„Przepędźcie guru, którzy radzą, jak żyć i inne eseje”: Samobójcy, mordercy, dezerterzy

Wiele powszechnych przekonań i argumentów dotyczących targania się na swoje życie wywodzi się z czasów, gdy głównym problemem było powstrzymanie samobójczego pędu chrześcijaństwa w pogoni za obietnicą wiecznego zbawienia.

Publikacja: 18.10.2024 15:20

Ci sami przedstawiciele „klasy panów”, którzy wcześniej piętnowali samobójców, nie wahali się rozgry

Ci sami przedstawiciele „klasy panów”, którzy wcześniej piętnowali samobójców, nie wahali się rozgryźć kapsułki z trucizną, kiedy uznali, że jest to jedyny sposób odzyskania godności i drogi do wolności. Wielu wysoko postawionych dygnitarzy Trzeciej Rzeszy wybrało tę drogę. Hermann Göring popełnił samobójstwo wyłącznie dlatego, że po skazaniu go przez trybunał norymberski na karę śmierci odmówiono mu rozstrzelania, którego się domagał

Foto: CORBIS/Corbis via Getty Images

Rozmyślanie o śmierci jest rozmyślaniem o wolności: kto się nauczył umierać, oduczył się służyćMichel de Montaigne

Siostra mojej mamy w czasie II Wojny Światowej była łączniczką AK. Wykonywała bardzo niebezpieczną konspiracyjną robotę. Jak sama mówiła, nie bała się śmierci, tylko tortur. Była mało odporna na ból i obawiała się, że kogoś wyda, że zdradzi ważne informacje. Jakimś sposobem weszła w posiadanie kapsułki z cyjankiem potasu. Kiedy Gestapo otoczyło jej dom, użyła trucizny, wcześniej podpaliwszy jedno z pomieszczeń (prawdopodobnie niszcząc w ten sposób jakieś dokumenty)”.

Ta znaleziona w internecie relacja jest jedną z setek, jeśli nie tysięcy, podobnych z tamtych ponurych czasów. Kapsułka z trucizną była wówczas gwarancją ostatecznej ucieczki, której nie mogły zapobiec ani Gestapo, ani SS. Ucieczki od niepewności własnej tolerancji na ból zadawany podczas tortur, poniżenia i śmierci odartej z godności. Nie przez przypadek władze Trzeciej Rzeszy tak niechętnie odnosiły się do ludzi dobrowolnie rozstających się z życiem. Potępiły nawet używanie terminu Freitod (wolna śmierć), jednego z czterech funkcjonujących w języku niemieckim określeń czynności nazywanej przez nas samobójstwem. Pozostałe trzy to: najbliższe naszemu – Selbsttötung (uśmiercenie siebie), naukowe, socjologiczne – Suizid (od niego pochodzi nazwa dziedziny badań, którą jest suicydologia) oraz Selbstmord – najbardziej radykalne, drastyczne i wartościujące negatywnie sam akt. Naziści najchętniej używali tego ostatniego. W szczelnym totalitarnym systemie tkwiła luka, a słowo Freitod wskazywało jej lokalizację. Dla przedstawiciela władzy absolutnej nie ma chyba nic gorszego niż świadomość jej ograniczeń, zaś dla zniewolonego nic bardziej krzepiącego niż możliwość wyrwania się z niewoli. Kapsułka z cyjankiem potasu w tamtych czasach wielu ludziom dawała realne poczucie wolności.

Czytaj więcej

Afera w środowisku LGBTQ+: Pliki WPATH ujawniają niewygodną prawdę

Obawa przed powrotem, gniewem bogów, siła tradycji

Niechęć do samobójstwa jako wyboru i manifestacji ostatecznej wolności nie była unikalna dla totalitaryzmu Trzeciej Rzeszy. Jakkolwiek sam pomysł karania kogoś, kto nie żyje, mógłby się wydawać absurdalny, to jednak z powodzeniem wcielano go w życie na przestrzeni dziejów. W starożytnym Rzymie, choć arystokracja powszechnie kończyła życie w wyniku własnej decyzji, penalizowano jednak samobójstwo kwalifikowane jako dokonane „bez powodu” oraz popełnione przez osoby, które zabijały się w obawie przed procesem mogącym skończyć się konfiskatą mienia. W obu przypadkach zajmowano cały majątek zmarłego na rzecz skarbu państwa.

Od V wieku naszej ery kolejne synody nie dość, że potępiły samobójstwo, zakazały go, to jeszcze obłożyły samobójców karami kanonicznymi, takimi jak: brak możliwości odprawiania mszy w ich intencji, brak pochówku na cmentarzu czy ekskomunika.

Anglia była krajem, gdzie już od X wieku prawo karało samobójców. Podobnie jak w Rzymie konfiskowano majątek sprawcy, a jego samego traktowano tak jak przestępców kryminalnych. Penalizację samobójstwa zniesiono dopiero w 1961 roku.

We Francji, począwszy od XV wieku, samobójcę traktowano tak samo jak mordercę. W roku 1670 Ludwik XIV nakazał, by ciała samobójców ciągano po mieście, a następnie wieszano za nogi, palono lub wyrzucano na śmietnik. Czasem ciało umieszczano w beczce i wrzucano do rzeki, dbając, aby odpłynęło daleko od miejsc, które samobójca mógłby nawiedzić w postaci upiora. Ich majątek również podlegał konfiskacie.

W podobnie bezpardonowy sposób obchodzono się z samobójcami w Austrii. Ustawodawstwo tego kraju w 1768 roku wciąż było bardzo przestarzałe. Pochodzący z tego roku kodeks „Theresiana” był okrutny. Zwłoki osób, które targnęły się na własne życie, wieszano, palono na stosie lub łamano kołem. Poza tym pozbawiano samobójcę pogrzebu kościelnego, konfiskowano majątek oraz stosowano infamię jego pamięci. Sformułowana w 1786 „Leopoldina” była już dużym krokiem w kierunku humanitaryzmu, a wydana rok później „Josephina” była prawdziwym przełomem w dziejach prawa karnego, jednak w zakresie karania samobójców nie wprowadziła żadnych zmian. W wypadku usiłowania samobójstwa winnego zamykano w więzieniu i czekano, aż okaże żal za swój czyn i przyrzeknie poprawę.

W Danii w 1770 roku odratowani samobójcy skazywani byli na „wieczne ciężkie roboty”.

Rosyjski Kodeks kar głównych i poprawczych z 1847 roku uznawał nieważność testamentu samobójcy oraz odmawiał mu pogrzebu zgodnego z obrzędem religijnym. W przypadku przeżycia próby samobójczej można było orzec nawet pobyt w klasztorze.

Również surowe były kodeksy amerykańskie. Nieudana próba samobójcza mogła zakończyć się pobytem w więzieniu lub grzywną. W 1660 roku w stanie Massachusetts wydano akt, w którym pozbawiano samobójcę tradycyjnego pogrzebu. Grzebano go na używanym publicznie gościńcu, zwykle na rozstajach dróg, wierząc, że przecinające się drogi, tworzące krzyż, zniwelują zło nagromadzone w jego ciele. Jako pomnik służył jedynie stos kamieni. Prawo to zniesiono w latach 20. XIX wieku.

Jeszcze w 2020 roku samobójstwo było nielegalne na Cyprze, w Gruzji i kilku innych krajach na innych kontynentach. Dzisiaj co prawda żaden europejski kraj nie karze samobójców, ale w niektórych miejscach na świecie nadal traktuje się ich na równi z mordercami. W krajach islamskich samobójstwo traktowane jest jak zbrodnia gorsza nawet niż morderstwo. Jest ono nielegalne również w Korei Północnej, gdzie jego konsekwencją jest posłanie dwóch, a nawet trzech pokoleń rodziny oskarżonego do obozów koncentracyjnych. Nierzadko karą tą obejmuje się również sąsiadów samobójcy.

Jest wiele przyczyn, dla których tak pastwiono się nad ciałami ludzi, którzy odebrali sobie życie i prześladowano tych, którzy tego usiłowali. Wśród nich jest irracjonalny lęk przed tymi, którzy nie zawahali się zmierzyć ze śmiercią, ale również obawa przed ich powrotem, gniewem bogów, siła tradycji i kilka innych. Jest jednakowoż wśród nich przyczyna, którą najrzadziej, jeśli w ogóle, wskazuje się jako czynnik decydujący o surowości prawa i obyczaju w traktowaniu samobójstwa – wartość ekonomiczna samobójcy.

Targnąwszy się na własne życie, niewolnik ograbia swego właściciela z jego własności i praw. Rozporządzając swoim życiem, zachowuje się jak człowiek wolny. To dlatego Michel de Montaigne w swoich rozważaniach doszedł do wniosku, że: „Rozmyślanie o śmierci jest rozmyślaniem o wolności: kto się nauczył umierać, oduczył się służyć”. Przekonanie, że Stwórca sam jeden ma prawo decydowania o życiu i śmierci ludzi, a sprzeniewierzanie się jego woli jest bluźnierstwem, było o tyle uzasadnione, że kolejni w hierarchii przedstawiciele władzy zawsze sami dzierżyli cząstkę owej boskiej władzy. Życie niewolnika czy feudalnego poddanego miało taką wartość jak wykonywana przez niego praca, dlatego decydowanie o jego zakończeniu było zamachem na własność. W jednej chwili poddani mogli pozbawić swojego pana części jego dóbr. To było nie do przyjęcia, dlatego stworzono prawa, które, zezwalając na bezczeszczenie zwłok i dysponowanie majątkiem zmarłego, miały odstraszyć tych, w czyich umysłach zakiełkowała myśl o wyborze ostatecznej wolności.

Jeśli nie liczyć wzmianek Platona i Arystotelesa o antypaństwowym charakterze samobójstwa, źródła historyczne nie wskazują explicite na przyczyny ekonomiczne drakońskich praw formułowanych w stosunku do samobójców, podobnie jak nigdzie nie znajdziemy deklaracji, która by wskazywała, że współczesna apoteoza optymistycznego podejścia do życia, niechęć do depresji i wszelkich emocji negatywnych czy moda na zdrowy tryb życia służą systemowi ekonomicznemu, dla którego wartość jednostki jest mierzona jej wydajnością. Zamiast tego znajdziemy historyczne, często pokrętne uzasadnienia teologiczne i współczesne, wątpliwej jakości wyniki badań korelacyjnych stanowiących narzędzie nowej świeckiej teologii. Jeśli jednak chcemy zrozumieć fenomen samobójstwa, nie możemy o nim myśleć w oderwaniu od rzeczywistości ekonomicznej.

Histeria zapakowana w slogan

Gdyby niechęć do aktów definitywnych płynęła z czystej apoteozy i szacunku do życia, arystokracja w starożytnym Rzymie nie zachowałaby sobie prawa do decydowania o własnej śmierci. Prawa, którego odmawiano niewolnikom i żołnierzom, ponadto próbowano zabezpieczać się przed ich samounicestwieniem. Gdy niewolnik w ciągu sześciu miesięcy od chwili zakupu podjął próbę – udaną bądź nie – odebrania sobie życia, można go było – choćby martwego – zwrócić poprzedniemu właścicielowi, unieważniając dokonaną wcześniej transakcję i żądając zwrotu zapłaty, w myśl zasady nabycia wybrakowanego towaru. Nie inaczej rzecz się miała z żołnierzami, zgodnie z prawem stanowiącymi własność państwa. Ich targnięcie się na życie oceniane było jako równoznaczne z dezercją.

Gdyby w starożytnej Grecji wartość życia przedkładano ponad wszystko, nie byłoby ani możliwości wystąpienia do senatu o zgodę na rozstanie się z nim, ani tak wielu chętnych, aby z niego skorzystać. Podobnie w XII wieku nie zarezerwowano by rytuału honorowego samobójstwa – seppuku wyłącznie dla szlachetnie urodzonych i to w Japonii – kraju, gdzie inne formy odebrania sobie życia, wbrew potocznym przekonaniom, były i są poważnie stygmatyzowane. Wreszcie, nie nazywalibyśmy honorowym odebrania sobie życia przez oficerów i arystokratów naszego kręgu kulturowego, a ich odsetek nie byłby dwu-, a nawet trzykrotnie wyższy niż wśród mężczyzn cywilnych (wśród członków oddziałów elitarnych jest jeszcze wyższy).

Współcześnie stajemy w obliczu ambiwalentnych postaw w stosunku do samobójstwa, które są historyczną spuścizną naszej kultury. Czasami darzymy je respektem jako honorowe rozwiązanie sytuacji bez wyjścia, w której znaleźli się wysoko postawieni reprezentanci naszego społeczeństwa, ale częściej boimy się go i gardzimy nim, szczególnie wtedy, kiedy podejrzewamy stojącą za tym czynem słabość i rezygnację. Ci sami przedstawiciele „klasy panów”, którzy wcześniej piętnowali samobójców, nie wahali się rozgryźć kapsułki z trucizną, kiedy uznali, że jest to jedyny sposób odzyskania godności i drogi do wolności. Wielu wysoko postawionych dygnitarzy Trzeciej Rzeszy wybrało tę drogę, a Hermann Göring popełnił samobójstwo wyłącznie dlatego, że odmówiono mu rozstrzelania, którego się domagał – uznał śmierć na szubienicy za potwarz dla swojego oficerskiego honoru. Masowo korzystali z Freitod – wyjścia do niedawna jeszcze tak surowo zakazywanego ich poddanym.

Dzisiaj, kiedy medycyna uczyniła takie postępy, że życie ludzkie u jego schyłku, wraz z towarzyszącymi mu cierpieniami i utratą godności, jest przedłużane poza granice wytrzymałości, wielu marzy o Freitod. Ale marzy po cichu, bowiem uwarunkowane – przez stulecia pogardy i bezczeszczenia zwłok samobójców – postawy uległości w stosunku do tych, którzy decydują o tym, co możemy zrobić z własnym życiem, i niechęci wobec tych, którzy postanowili sami zadecydować o swoim końcu, nader często wylewają się falą niechęci i oburzenia. Kiedy pojawi się wzmianka o pomocy innych osób w takiej nieludzkiej sytuacji, reakcje osiągają rozmiar histerii zapakowanej w piękny slogan szacunku dla życia i okraszonej piątym przykazaniem. A przecież próżno szukać zachęty do potępienia samobójstwa w Biblii, która takie akty relacjonuje. Nie ma też śladów tego, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa jego wyznawcy mieli z dobrowolną śmiercią jakikolwiek problem. Ba, wielu z nich chętnie kończyło swoje życie w nadziei uwolnienia się od grzechu, opuszczenia tego padołu łez i płaczu i odnalezienia wytęsknionej rajskiej szczęśliwości.

Donatyści, przedstawiciele wczesnych chrześcijan, którzy później zostali uznani za schizmatyków, masowo popełniali samobójstwa, aby jak najprędzej uwolnić się od przekleństwa grzechu. Poszukując śmierci, posuwali się aż do tego, że o zadanie śmiertelnego ciosu prosili przypadkowych, spotkanych na gościńcu podróżnych, a gdy ci odmawiali, uzyskiwali spełnienie swoich żądań, sami grożąc im śmiercią. Kobiety popełniały samobójstwa, aby uniknąć gwałtu i nie narazić się na grzech nieczystości, a pierwsi ojcowie Kościoła nie tylko nie ganili takich praktyk, lecz wręcz chwalili je, zrównując ze śmiercią męczeńską. Jeszcze dalej posunęli się circumcellones, wierzący, że prawdziwymi chrześcijanami są tylko ci, którzy potrafią świadomie sprowadzić na siebie śmierć krzyżową. Wczesne chrześcijaństwo z nadzieją rychłego zbawienia stawało się wręcz religią śmierci. Przywilej decydowania o własnym końcu stał się tak egalitarny, jak chyba nigdy w dotychczasowej historii cywilizacji.

Czytaj więcej

Wygnanie z raju autentyczności

Dzisiejsze wartości nie zawsze były niepodważalne

Pierwszym, który próbował zaradzić tej masowej epidemii śmierci, prowadzącej chrześcijaństwo ku unicestwieniu, był święty Augustyn, choć i on miał z tym spory problem. W swoich rozmyślaniach początkowo doszedł do paradoksu, w którym śmierć następująca zaraz po otrzymaniu sakramentu chrztu jawiła się jako najlepsze możliwe rozwiązanie – człowiek umierał w stanie łaski uświęcającej i grzech nie mógł mieć do niego dostępu. Przełamał swój impas myślowy, sięgając do piątego przykazania jako wykładni regulującej również zabicie samego siebie. Od tego czasu rozpoczyna się historia niechęci i pogardy dla samobójstwa, którą przypieczętował synod w Arles zwołany w 452 roku. Ponad 100 lat później w Bradze odbyły się kolejne synody, podczas których sformułowano zakazy samobójstwa oraz ustanowiono kary, wśród których najsroższą była ekskomunika.

Ponad półtora tysiąca lat później trudno wziąć udział w dyskusji poświęconej wspomaganemu samobójstwu czy eutanazji, w której nie powtarzano by argumentacji świętego Augustyna. Argumentacji, którą stworzył w określonych warunkach kulturowych, ekonomicznych i politycznych, i służącej określonym potrzebom. Powtarzanej z taką bezrefleksyjnością, jakby otrzymał ją Mojżesz na górze Synaj w postaci wyrytego w kamieniu aneksu do tablic dekalogu.

Rozmyślając o samobójstwie i śmierci w XXI wieku, warto uświadomić sobie, że wiele powszechnych przekonań i argumentów dotyczących tej problematyki nie uwzględnia niektórych faktów. To, co uznajemy dziś za niepodważalne wartości, nie zawsze nimi było, a argumentację na ich obronę nierzadko otrzymaliśmy wraz ze spuścizną przekonań przyjętych przez naszych rodziców, katechetów, parafialnych księży. Ci zaś odziedziczyli ją po ludziach, którzy żyli w czasach, kiedy nie było respiratorów i innych urządzeń oraz leków w nieskończoność podtrzymujących tlące się życie, a ich głównym problemem było powstrzymanie samobójczego pędu chrześcijaństwa w pogoni za obietnicą wiecznego zbawienia.

Fragment książki Tomasza Witkowskiego „Przepędźcie guru, którzy radzą, jak żyć i inne eseje”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Bez Maski, Wrocław 2024

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Tomasz Witkowski jest doktorem psychologii, pisarzem. Sam o sobie mówi, że w swoich książkach „stara się przybliżyć naukę przeciętnemu czytelnikowi”. Pracował m.in. w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego i w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, w Wydziale Zamiejscowym we Wrocławiu.

Rozmyślanie o śmierci jest rozmyślaniem o wolności: kto się nauczył umierać, oduczył się służyćMichel de Montaigne

Siostra mojej mamy w czasie II Wojny Światowej była łączniczką AK. Wykonywała bardzo niebezpieczną konspiracyjną robotę. Jak sama mówiła, nie bała się śmierci, tylko tortur. Była mało odporna na ból i obawiała się, że kogoś wyda, że zdradzi ważne informacje. Jakimś sposobem weszła w posiadanie kapsułki z cyjankiem potasu. Kiedy Gestapo otoczyło jej dom, użyła trucizny, wcześniej podpaliwszy jedno z pomieszczeń (prawdopodobnie niszcząc w ten sposób jakieś dokumenty)”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich