Nie bez powodu przełom wieków XV i XVI w dziejach Europy budzi takie zainteresowanie. Średniowiecze na dobre już przemijało, przemijała też Europa jako kontynent ciasny, ale jakoś przytulny, bo wraz z wyprawą Kolumba, zaczęła się całkiem nowa epoka. W tym właśnie czasie na arenie politycznej, religijnej i artystycznej pojawiło się kilka postaci, które uczyniły ten czas tak barwnym. Sztuki plastyczne osiągnęły poziom niebywały, polityczna perfidia, wojenna taktyka, skrytobójcze praktyki także. Fanatyczna religijność Savonaroli przeplatała się z wyuzdaniem papieży i kardynałów. Królowie, książęta i inni arystokraci pojawiają się w książce Anny Brzezińskiej niczym w kalejdoskopie albo jak postaci korowodu w jakimś skomplikowanym zegarze miejskim z tamtej epoki. Obok wielkich malarzy i rzeźbiarzy, są muzycy i kompozytorzy. A obok walecznych rycerzy szacunek zdobywają pracowici kupcy.
Czytaj więcej
Dyskutujemy o roku 1918, wojnie z bolszewikami, zabójstwie Narutowicza, zamachu majowym itp., itd. Ale obok wielkiej polityki są sprawy mniej spektakularne, ale równie ważne dla kształtu II RP.
Oczywiście autorka na plan pierwszy wysuwa mądre, a nieraz sprytne i stanowcze, kobiety ze słynną Lukrecją Borgią na czele. Niemniej mimo silnego, zapewne z przyczyn marketingowych, akcentu właśnie na bohaterki, „Zmierzch świata rycerzy” nie jest propozycją tylko dla czytelniczek. To nie jest książka o kobietach, to płynna i wciągająca opowieść o przeszłości.
Autorka z erudycją prezentuje losy swych bohaterek i bohaterów, być może nawet faktów i nazwisk jest więcej niż przeciętny czytelnik może przyswoić – zapewne dla lepszej orientacji większość z nich na końcu książki opisana jest w krótkich notkach. Są także drzewa genealogiczne i mapy. Książka została wydana jako proza, ale to może trochę z rozpędu, bo właściwie trudno zakwalifikować „Zmierz świata rycerzy” nawet do gatunku powieści historycznej, do jakich przyzwyczaiła nas chociażby Hilary Mantel, do której Brzezińskiej pod wieloma względami blisko. Polska pisarka jest tym razem bardziej literacko powściągliwa niż w poprzedniej książce o Wawelu, mniej tu prozy, więcej czegoś w rodzaju reportażu historycznego.
Opisywany przez nią świat jest przebogaty, ale niezbyt bezpieczny – mężczyźni, jak to mają w zwyczaju, mordują się. Lub jeśli akurat nie mordują, to pomnażają swoje bogactwa, piją i jedzą, wreszcie przyczyniają się, rzadko po dobroci, w podbitych miastach do wzrostu populacji. Na koniec wszyscy zgodnie się modlą – często o nadszarpnięte zdrowie. Syfilis podążał za zwycięskimi armiami, by je potem dziesiątkować nie gorzej niż broń biała i palna.