Na balkonie ustawmy wygodny fotel. Przyda się też koc, wieczory o tej porze roku bywają jeszcze chłodne. W dłoni – w zależności od nastroju i zapotrzebowania – lampka wina albo kubek z ciepłą herbatą. W słuchawkach niech popłynie nastrojowa muzyka, może nawet „Requiem” Mozarta, rzecz jasna w jakimś dobrym wykonaniu. Dopiero tak przygotowani możemy śledzić zmierzch. Wygasanie dnia, zachodzenie słońca czy każdej z tych rzeczy, z jakiej pochodzić mogą ciepło i światło. Z dystansu i z godnością.
Czytaj więcej
W sprawach religii zazwyczaj wszystko jest na opak. Najbardziej żarliwi są w swojej wierze ateiści. A to, co miało być najbardziej postępowe, okazuje się cofać nas najdalej, aż do czasów archaicznego pogaństwa.
Albo inaczej. Ustawmy się w rogu ogrodu. Najlepiej boso i o tej porze, kiedy z ziemi dawno już wyparowało ciepło dnia. Nogi zaczynają drżeć z zimna, oczy przymykają się ze zmęczenia. Ale ta rola jest już obsadzona, inni śpią, więc nam nie wolno. Kątem oka widać kontury trzech, kołyszących się powoli w rytm oddechu sylwetek. A tuż obok, prawie u naszych stóp, ktoś inny leży twarzą ku ziemi. I nie śpi tak bardzo jak to tylko możliwe. Już nie zaśnie. Zamknie oczy dopiero, kiedy umrze. Odrą go zaraz z ubrań i godności. Nic tu nie wygasa, a wszystko płonie. A najbardziej spływające z czoła krople krwi. Z jednej strony obserwowane z zatroskaniem, ale też kojącym poczuciem nieuchronności wygasanie Kościoła. Z drugiej – jego agonia. Widownia i scena. Sprawozdawca i uczestnik. Sowa Minerwy wylatująca o zmierzchu czy – rozpoczynające się o tej samej porze – czuwanie. W nocy z czwartku na piątek, zgodnie z prośbą, jaką usłyszała w swoich objawieniach Małgorzata Maria Alacoque. Najniezwyklejszą z próśb – Zbawiciel chce, by towarzyszyć Mu podczas modlitwy w Ogrójcu. Chwili swej największej słabości. Za parę godzin krew będzie się lała strumieniami, ale jej pierwsze krople padną tutaj. Te są najcięższe.
Strach brał się nie tyle z myśli o nadchodzącym cierpieniu, co jego bezcelowości. Chrystus widział w Ogrójcu każdy z grzechów, za który odpowie własną krwią.
Strach brał się nie tyle z myśli o nadchodzącym cierpieniu, co jego bezcelowości. Chrystus widział w Ogrójcu każdy z grzechów, za który odpowie własną krwią. Każdy, nie tylko te, jakie zostały dotąd popełnione, ale też wszystkie, które dopiero się zdarzą. Każdy ból można wytrzymać, o ile tylko dokądś zmierza. W tamtej chwili, w godzinie, gdy trzej najbliżsi uczniowie smacznie spali, a kolejny dobijał właśnie targu z faryzeuszami, całe to nadchodzące cierpienie wydawało się nie mieć najmniejszego sensu. Zanim przyszła śmierć, a nawet jeszcze przed tym nim zaczęła się właściwa męka, przyszła agonia.