Inkluzywność ponad wszystko. Jak polscy naukowcy tropią homofobię i transfobię

Niezdrowe powietrze wypełniające dzisiaj mury akademii nie zostało wtłoczone przez władze, tylko przez samych naukowców, którzy na fali modnego progresywizmu i poprawności politycznej poczuli się „inkluzytorami” – od robiącego obecnie zawrotną karierę słowa „inkluzywność”.

Publikacja: 05.01.2024 10:00

W ostatnim czasie za cel ataków „inkluzytorzy” obrali sobie Łukasza Sakowskiego, biologa i autora bl

W ostatnim czasie za cel ataków „inkluzytorzy” obrali sobie Łukasza Sakowskiego, biologa i autora bloga „To tylko teoria”

Foto: Łukasz Cynalewski/Agencja Wyborcza.pl

Nie zgadzam się z twoimi poglądami, ale po kres moich dni będę bronił twojego prawa do ich głoszenia” – tym zdaniem stosunek Woltera do wolności słowa podsumowała Evelyn Beatrice Hall, autorka jego biografii. Wydaje się, że ta zasada, bardziej niż jakakolwiek inna, przyczyniła się do rozwoju nauki, sztuki i myśli w naszej cywilizacji. Powszechnie się sądzi, że uniwersytety są miejscem, gdzie zasada ta króluje, a wolność słowa pozostaje niezagrożona. Niestety, są to tylko pozory.

Przekonali się o tym prof. Jan Grabowski, redaktor tomu prac historycznych „Dalej jest noc”, i autorka jednego z rozdziałów tego tomu prof. Barbara Engelking, których w 2021 r. pozwała Filomena Leszczyńska. Według niej przedstawili w książce jej stryja – sołtysa wsi Malinowo w powiecie bielskim (woj. podlaskie) – w niekorzystnym świetle. Sąd pierwszej instancji orzekł, że naukowcy mają przeprosić za nieścisłość zawartą w „Dalej jest noc”. Był to jednocześnie pierwszy wyrok ingerujący w wyniki badań naukowych nad przebiegiem zagłady Żydów na ziemiach polskich okupowanych podczas II wojny światowej. Wyrok ten wzbudził wiele emocji, bo postawił nas przed wieloma ważnymi pytaniami, wśród których jedno wybrzmiało szczególnie wyraźnie: czy sędziowie mają prawo interweniować w ustalanie faktów historycznych? Sąd apelacyjny nie uznał tego prawa, stwierdzając w uzasadnieniu oddalenia powództwa Filomeny Leszczyńskiej: „Ingerencja w badania naukowe nie jest zadaniem dla sądów” – tym samym przywracając na forum akademickim debatę nad wynikami badań.

Czytaj więcej

Co jeden to geniusz. Dlaczego polscy naukowcy nie działają wspólnie

Nie na długo jednak. Dwa lata później, w związku z obchodami 80. rocznicy powstania w getcie warszawskim, prof. Engelking udzieliła wywiadu telewizyjnego, przywołując w nim wyniki prowadzonych od lat badań naukowych. Tym razem nie spodobało się to samemu ministrowi nauki i edukacji Przemysławowi Czarnkowi, który publicznie zadeklarował, że nie będzie finansował „na większą skalę instytutu, który utrzymuje ludzi, którzy obrażają Polaków”. Zapachniało rządami totalitarnymi, więc środowiska akademickie zaprotestowały przeciwko łamaniu zagwarantowanej w art. 73 Konstytucji RP wolności badań naukowych.

Opisane przypadki pokazują jedynie to, że swobodę wypowiedzi naukowca relacjonującego wyniki swoich badań mogą zakwestionować osoby spoza akademii. Jeszcze do niedawna w społeczności naukowej panował zwyczaj kwestionowania wyników badań za pośrednictwem dyskusji akademickiej, którą często toczyli na łamach specjalistycznych czasopism. Zdarzało się, że prowokowała do przeprowadzenia kolejnych badań rozstrzygających. Zwyczaje te oczywiście dotyczyły tej części świata, gdzie panowały demokracja i wolność słowa. W krajach objętych totalitaryzmem wyniki badań i wnioski musiały się zgadzać z obowiązującą linią polityczną.

Zepsute powietrze w Gaju Akademosa

Ostatnie lata przywróciły jednak do akademii atmosferę, którą niektórzy z nas aż za dobrze pamiętają z czasów sprzed transformacji ustrojowej – atmosferę podejrzliwości i obaw przed publicznym ujawnianiem swoich poglądów. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że to niezdrowe powietrze wypełniające dzisiaj mury akademii nie zostało wtłoczone przez władze, tylko przez spadkobierców tradycji zapoczątkowanych ongiś w Gaju Akademosa, którzy na fali modnego progresywizmu poczuli w sobie nie tyle olbrzymów, ile inkwizytorów poprawności politycznej, obecnie zwanych również „inkluzytorami” – od robiącego obecnie zawrotną karierę słowa: „inkluzywność”.

Przykładem takiego działania jest przypadek dr Justyny Melonowskiej z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, która kilka lat temu umieściła na Facebooku wpis dotyczący m.in. seksualnych skłonności i preferencji z jednej strony, a kwestii wpływu określonych grup na funkcjonowanie społeczeństwa z drugiej. Swój komentarz zakończyła wnioskiem: „Wydaje mi się, że pilnie potrzeba nam kryteriów, by rozstrzygnąć, jaka mniejszość i dla jakiej zasługi będzie miała wpływ na nasze życie społeczne”. Pomimo tego, że wpis Melonowskiej nie miał charakteru wypowiedzi naukowej, nie został wygłoszony na uczelni ani opublikowany w postaci, która choćby zbliżała go do wniosków naukowych, wzbudził trwogę w duszy dr. hab. Wojciecha Dragana, który zapragnął przywołać do porządku niesforną, jego zdaniem, naukowczynię i złożył do rektora Akademii Pedagogiki Specjalnej donos i wniosek o skierowanie sprawy do rzecznika dyscyplinarnego uczelni. Zdaniem uczonego inkwizytora wypowiedzi Melonowskiej „stały się przedmiotem ogólnego oburzenia”, a ze względu na swój homofobiczny charakter wpisywały się w nagonkę na osoby LGBT+, miały groźny charakter z uwagi na dehumanizujący język oraz negowanie godności, człowieczeństwa i praw osób nieheteronormatywnych. Ta skrajna opinia była tym bardziej zastanawiająca, że we wzmiankowanym poście nie było żadnej wzmianki o homoseksualizmie.

Rzecznik pochylił się nad sprawą i przeprowadził skrupulatne postępowanie wyjaśniające. Szczególnie że inicjatorem był członek Rady Upowszechniania Nauki Polskiej Akademii Nauk, a więc osoba powołana przez grono ekspertów do dbałości o dobre imię nauki polskiej. Alarm jednak okazał się fałszywy. Rzecznik dyscyplinarny w postępowaniu dr Melonowskiej nie dopatrzył się uchybień naruszenia wolności i praw innych osób. Tym razem praca rektora, rzecznika i innych osób zaangażowanych w sprawę okazała się daremna. W tym miejscu przeciętny czytelnik zada sobie pytanie: co z odpowiedzialnością osoby składającej fałszywe doniesienia? Jak wiele podobnie bezpodstawnych spraw może wszcząć bezkarnie? Wydaje się, że jedyną granicą dla akademickich pieniaczy jest tolerancja innych uczonych, a ta wydaje się być bezkresna, co pokażą kolejne przykłady.

Czytaj więcej

Matrix na uczelniach. Studenci i naukowcy sprowadzeni do parteru

Choć w opisywanej sprawie włos nie spadł z głowy inkwizytorowi, to na pewno nie pozostała ona bez konsekwencji dla bezpodstawnie oskarżonej. Fakt postawienia w stan oskarżenia odnotuje znacząco więcej osób niż fakt umorzenia postępowania. Zwerbalizowana przez Francisa Bacona zasada „Audacter calumniare, semper aliquid haeret” – „Szkaluj śmiało, zawsze coś przylgnie” – również w naszych czasach nie straciła swojej mocy, a nawet ją zwielokrotniła przez technologię serwisów społecznościowych.

Co prawda dr Melonowska po umorzeniu sprawy zapowiadała, że zażąda przeprosin od autora donosu oraz zadośćuczynienia w formie pieniężnej, mającego pokryć koszty wydania jej monografii poświęconej idei uniwersytetu i wolności akademickiej, ale o tym akcie dramatu media milczą, podobnie jak sama dr Melonowska. Za to można się natknąć na inne zaskakujące informacje. Otóż okazuje się, że już po umorzeniu sprawy dr Melonowskiej jej rodzima uczelnia zatrudniła… dr. hab. Wojciecha Dragana! Możemy tylko próbować sobie wyobrazić atmosferę wolności akademickiej na uczelni, na której ofiara pomówień mija się na korytarzu ze swoim inkwizytorem.

Armatą we wróbla

Mimo że od opisanej sprawy minęło już kilka lat, w pierwszych szeregach aktywistów tropiących zarówno te najlżejsze, jak i urojone przejawy homofobii i transfobii nadal znajdziemy dr. hab. Wojciecha Dragana. Wraz z Pauliną Łopatniuk, również członkinią RUN PAN, w ostatnim czasie za cel ataków obrali sobie Łukasza Sakowskiego, biologa i autora bloga „To tylko teoria”. Tym samym wyszli poza mury akademii, bowiem bloger ten nie jest związany z żadną uczelnią. Serwisy społecznościowe pełne są ich negatywnych, żeby nie powiedzieć hejterskich, komentarzy w stosunku do młodego biologa, który odważył się w jednej tylko kwestii wypowiadać odmiennie od atakujących. Można się domyślać, że w ten sposób Dragan i Łopatniuk realizują posłannictwo RUN PAN – chyba najwyższej rangą instytucji w Polsce zajmującej się upowszechnianiem nauki – bo oto 19 maja 2022 r. publicznie ukazuje się stanowisko Rady Upowszechniania Nauki Polskiej Akademii Nauk w sprawie sposobu komunikacji naukowej dotyczącej tożsamości płciowej, którego autorami byli właśnie Dragan i Łopatniuk, a które zostało przyjęte przez pozostałych członków Rady jako jej oficjalne stanowisko. Nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak takie instytucje jak RUN PAN powinny dbać o kwestie społeczne, które z nauką mają związek, gdyby nie parę faktów.

Zaraz po ogłoszeniu komunikatu w mediach zawrzało, pojawiło się mnóstwo publikacji, a wszystkie jednoznacznie stwierdzały, że stanowisko to zostało wymierzone właśnie przeciwko autorowi bloga „To tylko teoria”. Skąd ta powszechna pewność, jeśli ani jedno zdanie stanowiska RUN PAN nie potwierdza takich przypuszczeń? Wnikliwa, choć żmudna, lektura serwisów społecznościowych nie pozostawia wątpliwości, że autorzy stanowiska chętnie potwierdzali hipotezy mediów. Redakcja NOIZZ otrzymała takie potwierdzenie wprost z RUN PAN, którego przewodniczący prof. Paweł Golik tak odpowiedział na zadane mu wprost pytanie: „Stanowisko dotyczy ogólnie nieuzasadnionego podpierania się nauką, które jest częste w dyskursie transfobicznym. Blog TTT był jedną z inspiracji, ważną ze względu na zasięgi, ale bynajmniej niestety niejedyną”. W dyskusji medialnej nad stanowiskiem RUN PAN nigdy nie znalazłem nawet wzmianki o innych osobach czy instytucjach, przeciwko którym zostało ono wymierzone.

Łukasz Sakowski, pomimo swoich dużych zasięgów, w zestawieniu z mocą oddziaływania RUN PAN jest wróblem, przeciwko któremu ta instytucja skierowała swoją armatę. Kaliber tego działa można ocenić już choćby po samym fakcie, że RUN PAN wcześniej tylko raz w swojej historii posunęła się do sformułowania i opublikowania swojego stanowiska – w sprawie propagowania pseudonaukowych idei kreacjonizmu. Zestawienie takich faktów w nieuchronny sposób nasuwa myśl, że być może niekoniecznie chodzi tu o szczytne cele, jakie realizuje opisywana instytucja, ale o prywatne gry i utarczki.

Pilni uczniowie Kalego

Obawy te towarzyszyły i nadal towarzyszą kilku naukowcom, którzy napisali „List w obronie autorytetu PAN” skierowany do prezesa Polskiej Akademii Nauk oraz przewodniczącego RUN PAN, a będący reakcją na omawiane tu stanowisko. Jego autorzy zwracali uwagę między innymi na to, że „badanie naukowe” przywoływane w stanowisku RUN PAN w gruncie rzeczy jest raportem organizacji pozarządowej sporządzonym na podstawie ankiety online. Ba, nawet twórcy tego raportu stwierdzają, że „niniejszy raport nie jest opracowaniem naukowym”, a mimo to w opinii instytucji naukowej stał się „argumentem naukowym”. Ponadto autorzy listu wyrazili zaniepokojenie faktem, iż „prawdopodobnie określeni członkowie RUN posługują się Radą oraz autorytetem Polskiej Akademii Nauk, by prowadzić nagonkę przeciwko konkretnym osobom i w ten sposób próbując wykorzystać autorytet nauki do propagowania swoich osobistych poglądów, a jednocześnie w konsekwencji prowadzonych działań ograniczać możliwość prowadzenia debaty publicznej opartej na wzajemnym szacunku”.

Czytaj więcej

Wyzwanie dla Heraklesa, czyli pięć pytań o polską naukę

Reakcji na list nie było przez ponad rok. Dopiero po ponownym jego przesłaniu uzyskano odpowiedź, dość zresztą zaskakującą. Odpowiadając na list, wiceprezes PAN prof. Aleksander Welfe poinformował, że RUN PAN „jest ciałem niezależnym od PAN w zakresie prezentowanych stanowisk”. Warto w tym miejscu zrobić dygresję i zwrócić uwagę na niezwykle istotny szczegół dotyczący komunikowania konsensusu naukowego w Polsce. Otóż Rada Upowszechniania Nauki Polskiej Akademii Nauk może, ale nie musi, prezentować stanowiska Polskiej Akademii Nauk. Ba, w sytuacjach skrajnych może prezentować stanowisko sprzeczne. Przeciętny zjadacz chleba, z którego podatków instytucje te są utrzymywane, może się poczuć oszukany, bowiem otrzymując informacje naukowe z RUN PAN, otrzymuje produkt oznaczony marką, która za ten produkt nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności.

Prof. Aleksander Welfe zaprzeczał ponadto, jakoby stanowisko zostało skierowane przeciwko konkretnej osobie, co jest niezgodne ze stanowiskiem prof. Golika sprzed roku oraz publicznymi komentarzami dr. hab. Wojciecha Dragana i Pauliny Łopatniuk. Niepokój autorów listu, spowodowany intensywną i agresywną kampanią członków RUN PAN w serwisach społecznościowych przeciwko Łukaszowi Sakowskiemu, został rozwiany stwierdzeniem, że: „Prywatne wypowiedzi osób, będących członkami komitetu, nie są wyrażane w imieniu tego komitetu ani tym bardziej Polskiej Akademii Nauk”. I znowu ciśnie się pod pióro komentarz. Oto bowiem za wypowiedzi w serwisach społecznościowych poza kontekstem akademickim przed rzecznikiem dyscyplinarnym swojej uczelni dr Melonowska stawiana jest przez człowieka, który z kolei za swoje wypowiedzi, na tym samym forum, nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności przed instytucją, z którą jest ściśle związany. Z pewnością członkowie PAN dobrze odrobili lekcję poświęconą „W pustyni i w puszczy”, bo nieobca jest im etyka Kalego.

Akademicy na usługach internetowego tłumu

Autorzy listu doczekali się odpowiedzi również od przewodniczącego RUN PAN prof. Pawła Golika, z której dowiedzieli się, że: „Nie są specjalistami w zakresie metodologii badań społecznych i seksuologii. Żadne z nich nie prowadzi badań naukowych w tym zakresie”. Ta dość jednoznaczna ocena została sformułowana przez biologa w stosunku do dr Magdaleny Grzyb, kryminolożki prowadzącej projekty badawcze dotyczące m.in. zabójstw i przestępstw na tle seksualnym, dr Katarzyny Szumlewicz, pedagożki i filozofki zajmującej się m.in. problemami emancypacji społecznej, dr. Piotra Rosoła, filozofa zajmującego się m.in. etyką badań naukowych, oraz piszącego te słowa dr. psychologii, który przez lata prowadził badania w zakresie psychologii społecznej na czterech uniwersytetach. W obliczu takiej oceny pozostałoby nam jedynie pochylić głowy w uznaniu dla przenikliwości odpowiadającego, podobnie jak kiedyś spuszczało się je przed sekretarzem partii, wysłuchać grzecznie wszystkich pozostałych argumentów, pokiwać ze zrozumieniem i spuścić zasłonę milczenia na całą sprawę, gdyby nie fakt, że autor odpowiedzi ponownie pojawił się w kolejnej odsłonie tego dramatu.

Na początku grudnia 2023 r. pewien student UW, osoba praktycznie nieobecna w sferze publicznej (jeśli nie liczyć Facebooka), ogłosił w mediach społecznościowych, że zamierza „wypier…” Łukasza Sakowskiego, „szanownego śmiecia”, z programu 7. Śląskiego Festiwalu Nauki, podczas którego miał wystąpić w charakterze gościa specjalnego. Student dopiął swego. Rektor Uniwersytetu Śląskiego i jednocześnie dyrektor generalny festiwalu prof. dr hab. Ryszard Koziołek ugiął się pod presją, groźbami i szantażami aktywistów oraz internetowego tłumu zmobilizowanych przez niezadowolonego studenta i tuż przed rozpoczęciem festiwalu „w trosce o bezpieczeństwo osób uczestniczących w ŚFN oraz o zachowanie odpowiednich standardów i komfortu dyskusji” odwołano wystąpienie Sakowskiego. Wdzięczny inicjator nagonki sporządził listę osób i instytucji, którym dziękował za udział w kampanii, którą doprowadzili do „wypier…” „szanownego śmiecia” z programu festiwalu. Na pierwszym miejscu tej listy znalazł się… prof. Paweł Golik.

Muszę jednak przestrzec czytelników przed zbyt pochopnym wyciąganiem wniosków. Jak stwierdził prezes PAN prof. Aleksander Welfe: „Prywatne wypowiedzi osób, będących członkami komitetu, nie są wyrażane w imieniu tego komitetu ani tym bardziej Polskiej Akademii Nauk”. Podobnie prywatne działania. Do odpowiedzialności za takie działania można i należy jednak pociągać tych przedstawicieli akademii, którzy w swoich prywatnych wypowiedziach lub działalności narażą się członkom RUN PAN.

Czytaj więcej

Można wzywać do ludobójstwa na Żydach? Amerykańscy rektorzy: to zależy

Nauka, obok literatury i sztuki, jest szczytowym osiągnięciem naszej cywilizacji. W historii nauki wiele było zdarzeń, w których prawda na pewien czas przegrywała z ideologią. Wielu naukowców w obronie swoich poglądów oddało życie. O najbardziej znanych pośród nich uczymy dzieci w szkołach i stawiamy im pomniki, nie dostrzegając, że wolność prowadzenia badań i głoszenia poglądów naukowych jest łamana na naszych oczach. Odbieranie tej wolności przez ludzi dzierżących władzę jest jaskrawe i spotyka się z natychmiastowymi protestami, dlatego rządy totalitarne nigdy nie zdołały sobie podporządkować nauki w pełni, podobnie jak sztuki i literatury. Najbardziej bezwzględną formą sprzeniewierzania się wolności akademickiej jest prześladowanie uczonych przez innych naukowców, którzy dzierżą władzę w akademii i władzę tę w sposób bezpardonowy wykorzystują. Dzisiaj, kiedy wojny ideologiczne przybierają na sile, musimy się nauczyć patrzeć im na ręce.

Tomasz Witkowski jest doktorem psychologii, pisarzem, publicystą. Autorem kilkunastu książek, m.in. „Giganci psychologii. Rozmowy na miarę XXI wieku”. Jego najnowsza książka to „Fades, Fakes, and Frauds. Exploding Myths in Culture, Science and Psychology”

Nie zgadzam się z twoimi poglądami, ale po kres moich dni będę bronił twojego prawa do ich głoszenia” – tym zdaniem stosunek Woltera do wolności słowa podsumowała Evelyn Beatrice Hall, autorka jego biografii. Wydaje się, że ta zasada, bardziej niż jakakolwiek inna, przyczyniła się do rozwoju nauki, sztuki i myśli w naszej cywilizacji. Powszechnie się sądzi, że uniwersytety są miejscem, gdzie zasada ta króluje, a wolność słowa pozostaje niezagrożona. Niestety, są to tylko pozory.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi