Od czasu ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 r. kampusy amerykańskich uczelni stały się polem walki między osobami popierającymi Palestynę a broniącymi Izraela. Na należących do tzw. Ligi Bluszczowej Harvardzie, Uniwersytecie Pensylwanii i Uniwersytecie Browna protestujący zajęli budynki administracji. Na tym ostatnim aresztowanych zostało 20 uczestników strajku okupacyjnego.
Uczelniane sankcje i towarzyska śmierć
Wolność słowa, gwarantowana pierwszą poprawką do konstytucji i uważana za nieomal świętą, w Stanach Zjednoczonych jest rozumiana znacznie szerzej niż w Polsce. Chronione są niemalże wszystkie rodzaje wypowiedzi. Wyjątki są nieliczne i należą do nich m.in. groźby karalne, pomówienia czy nawoływanie do popełnienia przestępstwa. To, co w Polsce ukarane byłoby wyrokiem sądowym – obraza uczuć religijnych lub urzędu prezydenta czy propagowanie ustrojów totalitarnych – w Stanach jest dozwolone. Niemniej pierwsza poprawka chroni wypowiedzi wyłącznie przed cenzurą ze strony władz państwowych, ale nie zabrania ona sankcjonowania wypowiedzi przez pracodawców bądź niepubliczne instytucje edukacyjne.
Czytaj więcej
Oba pozytywne zachodnie spojrzenia na Izrael – poprzez pryzmat historycznych win i poprzez tradycję ewangelikalnego chrześcijaństwa – są młodszemu pokoleniu raczej obce. Bo jest to pokolenie mniej religijne i mniej związane z przeszłością.
Pomimo swoich zapewnień o przywiązaniu do wolności słowa i szeroko pojętej wolności akademickiej najbardziej prestiżowe amerykańskie uczelnie – m.in. Harvard, Yale, Penn czy Stanford – nie wzorują się na standardzie z konstytucji. Jako szkoły prywatne mają prawo ustanawiać swoje własne, bardziej surowe zasady, z czego korzystają. Ryzyko sankcji w połączeniu z faktem, że na uczelniach elitarnych brakuje różnorodności poglądów, skutkuje atmosferą strachu i ostracyzmu. Notabene, na Harvardzie zgodnie z sondażem z 2022 roku jedynie 1,5 proc. pracowników naukowych ma poglądy konserwatywne, a ponad 80 proc. liberalne.
Zdaniem profesora politologii na tym uniwersytecie Harveya C. Mansfielda kwestie pokroju rasy czy płci stały się na tyle kontrowersyjne, że nie mogą być przedmiotem akademickiej debaty. Nawet w przypadkach, gdy nie jest się za to w sposób formalny karanym, demonstrowanie konserwatywnych poglądów kończy się śmiercią towarzyską i zawodową. Skutkiem jest daleko idąca samocenzura. Według badań, na które powołuje się magazyn „Inside Higher Ed”, pomiędzy 40 proc. a 60 proc. studentów amerykańskich uczelni obawia się wyrażać swoje zdanie na niektóre tematy.