Jan Maciejewski: Neutralność religijna nie istnieje

W sprawach religii zazwyczaj wszystko jest na opak. Najbardziej żarliwi są w swojej wierze ateiści. A to, co miało być najbardziej postępowe, okazuje się cofać nas najdalej, aż do czasów archaicznego pogaństwa.

Publikacja: 31.03.2023 17:00

Jan Maciejewski: Neutralność religijna nie istnieje

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Zdarzyło mi się ostatnio uczestniczyć w bardzo pouczającej dyskusji. Takiej, która – jak mi się wydaje – mogła jednocześnie toczyć się w wielu innych miejscach w Polsce. Pozornie dotyczyła rzeczy mało istotnej, jak to, czy nazwanie szkolnego kiermaszu „wielkanocnym” jest wykluczające dla dzieci z rodzin niewierzących bądź praktykujących inną religię. I czy w związku z tym nie lepiej byłoby go dookreślić bardziej „neutralnym i inkluzywnym” przymiotnikiem „wiosenny”. Proszę mi wierzyć, temperatura sporu, a także rozbudowanie argumentacji z obu stron starczyłoby spokojnie nie na jeden felieton, ale kilka esejów.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Piotruś Pan mniej groźny od Doriana Graya

Moim ulubionym momentem w całej dyskusji był głos pani, która jest muzułmanką i jako taka stanęła w obronie „wielkanocnego” nazewnictwa. A raczej szacunku dla własnej tradycji i tożsamości; różnorodności, która zasługuje na to miano dopiero, kiedy staje się rzeczywistą sumą wielu kolorów, a nie szarą magmą wydumanej „neutralności”. I to właśnie złudzenie, a raczej terminologiczny wytrych będący coraz cieńszą warstwą okrywającą antykatolicki resentyment, jest w całym sporze – we wszystkich sporach, w centrum których się znajduje – najciekawsze. I nie chodzi już nawet o to, że tak strasznie skupiając się na tym, by się przypadkiem nawzajem nie obrazić, zaczynamy udawać kogoś innego, niż w rzeczywistości jesteśmy. Najgorszy jest fakt, że naprawdę kim innym zaczynamy się wówczas stawać.

W tym akurat konkretnym sporze zastanowiła mnie próba obejścia problemu przez poszukiwanie najmniejszego wspólnego mianownika. Czegoś już absolutnie pod każdym względem niekontrowersyjnego. Będącego poza wszystkimi tradycjami i wyznaniami. Można w dzień wolny od pracy chodzić do kościoła, meczetu, synagogi czy supermarketu, ale przecież za każdymi z tych drzwi czeka zawsze ona – wiosna. Ją zatem świętujmy! Tylko że w sprawach religii zazwyczaj wszystko jest na opak. Najwięksi „wolnomyśliciele” to tak naprawdę zatwardziali dogmatycy. Najbardziej żarliwi są w swojej wierze „ateiści”. Wykluczanie najłatwiej przychodzi tym, którym słowo „inkluzywność” nie schodzi z ust. A to, co miało być najbardziej „postępowe”, okazuje się cofać nas do czasów archaicznego pogaństwa.

W tym akurat konkretnym sporze zastanowiła mnie próba obejścia problemu przez poszukiwanie najmniejszego wspólnego mianownika. Czegoś już absolutnie pod każdym względem niekontrowersyjnego. Będącego poza wszystkimi tradycjami i wyznaniami. 

Na początku dochodziło to jakby z oddali. Ale z czasem, z kolejnymi entuzjastycznymi głosami za „inkluzywno-wiosennym” rozwiązaniem kiermaszowego dylematu, nie mogłem się uwolnić od pierwotnych tam-tamów i niepokojących dysonansów „Święta wiosny” Igora Strawińskiego. Muzyki do baletu, którego nazwa początkowo brzmiała „Ofiara”, a fabuła jest osnuta wokół pogańskiego rytuału kończącego się uśmierceniem młodej dziewczyny. Być może najbardziej wpływowej kompozycji w dziejach, bo – jak przekonująco udowadnia w swej książce „Święto wiosny i narodziny nowego wieku” Modris Ekstains – jej premiera wiosną 1913 roku miała ogromny wpływ na nastroje w Europie Zachodniej, przyczyniając się do wybuchu I wojny światowej.

Żeby była jasność – nie mam zamiaru zarzucać nikomu pogańskich inspiracji czy krwiożerczych zamiarów. Chodzi mi jedynie o to, że neutralność religijna nie istnieje. Człowiek jest ze swej natury homo religiosus, a Zmartwychwstanie Chrystusa nie jest jakimś tam sobie historycznym wydarzeniem, tylko faktem, który – również przez to, że obchodzony w Kościele w tym konkretnym momencie roku – znosi i unieważnia pogańskie odruchy i intuicje. To już chyba tylko niedobitki po Kancie i Habermasie mogą wierzyć, że kiedy zniknie chrześcijaństwo, Europa stanie się bardziej oświecona i racjonalna. Otóż nie, będzie wtedy jeszcze bardziej religijna. Tyle że pogańska.

Czytaj więcej

Zrzucanie gorsetu norm, w którym dusi się Kościół

Zaraz po Strawińskim przypomniał mi się wstęp do książki „Zmartwychwstanie” Fabrice’a Hadjadja, nawróconego na katolicyzm francuskiego Żyda arabskiego pochodzenia: „Od zawsze byłem człowiekiem wierzącym, nie ma w tym nic dziwnego, jako że pochodzę z rodziny ateuszy”. Jego „wyznanie wiar” obejmuje rodziców, dziewczynę miesiąca „Playboya”,  Nietzschego i to, że dzięki niemu znajduje się między dobrem i złem, Hegla i buddyzm zen.

„Jednocześnie – rzecz oczywista – mocno wierzyłem w samego siebie. A jeszcze mocniej wierzyłem w to, że jestem niewierzący”.

Zdarzyło mi się ostatnio uczestniczyć w bardzo pouczającej dyskusji. Takiej, która – jak mi się wydaje – mogła jednocześnie toczyć się w wielu innych miejscach w Polsce. Pozornie dotyczyła rzeczy mało istotnej, jak to, czy nazwanie szkolnego kiermaszu „wielkanocnym” jest wykluczające dla dzieci z rodzin niewierzących bądź praktykujących inną religię. I czy w związku z tym nie lepiej byłoby go dookreślić bardziej „neutralnym i inkluzywnym” przymiotnikiem „wiosenny”. Proszę mi wierzyć, temperatura sporu, a także rozbudowanie argumentacji z obu stron starczyłoby spokojnie nie na jeden felieton, ale kilka esejów.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS