Jan Maciejewski: Deep church i pośrednicy w kontakcie z Bogiem

Im mniej widoczni, tym więcej mają do powiedzenia. Tych naprawdę kluczowych w ogóle nie można zobaczyć. Nie ukrywają się w zaciszu gabinetów, ale na bocznych drogach, w łóżkach, z których już nie wstaną, albo po drugiej stronie rzeczywistości. Z bohaterami teorii spiskowych łączy ich to, że pociągają za sznurki, choć ich istnienia można się jedynie domyślać.

Publikacja: 23.06.2023 17:00

Jan Maciejewski: Deep church i pośrednicy w kontakcie z Bogiem

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne” – napisał około 100 lat temu Carl Schmitt. I jest to jedna z tych, nie tak znowu licznych myśli, które odkrywcze w momencie, gdy zostały sformułowane, z biegiem czasu nabierały ostrości i ciężaru. Gdyby Schmitt żył dzisiaj, z ogromną satysfakcją obserwowałby karierę pojęcia z pogranicza analizy politycznej i teorii spiskowej, jakim jest „głębokie państwo”. „Deep state” – dwa słowa, wypowiedzeniu których towarzyszy zazwyczaj porozumiewawcze spojrzenie. I nawet jeśli zastąpi je ironiczny uśmiech, to trudno oprzeć się wrażeniu, że coś jest na rzeczy.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Kapłaństwo kobiet, następny plaster salami

Poniżej piany kolejnych gabinetów, codziennej dawki newsów, piętrowych konstrukcji speców od marketingu, musi być przecież ktoś, kto ogarnia cały ten bajzel. Jakaś głębsza struktura, niedostrzegalny sznur ciągłości, odporny na ostrze wyborczych cykli, demokratycznych form. Nieformalne, niepoddające się żadnej kontroli, ale przynajmniej profesjonalne i poważne gremium, które pociąga za sznurki. A nawet gdyby deep state nie istniało, należałoby je wymyślić, powołać w zaciszu gabinetów. Najpewniej zrobiliby to sami politycy, którzy zyskaliby dzięki temu czas na swoje wygłupy.

 A nawet gdyby deep state nie istniało, należałoby je wymyślić, powołać w zaciszu gabinetów. Najpewniej zrobiliby to sami politycy, którzy zyskaliby dzięki temu czas na swoje wygłupy.

I ze wszystkich pojęć z zakresu nauki o państwie, to o istnieniu „państwa głębokiego” wydaje się najbardziej zadłużone u teologii. Bo istnienie „głębokiego Kościoła” nie jest ani teorią, ani spiskiem, ale podstawową zasadą działania tej struktury, głoszoną wszem wobec, od samego początku jej istnienia. Od proboszcza do papieża, każdy widzialny, zewnętrzny jej przedstawiciel, jest tylko figurantem. Decydować to on sobie może tylko o didaskaliach. Jest podstawiony, wysunięty na pierwszą linię frontu przez wewnętrzną strukturę, deep church. Miarą jego sukcesu będzie odtąd zrozumienie własnej zbędności. Tego, że nie ma być charyzmatycznym liderem, sprawnym przywódcą, ale tylko i aż nie przeszkadzać. Jest oknem, przez które ma wpadać światło, nie wolno mu go zaciemniać własnym autoportretem. A jeśli będzie wystarczająco przezroczysty, może uda mu się dołączyć do grona prawdziwych decydentów. Których działanie w tej organizacji zwykło się określać „świętych obcowaniem”.

Obok nich, w szerszym kręgu, są ci bardziej widoczni, choć równie łatwo ich przeoczyć. Ci, którzy nie opuszczają swoich cel, nieważne, czy wyznaczono im je w klasztorach, hospicjach czy własnych domach. Odrzuceni i poniżeni, śmiertelnie chorzy przesuwający nocą i dniem paciorki różańca w dłoniach. Cierpiący na ciele albo duszy, jeśli tylko odczytają swój los jak werbunek, akt wtajemniczenia, zaproszenie do wąskiego kręgu. Grona decydentów.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Czy polska wieś naprawdę jest antyklerykalna?

Ponieważ głęboki Kościół, Kościół w ogóle, zaczął się od zagłębienia włóczni rzymskiego legionisty w klatkę piersiową pewnego żydowskiego skazańca. Otwarcie Serca Jezusa oznaczało założenie tej organizacji. Wszystkie inne akty erekcyjne podpisuje się atramentem, ten wypisano w całości krwią i wodą. I ta sama krew wciąż płynie we wszystkich sakramentach, woda spada kaskadami łaski. Serce, chociaż przebite, cały czas bije. Tak jak pewien krzak kilka tysięcy lat wcześniej nie spalał się, płonąc. Szum strumienia, trzask ognia, układają się w to samo zdanie: „Ja jestem”. „Ja jestem Kościołem – Kościół to Ja”. Głębszego nie będzie.

Wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne” – napisał około 100 lat temu Carl Schmitt. I jest to jedna z tych, nie tak znowu licznych myśli, które odkrywcze w momencie, gdy zostały sformułowane, z biegiem czasu nabierały ostrości i ciężaru. Gdyby Schmitt żył dzisiaj, z ogromną satysfakcją obserwowałby karierę pojęcia z pogranicza analizy politycznej i teorii spiskowej, jakim jest „głębokie państwo”. „Deep state” – dwa słowa, wypowiedzeniu których towarzyszy zazwyczaj porozumiewawcze spojrzenie. I nawet jeśli zastąpi je ironiczny uśmiech, to trudno oprzeć się wrażeniu, że coś jest na rzeczy.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi