Czy Polska to demokratyczna dyktatura?

Również większość może sprawować swoją władzę w tyrański sposób. Może narzucać swoją wolę w każdej kwestii siłą liczebnej przewagi. W idei, zgodnie z którą 51 proc. społeczeństwa uchwali, by wymordować pozostałe jego 49 proc., co do zasady nie ma nic niedemokratycznego.

Publikacja: 02.06.2023 10:00

Warszawa, marzec 2021 r.

Warszawa, marzec 2021 r.

Foto: Jacek Dominski/REPORTER

Mniej więcej od połowy ubiegłej dekady przez społeczeństwa zachodnie przetacza się fala tego, co zwykło się określać mianem populizmu. Pojęcie to jest wyjątkowo nieostre, przez co tam, gdzie populiści rządzą od dłuższego czasu i dokonują istotnych zmian w sposobie funkcjonowania państwa, trudno jasno określić, z czym właściwie mamy do czynienia. Widać to również w Polsce. Od ośmiu lat dokonuje się w naszym kraju nienazwana, pełzająca zmiana ustroju państwa. Nie do końca wiadomo, jak nazwać ustrój, w który obecnie rządzący przyoblekli polskie państwo.

Nie ma jednak większych wątpliwości, że wiele z kluczowych dla liberalnej demokracji instytucji i mechanizmów zostało zdemolowanych. Potwierdza to choćby coroczny raport amerykańskiego Departamentu Stanu na temat przestrzegania w poszczególnych państwach praw człowieka, wskazujący zwłaszcza na ograniczenia w wolności prasy. W indeksie wolności Reporterów bez Granic Polska spadła z pozycji 18. (w roku 2015) na 66. (w roku 2022). Jak zauważył redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” Bogusław Chrabota, „analogiczne sytuacje zdarzają się w demokracjach wyłącznie przy okazji zamachów stanu” („Bolesny deficyt wolności”, „Rzeczpospolita” z 26 marca 2023 r.). Czy oznacza to, że Polska stała się demokracją nieliberalną? Zapewne tak, ale takie określenie nie pomaga zrozumieć, z jakiego rodzaju ustrojem mamy właściwie do czynienia. Czy nie doszliśmy do jakiejś innej formy demokracji – ale jakiej? A może jeszcze bardziej adekwatne byłoby uznanie, że krajem demokratycznym już nie jesteśmy, że Polska to de facto jakiś miękki rodzaj autorytaryzmu – np. autorytaryzm konkurencyjny, jak opisują utworzone przez populistów systemy politolodzy Steven Levitsky i Daniel Ziblatt? W naturalny sposób wyczuwamy, że żadna z tych odpowiedzi nie jest do końca satysfakcjonująca, a ustrój, w którym obecnie egzystujemy, jest tworem hybrydowym, łączącym cechy odmiennych na pozór systemów.

Czytaj więcej

Ukraina. Wojna o przyszłość Europy

O dawnym ustroju

Najlepiej będzie chyba zacząć od punktu wyjścia, a więc od owego niedoskonałego, ale posiadającego znaczne zalety ustroju liberalno-demokratycznego, który był w Polsce budowany po roku 1989 i – nie bez znacznych sukcesów, ale i bolesnych deficytów – istniał do 2015 roku. Czym jest demokracja liberalna? Opiera się ona na kilku instytucjonalnych rozwiązaniach, które polegają na tym, że umieszczony w jej nazwie przymiotnik pełni funkcję pewnej korekty czy też zabezpieczenia przeciw temu, na co wskazuje rzeczownik. Demokracja to rządy ludu, rządy większości. Oznacza również powszechną równość wobec prawa. Opiera się na procedurze wyboru władzy w ramach powszechnego głosowania, tj. takiego, w którym uprawnieni są wziąć udział wszyscy dorośli obywatele państwa, bez względu na płeć, tożsamość etniczną, zasobność majątkową czy wszelkie inne cechy, którymi ludzie mogą się różnić pomiędzy sobą. W demokracji tylko taka właśnie, to jest oddolnie legitymowana, powołana do rządzenia przez lud władza faktycznie posiada prawo do rządzenia. Wszystko inne będzie uzurpacją, zaprzeczeniem elementarnej dla ustroju demokratycznego wolności rządzonych, pozwalającej im wskazać tych, których życzą sobie wynieść do rangi rządzących.

Demokrację liberalną charakteryzuje to, że powyższy system obwarowuje pewnymi zabezpieczeniami, które mają chronić wspólnotę jako całość oraz każdego obywatela z osobna przed tym, co w filozofii polityki zwykło się nazywać tyranią większości. Tyrania nie polega bowiem na tym, że całą władzę wbrew woli społeczeństwa dzierży jeden człowiek lub garstka ludzi. Do istoty tyranii należy raczej to, że władza jest sprawowana w sposób arbitralny, niezwiązany żadnymi prawami. Lub – co na jedno wychodzi – że obowiązujące prawa są naruszane lub dostosowywane do woli rządzących. Innymi słowy, z tyranią mamy do czynienia wtedy, kiedy źródłem władzy jest przemoc, a nie perswazja; kiedy we wszystkich ważnych sprawach rozstrzygający jest głos tych, którzy są przy władzy, natomiast formalnie obowiązujące prawa czy uznawane od dawna obyczaje zmuszone są pozostać na marginesie. Jak jasno wynika z tego opisu, również większość może sprawować swoją władzę w tyrański sposób. Może mianowicie narzucać swoją wolę w każdej kwestii siłą swojej liczebnej przewagi. W idei, zgodnie z którą 51 procent społeczeństwa uchwali, by wymordować pozostałe jego 49 proc., co do zasady nie ma nic niedemokratycznego.

Liberalne zabezpieczenia, o których wspomniałem, zostały pomyślane, aby ograniczyć możliwość tego rodzaju nadużyć. Władza większości zostaje więc w systemie liberalno-demokratycznym stępiona, związana licznymi zależnościami. Można wręcz myśleć o tym ustroju jako o swoistym systemie ograniczeń i przeciwwag.

Stworzony przez Monteskiusza trójpodział władzy – na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą – ma zmusić te trzy naturalne jej strony do wzajemnego dialogu, do kompromisowego ucierania stanowisk. Stanowi tym samym instytucjonalną tamę przeciwko nadmiernej koncentracji władzy. Niezależność od partii rządzącej zarówno sądów, jak i administracji publicznej ma zapewnić elementarną bezstronność potrzebną do egzekwowania prawa oraz – co nie mniej istotne – do utrzymania jego statusu jako podstawowej, łączącej wszystkich obywateli rzeczy wspólnej. Jeżeli bowiem prawo działa stronniczo, staje się własnym zaprzeczeniem – ubraną dla niepoznaki w szaty paragrafów i artykułów siłą. Zapewnieniu tak rozumianej bezstronności prawa służą takie rozwiązania, jak konstytucja oraz strzegące jej przestrzegania instytucje, posiadające specjalne gwarancje niezależności.

Wreszcie, w liberalnej demokracji państwo przyznaje również każdej jednostce pewien elementarny zestaw uprawnień, których obiecuje nie naruszać. Innymi słowy, demokracja jest liberalna wtedy, kiedy wpisana zostaje w nią idea ograniczenia władzy przez prawo. Nie tylko prawo pozytywne, ustanowione, na którego przestrzeganie wszyscy umawiamy się jako wspólnota obywateli. Również to prawo, które uważa się za naturalne dla każdej ludzkiej jednostki, które wynika z samego faktu bycia człowiekiem i którego w związku z tym nikt nie jest władny ani ustanowić, ani odwołać. Oczywiście, co do treści i zakresu tego ostatniego nie ma pomiędzy ludźmi zgody. Dlatego w demokracji liberalnej również te kwestie rozstrzyga się kompromisowo, poprzez publiczną debatę.

Czytaj więcej

Kościół nie troszczy się o demokrację

Duch populizmu

Ruchy, które zwykło się określać mianem „populistycznych”, mimo całej swojej różnorodności, również posiadają kilka charakterystycznych cech. Nawet jeżeli trudno mówić w ich przypadku o jakiejś wyraźnej ideologii, można dostrzec oraz spróbować opisać ożywiającego je ducha.

Po pierwsze zatem, jedyny rodzaj legitymizacji, jaki uznają populiści, to ta, która pochodzi z wyborów. Są w tym niewątpliwie zarazem demokratyczni i antyliberalni. Wszelkie ciała czy instytucje, które nie są konstytuowane w oparciu o wynik powszechnego głosowania, stają się w perspektywie populistycznej synonimem uzurpacji władzy. Dotyczy to choćby stojących na straży konstytucji sędziów, ale również urzędników państwowych czy stanowiące nieformalną, czwartą władzę media. Tego rodzaju instytucje nie czerpią bowiem swojego uprawomocnienia bezpośrednio z woli ludu, ale są czymś, co zostało mu narzucone przez elity i co ogranicza go w swobodzie postępowania. Instytucje te – powiadają populiści – nie są bezstronne, ale służą najsilniejszym.

Z powyższego przeciwstawienia ludu i elit wynika logicznie druga cecha charakterystyczna ruchów populistycznych, a mianowicie to, co można określić mianem zasady inkarnacji. Człowiek lub ludzie stojący na czele populistycznej fali nie przedstawiają siebie jako takich samych polityków jak pozostali. Uznają, że posiadają wyłączne prawo do reprezentowania „autentycznej wspólnoty” czy „prawdziwego narodu”. Tym samym odmawiają podobnego prawa swoim politycznym oponentom, którzy z wewnętrznych przeciwników, reprezentujących odmienną wizję państwa i społeczeństwa, stają się świadomymi lub nieświadomymi swojej roli agentami obcych wpływów. To, że mówią w rodzimym języku, jest – jak przekonują populiści – tylko pozorem. Myślą inaczej, narzuconym z zewnątrz katalogiem słów.

Zauważmy, że taka perspektywa zakłada, iż samą zasadą przedstawicielstwa jest nie wielość, ale jedność. Populiści wierzą (lub udają, że wierzą) w kulturową homogeniczność społeczeństwa, w jego jednorodny charakter. Kłopot w tym, że tego rodzaju jednorodność nie powstaje w naturalny, spontaniczny sposób. Buduje się ją więc, sięgając po trzeci współtworzący populizm element – tworzenie wroga. To wokół niego (a właściwie wokół tej jego postaci, która jest politycznie najkorzystniejsza z punktu widzenia bieżących potrzeb) buduje się narodową jedność. Stąd zresztą chyba nazwa populizm – ze skłonności jego liderów do epatowania emocjami, do rozdmuchania sfery symbolicznej, do tyleż niewyszukanej, co całkowicie cynicznej, „ludowej” polityki tożsamości.

Obietnica populistyczna polega więc w swojej istocie na tym, że lud odzyska utraconą suwerenność, którą rozmontowały dodane do demokratycznego projektu liberalne zabezpieczenia. Prawo nie ma być bezstronne, ale właśnie stronnicze – ma stać po stronie ludu. Czyli większości, której jednoosobową inkarnację stanowi przywódca populistycznego ruchu. Tylko wtedy będzie faktycznym wyrazem demokratycznych preferencji i przekonań. Od prawa ważniejsza jest więc wola, którą należy wyzwolić z krępującego ją gorsetu ograniczających się nawzajem instytucji. Ochrona praw mniejszości nie tylko nie jest konieczna, ale należy ją odrzucić, gdyż skrywają się za nią projekty radykalnej inżynierii społecznej, której poddana zostanie coraz bardziej bezbronna i ubezwłasnowolniona większość. Rozgrywający się w przestrzeni publicznej spór nie jest ani czymś niezbędnym, ani nawet dobrym. Nie jest bowiem debatą posiadających jednakowe prawo do głosu stron, ale wojną kultur, w ramach której sterujące największymi mediami elity chcą doprowadzić do wymazania tradycyjnej kultury. A na wojnie, której stawką jest nasz sposób życia, nasza kultura, nasza tożsamość, nie ma świętych reguł ani nie bierze się jeńców.

Czytaj więcej

W obronie dekadenckiej Europy

Demokratyczna dyktatura

Z powyższego zestawienia widać wyraźnie, że panujący w Polsce system sprawowania władzy to coś więcej niż nieliberalna demokracja, a zarazem coś mniej niż autorytaryzm w ścisłym sensie słowa. Proponuję więc określić ten nowy ustrój jako demokratyczną dyktaturę. W tradycji rzymskiej dyktatora powoływano na określony czas, aby wyposażony w szczególne prerogatywy, zawieszające normalne funkcjonowanie prawa, mógł wyprowadzić państwo z kryzysu. W naszym przypadku dyktatura polega na swoistym znormalizowaniu stanu wyjątkowego, to znaczy na stworzeniu możliwości punktowego i okresowego zawieszania obowiązywania normalnych reguł – jak widzieliśmy, wola ma mieć pierwszeństwo przed prawem. To ostatnie jest więc obchodzone lub używane instrumentalnie i w złej wierze. Często nie chodzi o działania wprost nielegalne, ale – przeciwnie – o postępowanie zgodne z literą prawa, które jednak ewidentnie gwałcą jego ducha. Mam tu na myśli choćby stosowanie rozwiązań, które ustawodawca zaprojektował jako mające być wykorzystywane w sytuacjach wyjątkowych, tak jak gdyby były standardową procedurą działania.

Demokratyczna dyktatura charakteryzuje się nie tylko daleko posuniętą centralizacją władzy, ale wpisana jest weń również stronniczość instytucji państwa, podporządkowanie niezależnych dotąd instytucji interesom partii. Pozostaje jednak demokratyczna, gdyż w sensie formalnym reguły rywalizacji politycznej wciąż obowiązują – działają zarówno partie opozycyjne, jak i niezależne media – a w wyborach sprawująca władzę partia faktycznie może przegrać.

Ta rywalizacja nie jest już jednak równa, gdyż populistyczna władza wykorzystuje wszelkie finansowe i medialne środki, aby zapewnić sobie przewagę. Można więc powiedzieć, że demokratyczna dyktatura jest systemem szukającym balansu pomiędzy elementami demokratycznymi i dyktatorskimi. Dąży się do tego, aby porządek prawny był podporządkowany politycznej woli na tyle, by owa wola nie była ograniczana liberalnymi bezpiecznikami, ale nie na tyle, by dojść do systemu ostentacyjnie podważającego zasady parlamentaryzmu czy praworządności. Chodzi o to, aby porządek medialny był zdecydowanie korzystny dla rządzących poprzez stopniową marginalizację niezależnej prasy czy telewizji, nie eliminując jednocześnie samego ich istnienia. Rzecz raczej w tym, by uczynić liberalne bezpieczniki pozbawionymi wszelkiej realnej mocy sprawczej, niż żeby je otwarcie zniszczyć. Pozory politycznych wolności muszą zostać zachowane, wolności pozapolityczne – naruszone jedynie w niewielkim i słabo odczuwalnym dla szarego obywatela stopniu. Odpowiednie wyważenie tych czynników pozwala przeprowadzić sięgające bardzo głęboko zmiany przy nieproporcjonalnie niskim sprzeciwie społecznym. Pogłębienie polaryzacji sprawia, że nawet skandale, które w innych warunkach wstrząsnęłyby władzą, nie wywierają wpływu na wysokość słupków poparcia rządu czy opozycji.

Szyld się nie zmienił, dekoracje pozostają wciąż te same. Ale w tym teatrze wystawia się już inną sztukę.

Jan Tokarski – (1981)

Filozof, historyk idei, redaktor „Przeglądu Politycznego” i kwartalnika „Kronos”. Niebawem ukaże się jego nowa książka o intelektualistach okresu zimnej wojny pt. „W cieniu katastrofy”.

Mniej więcej od połowy ubiegłej dekady przez społeczeństwa zachodnie przetacza się fala tego, co zwykło się określać mianem populizmu. Pojęcie to jest wyjątkowo nieostre, przez co tam, gdzie populiści rządzą od dłuższego czasu i dokonują istotnych zmian w sposobie funkcjonowania państwa, trudno jasno określić, z czym właściwie mamy do czynienia. Widać to również w Polsce. Od ośmiu lat dokonuje się w naszym kraju nienazwana, pełzająca zmiana ustroju państwa. Nie do końca wiadomo, jak nazwać ustrój, w który obecnie rządzący przyoblekli polskie państwo.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi