Wojciech Włodarczyk: Mamy kłopot ze sztuką współczesną

Dla władzy sztuka nie ma większego znaczenia. Władzę interesuje władza, natomiast artyści i badacze chętnie myślą inaczej – że warto mieć władzę jako poważnego przeciwnika, boczyć się na nią, bo to podnosi pozycję, daje znaczenie - mówi Wojciech Włodarczyk, historyk sztuki.

Publikacja: 09.06.2023 17:00

Edward Dwurnik „Społem” obraz numer 5. – Dwurnik to artysta, który czerpiąc ze swoistego naiwizmu ja

Edward Dwurnik „Społem” obraz numer 5. – Dwurnik to artysta, który czerpiąc ze swoistego naiwizmu jak u Nikifora, stworzył dzieła, najbardziej oddające charakter czasów, w których przyszło mu żyć – uważa prof. Włodarczyk

Foto: Krzysztof Wilczyński/Muzeum Narodowe w Warszawie

Plus Minus: Jaka jest polska sztuka współczesna?

Dyskusyjna. Mieliśmy, mamy kilku ważnych artystów, ale są istotni na poziomie krajowym do tego kilku rozpoznawalnych w świecie, ale nie w Polsce. I to też jest problem do zanalizowania, zrozumienia.

Nasza historia często odbija się w twórczości artystów?

Niektóre wydarzenia polityczne w historii polskiej sztuki praktycznie nie istnieją i to było jednym z powodów napisania przez mnie książki „Sztuka polska. Sztuka XX i początku XXI wieku”.

Których wydarzeń szczególnie brakuje?

Na przykład masakry robotników na Wybrzeżu z 1970 roku, której dalekie jedynie echa odnaleźć można w pracach grupy „Wprost”. Jednocześnie rok 1970 jest rokiem triumfu neoawangardy, czyli sztuki najbardziej skonceptualizowanej. Nie oceniam tego pozytywnie czy negatywnie, ale chcę się dowiedzieć, dlaczego tak jest, bo mówi coś ważnego o polskiej sztuce, kulturze.

Dla kogo napisał pan więc teraz historię polskiej sztuki XX i początku XXI wieku?

Dla odbiorców o różnych kompetencjach kulturowych, mam nadzieję. Ale też w dużej mierze ta popularno-naukowa publikacja będzie ciekawsza dla lepiej przygotowanych – takich jak studenci ASP czy historii sztuki, albo ludzi lubiący oglądać wystawy. W każdym razie chodzi o rozumiejących, że sztuka jest bardzo istotnym składnikiem myślenia o Polsce. W tym miejscu odwołam się do twórczości Jana Matejki, który nawet dziś bywa traktowany jako artystyczne kuriozum. A przecież jest artystą istotnym dla naszego myślenia o historii, w jakiś sposób nas ukształtowała.

Wolimy być nowocześni?

Owszem. Chyba nie umiemy dostatecznie dobrze zrozumieć naszych geoartystycznych uwarunkowań, z których jasno wynika, że jesteśmy w Europie, ale – paradoksalnie – między Zachodem a Wschodem. Nie potrafimy też pojąć własnej kondycji bez odwołania się do czynników zewntrznych. Potrzebujemy protezy.

Czytaj więcej

„Sekrety kolorów”: Dlaczego ludzie lubią błękit

Obiektywna historia sztuki nie istnieje?

Oczywiście, że nie. Są różnego rodzaju uwarunkowania – polityczne, kulturowe, sposoby interpretowania sztuki. Za każdym razem trzeba przyjąć jakieś kryteria, a do tego jeszcze zmierzyć z własnymi upodobaniami estetycznymi, no i opiniami środowiska. To sytuacja, z której niewielu historykom sztuki udaje się wyjść obronną ręką. W dodatku w dzisiejszej humanistyce dominuje naukowiec nad myślicielem, niestety.

Ale ponad nimi istnieje chyba kryterium wartości dające się zobiektywizować.

W czym ma się przejawiać? Że dzieło sztuki mówi coś bardzo ważnego o czasach, w których powstało? A może znaczące jest, że stanowi najistotniejszą prezentację dominującej tendencji estetycznej – koloryzmu lub awangardy?

A jakość wykonania?

Dla mnie jakość, czyli – jak pani woli – perfekcja, nie jest zbyt istotna. Błąd może być wpisany w zamiar artysty, bo pozorna nieudolność czy potknięcie bywa znaczącą częścią dzieła. Interesuje mnie ogólniejszy sens wynikający z tego, co można by nazwać sztuką polską. Nie jest to tylko i wyłącznie zestawienie wielkich indywidualności artystycznych, to byłoby zbyt upraszczające.

Podjąłby się pan stworzenia galerii sztuki XX i XXI wieku?

Kiedyś wygrałem konkurs na dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, ale nie otrzymałem nominacji od ówczesnego ministra Bogdana Zdrojewskiego. Założyłem też Muzeum ASP w Warszawie, które uważam za jedno z ciekawszych, bo jest interesująco sprofilowane. Gromadzi zbiory związane z akademią, skupia się na projektach, szkicach wstępnych, tym, co jest dopiero zalążkiem sztuki. Z tego powodu ma wspaniałą kolekcję obrazów studenckich. Posiada też duże zespoły dzieł, które okazały się w pewnym momencie kluczowe dla sztuki polskiej – Jerzego Sołtana, architekta i teoretyka tej dziedziny, a także Oskara Hansena, legendarnego twórcy formy otwartej. Jak znacząca jest kolekcja tej placówki, świadczy fakt, że raz po raz wypożycza dzieła na ważne wystawy, także muzeom narodowym.

Gdzie można wysłać czytelnika, żeby zobaczył reprezentatywną kolekcję polskiej sztuki XX i XXI wieku?

Aktualnie w Polsce brak wyczerpującego przeglądu sztuki współczesnej. Jest wprawdzie w Muzeum Narodowym w Krakowie, ale niezbyt obszerny. W Warszawie ostatnią chyba taką ekspozycję zaprezentował Piotr Rypson w Muzeum Narodowym w 2013 roku. Miała ambicje pokazania bardzo zróżnicowanego obrazu polskiej sztuki. Może nie było wiodącej narracji, ale autor chciał wydobyć na plan pierwszy wątek sztuki progresywnej, poszukującej. Wciąż jednak nie ma wystawy tłumaczącej polską sztukę. Nie chodzi o to, by uważać ją za wybitną, ale nadawać jej nasz własny, wewnętrzny sens. I taki mniej więcej cel miała moja książka.

Dlaczego więc w Muzeum Narodowym w Warszawie nie ma w tej chwili żadnej prezentacji sztuki współczesnej?

To trudne pytanie, bo jestem członkiem rady muzeum. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że obowiązkiem tej instytucji jest taka stała wystawa. Ale to dziś nie jest łatwe także z powodu przerw w zakupach. Są też inne problemy. Warto przypomnieć, że z dobrze przyjętej po otwarciu prezentacji Piotra Rypsona, zostały usunięte prace Natalii LL, które stały się przedmiotem manipulacji ówczesnego dyrektora muzeum. A przecież dwa lata wcześniej Sejm podjął uchwałę o uczczeniu 100-lecia polskiej awangardy i Natalia LL była wymieniona jako jej szlachetny przykład. Sztuka współczesna jest czuła na konteksty polityczne.

W pana książce Natalia LL pojawia się tylko raz…

Już mi zarzucono, że w napisanej przeze mnie historii jest mało artystek. A pojawiają się koloryści uważani za tradycjonalistów, do których należą przecież także znakomite malarki. Koloryzm stał się jednak głównym punktem odniesienia dla większości tworzonej później sztuki. Dla wielu – negatywnym. Dlatego rzadko pokazywany jest na wystawach. I to jest właśnie ukierunkowanie środowiskowe preferujące dominujący punkt widzenia na sztukę.

Czy można uznać, że indeks nazwisk w pańskiej książce stanowi wskazanie, kto i jak bardzo istotnym jest artystą? Kilka nazwisk powtarza się w nim szczególnie często – Strzemiński, Stażewski, Wyspiański, Kowalski. A jest też pomiędzy nimi Dwurnik.

W książce chciałem pokazać mechanizmy, a nie katalog nazwisk. Władysław Strzemiński jest dla mnie o wiele bardziej znaczący jako artysta, który w latach 30. doskonale współpracował z kolorystami i współtworzył koncepcję dzieła modernistycznego. Chciałbym skorygować jego dotychczasowy wizerunek. Z Edwardem Dwurnikiem sprawa jest bardziej skomplikowana. To jeden z artystów, którzy wybierając rodzaj języka malarskiego, czerpiąc od Nikifora, czyli swoistego naiwizmu, stworzył zespół dzieł, chyba najbardziej oddający charakter czasów, w których przyszło mu żyć.

Czytaj więcej

"Himilsbach. Ja to chętnie napiłbym się kawy”: Aktor-Naturszczyk, niedzielny poeta

Zamieszczone na końcu kalendarium kończą adnotacje dotyczące wojny w Ukrainie skomentowane przez pana, że w sposób istotny wpłynęły na historię polskiej sztuki.

Raczej wpłyną. Kalendarium jest dodatkiem. Chciałem pokazać punkty odniesienia, przede wszystkim w nauce.

…na przykład Marię Curie-Skłodowską, która dostaje Nagrodę Nobla. To zaskakujące wydarzenie w historii polskiej sztuki.

Ale również pokazuje – pośrednio – znaczenie środowiska paryskiego przed I wojną światową. Starałem się dystansować wobec opisów sztuki niepolskiej, ponieważ porównania z innymi nie zawsze bywają sensowne. Bo co? Jesteśmy prowincjonalni? – to nonsens. Nie zawsze przydatne jest odwoływanie się do tego, co się działo gdzie indziej.

Dlaczego przyjął pan jako granicę polskiej sztuki współczesnej przełom XIX i XX wieku?

To kwestia, jak postrzega się polską kulturę. Nasza historia XX i XXI wieku w Polsce to konkretne daty: rok 1918, 1945 itd. To narzuca pewien schemat nie tylko porządkowy, ale też aksjologiczny. Jeżeli ktoś zaczyna historię sztuki od 1945 roku, uwzględnia nie tylko znaczenie końca wojny, ale też nowego porządku politycznego i kulturowego. Pytanie brzmi: czy sztuka nie mówi czegoś więcej niż historia polityczna. I to jest podstawowy sens zajmowania się sztuką, bo inaczej moglibyśmy traktować ją wyłącznie jako sztukę w salonie. Oczywiście każdy artysta daje własną, indywidualną perspektywę, ale chciałem znaleźć spoiwo dla sztuki na przestrzeni ponad 100 lat. Jeśli pojawiają się w niej pojęcia nowoczesności, awangardy, modernizmu, to są oczywiście konkretni artyści tworzący te zjawiska, ale również i pojęcia, które określają charakter powstających dzieł. To mnie bardzo interesuje. Odrębność książki polega na tym, że starałem się nie tylko opisać sztukę, ale i kolejne momenty, które narzucały określoną optykę takiego, a nie innego jej ujęcia. A publikacje na ten temat najczęściej zaczynają się od końca II wojny, od 1945 roku. To problem, gdyż w ten sposób pomijają zapisane w przeszłości DNA polskiej kultury. A podstawowe pytania dla humanisty brzmią: gdzie jesteśmy, w jaką stronę zmierzamy, gdzie jest w tym kultura i jaki jest w niej udział sztuki. Historia literatury ma takie opracowania, a historia sztuki – nie. Tymczasem szersze spojrzenie jest bardzo potrzebne. Studentom nieustannie powtarzam: trzeba mniej czytać, ale więcej myśleć (śmiech). Przełom XIX i XX wieku to moment, w którym kształtuje się status współczesnego, dzisiejszego artysty.

Pańska książka podważa wiele stereotypów.

Między innymi dotyczących podziału chronologicznego. Uzmysławia również, że poruszamy się po kliszach porządkujących polską sztukę, co jest wielką słabością. A dzisiaj mamy jeszcze jeden problem – nie jest obecnie możliwe napisanie historycznej syntezy. Wszystko dlatego, że od kilkudziesięciu lat mamy do czynienia z nowego rodzaju poststrukturalistyczną humanistyką. To bardzo ciekawe i inspirujące zjawisko, ale dominują w nim studia przypadku, badania punktowe. Mamy zalew doskonale przygotowanych artykułów, monografii, ale nie tworzą one potencjału pozwalającego wznieść się ponad jednostkowy opis. A to za mało, by wyciągać uogólniające wnioski.

Za najważniejsze węzłowe punkty uznał pan lata 30. i 80. Dlaczego?

W latach 30. za sprawą koloryzmu i Strzemińskiego została wykreowana jako wiodąca koncepcja dzieła modernistycznego, czyli takiego, które nie odnosi się do zewnętrzności. Jan Cybis pisał, że martwa natura nie jest ani robotnicza, ani socjalistyczna, ani katolicka, tylko że martwa natura jest malarstwem. Ta formuła sprawdziła się w PRL-u, choć istniały naciski, żeby była socrealistyczna. W latach 30. został uprawomocniony nowy sens pojęcia nowoczesności. W słownikach, a także dla krytyki artystycznej lat 30., nowoczesność oznaczała dzień dzisiejszy, teraźniejszość. Od lat 30. stała się ona projektem ideologicznym, w PRL-u – politycznym. Źródeł lat 80. należy natomiast szukać w latach 70., bo granice polityczne nigdy nie są ostre. Wówczas do głosu doszło pokolenie, które – co bardzo ważne – nie znało stalinizmu. Jednocześnie przedstawiciele tego pokolenia chętnie malowali, co w czasach tzw. neoawangardy było raczej źle odbierane przez artystów, którzy uważali się za forpocztę sztuki polskiej. Wówczas, po raz pierwszy od czasów Młodej Polski, została podjęta problematyka ogólnokulturowa. Trzeba spojrzeć, co artyści malowali. Włodzimierz Pawlak – Hitlera, Jarosław Modzelewski zajął się problemem Rosji w naszej kulturze i sztuce. Wcześniej nikt tego nie robił. I dlatego jest to tak ważne i było tak ostro krytykowane, kiedy odzyskaliśmy niepodległość. Sztuka krytyczna nie chce tych problemów, wolała inne.

Jakie?

Jest estetyzująca. Kwestionuje tradycyjne media, nie ma w niej malarstwa, rzeźby; a po drugie kwestionuje miękką władzę, presję Kościoła, maczyzmu itp. Nawiązuje a rebours do poprzednich dzieł sztuki i tendencji. Nie ma w sobie zmysłu społecznego czy politycznego. Jest wpisana w tendencję, która dominuje w powszechnej sztuce. W tej sprawie kluczową rolę odgrywają lata 60., wtedy pojawił się wzorzec, według którego powinno się porządkować polską sztukę. Ale źródła są wcześniejsze i tkwią w słynnym tekście Mieczysława Porębskiego „Dwa programy” napisanym w 1949 roku, a opublikowanym rok później. Dowodził on, że są dwie drogi: sztuka „dobra”, czyli kapiści, koloryści, i sztuka nowoczesna, czyli awangardowa. I ta ostatnia jest w porządku. Ten model dychotomicznego, uproszczonego podziału został podjęty w latach 60., kiedy pojawiła się neoawangarda i rozpoczęły się pierwsze poważne badania na temat awangardy Andrzeja Turowskiego. Wówczas ustanowiono jako wzorzec wiodący i najistotniejszy awangardę. Szanuję to, ale to nie jest wszystko, bo dlaczego nie ma głównego przeciwnika awangardy, czyli tradycyjnego malarstwa? Nie należy upraszczać. Sztuka może wiele powiedzieć, jeżeli zadaje się jej właściwe pytania.

Ostatni rozdział zatytułowany jest: „Poprawność i instytucjonalizacja 1993–2022”. Zwłaszcza ta poprawność jest zastanawiająca.

Może warto przywołać mitologię związaną z socrealizmem, który w powszechnym, popularnym odbiorze jest przeciwieństwem nowoczesności. Ale pamiętajmy, że stalinowska władza już w 1951 roku dokonała znaczącej liberalizacji w sztuce, na długo przed śmiercią Stalina, aresztowaniem kardynała Wyszyńskiego. To wstydliwy epizod w historii polskiej sztuki. Dlatego Październik 1956 roku został powitany z otwartymi ramionami, bo można było zapomnieć o swoim udziale w socrealizmie, nawet koniunkturalnym. Władza doskonale wie, że sztuka nie ma dla niej większego znaczenia. Władzę interesuje władza, natomiast artyści i badacze bardzo chętnie myślą inaczej – że warto mieć władzę jako poważnego przeciwnika, boczyć się z nią, bo to podnosi pozycję, daje znaczenie. Podobnie w latach 90. sztuka krytyczna uważana była za siłę podważającą przeszłość w związku ze zmianami kulturowymi. Podnosiła tematy dotychczas przemilczane, takie jak równość płci, mniejszości seksualne, podważała pozycję Kościoła. Twierdzę, że było to w dużej mierze spowodowane odcinaniem się artystów od lat 80. Sztuka krytyczna nie dostrzega prawdziwego problemu lat 90. – bezrobocia, pauperyzacji. Więc, gdzie tu jest jej krytyczne spojrzenie? Tu jest poprawność, czyli to, czego oczekują środowiska, co dosyć dobrze rezonuje w stosunku do zjawisk artystycznych na Zachodzie. Nie oceniam, tylko pokazuję mechanizm.

Czytaj więcej

„Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć”: Po prostu wychodzę

Tę książkę pisał pan wiele lat. Dlaczego tak długo?

Pewnie i z powodu trendu administracyjnego. W naszych czasach obowiązuje parametryzacja związana z grantami. Można je otrzymać, jeśli napisze się poprawny wniosek i zaproponuje oczekiwany temat. Nie starałem się o żaden grant, a punkty dla ewaluacji musiałem jednak zdobywać. To zabiera czas. Wszystko zależy od tego, na ile państwo uznaje niezależną humanistykę za ważną dla rozwoju gospodarczego traktowanego zawsze priorytetowo.

Potrzebujemy prezentacji sztuki XX i XXI wieku?

Oczywiście, że tak. Kończę książkę, pisząc o Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Jego otwarcie będzie wydarzeniem. Chciałbym, aby tak było. Po pierwsze, ma istotną lokalizację – na historycznym placu Defilad, między PKiN i Ścianą Wschodnią z domami towarowymi. Mam nadzieję, że muzeum to udźwignie. Pierwszą prezentacją w nim będzie pokaz własnych zbiorów, ale na pewno nie są one takie szerokie, żeby można było zaprezentować XX wiek w sposób kompletny. Z powodów czysto finansowych nie kupujemy dzieł sztuki – to bolączka polityki kulturalnej. Budujemy wielkie gmachy, a nie dajemy odpowiednich pieniędzy, żeby je wyposażyć w adekwatne dzieła. Mamy problem ze sztuką współczesną.

Wojciech Włodarczyk

Historyk sztuki, profesor ASP w Warszawie, dziekan stworzonego przez siebie Wydziału Zarządzania Kulturą Wizualną tej uczelni. Organizator i pierwszy kierownik Muzeum Akademii Sztuk Pięknych. Autor prekursorskiej książki „Socrealizm. Sztuka polska w latach 1950–1954” wiążącej sztukę stalinowską z tradycją awangardową. W latach 90. poseł na Sejm, sekretarz komitetu doradczego prezydenta Lecha Wałęsy i minister–szef Urzędu Rady Ministrów w rządzie Jana Olszewskiego. Po 2001 r. wycofał się z polityki. Nakładem Wyd. Arkady ukazała się obecnie jego książka „Sztuka polska. Sztuka XX i początku XXI wieku”.

Piotr Niemyjski

Plus Minus: Jaka jest polska sztuka współczesna?

Dyskusyjna. Mieliśmy, mamy kilku ważnych artystów, ale są istotni na poziomie krajowym do tego kilku rozpoznawalnych w świecie, ale nie w Polsce. I to też jest problem do zanalizowania, zrozumienia.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi