Gen. Orlicz-Dreszer: Piłsudczyk z własnym zdaniem

Gustaw Orlicz-Dreszer widział bolączki systemu pomajowego i je krytykował. Uważał jednak, że są sprawy ważniejsze, czyli naprawa państwa i budowa spójnej polityki gospodarczej i społecznej – o zmarłym tragicznie 85 lat temu jednym z najważniejszych generałów II Rzeczypospolitej opowiada Andrzejowi Brzezieckiemu historyk dr hab. Przemysław Olstowski, Instytut historii PAN.

Publikacja: 16.07.2021 18:00

Gen. Orlicz-Dreszer (pierwszy z prawej) widział pokłady nędzy, zwłaszcza na wsi. Uważał, że ludzie n

Gen. Orlicz-Dreszer (pierwszy z prawej) widział pokłady nędzy, zwłaszcza na wsi. Uważał, że ludzie nie zasługują na życie w takich warunkach i że niepodległa Polska musi zapewnić im godziwy byt. Fotografia z lat 30.

Foto: NAC

Plus Minus: Złe warunki pogodowe, pilot, mimo ostrzeżeń, schodzi za nisko... 16 lipca 1936 r. w katastrofie lotniczej zginął gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, druga osoba w polskim wojsku.

Dreszer leciał z Grudziądza do Gdyni, jednak samolot, zamiast lądować w Rumi, skierował się nad morze – prawdopodobnie generał chciał powitać swą drugą żonę Elwirę wracającą z USA transatlantykiem MS „Piłsudski". Może chciał zamachać skrzydłami, może zrzucić bukiet kwiatów. Niestety ostrzeżenia co do złych warunków, które wcześniej otrzymał pilot, się potwierdziły. RWD9 wpadł do morza jakieś 1000 metrów od brzegu. Zginęli generał, pilot samolotu kpt. Aleksander Łagiewski oraz podpułkownik dypl. Stefan Loth, pierwszy oficer w sztabie Dreszera. January Grzędziński napisał: „Było w tym jakieś fatum: szef Ligi Morskiej i generał lotnik w jednej osobie nie mógł chyba znaleźć bardziej symbolicznej śmierci". Zginął jeden z najzdolniejszych polskich wyższych dowódców wojskowych tamtego czasu, jeden z inspektorów armii, a od tygodnia inspektor obrony powietrznej państwa. Można powiedzieć, że wtedy już druga osoba w wojsku po Śmigłym. Przy tym dużej klasy działacz społeczny i państwowy, m.in. prezes Zarządu Głównego Ligi Morskiej i Kolonialnej.

Jego śmierć od razu wzbudziła pytania.

W materiale badającej ten wypadek komisji ppłk. pil. Aleksandra Brzazgacza napisano, że mimo ostrzeżeń samolot zszedł zbyt nisko. Wiatry w rejonie Orłowa bywają niebezpieczne dla nisko lecących maszyn. Tamtego dnia silnie wiało, a latanie nad lustrem wody zawsze było uważane za ryzykowne. Zdecydowała, jak sądzę, brawura. Tak zawsze żył Dreszer – jako dowódca wojskowy często ignorował niebezpieczeństwo. Wychował się w rodzinie o poglądach narodowych, działał w Związku Młodzieży Polskiej ZET. W 1914 r. trafił do armii rosyjskiej – pewnego dnia zdezerterował i pod ostrzałem przepłynął Nidę. Gdy wygramolił się na bagnisty brzeg, wyszedł niemal wprost na... Józefa Piłsudskiego.

Przed 1914 r. Dreszer – jak potem opowiadał – „tułał się po różnych uniwersytetach" – był we Lwowie, Liege, Le Havre i nie wiedział wtedy nic o Piłsudskim. Co pokazuje, że w ostatnich latach przed wojną nie angażował się zbytnio w działalność polityczną. Rzeczywiście, był to przypadek, że jego pododdział 14. Mitawskiego Pułku Huzarów akurat znalazł się naprzeciw oddziałów strzeleckich Piłsudskiego. Dreszer postanowił zdezerterować, gdy kazano mu patrzeć na egzekucję młodego skauta z oddziałów strzeleckich. Wykorzystał okazję i przepłynął Nidę. Brygadier początkowo był jednak sceptyczny co do jego intencji. Wypytał nawet o Dreszera byłych studentów z Liege – ten bał się, że ci go pogrążą, bo była to młodzież postępowa. Trzeba jednak powiedzieć, że już dużo wcześniej Dreszer oddalił się od Romana Dmowskiego. ZET nie godził się z ugodową wobec Rosji polityką endecji, zwłaszcza gdy zaniechano walki o polską szkołę w Królestwie. Gdy w końcu Dreszer stanął do raportu przed Piłsudskim, oświadczył, że chce iść do piechoty, ten jednak skierował go do kawalerii. Tak Dreszer, przyjmując pseudonim Orlicz, został osiemnastym ułanem Władysława Beliny-Prażmowskiego. Wkrótce będzie w 1. pułku ułanów Legionów Polskich drugim oficerem po Belinie.

Obaj szybko się skonfliktowali.

Być może zdecydowały różnice charakterologiczne. Juliusz Kaden-Bandrowski pisał później, że o ile Belinę cechował dziki romantyzm, o tyle Orlicz opowiadał się za stalową współczesnością. Można postawić tezę, że był to spór o model legionowej kawalerii. Belina widział swych ułanów jako ochotniczą jednostkę, którą traktował po trosze jako swój folwark. Dreszer chciał tworzyć zaczyn regularnej armii, gdzie panują dyscyplina i procedury. Romantyzm Beliny skończył się w lipcu 1916 r. podczas odwrotu spod Kostiuchnówki, gdy na jego ułanów wypadła kawaleria rosyjska i zmusiła ich do rejterady. Ułani wycofywali się do Trojanówki – najszybciej miał jechać Belina... To wywołało złośliwe komentarze innych, być może najgłośniej wyrażał je Dreszer. Ostatecznie z końcem grudnia 1916 r. przeniósł się na własną prośbę do 1. pułku piechoty Legionów. Potrafił ucinać sobie pogawędki przy papierosie wśród kul. Mawiano nawet o „fasonie dreszerowskim". Z pana książki o nim wyłania się obraz walecznego, ale też krnąbrnego, a czasem aroganckiego żołnierza.

Był odważny i wymagający od siebie.

Z legionowych wspomnień wynika, że nie było w tym pozy. Tak się zachowywał, wiedział, że oddziałuje tym na podkomendnych, którzy pod ogniem przestają się bać. Nie był jedyny. Podobnych mu oficerów legionowych charakteryzowało przekonanie, że nie ma zadania, którego nie można wykonać. Imponowali tym Niemcom i Austriakom mimo niechęci, jaką ci czuli do Polaków. Później, już w czasie walk z bolszewikami, ta pogarda dla śmierci być może przerodziła się w pewną pozę. Był to wszak już szósty wojenny rok i to, co kiedyś było stylem bycia, mogło stać się czymś więcej, czymś na granicy pozy. Czy bywał arogancki? Na pewno był czuły na punkcie swego honoru i miał wielkie ambicje. Miał też swoje zdanie. Już później Piłsudski miał powiedzieć: „Wie pan, co ja myślę o panu. Gdyby pana zastrzelić i wrzucić do Wisły, to wszyscy popłynęliby do Gdańska, a Dreszer do Krakowa".

Dreszer nie od razu został admiratorem Komendanta.

Do Legionów wkraczał z mocnym zetowskim backgroundem. Był w ścisłym kierownictwie tego ruchu. Podporządkował się oczywiście Piłsudskiemu, ale zachował niezależność myśli. Komendant cenił zresztą tę osobność Dreszera i starał się wykorzystać jego liczne związki w Królestwie. Zlecał mu misje polityczne i werbunkowe. Trudno powiedzieć, kiedy Dreszer stał się piłsudczykiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Z pewnością zdecydowała tu magnetyzująca osobowość Komendanta. Już w wolnej Polsce Dreszer przechodził do porządku dziennego nad pewnymi sprawami, które mogły budzić jego sprzeciw. Jako piłsudczyk wierzył, że przywódca widzi więcej i szerzej. W 1930 r. Dreszer poparł czynnie Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem (BBWR), ale cały czas ta zetowa przeszłość powodowała, że był trochę z boku. Chyba mu na tym zależało, bo wiedział, że jest przez to ceniony także poza obozem sanacji.

Zresztą znajomości i przyjaźnie Dreszera przekraczały różne podziały polityczne. Czuł się swobodnie także na salonach inteligencji postępowej. Bywał u Marii Dąbrowskiej czy Zofii Nałkowskiej. Przed majem 1926 r. budził sympatię nawet u przedstawicieli skrajnej lewicy, związanych ze światem kultury. Życie polityczne i kulturalne wówczas się przecinały. Pierwsza żona Dreszera była aktorką.

Mimo sympatii, jaką darzył go Piłsudski, nie należał w wolnej Polsce do grona politycznych towarzyszy Marszałka.

Był wojskowym, a Piłsudski wiedział, że dobrych dowódców jest jak na lekarstwo. Wśród generałów legionowej proweniencji nie było prawie absolwentów zawodowych szkół oficerskich. Kariery legionistów wyrosły na wojnie. Byli to akademicy, choć niekoniecznie z ukończonymi studiami, inteligenci w mundurze. Dreszer także nie miał za sobą wykształcenia wojskowego charakterystycznego dla kariery wyższego oficera w regularnej armii, ale jego zdolności predestynowały go do stanowisk kierowniczych w wojsku. Po 1923 r., gdy Piłsudski wycofał się z polityki, Dreszer był jego przedstawicielem w armii. Piłsudski działał wówczas dwutorowo. Miał swoich ludzi w polityce: posłów, redaktorów gazet, ale dbał też o wpływy w wojsku. Dreszer w tym okresie często bywał w Sulejówku. Mógł być używany do różnych zadań. I to on w listopadzie 1925 r. wygłosił przemówienie w Sulejówku. Powiedział, że oficerowie przynoszą Piłsudskiemu „prócz wdzięcznych serc i pewne, w zwycięstwach zaprawione szable". Później uznano to za zapowiedź zamachu. Dreszer twierdził potem, że w druku opuszczono fragment, w którym mówił o braku naturalnych granic Polski i płynących stąd zagrożeniach dla kraju. Było to przecież zaraz po konferencji w Locarno. W tym kontekście słowa o zaprawionych szablach brzmią inaczej. Jednemu z dawnych kolegów zetowych powiedział później o sulejowskiej manifestacji, że „było to ostatnie ostrzeżenie, ostatnie zlekceważone, którego konsekwencją był zamach majowy". Przemowa, a potem dowodzenie zbuntowanymi wojskami sprawiły, że przypisywano Dreszerowi niemal główną rolę podczas przewrotu, zwłaszcza że w kluczowym momencie Piłsudskiego ogarnąć miały wątpliwości.

Piłsudski myślał o odzyskaniu wpływu na sytuację w kraju drogą polityczną, poprzez sejm. Sprawy jednak przyspieszyły, gdy w maju 1926 r. powstał gabinet Wincentego Witosa. Piłsudski myślał o utrąceniu go na drodze demonstracji wojskowej, liczył na porozumienie z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim.

Przeliczył się – prezydent podczas słynnej rozmowy na moście Poniatowskiego stanął na gruncie legalizmu. Piłsudski wrócił na Pragę. Właśnie w tym momencie, niektórzy autorzy dopatrują się załamania Marszałka – sytuację według nich miał uratować Dreszer, który poprowadził wojska przez most Kierbedzia i zajął strategiczne punkty stolicy. Ja nie widzę załamania u Piłsudskiego, choć myślę, że był to dla niego trudny moment. Wojciechowski – przyjaciel z PPS – mu się sprzeciwił. Gdy zaś Piłsudski zwrócił się do żołnierzy na moście słowami „przepuścicie mnie, dzieci?", oni krzyknęli: „niech żyje prezydent Rzeczpospolitej!". Okazało się, że jego autorytet nie wystarczy. Może poczuł odrzucenie? Tak czy inaczej, po otwarciu ognia przez oddziały strony rządowej sprawy potoczyły się szybko.

Dreszer chyba jednak nie działał bez planu.

Wspominał potem, że w przewidywaniu oporu ściągał wcześniej dowodzone przez zaufanych oficerów pułki piechoty i kawalerii. Opanowanie mostu Kierbedzia też było realizacją jego wytycznych. Być może planował więc akcję zbrojną, choć Piłsudski naprawdę zakładał jedynie demonstrację wojskową. Czasem jednak zostawiał swym ludziom margines swobody. Na pewno w czasie zamachu Dreszer okazał się lepszym dowódcą od starszych generałów po przeciwnej stronie. Co prawda, prorządowe posiłki dotarły 13 maja, ale dzień później sytuacja była już opanowana. Wojciechowski ustąpił, by zapobiec groźbie wojny domowej.

Po zamachu majowym Dreszer krążył wokół polityki, ale jakoś nie wchodził do niej. Czemu?

Tak jak wcześniej: był wyższym wojskowym i miał pracować nad obronnością państwa w Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych. W 1930 r. zaangażował się w kampanię wyborczą BBWR przed listopadowymi wyborami parlamentarnymi. Z pewnością władze chciały wykorzystać jego rosnącą popularność. Jeździł więc po kraju, wygłaszał odczyty. Była to jednak sytuacja wyjątkowa. Obóz władzy, broniąc wtedy swoich pozycji, sięgał również po popularnych wyższych dowódców wojskowych.

Podobały mu się nowe porządki?

Ówczesna Polska, jak zauważył Tadeusz Białas, autor monografii Ligi Morskiej i Kolonialnej, nie była „Polską szklanych domów". Dreszer także widział rozmaite bolączki systemu pomajowego i niejednokrotnie je krytykował. Miał wątpliwości wobec procesu brzeskiego. Wpisywał się jednak w ten system. Uważał, że są sprawy ważniejsze, czyli naprawa państwa i budowa spójnej polityki gospodarczej i społecznej. Reprezentował obóz władzy i niejednokrotnie firmował jego działania.

Rozdwojenie jaźni?

Raczej umiejętność panowania nad rozterkami. Pracował w Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych pod kierownictwem Marszałka, który w ostatnich latach życia chyba już nie rozumiał nowoczesnego wojska, nie miał też czasu, by nim się zajmować, choć ciągle chciał wszystkim ręcznie sterować. To musiało być frustrujące. Piłsudski rzeczywiście całymi miesiącami nie wzywał generałów z GISZ. Inspektorowie armii nie wiedzieli, co sądzić. Czuli się pozostawieni sami sobie. Dreszer, którego dodatkowo pominięto podczas awansów, w końcu w 1928 r. wystosował pismo do Piłsudskiego, prosząc o zwolnienie ze stanowiska generała do prac przy GISZ. Pozostał jednak w Generalnym Inspektoracie, a w 1930 r. został inspektorem armii. Piłsudski widział zacofanie armii, ale zdawał sobie sprawę z nikłych zasobów państwa. Brak pieniędzy, brak w szerszym wymiarze fabryk i własnej myśli technicznej... Jeszcze w 1926 r. Dreszer napisał „Studium armii Mława" i wskazywał na braki techniczne – zwłaszcza jeśli chodzi o wozy pancerne. Piłsudski mu wtedy powiedział: „Lubujecie się w LDM [Lekkich Dywizjach Mieszanych]. Skąd ja wam je wezmę?". Rozumiał znaczenie broni pancernej, ale rzeczywiście nie przekonywała go wizja dużych zgrupowań pancernych. Zdawał też sobie sprawę z wagi lotnictwa, choć widział je bardziej jako środek rozpoznania i szkodzenia nieprzyjacielowi. Kiedyś miał, wedle anegdoty, żachnąć się na kolejne postulaty rozbudowy lotnictwa słowami: „W powietrzu będą prowadzić wojnę, czy co?". Nie on jeden wówczas ironizował o „na smokach wojskach latających". Dreszer z kolei zdawał sobie sprawę, że lotnictwo i broń pancerna to przyszłość. Lektura jego raportów wskazuje, że rozumiał potrzebę motoryzacji armii. Nie przewidział oczywiście Blitzkriegu, ale nikt nie był w stanie tego wtedy przewidzieć. Martwił go też ogólny stan wojska.

W 1934 r. gorzko mówił, że przy obecnym wyszkoleniu oficerów i żołnierzy Polska nie jest przygotowana do żadnej wojny. Bywał nieraz bardzo ostry w swych ocenach w trakcie manewrów i gier wojennych.

Nie sądzę, by obwiniał Marszałka o stan armii. Raczej tłumaczył sobie, że Marszałek ogarniać musi całość spraw państwowych. Widział też, że Piłsudski z czasem słabnie, coraz rzadziej wzywa na rozmowy, izoluje się. Pracował więc na swoim odcinku, najlepiej jak umiał.

Po śmierci Piłsudskiego Dreszer miał wykonać pojednawczy gest wobec gen. Władysława Sikorskiego i zaprosić go na pogrzeb Marszałka, ale pan twierdzi, że to legenda. Jaki był jego stosunek do podziałów w ówczesnej Polsce?

Istotnie, o tym geście Dreszera zaświadcza jedna relacja pamiętnikarska, ale jest to w tej postaci przekaz mało wiarygodny. Co nie zmienia faktu, że cenił Sikorskiego jako wyższego wojskowego i uważał za potrzebny jego powrót do czynnej służby. Miał świadomość kryzysu ideowego i kryzysu przywództwa w obrębie obozu władzy, dlatego szukał mogącej spoić go idei. W obliczu wyzwań, jakie stały przed Polską, uważał jednak za konieczne przejście do porządku dziennego nad istniejącymi podziałami.

Po śmierci Piłsudskiego mógł liczyć na jakieś ważne stanowisko państwowe?

Mediował między Edwardem Rydzem-Śmigłym a prezydentem Ignacym Mościckim. Jeśli prawdą jest, że w 1940 r. Mościcki miał ustąpić, a Rydz-Śmigły zostać prezydentem, to Dreszer zostałby zapewne generalnym inspektorem sił zbrojnych. Na tydzień przed śmiercią został inspektorem obrony powietrznej państwa.

Słynna była jego antyniemieckość – czy to nie narażało go na konflikt z Józefem Beckiem próbującym jakoś się ułożyć z Berlinem?

Był wierny tradycji zetowej i według dawnych przyjaciół był w ledwie maskowanym konflikcie z Beckiem. Zwracał stale uwagę na zagrożenie dla ziem zachodnich, niczym wieczny sygnalista. Był naprawdę antyniemiecki. To oczywiście nie pomagało Beckowi. Polityka równowagi, którą prowadził szef MSZ, musiała jednak uwzględniać szeroki kontekst polityczny. Była przy tym racjonalna. Nie mogła jednak zmienić tego, że nieuchronnie kończyła się wówczas polityczna koniunktura dla niepodległości małych i średnich państw naszego regionu Europy.

Polem, na którym Dreszer był aktywny, była Liga Morska i Kolonialna. Dziś wyśmiewana jako jeden z przejawów ułudnej mocarstwowości, zwłaszcza jeśli chodzi o wątek kolonialny.

Program Ligi łączył w sobie zagadnienia morskie, śródlądowe i emigracyjno-kolonialne. Maksymalne wykorzystanie dostępu do morza miało być w założeniu czynnikiem rozwoju gospodarczego poprzez rozwój infrastruktury morskiej, floty handlowej i handlu zamorskiego oraz śródlądowych dróg wodnych, służyć bezpieczeństwu Polski przez rozbudowę marynarki wojennej, a towarzyszyć temu miał rozwój świadomości morskiej społeczeństwa, zwłaszcza młodzieży. Program emigracyjno-kolonialny miał zaś w zamyśle wykorzystanie licznej emigracji zarobkowej do tworzenia polskich enklaw osadniczych na słabo zaludnionych obszarach państw Afryki i Ameryki Południowej (powiązanych gospodarczo z krajem pochodzenia), co w praktyce okazało się nierealne. Projekt LMiK pojawił się w trakcie wielkiego kryzysu gospodarczego, był ofertą programową dla obozu władzy, ale też – ujmując rzecz całościowo – jedną z ciekawszych ówcześnie ofert polityczno-propagandowych tego obozu dla społeczeństwa. Stąd też – zapewne wbrew intencjom Dreszera – miał z czasem w aspekcie propagandowym także wymiar mocarstwowo-kolonialny, choć generał w swej publicystyce dystansował się od haseł mocarstwowych. Jego zaangażowanie brało się z ugruntowanych przekonań społecznych i gospodarczych. Liga stawała się wielką organizacją również dzięki jego wysiłkom – być może widział w niej także narzędzie do realizacji własnych politycznych ambicji. Było w tym też jednak coś, co w młodzieńczych latach określił jako gotowość do „służby ideałom społecznym". Dla tak reprezentatywnych jak on wychowanków ruchu zetowego była to sprawa pierwszorzędnej wagi. Dreszer widział pokłady nędzy, zwłaszcza na wsi. Uważał, że ludzie nie zasługują na życie w takich warunkach i że niepodległa Polska musi zapewnić im godziwy byt. „Warsztaty pracy, chleb i prawo do miana człowieka" – jak mawiał. Myślał podobnie jak Eugeniusz Kwiatkowski i praca Ligi także temu miała służyć. Program Ligi, cenny generalnie w warstwie propagandowej i w niej przynoszący efekty, przekraczał finansowe możliwości II Rzeczypospolitej. Stanowił jednak próbę odpowiedzi na wiele ówczesnych wyzwań, jakie przed nią stały.

Dr hab. prof. IH PAN Przemysław Olstowski jest historykiem, pracownikiem Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, gdzie kieruje Pracownią Historii Pomorza i Krajów Bałtyckich. Znawca dziejów wojska oraz administracji państwowej w II RP. Wydał m.in.: „Generał Gustaw Orlicz-Dreszer (1889–1936). Dowódca wojskowy i działacz społeczno-polityczny" (Toruń 2000), „Procesy »starościńskie« w województwie pomorskim w latach 1936–1937" (Warszawa 2014)

Plus Minus: Złe warunki pogodowe, pilot, mimo ostrzeżeń, schodzi za nisko... 16 lipca 1936 r. w katastrofie lotniczej zginął gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, druga osoba w polskim wojsku.

Dreszer leciał z Grudziądza do Gdyni, jednak samolot, zamiast lądować w Rumi, skierował się nad morze – prawdopodobnie generał chciał powitać swą drugą żonę Elwirę wracającą z USA transatlantykiem MS „Piłsudski". Może chciał zamachać skrzydłami, może zrzucić bukiet kwiatów. Niestety ostrzeżenia co do złych warunków, które wcześniej otrzymał pilot, się potwierdziły. RWD9 wpadł do morza jakieś 1000 metrów od brzegu. Zginęli generał, pilot samolotu kpt. Aleksander Łagiewski oraz podpułkownik dypl. Stefan Loth, pierwszy oficer w sztabie Dreszera. January Grzędziński napisał: „Było w tym jakieś fatum: szef Ligi Morskiej i generał lotnik w jednej osobie nie mógł chyba znaleźć bardziej symbolicznej śmierci". Zginął jeden z najzdolniejszych polskich wyższych dowódców wojskowych tamtego czasu, jeden z inspektorów armii, a od tygodnia inspektor obrony powietrznej państwa. Można powiedzieć, że wtedy już druga osoba w wojsku po Śmigłym. Przy tym dużej klasy działacz społeczny i państwowy, m.in. prezes Zarządu Głównego Ligi Morskiej i Kolonialnej.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi