Kto obroni merytorykę w nauce

Postmodernizm przyniósł ulgę wszystkim pogubionym, a zwłaszcza tym, którzy nie potrafią zmusić się do obciążenia swoich umysłów dodatkowym wysiłkiem niezbędnym do zrozumienia coraz trudniejszej nauki.

Publikacja: 19.05.2023 10:00

Kto obroni merytorykę w nauce

Foto: Mirosław Owczarek

Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, że autor tych słów zaledwie pół wieku temu codziennie z mozołem pokonywał swoją drogę do szkoły, dźwigając na plecach tornister wypełniony książkami, kredkami i marzeniami. Te marzenia skwapliwie rozbudzali i pielęgnowali w nim nauczyciele. „Dzieci, narysujcie świat w dwutysięcznym roku” – brzmiało jedno z poleceń nauczycielki plastyki, a dzieci pilnie zapełniały arkusze białego papieru rakietami, które miały unosić nas na kosmiczne wycieczki, umieszczonymi na orbitach hotelami, z których podziwiać można było panoramę Drogi Mlecznej, poduszkowcami, które zastąpiły nieporęczne samochody, ponaddźwiękowymi samolotami, szklanymi domami. Wyobraźnię podsycały takie polecenia, jak „świat za sto lat”. Był on niezmiennie na wskroś nowoczesny, przepełniony powszechnie dostępnymi wynalazkami i technologiami, syty, zdrowy i czysty. Tymczasem mijały lata…

Czytaj więcej

Wybieranie ze śmietnika wiedzy

Pół wieku później

By jednak rzecz całą uprościć, wyobraźmy sobie, że ktoś owe dzieci uśpił na pół wieku, podobnie jak bohatera filmu „Śpioch” Woody’ego Allena. Cóż zobaczyły po otwarciu oczu? Ich kraj stał się światową potęgą egzorcyzmów, a prawie połowa jego obywateli nie sięga przez cały rok ani razu po książkę. Przerażeni tajemniczą i groźną technologią 5G mieszkańcy miast podpalają i niszczą maszty telefonii komórkowej. Atakują punkty szczepień, a niektórzy z nich opowiadają się za wyrokiem śmierci dla ministra zdrowia. Na oficjalnych listach rządowych znajdują się takie zawody, jak wróżbita czy jasnowidz. Pojawiają się oni zresztą w sądach jako biegli, zatrudniają ich politycy i ekonomiści, aby przewidzieć przyszłość.

Na ulicach ani śladu poduszkowców, nawet niewiele pojazdów elektrycznych, po prostu trochę nowocześniejsze w kształtach pojazdy, które w ogromnej liczbie godzinami korkują ulice miast. Ponaddźwiękowe concorde’y dawno już przestały latać. Wycieczki w kosmos nie tylko okazały się mrzonką, na świecie zarzucono nawet jego intensywną eksplorację. Zresztą, świat wcale nie wygląda dużo lepiej niż kraj, w którym dzieci zasnęły pół wieku wcześniej. Irracjonalizm rozlał się po nim bez przeszkód.

Co poszło nie tak? Dlaczego marzenia okazały się mrzonkami?

Jedna z odpowiedzi tkwi w przyroście wiedzy, której ciekawą analizę przeprowadził architekt i futurolog Richard Buckminster Fuller. Swoje obliczenia odniósł do okresu 200 tys. lat ewolucji gatunku homo sapiens. Przyjął, że w ciągu pierwszych 198 tys. lat ludzkość zgromadziła pewną sumę wiedzy. Jej podwojenie zajęło już tylko niecałe 1500 lat. Ta podwojona suma wiedzy została ponownie zdublowana już tylko w ciągu 500 lat. Pomiędzy rokiem 1900 a 1950 ponownie ją pomnożyliśmy razy dwa. W pewnym momencie przyrost wiedzy nabrał charakteru wykładniczego. Na kolejną taką operację potrzebowaliśmy 20 lat, następnie już tylko dziesięciu, potem ośmiu, aby około 2017 r. dojść do 13 miesięcy. Dzisiaj suma wiedzy jest podwajana co około 12 godzin, a tempo systematycznie się zwiększa. Być może, kiedy te słowa ukażą się w druku, będzie się podwajała kilka razy dziennie.

Przeciętny chłopak sprzed pół wieku wstydziłby się przyznać, że nie wie, jak działa silnik Wankla albo laser. Jeśli z czymś nie nadążał, to biegł do kiosku po „Młodego Technika”, żeby nie być gorszym od innych. Ludzie śledzili rozwój nauki, dyskutowali o wynalazkach, nowych technologiach i zdawało im się wówczas, że zrozumienie najważniejszych zmian jest w ich mocy. Ale krzywa przyrostu wiedzy już wtedy przekraczała to charakterystyczne dla wzrostu wykładniczego przegięcie, aby piąć się do góry, zbliżając się niebezpiecznie do asymptoty. Specjalizacja w nauce osiągnęła taki poziom, że nie tylko zwykli miłośnicy nauki przestali ją rozumieć, lecz nawet przedstawiciele danej dziedziny. Taki przyrost wiedzy musiał wywołać poczucie przytłoczenia, zagubienia i wytworzył stan swoistej anomii. Lecz nie był główną przyczyną katastrofy.

Pochód zbuntowanej załogi pod czarną flagą anarchii

Na tle tego chaosu pojawili się trzej jeźdźcy Apokalipsy. I nie mam tutaj na myśli nazywanych tak słynnych na świecie ateistów, lecz Michela Foucaulta, Rolanda Barthes’a i Jacques’a Derridę – ojców założycieli kierunku filozoficznego nazwanego postmodernizmem. To oni po raz pierwszy w historii na tak ogromną skalę podważyli obowiązujące przez prawie 2,5 tys. lat fundamenty nauki – Arystotelesowską klasyczną koncepcję prawdy, opartą na przekonaniu, że rzeczywistość istnieje i jest poznawalna, a podstawowe prawa logiki pozwalają na stworzenie adekwatnego jej opisu. To oni, korzystając z atmosfery zagubienia, anomii i chaosu, przekonali wielu sobie współczesnych, że rzeczywistość ma charakter płynny, a wszelkie idee nie są wynikiem poznawania obiektywnej rzeczywistości, lecz są konstruktami społecznymi. Ta myśl przyniosła ulgę wszystkim pogubionym, a zwłaszcza tym, którzy nie potrafili zmusić się do obciążenia swoich umysłów dodatkowym wysiłkiem niezbędnym do zrozumienia coraz trudniejszej nauki.

Pochód tej „zbuntowanej załogi pod czarną flagą anarchii”, jak określał to jeden z najwybitniejszych uczonych XX–XXI wieku Edward O. Wilson, nie tylko doprowadził do odrzucenia i zanegowania dorobku nauki i filozofii racjonalnej. Zrównał jednym pociągnięciem wszystkie zasady moralne i różne kultury, idee wartościowe i pożyteczne z pokrętnymi i niejasnymi. Teraz już nie trzeba było próbować zrozumieć jakiejś koncepcji naukowej, wystarczyło obdarzyć ją mianem konstruktu społecznego i przeciwstawić dowolnej innej.

Oberwało się nawet religii. Kiedyś w starych dobrych czasach przedstawiciele religijnego poglądu świata mieli tylko jeden problem – jak przekonać innych, że to, o czym mówią, stanowi obiektywną rzeczywistość. Teraz ich system wierzeń stał się tylko jednym z wielu równie wątłych konstruktów społecznych, porównywalnych z innymi.

Postmodernizm stworzył swoisty epistemologiczny zamęt, przysparzając konfliktów i zmieniając ich oblicze. Już nie trzeba było odwoływać się do logiki i twardych argumentów, aby przekonać adwersarza do swoich poglądów. Wystarczyło wykazać, że jego twierdzenia są konstruktami społecznymi, a jako takie są zastępowalne innymi. Twarda, oparta na empirycznych danych, koncepcja mogła zostać zestawiona z dowolną intelektualną fantazją. Mnogość sprzecznych poglądów stała się normą i zaczęła wymagać dla siebie tolerancji. Nic dziwnego zatem, że postmodernizm wkroczył również do edukacji.

Czytaj więcej

Naprawianie dziecka w terapeutycznym pit stopie

W służbie postprawdy

Szkoły musiały się zmierzyć (i nadal się mierzą) z wyzwaniem, jakim stał się wymóg akceptacji i tolerowania najbardziej niedorzecznych poglądów. Dzisiaj znaczną część tego czasu, którą nauczyciele sprzed pół wieku poświęcali na rozbudzanie w nas marzeń, szkoły przeznaczają na kształcenie wśród uczniów umiejętności powstrzymania naturalnego sprzeciwu wywoływanego usłyszanymi kłamstwami (a właściwie postprawdami) i wszelkiej maści bzdurami. Dodatkowo podwyższają i wzmacniają samoocenę osób takie brednie wypowiadających. Dzisiaj dzieciak, który jest kompletnym ignorantem, nie musi biec do kiosku po „Młodego Technika” i dokształcać się po kryjomu. Wystarczy, że zażąda szacunku dla swojej ignorancji, a jeśli jej nie otrzyma, ucieknie się do roli dyskryminowanej ofiary. Nagle ten skomplikowany świat nauki i techniki sprzed pół wieku stał się dużo prostszy, a probierzem poglądów stała się polityczna poprawność, nie zgodność z rzeczywistością.

Pozbyliśmy się również szacunku dla autorytetów. W epoce, w której panowało przekonanie o istnieniu obiektywnej rzeczywistości, ktoś, kto napisał i opublikował artykuł, książkę, rozprawę w swojej dziedzinie, często zyskiwał respekt i uznanie, bo sprawdzianem jego wysiłku umysłowego i tez, które stawiał, była owa rzeczywistość. Powoli, latami wchodził na wyższe szczeble wykształcenia i zdobywał szacunek innych, a jego pozycja była o tyle realna, że zawsze, w każdym momencie jego życia, wyznaczała ją obiektywna rzeczywistość. Jeśli bredził, koledzy, recenzenci i wydawcy nie dopuszczali go do głosu.

Dzisiaj dowolna niedorzeczność żąda dla siebie szacunku i tolerancji, a jakkolwiek zdobyty autorytet jest kwestionowany, bo przecież jest wyłącznie autorytetem odnoszonym do konstruktu społecznego, w ramach którego został zbudowany. Tak więc autorytet profesora fizyki wypowiadającego się na temat elektrowni jądrowej jest dzisiaj tyle samo wart, co ten wygłaszany przez studenta polonistyki i aktywistę klimatycznego. Opinia lekarza lub biologa na temat płci biologicznej jest niestosowna, bo przecież płeć jest konstruktem społecznym, o czym wiedzą już dzieci w szkołach podstawowych.

Rzeczywistość jest przewrotna. Co prawda między Księżycem a Ziemią nie kursują regularne promy kosmiczne, jak się spodziewaliśmy, ale każdy z nas ma w dzień i w nocy pod ręką urządzenie o mocy obliczeniowej niewyobrażalnie przewyższającej jednostki odpowiedzialne za powodzenie misji Apollo 11. AGC, bo tak nazwano komputer stworzony na potrzeby tej ekspedycji, posiadał 74 kB pamięci stałej i 4 kB operacyjnej. Nasz przeciętny smartfon ma co najmniej milion razy więcej RAM – od 4 GB w górę. Rzecz w tym, że wykorzystujemy go niezwykle często do ośmieszania autorytetów w dyskusjach toczonych w mediach społecznościowych, przekazywania sobie przepisów na cudowne terapie, treści antyszczepionkowych lub po prostu do strzelania w wirtualne postaci w wirtualnym świecie. Czy da się zawrócić z tej drogi?

Gotowanie żaby

Większość naukowców jest dobrej myśli, ale wielu z nich nie zauważa, jak powoli w roli opiniotwórczych autorytetów zastępują ich celebryci. Coraz częściej studenci, pod sztandarem poprawności politycznej i tolerancji, wywierają presję, decydując, o czym wolno im mówić podczas wykładów. Komitety przyznające granty niepostrzeżenie kierują niektórymi nurtami badawczymi, finansując te pożądane i odmawiając środków na badania mogące odkryć prawdy niewygodne, a czasopisma odrzucają wyniki takich badań, jeśli mimo wszystko zostały przeprowadzone. Przypomina to do złudzenia chiński przepis na gotowanie żaby, który mówi, że aby ugotować żabę, nie należy wrzucać jej do wrzątku, bo natychmiast wyskoczy. Sposobem na to jest włożenie jej do garnka z zimną wodą i powolne podgrzewanie. W ten sposób żaba, nie dostrzegając stopniowych zmian temperatury, nie wykonuje żadnych gwałtownych ruchów, aż w pewnym momencie jest już za późno. Czy osiągnęliśmy już moment, kiedy nie da się wyskoczyć z wrzątku?

Czytaj więcej

Przepis na samobójczą krucjatę

Przesłanek do odpowiedzi na to pytanie może udzielić prześledzenie losów apelu zatytułowanego „W obronie merytoryki w nauce” napisanego przez interdyscyplinarną grupę 29 wybitnych naukowców, w tym dwóch laureatów Nagrody Nobla. To pierwszy recenzowany artykuł rzucający światło na zakorzenione w postmodernizmie ideologiczne zagrożenie dla nauki obecne na zachodnich uniwersytetach, w wydawnictwach i instytucjach przyznających granty. Znamienne, że artykuł odrzuciło kilka znaczących czasopism akademickich i doczekał się ostatecznie publikacji w „Journal of Controversial Ideas”, którego misją jest promowanie swobodnego badania kontrowersyjnych tematów. Współautorka apelu i profesorka matematyki Svetlana Jitomirskaya, komentując ten fakt, stwierdziła: „Uważam za całkowicie absurdalne, że w ogóle musieliśmy napisać ten artykuł, nie wspominając o tym, że trzeba było go opublikować w »Journal of Controversial Ideas«. Czy nie jest oczywiste, że nauka powinna opierać się na podstawach merytorycznych? Sądziłam, że żaden naukowiec nie traktuje poważnie argumentów przeciwnych”. Zbyt wcześnie jest, by oceniać wpływ, jaki ten apel wywrze na świat nauki. Może będzie początkiem tak potrzebnego jej otrzeźwienia, a może pozostanie głosem wołającego na puszczy?

Postmodernizm bywa nazywany „intelektualną czkawką Zachodu”. Jednak czkawka ma charakter przejściowy, a problem polega na tym, że to już nie jest dolegliwość wyłącznie Zachodu. Dzisiaj ta czkawka wstrząsa całym światem. Przejdzie? Czy zamieni się w torsje?

Tomasz Witkowski

Doktor psychologii, pisarz, publicysta, autor kilkunastu książek, m.in. „Giganci psychologii. Rozmowy na miarę XXI wieku”.

Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, że autor tych słów zaledwie pół wieku temu codziennie z mozołem pokonywał swoją drogę do szkoły, dźwigając na plecach tornister wypełniony książkami, kredkami i marzeniami. Te marzenia skwapliwie rozbudzali i pielęgnowali w nim nauczyciele. „Dzieci, narysujcie świat w dwutysięcznym roku” – brzmiało jedno z poleceń nauczycielki plastyki, a dzieci pilnie zapełniały arkusze białego papieru rakietami, które miały unosić nas na kosmiczne wycieczki, umieszczonymi na orbitach hotelami, z których podziwiać można było panoramę Drogi Mlecznej, poduszkowcami, które zastąpiły nieporęczne samochody, ponaddźwiękowymi samolotami, szklanymi domami. Wyobraźnię podsycały takie polecenia, jak „świat za sto lat”. Był on niezmiennie na wskroś nowoczesny, przepełniony powszechnie dostępnymi wynalazkami i technologiami, syty, zdrowy i czysty. Tymczasem mijały lata…

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS