Nietzsche pisał, że uwierzyłby tylko w takiego boga, który mieszkałby w przeżartym przez przyrodę kościele. Pewnie zaakceptowałby też żołnierza z takich jak tu koszar, ale pułtuszczanie mają na ten temat inne zdanie.
Wąsate twarze żołdaków
Pułtusk w dwójnasób dołożył się do Sienkiewiczowskiego Nobla – myślimy, idąc do kościoła, w którym odnajdziemy Kmicica. Po pierwsze, na co wskazał pan Andrzej, to pożoga z 21 lipca 1875 r., opisana w reportażu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Winicjusz, który spogląda w „Quo vadis” na płonący Rzym, to Sienkiewicz w Pułtusku. Emocje, ale i kolory, wonie czy gra świateł, wszystko łączy obie relacje.
29-letni Sienkiewicz przechadzał się wtedy między zgliszczami i wstąpił do kolegiaty:
„Wnętrze kościoła mroczne było i ciemne, w głębi tylko świeciły jeszcze rozżarzone węgle, niby oczy jakichś nadprzyrodzonych istot, patrzących z pośrodka ciemności. Straszne było to wysokie, czarne wnętrze. […] Zdawało się, że tam jest pełno duchów, które wyszły z podziemi kościelnych, zdziwione, że ktoś zakłócił im sen odwieczny”.
Otwieramy „Potop” i zaglądamy do tej samej „wspaniałej gotyckiej [kolegiaty]” Anno Domini 1655: „Wnętrze świątyni płonęło światłem jak w czasie rezurekcji, bo na kamiennej posadzce płonęły porozpalane ognie” i oczami Kmicica „przez dymy wśród czerwonych płomieni” widzimy „czerwone, porozpalane trunkiem, wąsate twarze żołdaków siedzących na beczkach i pijących piwo”.
A teraz sami zajrzyjmy. Piękny, odrestaurowany z zewnątrz i wewnątrz. Ostateczny wizerunek sprawia, że należałoby całość nazwać zabytkiem renesansowym, z elementami gotyckimi i barokową dominantą na ołtarzu głównym i ołtarzach bocznych. Wzrok sam wędruje do góry, 18 metrów nad posadzkę. Jakby mięciutkie purpurowe poduszeczki w środku wypełnione kompozycjami kwiatowymi, portretami i rozetami ciągną się przez całą długość 60-metrowego sklepienia. To rzadka, bodaj jedyna taka w Polsce, renesansowa polichromia. Odkryto ją w 1994 r. i spod nawet dziewięciu warstw farby i zanieczyszczeń, w tym kopciu po pożarach, wydobyto na światło dzienne.
Duch narodu
Wątek kolegiaty byłby więc dla „Potopu” jednym z kluczowych. Bez niego nie byłoby obrony Jasnej Góry, potrzebny był też, aby uprawdopodobnić psychologiczną przemianę Kmicica. I właśnie w tym odnajdujemy drugą przysługę, jaką Pułtusk oddał Sienkiewiczowi. W werdykcie sztokholmskiej kapituły mówi się przecież o jego „wybitnych osiągnięciach w dziedzinie epiki i rzadko spotykanym geniuszu, który wcielił w siebie ducha narodu”. Może jeszcze nie do końca to rozumiemy, ale czujemy, że słowa te odnoszą się do miejsca, gdzie się znaleźliśmy, i zwłaszcza mieszkańców.
Tymczasem musimy gonić Kmicica, który na widok niegdysiejszych bezeceństw w kolegiacie „porwał się za włosy i wybiegł”. Oto pędzi nadnarwiańskimi bulwarami, niemal ginie nam z oczu. Ruszamy w pogoń i nagle dociera do nas, o co tu chodzi. Przecież właśnie tutaj, dwa i pół roku temu znany opozycjonista, działacz na rzecz praw człowieka i polityk, Jan Lityński rzucił się do lodowatej wody, aby ratować psa. Zginął w jej nurcie.
Ta myśl dzięki Pułtuskowi, pułtuszczanom i za sprawą porywczego Kmicica pozostanie już z nami. Duch naszego narodu to nie tylko wywar z szowinizmu czy dziadocentryzmu. W recepturze znajdą się też prawa zwierząt, refleksje nad przyrodą czy sztuką. I na tym bynajmniej nie koniec.
Ale Kmicic mądrości te zdaje się mieć w głębokim poważaniu. Macha, na coś wskazuje i znów biegnie.
Za tydzień: na trójstyku Ełk–Szczuczyn–Wąsosz.