Jan Maciejewski: Toast za sumienie

Wszyscy zapewniają, że chcą dobra dzieci, za wszelką cenę obronić je przed złem. Ale tylko Kościół pozwala im na coś dużo większego – suwerenność w ocenie dobra i zła.

Publikacja: 05.05.2023 17:00

Jan Maciejewski: Toast za sumienie

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Stół w restauracji dawno już zarezerwowany. Rodzina zaproszona, pierwszy garnitur i koszula na spinki od tygodni czekają w szafie. A jutro pewnie będzie padać deszcz, to jak jeszcze jeden konieczny element majowej tradycji. Piszę te słowa na 24 godziny przed pierwszą komunią naszego syna. W chwili, gdy odbywa on swoją pierwszą spowiedź, co chwilę zerkając nerwowo na telefon, sprawdzam, czy są już jakieś wieści z przebiegającej przez kratki konfesjonału linii frontu. Czy „wszystko się udało”.

Tyle jest szczegółów i detali w całym tym komunijnym przedsięwzięciu, że margines niepowodzenia jest straszliwie wąski. A triumf? Jak zdefiniować zwycięstwo, o które toczy się – zupełnie poza całą organizacyjną szarpaniną – gra? Za co, kiedy pójdą już sobie wszyscy goście, a dzieci wreszcie zasną, wzniesiemy jutro wieczorem z żoną toast?

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Chwila przed

Za to, co właśnie się w naszym synu przebudziło. Wyruszyło w drogę i otrzymało na tę najważniejszą podróż całego życia pokarm, jak hobbici zapas lembasów od królowej Galadrieli. W tym jednym miejscu Tolkien, tak bardzo stroniący od alegorii i czytelnych zapożyczeń, zrobił wyjątek. Utożsamił chleb, który nie tyle zaspokajał głód, dodawał siły, ile rozjaśniał wędrowców od wewnątrz, wypędzał z ich duszy panoszący się wokół mrok, z działaniem, jakie Kościół przypisuje w życiu wiernych Eucharystii. Frodo i Sam byli powiernikami pierścienia, który trzeba było zniszczyć, żeby ocalić świat. Każdy chrześcijanin jest powiernikiem sumienia, którego nie może zgubić ani zagłuszyć, żeby zachować duszę. Mam więc zamiar napić się jutro za sumienie.

Spośród wszystkich decyzji i zmian, jakie nastąpiły w XX wieku w Kościele katolickim, tak naprawdę tylko otwarcie przez św. Piusa X drzwi do wcześniejszej i częstszej komunii było ożywczym przewrotem, prawdziwym odnowieniem. Określił on granicę, pułap, po przekroczeniu którego można karmić się Ciałem Chrystusa, definiując go jako dojście do umiejętności dokonywania dwóch rozróżnień. Dostrzegania różnicy między dobrem i złem oraz zwykłym chlebem a tym przemienionym, eucharystycznym. To wszystko, więcej nie trzeba – nieważne czy przeżyło się siedem, czy siedemdziesiąt siedem lat. Każda kolejna zasada i reguła jest tylko przypisem do tych dwóch różnic. Wszystkie dogmaty i przykazania są już tylko promieniami światła skierowanymi na to jedno miejsce.

Spośród wszystkich decyzji i zmian, jakie nastąpiły w XX wieku w Kościele katolickim, tak naprawdę tylko otwarcie przez św. Piusa X drzwi do wcześniejszej i częstszej komunii było ożywczym przewrotem, prawdziwym odnowieniem.

Żeby zaistniała ta druga różnica, koniecznie potrzebny jest kapłan i ołtarz. Ale tę pierwszą, między dobrem i złem, wyznacza tylko sumienie. Nie ma drugiej religii, która stawiałaby je równie wysoko, co katolicyzm. I nie ma też w naszym świecie, z pozoru tak bardzo rozmiłowanym w upodmiotowieniu dziecka i obronie jego godności, zdarzenia równie emancypacyjnego, dowartościowującego dzieciństwo, co pierwsze spowiedź i komunia. Wszyscy dookoła zapewniają, że chcą dobra dzieci, za wszelką cenę pragną je obronić przed złem. Ale tylko Kościół pozwala im na coś dużo większego – samodzielne odróżnianie jednego od drugiego, suwerenność w ocenie dobra i zła. Nie ma większej wolności niż ta, którą daje katolicka nauka o sumieniu.

O tym, że posiada ono prawa, ponieważ ma też swoje obowiązki. Jest wyzwolicielem, ponieważ równocześnie pełni rolę przewodnika i kontrolera, nie da się odłączyć od siebie tych dwóch funkcji. A gdy próbuje się to robić, powstaje coś, co jest sumienia nie tyle marną podróbką, ile karykaturą: prawo samo-woli. To, co zwykło się określać mianem „wolności sumienia”, coraz częściej staje się wolnością od sumienia, ignorowaniem faktu, że jest ono rozbrzmiewającym w środku nas, ale nie naszym głosem.

Czytaj więcej

To wierni mają się nawracać, a nie Kościół zmieniać

Kościół naucza, że Sumienie jest pierwotnym namiestnikiem Chrystusa, prorokiem w swoich doniesieniach, monarchą w swojej stanowczości, kapłanem w swoich błogosławieństwach i klątwach. Jego głos jest jedynym, który może się sprzeciwić wyrokom i decyzjom papieża. Bo jeśli ten przemówiłby przeciwko Sumieniu, w prawdziwym znaczeniu tego słowa, popełniłby samobójstwo. Podciąłby gałąź drzewa, na którym siedzi. Gdy dochodzi do kolizji, dysonansu między głosem Watykanu i wewnętrznym głosem Boga w nas samych, mamy obowiązek słuchać tego drugiego.

„Gdybym miał sprowadzić religię do toastów po obiedzie – stwierdził św. John Henry Newman – wypiłbym rzecz jasna za Papieża, ale, jeśli można, jednak najpierw za Sumienie, a za Papieża później”.

Stół w restauracji dawno już zarezerwowany. Rodzina zaproszona, pierwszy garnitur i koszula na spinki od tygodni czekają w szafie. A jutro pewnie będzie padać deszcz, to jak jeszcze jeden konieczny element majowej tradycji. Piszę te słowa na 24 godziny przed pierwszą komunią naszego syna. W chwili, gdy odbywa on swoją pierwszą spowiedź, co chwilę zerkając nerwowo na telefon, sprawdzam, czy są już jakieś wieści z przebiegającej przez kratki konfesjonału linii frontu. Czy „wszystko się udało”.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich