Jak pani Larsson urzekła Ikeę

Przyćmiona sławą męża, wybitnego szwedzkiego malarza, Karin Bergöö-Larsson musiała znaleźć inne pola samorealizacji. I tak powstał współczesny skandynawski styl projektowania mebli i tkanin.

Publikacja: 17.02.2023 17:00

Karin Bergöö-Larsson z córką Kersti sportretowana przez swego męża Carla. On zyskał sławę, jej dokon

Karin Bergöö-Larsson z córką Kersti sportretowana przez swego męża Carla. On zyskał sławę, jej dokonania wciąż nie są odpowiednio doceniane

Foto: Michael Nitzschke/be&w

Najdziwniejsza dziewczyna na świecie” – tak scharakteryzowała swoją córkę Hilma Bergöö. Owa dziewczynka, Karin, rodzi się 3 października 1859 r., a znana będzie światu jako „pani Larsson, żona tego Carla Larssona – najsłynniejszego szwedzkiego malarza wszech czasów”. Jeśli nic to nam nie mówi, to dlatego, że jej spuścizna była przez lata niedostatecznie opisywana i honorowana. Choć gdyby nie Karin Bergöö-Larsson, nie byłoby zapewne charakterystycznego sznytu Ikei – połączenia funkcjonalności, prostoty z ludowymi akcentami, a może i cieszącego się taką popularnością tzw. stylu skandynawskiego.

Czytaj więcej

Filozofia chodzenia

O czym marzyła Karin

Warchiwum rodzinnym Larssonów zachowała się ujmująca fotografia z 1903 r. Młoda kobieta o wielkich oczach, z ciemnymi charakterystycznie upiętymi włosami siedzi przy dużym krośnie tkackim. Jakby dostrzegła skradającego się fotografa i na chwilę oderwała od pracy. Identycznie wygląda uchwycona na obrazach swego męża. Nie ma pewnych źródeł, które by wskazywały, na ile poważnie Carl traktował jej działalność, i nie wiemy, czy w jego oczach była „twórcą (twórczynią) czy wytwórcą”, by odwołać się do słów Waltera Benjamina. Także historia sztuki wciąż jeszcze niedostatecznie pochyliła się nad jej dziedzictwem. Za życia nie wystawiała swoich prac, choć niektóre, np. obraz „Mère Morot” (1882), zaskakują swoją nieoczywistą głębią, nieustępującą tej u największych postimpresjonistów.

Pośmiertnych wystaw (Karin zmarła 18 lutego 1928 r.) również prawie nie miała. Pierwsza międzynarodowa w 1997 r. w londyńskim Victoria & Albert Museum była wspólna, dla niej i Carla, w 1994 r. w Japonii pokazywano prace jej i innych malarek tworzących we francuskiej wspólnocie artystycznej w Grez-sur-Loing. Ponadto jej dziedzictwo prezentowane jest na wystawie stałej w tzw. Ogrodzie Carla Larssona i jego żony w ich rodzinnym Sundborn.

Pewne wytłumaczenie takiego stanu rzeczy znajdziemy w nocie przygotowanej przez angielskich kustoszy. Dowiadujemy się z niej, że spuścizna Bergöö-Larsson wciąż przysparza muzealnikom kłopotów ze względów praktycznych. W tym przypadku mamy do czynienia raczej z obiektami niźli obrazami sensu stricto, w związku z tym „znana wrażliwość dużych malowanych obiektów drewnianych na zmiany warunków środowiskowych (…) jak chociażby mebli sprawia, że nie powinny być narażone na czasową zmianę otoczenia”, czyli na wypożyczanie do innych muzeów.

Za to sielskie obrazy Carla Larssona, przedstawiające życie codziennie w XIX-wiecznej Szwecji, łatwo rozpoznać. Ostre, jakby naszkicowane dobrze zatemperowanym ołówkiem linie, pokryte barwnymi plamami akwareli. Wyrazistymi, ale przenicowanymi przez nordyckie wiatr i słońce. Dzieci, zwierzęta, kwiaty, scenki rodzajowe i wnętrza domów, tak ciepłe i bliskie, że chciałoby się od razu w nich zamieszkać. Tak właśnie wyglądał i wygląda do dziś ulokowany w owym „Ogrodzie Carla Larssona i jego żony” otwarty dla zwiedzających dom Lilla Hyttnäs (lilla znaczy małe, Hyttnäs to nazwa miejscowości), o którym malarz pisał: „Jeśli umrę (…), wierzę, że dom będzie funkcjonował równie dobrze. (…) Dom nie jest martwy, ale żywy i jak wszystkie żywe istoty musi przestrzegać praw natury, nieustannie się zmieniając”.

Rodzina i rękodzieło

Samo powstanie nie tyle nawet tego domu, co artystycznej przystani, nierozerwalnie związane jest właśnie z Karin. I to nie tylko jako westalką, opiekunką ogniska domowego, ale jego faktyczną organizatorką i twórczynią, w każdym możliwym znaczeniu tego słowa, o czym przyjdzie nam jeszcze powiedzieć.

Na razie jeszcze słowo o Carlu. Nieco już zapomniany pisarz Adolf Rudnicki mawiał, że „każdemu to, na czym mu mniej zależy” i fraza ta zdaje się doskonale odzwierciedlać jego losy. Potomni zapamiętali go bowiem jako malarza domowych pieleszy i rodzinnych scenek rodzajowych, podczas gdy on sam, wychowanek Szwedzkiej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych, widział siebie jako twórcę wielkoformatowych malowideł czy fresków. Domniemywać możemy, że pokaleczenie wyniesione z dzieciństwa, widmo bezdomności i samotności czy kładące się cieniem śmierci kolejnych kochanych osób – partnerki Wilhelminy Holmgren, również malarki, i dwojga urodzonych przez nią dzieci – sprawiły, że nie doceniał tego, co ofiarowywał mu los. Wciąż gonił za innym rodzajem sławy, innymi kobietami, o których Karin pisała nie bez bólu, już jako wdowa, że to „jej siostry, bez których nie stałby się tym, kim był”.

A o czym marzyła Karin Bergöö? Urodzona w mieszczańskiej, kupieckiej rodzinie, w przeciwieństwie do Carla, od początku była przekonana o swoim talencie. Rodzice zgadzali się na finansowanie jej edukacyjnych wyborów, które były cokolwiek ekstrawaganckie – ówcześnie bowiem nikt nie traktował poważnie kobiet malarek, także na uczelni wyższej. Wciąż jeszcze panowało przekonanie, że udają się do szkół artystycznych jedynie po to, by nabyć umiejętności przydatne w towarzyskim flircie. Choć był to już czas, gdy na ponad 1000 chłopców przypadało 700 uczennic, czyli nie aż tak znowu mało.

Placówka, do której wstąpiła Karin, była bardzo wymagająca. Młodzież uczyła się tam w systemie całotygodniowym, także w niedziele. Program poza przedmiotami ogólnorozwojowymi naszpikowany był specjalistycznymi kursami grawerstwa, rytowania, planowania krajobrazów, rzeźbienia czy tworzenia ornamentów. Do tego przez pewien czas dziewczyna uczęszczała jeszcze do francuskojęzycznej szkoły i tym samym, niczym współczesne nam dzieci, biegała od jednych zajęć dodatkowych do drugich. Wyniesione z domu miłość i akceptacja dodawały jej siły, mimo to w pewnym momencie nastolatka poprosiła rodziców o zdjęcie z niej części obowiązków.

Rysując kontekst, pamiętajmy też, że ledwie w kilka lat po urodzeniu artystki, Szwedki jako pierwsze na świecie uzyskały prawo do kształcenia się na akademiach sztuk pięknych. Zaproponowano im ten sam program dydaktyczny co panom, ale ćwiczenia odbywały się osobno, przy czym żeński wydział funkcjonował jako tzw. Fruntimmersavdelningen i zachowało się zdjęcie studentek rysujących „modele z natury, acz w desusach”.

Tu powróćmy do pytania o artystyczne idee fixe Bergöö-Larsson. Czy aby na pewno chciała zostać malarką? Na podstawie strzępków zachowanych wspomnień można odnieść wrażenie, że nie w malarstwie jako takim pokładała swoje ambicje. Jej życiowe plany były rozpostarte pomiędzy dwie idee: rodzinę, której dawała priorytet, i twórczość rękodzielniczą, współcześnie określaną mianem designu. Otwartym pozostaje natomiast pytanie, która z tych wartości miała dla niej większe znaczenie.

Czytaj więcej

„Chołod”: Wysyp żywych urków

Szkaradny i inspirujący

Opisując z dystansu czyjeś losy, mamy historyczny handicap, gdyż od naszego bohatera oddzielają nas przestrzeń i czas. Niektóre zdarzenia nabierają właściwego sensu dopiero z takiej właśnie perspektywy. Tak więc Karin Bergöö-Larsson nie mogła wiedzieć, że przełom lat 80. i 90. XIX w. będzie początkiem rozkwitu tzw. Art and Craft, ruchu na poły artystycznego, na poły społecznego. To czas, gdy wraz z rozwojem przemysłu i masowej produkcji fabrykanci zaczęli konkurować ze sobą, prześcigając się w wymyślaniu coraz to oryginalniejszych wzorów. W pewnym momencie doszło do tego, że „architekci, tapicerzy, tkacze, drukarze i garncarze produkowali nowość bez piękna lub piękno bez inteligencji”, jak sformułował to architekt Owen Jones, przedstawiciel ruchu, a zarazem wielki orędownik sztuki ornamentu.

Głównym przesłaniem artystów skupionych wokół słynnego prerafaelity Anglika Williama Morrisa, którego projekty są wciąż na nowo reprodukowane, było zadbanie, by przedmioty użytkowe spełniały przede wszystkim właśnie swoją podstawową, utylitarną funkcję. „Użyteczność musi mieć pierwszeństwo przed ozdobą”, jak ujął to inny prerafaelita Richard Redgrave.

Musiało minąć jeszcze kilkadziesiąt lat, żeby ruch rękodzielniczy podnieść do rangi owej „art”. Na fali tych zmian skorzystała Bergöö. Choć wykształcona na malarkę, porzuciła sztalugi na rzecz igieł, nici i tkanin. W oczach wielu jej współczesnych była to dla niej degradacja. Nie po to przecież tyle lat się kształciła w kosztownych szkołach, żeby dziergać sweterki albo wyszywać makatki. Choć z drugiej strony jej najbliżsi dostrzegli też czysto merkantylny walor jej decyzji. Dzięki połączeniu talentów obydwojga małżonków, po przejściowych trudnościach, rodzinie zaczęło się powodzić.

Carl Larsson został dyrektorem szkoły w Goeteborgu, a jednocześnie wykonywał dziesiątki ilustracji i obrazów, często na konkretne zamówienie, co wiązało się także z rozlicznymi wyjazdami. W tym czasie Karin, oprócz opiekowania się ósemką dzieci – jedno zmarło jako niemowlę, jedno w wieku 18 lat – nie ustawała w pracy zawodowej. Wspierała Carla w malarstwie, zresztą już od zarania ich znajomości niejednokrotnie podejmowali te same tematy malarskie. Ponadto po otrzymaniu od rodziców Bergöö niewielkiego domku, niczym fachowy kierownik budowy nadzorowała jego rozbudowę i letnią daczę przekształciła w kilkupokojowy dom z wygodną pracownią. Co więcej, albo sama wykonała, albo zlecała fachowcom wykonanie wielu mebli.

Anegdota głosi, że zaprojektowany przez nią fotel wydał się stolarzowi tak szkaradny, że ten wolał go dostarczyć pod osłoną nocy. Parafrazując słynne powiedzenie: kamień zakryty przez budujących stał się kamieniem węgielnym, bo fotel pani Larsson zainspirował później Ikeę do stworzenia modelu Lillberg. Także całe morze tekstyliów, w tym słynnych fartuszków Karin-förkläde, poduszek, narzut, pokrowców na meble zostało przez nią zaprojektowanych i najczęściej własnoręcznie wykonanych. Cechowały się bogatą kolorystyką i ornamentyką, przywołującą na myśl detale wspominanego Morrisa, a nawet japonizowały; nie bez kozery to w Japonii odbyła się wystawa prac Larsson. Mimo to wszystkie te przedmioty najpełniej czerpały ze skandynawskiej sztuki ludowej.

W cyklu opowieści „Karlsson z dachu” Astrid Lindgren w zwyczajnym szwedzkim domu pojawia się niespodziewanie człowieczek z nieodzownym wiatraczkiem, dzięki któremu codzienna egzystencja nabiera dosłownie i w przenośni nowych kolorów i kształtów. Pisarstwo Astrid, która mogłaby być późną córką Karin i Carla, jest świetnym komentarzem do artystycznej działalności Larssonów. Te wszystkie zabawy w ogrodzie, świąteczne choinki i przebieranki, zabawy ze zwierzętami czy po prostu beztroskie, roześmiane dzieci z ich obrazów na kolejne dekady zawładnęły wyobraźnią najpierw Skandynawów, a później nas wszystkich. I choć w tym twórczym duecie za malarstwo głównie odpowiadał on, to jednak większość z tego, co tak skrupulatnie przedstawiał na płótnie, było dziełem Karin. Ona nadawała domowi rytm, dbała, żeby dzieci czytały i widziały także ją przy lekturze, przygotowywała kostiumy, zabawki, aranżowała przedstawienia.

Łóżeczko z dachu

W czym tkwi tajemnica sukcesu pani Carlsson? Aby odpowiedzieć, przenieśmy się na moment do Szwecji z przełomu XIX i XX wieku. Dzisiaj ten kraj należy do najbardziej liberalnych w Europie, ale ówcześnie kwestie społeczno-obyczajowe były tam o wiele bardziej złożone. Społeczeństwo przesiąknięte tradycjami protestanckimi z jednej strony było zaskakująco otwarte i funkcjonowała np. instytucja małżeństwa sztokholmskiego, przypominającego konkubinat, z drugiej, by tak rzec, krępowały je mizoginistyczne więzy. Przykładowo zamężne kobiety jako „panie z nazwiskiem męża” prawnie traciły swoją osobistą tożsamość, samotne matki zaś spotykały się z ostracyzmem i zdarzało się, tu casus Astrid Lindgren, że odbierano im dzieci.

Był to także czas, gdy życie rodzinne funkcjonowało zupełnie inaczej niż obecnie. Dzieci nie jadały posiłków razem z rodzicami, wnętrza mieszkań były dość ponure i zastawione ciężkimi, masywnymi meblami, a największy pokój, zwany salonem, pełnił w zamożniejszych domach funkcje reprezentacyjne i po prostu miał być. Właśnie w taką rzeczywistość wkroczyła na swój sposób rewolucyjnie Karin Bergöö-Larsson. W materiałach do przywoływanej już wystawy w Victoria & Albert Museum czytamy: „Tekstylia Karin były bardzo oryginalne. Poprzedziła nadchodzącą abstrakcyjną tkaninę artystyczną. Jej odważne kompozycje wykonywane były mocnymi kolorami, a jej hafty często przedstawiały stylizowane rośliny. W czarno-białym płótnie reinterpretowała japońskie motywy. Była odważna technicznie, badała tradycyjne techniki, eksperymentując z nowymi”.

To ona odsuwała meble od ścian, wiele z nich przemalowała bądź uszyła na nie zdejmowalne pokrowce, które są jednym ze znaków rozpoznawczych szwedzkiego potentata meblowego. Jej pomysłowość zdawała się nie znać granic i kiedy nie mogła znaleźć odpowiednich łóżeczek dla córek, zleciła ich wykonanie ze starych desek odzyskanych z dachu.

Czytaj więcej

„Zagubione człowieczeństwo. Esej o XX wieku”: Co ma poezja do bestialstwa

Przewrotny los na przemian sprzyjał i nie sprzyjał Larssonom. W pewien sposób wyprzedzili swoją epokę i zostali kimś na miarę dzisiejszych influencerów. Ich artystyczny potencjał dostrzegli również wydawcy. Nie były to jeszcze czasy łatwo dostępnej fotografii, więc powstawały ilustrowane albumy przedstawiające ich mieszkanie. Pierwszy, „Ett hem” („Oto dom”), wydany przez Alberta Bonniera, był bardzo drogi, ale już kolejny, przygotowany przez popularne i dziś niemieckie wydawnictwo Verlag Langewiesche, sprzedał się w zaledwie trzy miesiące w zawrotnej liczbie 40 tys. egzemplarzy.

My przywołajmy słowa Larssona z pierwszego z nich (cytat za E. Konopką): „stań się na powrót prosty i pełen godności, bądź raczej niezgrabny niż elegancki (…), niech twoje ręce rzeźbią lub malują twoje meble jak najpiękniej potrafią. Wtedy bowiem będziesz szczęśliwy z tego powodu, że jesteś sobą”.

Zaprojektowany przez Karin fotel miał się wydać stolarzowi szkaradny. Lata później zainspirował Ikeę

Zaprojektowany przez Karin fotel miał się wydać stolarzowi szkaradny. Lata później zainspirował Ikeę do stworzenia modelu Lillberg

Alamy/be&w

Najdziwniejsza dziewczyna na świecie” – tak scharakteryzowała swoją córkę Hilma Bergöö. Owa dziewczynka, Karin, rodzi się 3 października 1859 r., a znana będzie światu jako „pani Larsson, żona tego Carla Larssona – najsłynniejszego szwedzkiego malarza wszech czasów”. Jeśli nic to nam nie mówi, to dlatego, że jej spuścizna była przez lata niedostatecznie opisywana i honorowana. Choć gdyby nie Karin Bergöö-Larsson, nie byłoby zapewne charakterystycznego sznytu Ikei – połączenia funkcjonalności, prostoty z ludowymi akcentami, a może i cieszącego się taką popularnością tzw. stylu skandynawskiego.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi