Życie i śmierć Wiktorii Ameliny. Wierzyła, że Ukraińcy zwalczą rosyjskie zło

Pisała z miłości, ale losy książek planowała jak menedżer. Fascynował ją wschód Ukrainy. Rosyjskie zło uznawała za banalne, lecz zbrodnie najeźdźców skrupulatnie dokumentowała. W końcu i ją – Wiktorię Amelinę – Rosjanie zabili.

Publikacja: 14.07.2023 17:00

Trumnę z ciałem Wiktorii Ameliny odprowadzały 5 lipca na cmentarz Łyczakowski tysiące mieszkańców Lw

Trumnę z ciałem Wiktorii Ameliny odprowadzały 5 lipca na cmentarz Łyczakowski tysiące mieszkańców Lwowa

Foto: Olena Znak/Anadolu Agency/Getty Images

Wiktoria Amelina, 37-letnia ukraińska literatka, laureatka krajowych i międzynarodowych nagród, dokumentalistka, działaczka kulturalna i społeczna umarła w szpitalu w Dniprze 1 lipca w efekcie ran, jakie odniosła 27 czerwca podczas ataku rakietowego na Kramatorsk. Oprócz pisarki zginęło jeszcze 12 innych osób, a rannych zostało 60. W tej grupie byli kolumbijscy dziennikarze, oprowadzani przez Amelinę.

Rosjanie uderzenie przeprowadzili za pomocą pocisku Iskander i tłumaczyli, że zamierzali zgładzić ukraińskich dowódców wojskowych. Trafione zostało niewielkie centrum handlowe i znajdująca się obok pizzeria Rio, gdzie była Amelina z Kolumbijczykami. Rio to parterowy lokal z ogródkiem i parasolami, raczej bar niż restauracja. Wokół zaś charakterystyczne dla ZSRR dziewięciopiętrowe bloki, ulica, a po obu stronach asfaltowe chodniki, okolone niskimi krawężnikami. Ot, świat dzielnic mieszkalnych. Nie ma fabryk, koszar ani lotniska. Dookoła tylko domy, sklepy i dwa, trzy punkty gastronomiczne.

Media podają, że zatrzymano już mieszkańca Kramatorska, który wskazał Rosjanom miejsce ataku. Podnoszą się nawet głosy, że prawdziwym celem ostrzału mogła być literatka, ale trudno do tego się odnieść. Trwa śledztwo i z czasem tamtejsza prokuratura będzie podawać kolejne informacje.

Zachód śmierć Ameliny odebrał z uwagą i uszanowaniem. W Polsce informacja ta została przyjęta w sposób szczególny, bo od kilku lat twórczość Ukrainki była dostępna dla naszych czytelników. Kilku popularnych autorów, w tym pisarz Ziemowit Szczerek, i dziennikarzy, a także tłumaczy, animatorów kultury oraz działaczy na rzecz Ukrainy znało ją osobiście. Żegnali nie tylko twórczynię, ale i kogoś drogiego, nierzadko przyjaciela.

W samej Ukrainie tragedia wybrzmiała szerokim echem. Trumnę z ciałem wystawiono najpierw w Kijowie, a później przewieziono do Lwowa, gdzie w asyście tysięcy mieszkańców przeprowadzono na cmentarz Łyczakowski. W mediach pojawiły się komentarze najważniejszych ukraińskich twórców. Zabójstwo Ameliny porównywano z wydarzeniami lat 20. i 30. XX w., kiedy w Ukrainie władze radzieckie przeprowadzały masowe represje również wobec artystów. Mówiło się wtedy o całym pokoleniu poddanym eksterminacji. W tym kontekście pojawiło się pojęcie rozstrzelanego odrodzenia. Tragiczny przypadek Ameliny oraz innych twórców zabitych przez Rosjan po 2014 r. sprawił, że dziś mówi się o nowym rozstrzelanym odrodzeniu.

Psy prawdy

Spotkanie z zagranicznymi dziennikarzami i literatami nie było przypadkowe. Amelina po 24 lutego 2022 r. skupiła się na dokumentowaniu rosyjskich zbrodni i świadectwa przekazywała na Zachód. Pisała i mówiła biegle po angielsku i sama szykowała teksty, w których oprócz informacji o występkach najeźdźcy rysowała szerszy kontekst, aby przybliżyć specyfikę Ukrainy. Jako przykład podawała swoją prozę, a więc wydaną niedawno również po hiszpańsku książkę „Dom dla Doma”. W tej wersji językowej publikację opatrzono wieloma przypisami, m.in. wyjaśniającymi, czego symbolem będzie zbieranie przez starszych ludzi skórek od chleba (trauma Hołodomoru) lub czym był „37.” (rok kulminacji wielkiego terroru).

Nie mniej ważny jest też język tłumaczenia i pisarkę cieszyło, że jej teksty wychodzą właśnie po hiszpańsku. Była przekonana, że Europa Zachodnia jest już bardziej lub mniej uświadomiona co do roli Rosji i próbowała dotrzeć także do mieszkańców Ameryki Południowej. Stąd obecność kolumbijskich dziennikarzy. Do ludzi mediów Amelina trafiała m.in. za pośrednictwem instytucji Truth Hounds, psy prawdy, której celem, jak czytamy na stronie internetowej, jest „dokumentowanie międzynarodowych zbrodni i zapobieganie im”.

Oprócz artykułów i referatów Amelina pracowała nad swoją pierwszą książką non fiction pod roboczym tytułem „War and justice diary: looking at women looking at war” („Dziennik wojny i sprawiedliwości: patrząc na kobiety patrzące na wojnę”). Przygotowywała ją od razu po angielsku i za cel postawiła sobie tym razem opisanie rosyjskich zbrodni z perspektywy kobiecych świadków. Jednocześnie, jak twierdziła, i tu zamierzała wprowadzić możliwie najwięcej informacji związanych z ukraińską tożsamością, kulturą i historią, które konsekwentnie propagowała, siebie samą nazywając „archeologiem” i „popularyzatorem”. – Prace nad manuskryptem były zaawansowane i miała je kończyć podczas stypendium w Paryżu – mówi Aleksandra Zińczuk, poetka i badaczka kultury pogranicza z Lublina, zaangażowana w wsparcie Ukrainy.

Amelina wahała się, czy może opuścić kraj, a jej przyjaciele zaświadczają, że już wcześniej odrzucała oferty wyjazdu. Teraz, gdy jej zabrakło, książka ma być domknięta przez ukraińskich redaktorów i wydana w ciągu najbliższych miesięcy.

Dziennik wykopany spod wiśni

Ale i sama Amelina zajmowała się pracami redakcyjnymi i przez ostatnie miesiące przygotowywała do druku pamiętniki Wołodymyra Wakułenki. Ten pisarz dla dzieci, poeta i outsider ukraińskiej sceny literackiej mieszkał pod Izumiem i bodaj jako jedyny mówił w swojej wsi po ukraińsku. Ze względu na swoją postawę był wielokrotnie przesłuchiwany przez najeźdźców i w końcu zaginął. Podejrzewano najgorsze i po odbiciu tych terenów odnaleziono jego ciało. Wtedy też ojciec Wakułenki rozpoczął poszukiwania pamiętników syna. Pomagała mu w tym właśnie Amelina i razem znaleźli dziennik zakopany w sadzie pod wiśnią.

Pisany ręcznie wymagał pieczołowitego opracowania i zajęła się tym literatka. Podczas organizowanego 22–24 czerwca w Kijowie Książkowego Arsenału, prezentowała już pierwsze wydrukowane egzemplarze. Napisała również do niego wstęp. Oprócz historii odkrycia pamiętnika rozwija tam zasygnalizowany wątek nowego rozstrzelanego odrodzenia. Początkowo analogia ta może wydać się nietrafiona, bo wiek temu Ukraina była w całkiem innej sytuacji, raczej skazana na przegraną, a teraz na pewno wygrała już moralnie, a i militarnie może się obronić. Mimo to jest nić wyraźnie łącząca historie sprzed stulecia z obecnymi wydarzeniami. To kontynuacja pamięci. Ci, którzy ocaleli i wtedy, i dziś czują się w obowiązku nie dopuścić do przerwania artystycznej więzi i zaprzepaszczenia dorobku zamordowanych twórców.

Coś z tego można dostrzec i w akcjach Zińczuk, która niedawno otrzymała z Ukrainy gałązkę wierzby jako symbol odradzającego się życia. „Może nadamy jej imię Wiktoria Amelina?” zastanawia się lublinianka.

Kontynuując zaś wątek nowego rozstrzelanego odrodzenia, ukraińska literatka pamięć o zbrodniach zestawiała z kategoriami zła i dobra. Pierwsze, tłumaczyła, jest „banalne” i „nieciekawe”, drugie warte przechowywania. A stąd krok do rozważań o motywach Rosjan. Nie interesowały one Ameliny, wręcz irytowały i choć sprzeciwiała się dehumanizacji najeźdźców, nie zamierzała pielęgnować ich historii. Dla niej liczyli się obrońcy i oni pozostawali ciekawi także z perspektywy literackiej.

Czytaj więcej

Bułhakowowi grozi eksmisja

Dzieci i trudne tematy

Poza literaturą non fiction i prozą dla dorosłych czytelników Amelina dała się poznać jako autorka książek dla dzieci; na razie nie zostały przetłumaczone na polski. Gdy pytano ją, dlaczego zajęła się taką literaturą, padało kilka odpowiedzi. Sama była matką dziesięcioletniego synka i pisała także z myślą o nim. Miała też łatwość kontaktu z tą grupą odbiorców.

Jedno z wytłumaczeń zdaje się być nieoczywiste. Zilustrowała je przykładem. Podczas którejś z sesji dokumentalistycznych spotkała się z mężczyzną torturowanym przez Rosjan i gdy opowiadał o swoich traumach, wokół bawiły się jego dzieci. „Są zbyt małe, żeby zrozumieć”, zaznaczył i dalej snuł opowieść. Dzieci weszły literatce na kolana i ta zapytała, czy wiedzą, że ich tata jest bohaterem. Nie odpowiedziały, ale też pytanie to nie było skierowane do nich. Pisarka nie miała odwagi ani śmiałości, żeby powiedzieć to wprost mężczyźnie i dzieci stały się medium.

Amelina bynajmniej nie sugerowała tu, że jej twórczość dla dzieci to w rzeczy samej mistyfikacja. Ze sposobu mówienia o najmłodszych można wywnioskować, że traktowała ich jako równoprawnych odbiorców literatury. Niemniej kolejny raz widać tu zamysł, podobnie jak w przypadku tłumaczenia „Domu dla Doma”. Amelina stawiała różne, niekiedy rozłączne zadania swojemu pisarstwu i konsekwentnie je realizowała. Wspominała, że planuje działania adresowane do najmłodszych mieszkańców Doniecczyzny i Ługańszczyzny i możliwe, że się do nich szykowała, przygotowując własny materiał literacki. Kto czyta książki dzieciom, wie, że poprzez taką lekturę można z nimi rozmawiać na trudne tematy, ale rzadko uświadamiamy sobie, jak wielki wpływ ma to na nas samych, dorosłych.

Po 24 lutego Amelina wróciła też do liryki. – Jej ostatnie krótkie teksty poetyckie – stwierdza Zińczuk, która znała pisarkę osobiście i planowała z nią wspólne działania – są rodzajem poezji dokumentalnej, w żołnierskim skrócie wyrażają prawdę trudną do przyjęcia i wyobrażenia, różnica między dokumentem a sztuką zaciera się i poezja wówczas staje się transmisją pamięci, ale i naszej namacalnej obecności jednocześnie.

Wiersz „Niepoezja”, w przekładzie Anny Kamińskiej, zdaje się być poetyckim credo Ukrainki: „Nie piszę poezji/ Jestem prozaiczką/ Po prostu rzeczywistość wojny/ pożera interpunkcję/ spójność fabuły/ spójność/ pożera/ Jakby w język/ trafił pocisk”.

Choć sama bagatelizowała tę działalność i mówiła, że to sposób, aby nie przeklinać w mediach społecznościowych, a przy tym komunikować się wciąż dosadnie. Z wcześniejszych wywiadów i tekstów prasowych wiadomo jednak, że już w dzieciństwie pisała liryki, ale były one po rosyjsku. W wieku 14 lat trafiła nawet do finału konkursu w Moskwie, gdzie zaprezentowała swój pacyfistyczny wiersz. Rywal z Estonii wygłosił liryk o uciskanej w jego kraju ruszczyźnie i zdobył pierwsze miejsce, ona drugie.

Ogrody między minami

Moskiewski konkurs kończy pewien etap w jej życiu. Wyjechała wtedy z ojcem do Kanady i tam nauczyła się angielskiego, który później stał się przepustką do kariery zawodowej. Wróciła jednak do rodzinnego Lwowa, aby rozpocząć studia informatyczne. Niezwykle zdolna, obdarzona wyjątkową pamięcią, stronicami cytowała ulubioną literaturę, a przy tym konsekwentna i zorientowana na realizację celów, po obronie dyplomu z wyróżnieniem znalazła pracę w IT i jako menedżerka była związana z branżą przez 13 lat. Mówiła później, że był to okres, gdy żyła cudzym życiem.

W 2014 r. po sukcesie, jakim okazał się jej debiut książkowy, nieprzetłumaczony jeszcze na polski „Syndrom listopada, czyli Homo Compatiens”, całkowicie poświęciła się literaturze. Zapewne nie żartowała, gdy mówiła, że z myślenia w kategoriach zadań i projektów musiała przestawić się na „dniówki” wypełnione regularnym pisaniem.

Można jednak natrafić na wypowiedzi, w których nie do końca odcina się od specyfiki korporacji i m.in. myślenie projektowe wykorzystywała w pracach dokumentalistycznych oraz przy współtworzeniu festiwalu w Nju-Jorku na Doniecczyźnie. To dziesięciotysięczne osiedle nieopodal Bachmutu, o niejasnym pochodzeniu nazwy, nadanej pod koniec XIX w. przez menonitów, miało piękny klub. Amelina wraz z innymi literatami, choćby Serhijem Żadanem, powołała tam cykliczne wydarzenie literackie, w ramach którego organizowano wiele happeningów, w tym 7 listopada 2021 r. w dniu słynnego nowojorskiego maratonu ogłoszono „Maraton, którego nikt nie chce pobić”. Była to forma protestu wobec agresji Rosjan, ale też swoisty pacyfistyczny manifest, czytelny dla lokalnej społeczności; ziemie te wiek temu były przestrzenią działania anarchistów, w Polsce zaś przywykliśmy do podkreślania ukraińskiego nacjonalizmu, zapominając, że tamtejsze doktryny polityczne są dużo bardziej rozbudowane i nieoczywiste.

Wracając zaś do Nju-Jorku, budynek zwany Wersalem, z wielką datą na frontonie „1950”, gdzie wszystko się rozgrywało, zniszczyli Rosjanie i Amelina jeszcze w czerwcu 2023 r. planowała zrekonstruowanie tej przestrzeni i zorganizowanie kolejnej edycji festiwalu. Dziś ukraińscy literaci nie wątpią, że po wojnie pierwsza odsłona wydarzenia będzie jej poświęcona.

Działania te był odbiciem fascynacji wschodem Ukrainy. Amelina twierdziła, że uczy się na Doniecczyźnie „optymizmu, który wyrósł na wojnie”, a o tamtejszej ludności mówiła, że mają „nadzieję bez dna – między minami robią ogrody”. To uczucie do Donbasu mogło być źródłem konfliktów i animozji z innymi twórcami, postrzegającymi region jako przestrzeń sowiecką, zdegenerowaną i niepewną ideologicznie. Mimo to Amelina zdawała się konsekwentnie wspierać wschód i choć nie da się już jej o to zapytać, postępowała tak, jakby tam właśnie biło jedno ze źródeł witalności całego kraju.

Czytaj więcej

Dzieci o Warszawie i Wrocławiu: muzyka bruku, smak lodów, skejterzy i multi-kulti

Jak Harry Potter

Gdyby nie wojna, można by jednak spojrzeć na twórczość Ameliny inaczej. – Zwłaszcza w „Domu dla Doma” pisała z naturalną, wrodzoną bliskością wobec Innego – stwierdza Zińczuk – a nasze kulturowe światy i języki swobodnie w jej powieści przepływają.

Narratorem książki jest pies i „z perspektywy zwierzęcia na więcej można sobie pozwolić w zdystansowaniu się do historii swojego kraju”. Zińczuk podkreśla, że Amelina „nie bała się pisać o niezbyt lukrowym czasie naznaczonym radzieckością [a więc latach 90.], kiedy gdzieniegdzie mówienie w języku ukraińskim bywało prawdziwym dziwowiskiem”.

Z tym korespondują wspomnienia naszego przyjaciela, rosyjskojęzycznego, żydowskiego poety, eseisty ukraińskiego pochodzenia i niemieckiego lekarza w jednym Demiana Fanszela. 30 lat temu prowadził jeden z pierwszych prywatnych zakładów stomatologicznych we Lwowie i pamięta, że zarabiał do 150 dolarów miesięcznie i mógł utrzymać za to kilka osób. Biedne, nieraz głodne lwowskie lata 90. wcale nie były szare. Fanszel wspomina, że życie twórcze „kipiało”, a Bohdan Zadura twierdził, że duch literatury dął wtedy w ukraińskiej Galicji i rosyjskość nie była problemem. Lwowianie, w czasach gdy Moskwa powściągała jeszcze agresywne działania, gotowi byli tę inność tolerować.

Wobec takiego artystycznego rozpasania trudno mówić o programowym nacjonalizmie i bynajmniej to nie późniejsza wojna stała się pierwszą inspiracją do zwrotu ku ukraińszczyźnie. Potwierdza to przypadek Ameliny. Literatka przypominała, że rodzinnego języka uczyła się dopiero w przedszkolu, bo jej rodzice mówili wciąż po rosyjsku. Ostatecznie ku ukraińskiemu zwróciła się około roku 2000, gdy wyjechała do Kanady. Były to świadome decyzje, na co wskazuje również Fanszel.

Po 2014 r. zniknęła możliwość wyboru i Amelina w bodaj ostatnim z wywiadów porównała dzisiejszych Ukraińców do Harry’ego Pottera. Twierdziła, że podobnie jak ten bohater, który miał w sobie część Voldemorta, także i jej współobywatele mają cząstkę zła, i jest tym czymś fragment Rosji. Jako przykład podała ruszczyznę, rozumianą przez jej rodaków, choć już nie tak chętnie używaną. Była jednak przekonana, że podobnie jak literacki adept magii, to zło w sobie przezwyciężą.

Wiktoria Amelina, 37-letnia ukraińska literatka, laureatka krajowych i międzynarodowych nagród, dokumentalistka, działaczka kulturalna i społeczna umarła w szpitalu w Dniprze 1 lipca w efekcie ran, jakie odniosła 27 czerwca podczas ataku rakietowego na Kramatorsk. Oprócz pisarki zginęło jeszcze 12 innych osób, a rannych zostało 60. W tej grupie byli kolumbijscy dziennikarze, oprowadzani przez Amelinę.

Rosjanie uderzenie przeprowadzili za pomocą pocisku Iskander i tłumaczyli, że zamierzali zgładzić ukraińskich dowódców wojskowych. Trafione zostało niewielkie centrum handlowe i znajdująca się obok pizzeria Rio, gdzie była Amelina z Kolumbijczykami. Rio to parterowy lokal z ogródkiem i parasolami, raczej bar niż restauracja. Wokół zaś charakterystyczne dla ZSRR dziewięciopiętrowe bloki, ulica, a po obu stronach asfaltowe chodniki, okolone niskimi krawężnikami. Ot, świat dzielnic mieszkalnych. Nie ma fabryk, koszar ani lotniska. Dookoła tylko domy, sklepy i dwa, trzy punkty gastronomiczne.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi