Jeśli miałbym wskazać, jakiej kategorii książek najserdeczniej nienawidzę, padłoby z pewnością na słowniki symboli. Podobnie jałowej i irytującej lektury nie doświadczyłem nigdzie indziej. „Lis” – symbol obłudy, niewdzięczności, samochwalstwa, płodności, cierpliwości i skrytości. „Puchar” to radość, przezorność, kosmos, zbawienie, nieśmiertelność i jeszcze parę innych. Można wylosować podobnych „objaśnień” setki, na chybił trafił, jak to właśnie zrobiłem. I z każdego z nich będzie taki sam pożytek; równy zeru. Ale im bardziej bezsensowne okazuje się takie „słownikowe” podejście do symboliki, tym pewniejsze, że warto wokół niej krążyć. Nie stracić z oczu tego wymiaru rzeczywistości, który nie tyle jest jedną z jej warstw, ile drzwiami, miejscem przejścia do tego, co naprawdę rzeczywiste.
Bo słownik, i ręka w rękę z nim nasze myślenie, wywraca naturalny porządek symbolu do góry nogami. Stawia w centrum chłodny, autonomiczny umysł, rozszyfrowujący znaczenia, zaglądający pod podszewkę rzeczy, barw, miejsc i zdarzeń. Objaśnia tajemnice, rozwiewa wątpliwości. A co, jeśli to ja sam jestem symbolem? Jakaś zagadka została nie wiedzieć komu zadana przez mój kształt nosa, dwubiegunowy charakter czy płeć? Co jeżeli każda z tych rzeczy coś oznacza, na jakimś innym planie istnienia ma swoje wytłumaczenie? I przede wszystkim, gdzie jest do cholery ten słownik, w którym to wszystko jest od A do Z wyjaśnione?
Czytaj więcej
Polski lud był tym bardziej wyczulony na grzechy kapłanów, im mocniej zdawał sobie sprawę z wyjątkowości kapłaństwa jako takiego. Tym mocniej piętnował niemoralność osób, w im większym stopniu kalała ona świętość pełnionej przez nich funkcji.
Symbole są pajęczyną sensów i znaczeń, a nam przypada bynajmniej nie rola przechadzającego się spokojnie po ich powierzchni pająka; raczej muchy złapanej w sam środek sieci. Symboli się nie tłumaczy, z nimi co najwyżej można zatańczyć. Daje im prowadzić, dopasowuje do ich ruchów – bo to one słyszą melodię tajemnicy, my za ich pośrednictwem możemy się jej tylko domyślać. Są podstawą, pierwszym i niepodzielnym składnikiem rzeczywistości; dużo bardziej niż kwarki czy atomy. Możemy udawać, że są tylko konwencjami, przetłumaczalnym „na nasze” językiem przyzwyczajeń w lepszym, zabobonów w gorszym razie. Ale im bardziej będziemy z nimi pogrywać, tym prędzej nas dopadną. Zaczną okręcać i unieruchamiać lepką, niewidzialną, ale twardą jak drut nicią znaczeń.