecznie pochyliła się nad jej dziedzictwem. Za życia nie wystawiała swoich prac, choć niektóre, np. obraz „Mère Morot” (1882), zaskakują swoją nieoczywistą głębią, nieustępującą tej u największych postimpresjonistów.
Pośmiertnych wystaw (Karin zmarła 18 lutego 1928 r.) również prawie nie miała. Pierwsza międzynarodowa w 1997 r. w londyńskim Victoria & Albert Museum była wspólna, dla niej i Carla, w 1994 r. w Japonii pokazywano prace jej i innych malarek tworzących we francuskiej wspólnocie artystycznej w Grez-sur-Loing. Ponadto jej dziedzictwo prezentowane jest na wystawie stałej w tzw. Ogrodzie Carla Larssona i jego żony w ich rodzinnym Sundborn.
Pewne wytłumaczenie takiego stanu rzeczy znajdziemy w nocie przygotowanej przez angielskich kustoszy. Dowiadujemy się z niej, że spuścizna Bergöö-Larsson wciąż przysparza muzealnikom kłopotów ze względów praktycznych. W tym przypadku mamy do czynienia raczej z obiektami niźli obrazami sensu stricto, w związku z tym „znana wrażliwość dużych malowanych obiektów drewnianych na zmiany warunków środowiskowych (…) jak chociażby mebli sprawia, że nie powinny być narażone na czasową zmianę otoczenia”, czyli na wypożyczanie do innych muzeów.