Ideologia transpłciowości dość sprytnie wykorzystuje znany od dawna mechanizm lęku przed odrzuceniem. Posądzenia o brak tolerancji obawiamy się często bardziej niż zarzutu braku kompetencji intelektualnych.
Niezdrowe powietrze wypełniające dzisiaj mury akademii nie zostało wtłoczone przez władze, tylko przez samych naukowców, którzy na fali modnego progresywizmu i poprawności politycznej poczuli się „inkluzytorami” – od robiącego obecnie zawrotną karierę słowa „inkluzywność”.
Szacunek do śmierci zastąpiła wrogość do niej. Została zdesakralizowana i zmedykalizowana. Zawłaszczona przez lekarzy, którzy w poczuciu swej omnipotencji narzucili światu terapeutyczne zacietrzewienie.
Obawa przed pracoholizmem i obsesyjne dążenie do zachowania work-life balance sprzyjają rozkwitowi takich pojęć jak „kultura zapierdolu”. Sięgają po nie ostatnio w Polsce publicyści, ale również psycholodzy i trenerzy mentalni. Obawiam się jednak, że jest to raczej jeszcze jedna forma schlebiania gustom pospólstwa niż wynik świadomej refleksji.
Postmodernizm przyniósł ulgę wszystkim pogubionym, a zwłaszcza tym, którzy nie potrafią zmusić się do obciążenia swoich umysłów dodatkowym wysiłkiem niezbędnym do zrozumienia coraz trudniejszej nauki.
Badania przynoszą nadzieję na opracowanie zupełnie nowej i prostej metody osłabiania wspomnień. To dobra wiadomość szczególnie dla ofiar stresu pourazowego. Inżynieria pamięci może mieć jednak także swoją ciemną stronę.
Współczesny człowiek żyje iluzją omnipotentnego wpływu czynników kulturowych na otaczającą nas rzeczywistość. Te przekonania prowadzą cywilizację w wiele pułapek i ślepych dróg.
Depresja jest dzisiaj prawdopodobnie najczęściej naddiagnozowanym zaburzeniem psychicznym na świecie i prawdopodobnie najczęściej niepotrzebnie leczonym, ale ten fakt nie budzi niczyjego niepokoju.