Najważniejsze dzieje się zawsze pod spodem. Medialne burze ucichną i przeminą, ale tektoniczne ruchy zostawią trwały ślad. W tle, a raczej poniżej, sporu o kwestię ewentualnych win i zaniedbań Karola Wojtyły, dokonują się przesunięcia w obszarze katolickiej moralności. A okazja jest do tego niepowtarzalna, bo tak jak w wielu obszarach swojego nauczania Jan Paweł II był postępowy czy wręcz rewolucyjny, tak jego teologia moralności była w zasadzie powtórzeniem i utrwaleniem dotychczasowego nauczania Kościoła. Ewentualna skaza na moralności samego Wojtyły byłaby więc szansą na „poprawienie” tego fragmentu jego dziedzictwa.
„Na naszych oczach właśnie bankrutuje Kościół moralizmu, to znaczy rygorystycznej etyki, której sam nie udźwignął. Sami sobie ten stryczek zawiesiliśmy. (…) Definicja mówiąca o świętości jako o cnocie w stopniu heroicznym coraz mniej mnie przekonuje, jest kryptopelagiańska” – napisał kilka dni temu na swojej stronie na Facebooku ksiądz Andrzej Draguła. „Jeśli nasze rozumienie nauczania dotyczącego seksualności dalej będzie tkwić w logice etyki norm, a nie logice relacyjności, to dalej będziemy mieć miliony ofiar. Nie tylko przestępców seksualnych, ale i nerwic seksualnych. Może wreszcie Kościół weźmie się za to nauczanie, bo widać, że coś jest w nim głęboko nie tak, skoro rozdzielaliśmy i rozdzielamy nadal włos na czworo w sprawie masturbacji, a jednocześnie wzruszaliśmy ramionami na gwałcenie dzieci” – grzmiał z kolei niedawno na Twitterze Marcin Kędzierski.
Nie trzeba wracać aż do wczesnochrześcijańskiej herezji Pelagiusza ani tym bardziej zagłębiać się w scholastyczne subtelności dyskusji toczonej wokół grzechu Onana (jak długo żyję, nigdy się na podobny spór w Kościele nie natknąłem), żeby zrozumieć, o co chodzi autorom obu manifestów. I nie tylko, rzecz jasna, im dwóm – wewnątrzkościelny ruch na rzecz rewizji katolickiej moralności staje się coraz bardziej masowy.
Zrzućmy ciasny gorset norm, w którym dusi się Kościół. Porzućmy nierealistyczne oczekiwanie względem wiernych i nieżyciowe ograniczenia narzucane duchownym. Inaczej wszyscy zawiśniemy na stryczku rygoryzmu. Upadniemy, przygnieceni ciężarem ponad nasze siły. Po co się tak męczyć? Zapewne dla pychy, poczucia wyższości z powodu dotrzymania wierności jakimś martwym prawom, bezdusznym normom i regułom. Dążenie do doskonałości? Niepotrzebne wywyższanie się. Heroiczność cnót? Niebezpieczna herezja. Katolicka moralność wydała wojnę ciału i jego prawom, której ofiarami są niewinne dzieci i znerwicowani seksualnie dorośli. Zawrzyjmy wreszcie pokój. Oddajmy Bogu co boskie, a ciału co cielesne.
Gdyby katolicka etyka seksualna naprawdę wyglądała tak, jak przedstawiają ją ci, którzy wzywają do gruntownej reformy nauczania Kościoła, byłbym w tej walce sercem i duszą po ich stronie. Szkopuł w tym, że jest zupełnie inna.