Nie pamiętam tego słowa, nie udało mi się go też odnaleźć w żadnym z przewodników ani książek historycznych. W pamięci zostało mi tylko jego brzmienie – kląskające, soczyste i jednocześnie treściwe. Coś jak skrzyżowanie nazwy włoskiej wędliny i nazwiska renesansowego malarza. Musiała być trochę onomatopeją, zawierać w sobie odgłos pękającej czaszki i rozbryzgującego się na cztery strony świata mózgu. Posiadać ciężar młota spadającego na głowę skazańca i jednocześnie śpiewność – język włoski to w końcu nic innego jak nuty przełożone na litery, melodie na zdania. A jakie brzmienie ma lot narzędzia, którym wykonuje się karę śmierci? O tym wiedziało tylko ich dwóch – ten będący ręką społeczeństwa wymierzającego sprawiedliwość i drugi, który przez swój czyn się z niego wykluczył.
Czytaj więcej
Bogacze są nam, szarym zjadaczom średniej krajowej, potrzebni jak sejsmograf. Rejestrują wewnętrzne poruszenia naszych dusz.
W tej konkretnej metodzie, którą stosowano wobec sprawców szczególnie okrutnych i obrzydliwych przestępstw, najciekawsze jest miejsce jej stosowania. Głowy skazańców rozłupywano ciężkim narzędziem dokładnie pośrodku mostu Świętego Anioła w Rzymie, a więc na terenie Państwa Kościelnego. W centralnym miejscu budowli naszpikowanej religijną symboliką – rzeźbami nawiązującymi do kolejnych stacji Drogi Krzyżowej – traktowanej przez wiele wieków trochę jak portal prowadzący do innego świata, bramę do serca Kościoła. Nad mostem góruje statua Archanioła Michała chowającego miecz do pochwy. Zobaczyć go naprawdę miał w tym miejscu i w tej właśnie pozie papież Grzegorz Wielki w czasie procesji przebłagalnej podczas epidemii dżumy. Chowający się miecz był symbolem ustania Bożego gniewu, znakiem zbliżającego się końca zarazy. I właśnie tam, wśród znaków odkupienia i miłosierdzia, Państwo Kościelne wymierzało karę główną w tak drastyczny – kląskająco-soczysty – sposób.
Można by ten pozorny paradoks tłumaczyć na wiele sposobów – od ulubionego przez antyklerykałów argumentu z odejścia przez katolicyzm od „ducha Ewangelii” aż po następujące na przestrzeni wieków przemiany we wrażliwości i stosunku do przemocy. Ale to by były co najwyżej usprawiedliwienia. A opierając się kilka miesięcy temu łokciami o miejsce, na którym czułe dłonie kata układały głowę zbrodniarza do wiecznego snu, pomyślałem, że jeżeli gdzieś można zrozumieć, na co było tylu pokoleniom naszych przodków publiczne wykonywanie kary śmierci, to tylko tutaj. Wystarczy przymknąć oczy i w spokojnie spacerujących oboma brzegami Tybru zobaczyć niemy, milczący tłum. Ludzi, którzy przyszli coś odzyskać.