Jan Maciejewski: W obronie szafotu

Podczas publicznych egzekucji chodziło o odzyskanie, zawsze kruchej, równowagi między codziennością, ustalonym porządkiem a rozrywającym go przebłyskiem radykalnego zła. Rachunek był ustalany nie między ofiarą a sprawcą, tylko tym ostatnim i społeczeństwem.

Publikacja: 19.05.2023 17:00

Jan Maciejewski: W obronie szafotu

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Nie pamiętam tego słowa, nie udało mi się go też odnaleźć w żadnym z przewodników ani książek historycznych. W pamięci zostało mi tylko jego brzmienie – kląskające, soczyste i jednocześnie treściwe. Coś jak skrzyżowanie nazwy włoskiej wędliny i nazwiska renesansowego malarza. Musiała być trochę onomatopeją, zawierać w sobie odgłos pękającej czaszki i rozbryzgującego się na cztery strony świata mózgu. Posiadać ciężar młota spadającego na głowę skazańca i jednocześnie śpiewność – język włoski to w końcu nic innego jak nuty przełożone na litery, melodie na zdania. A jakie brzmienie ma lot narzędzia, którym wykonuje się karę śmierci? O tym wiedziało tylko ich dwóch – ten będący ręką społeczeństwa wymierzającego sprawiedliwość i drugi, który przez swój czyn się z niego wykluczył.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Narkotyczny trip miliarderów

W tej konkretnej metodzie, którą stosowano wobec sprawców szczególnie okrutnych i obrzydliwych przestępstw, najciekawsze jest miejsce jej stosowania. Głowy skazańców rozłupywano ciężkim narzędziem dokładnie pośrodku mostu Świętego Anioła w Rzymie, a więc na terenie Państwa Kościelnego. W centralnym miejscu budowli naszpikowanej religijną symboliką – rzeźbami nawiązującymi do kolejnych stacji Drogi Krzyżowej – traktowanej przez wiele wieków trochę jak portal prowadzący do innego świata, bramę do serca Kościoła. Nad mostem góruje statua Archanioła Michała chowającego miecz do pochwy. Zobaczyć go naprawdę miał w tym miejscu i w tej właśnie pozie papież Grzegorz Wielki w czasie procesji przebłagalnej podczas epidemii dżumy. Chowający się miecz był symbolem ustania Bożego gniewu, znakiem zbliżającego się końca zarazy. I właśnie tam, wśród znaków odkupienia i miłosierdzia, Państwo Kościelne wymierzało karę główną w tak drastyczny – kląskająco-soczysty – sposób.

Można by ten pozorny paradoks tłumaczyć na wiele sposobów – od ulubionego przez antyklerykałów argumentu z odejścia przez katolicyzm od „ducha Ewangelii” aż po następujące na przestrzeni wieków przemiany we wrażliwości i stosunku do przemocy. Ale to by były co najwyżej usprawiedliwienia. A opierając się kilka miesięcy temu łokciami o miejsce, na którym czułe dłonie kata układały głowę zbrodniarza do wiecznego snu, pomyślałem, że jeżeli gdzieś można zrozumieć, na co było tylu pokoleniom naszych przodków publiczne wykonywanie kary śmierci, to tylko tutaj. Wystarczy przymknąć oczy i w spokojnie spacerujących oboma brzegami Tybru zobaczyć niemy, milczący tłum. Ludzi, którzy przyszli coś odzyskać.

Można by ten pozorny paradoks tłumaczyć na wiele sposobów – od ulubionego przez antyklerykałów argumentu z odejścia przez katolicyzm od „ducha Ewangelii” aż po następujące na przestrzeni wieków przemiany we wrażliwości i stosunku do przemocy. Ale to by były co najwyżej usprawiedliwienia. 

Cała dyskusja wokół kary śmierci skupia się na pytaniu o to, czy jest ona w stanie odstraszyć potencjalnych morderców, zbrodniarzy, zdrajców. I całkowicie w ten sposób przegapia istotę sprawy. Tak jak systemy resocjalizacyjne nie są w stanie wykorzenić z człowieka zła, tak żadna kara – nawet najbardziej spektakularna – ich przed nim nie powstrzyma. Zło, również to najbardziej odrażające i okrutne, jest stałym elementem rzeczywistości. Można je tylko próbować poskromić, ale nie da się wyeliminować. I w publicznych egzekucjach chodziło o to pierwsze – odzyskanie, zawsze kruchej, równowagi między codziennością, ustalonym porządkiem a rozrywającym go przebłyskiem radykalnego zła. Rachunek był ustalany nie między ofiarą, której wszystko to już przecież nie dotyczy, a sprawcą, tylko tym ostatnim a społeczeństwem. Okrutne? Na pewno. Prawdziwe, wychodzące od realistycznych założeń? Chyba też.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Neutralność religijna nie istnieje

A czy pomstując w mediach społecznościowych, upajając się okrucieństwem i piekłem, jakie współwięźniowie zgotują oprawcom zamordowanego dziecka, jesteśmy aż tacy miłosierni? Czy tylko cedujemy poczucie krzywdy, lęku, nieporadności w zetknięciu ze złem, na recydywistów, „którzy już będą wiedzieli, jak się nimi zająć”. Zacieramy ręce na myśl o trwającym lata znęcaniu i prześladowaniach, ale wzdrygamy się z wyższością na myśl o karze śmierci. Bo to ostateczność jest tym, co wywołuje w nas największy lęk. Czego za wszelką cenę wolelibyśmy uniknąć. Rozłożyć ją sobie na raty. Ale nigdy, przenigdy nie spotkać się wzrokiem z człowiekiem idącym na szafot. To by mogło rodzić zbyt wiele niewygodnych pytań.

Nie pamiętam tego słowa, nie udało mi się go też odnaleźć w żadnym z przewodników ani książek historycznych. W pamięci zostało mi tylko jego brzmienie – kląskające, soczyste i jednocześnie treściwe. Coś jak skrzyżowanie nazwy włoskiej wędliny i nazwiska renesansowego malarza. Musiała być trochę onomatopeją, zawierać w sobie odgłos pękającej czaszki i rozbryzgującego się na cztery strony świata mózgu. Posiadać ciężar młota spadającego na głowę skazańca i jednocześnie śpiewność – język włoski to w końcu nic innego jak nuty przełożone na litery, melodie na zdania. A jakie brzmienie ma lot narzędzia, którym wykonuje się karę śmierci? O tym wiedziało tylko ich dwóch – ten będący ręką społeczeństwa wymierzającego sprawiedliwość i drugi, który przez swój czyn się z niego wykluczył.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS