Wygnanie z raju autentyczności

Za szaleńca uznalibyśmy kogoś, kto wartość autentyzmu próbowałby kwestionować. Mimo to zaryzykuję.

Publikacja: 15.12.2023 17:00

Wygnanie z raju autentyczności

Foto: chang/Getty Images

Marszałek Hermann Göring nawet podczas procesu w Norymberdze nie okazywał skruchy z powodu swoich czynów, był z nich dumny. Jak relacjonowali naoczni świadkowie, raz jeden wyglądał tak, jak gdyby po raz pierwszy w życiu odkrył, że na świecie istnieje zło – wtedy, kiedy dowiedział się, że „Chrystus i cudzołożnica”, obraz z jego kolekcji autorstwa Jana Vermeera, okazał się falsyfikatem.

Cenimy to, co autentyczne, gardząc jednocześnie tym, co udaje coś, czym nie jest. Autentyczny stradivarius uzyska na aukcji zawsze doskonałą cenę, podczas gdy jego współczesne, choćby najwierniejsze kopie nigdy mu nie dorównają. Płacimy autentycznymi monetami i banknotami, zamykając w więzieniach tych, którzy je fałszują. Cenimy autentyczność również u ludzi. Wyżej stawiamy tych, którzy „są sobą”, od tych, którzy kogoś udają. Ba, staramy się nawet sami przed sobą odkrywać autentyczne ja, w obawie, że pozostaniemy na usługach jakiegoś ja nieprawdziwego, stworzonego na potrzeby innych. Za szaleńca uznalibyśmy kogoś, kto wartość autentyzmu próbowałby kwestionować. Mimo to zaryzykuję.

Czytaj więcej

Wstręt, godność, eutanazja. W pułapce szpitalnej ideologii

Odzyskaj siebie w trzech krokach

Przed paradoksem autentyczności staję zawsze, ilekroć zmuszam się do wyjścia z domu w paskudną pogodę i wykonania jakiejś aktywności fizycznej w rodzaju przejażdżki rowerowej, intensywnego spaceru lub, nie daj Boże, biegania. Czy ja autentyczne to właśnie to, które każe mi pozostać w domu, nie narażać organizmu na ziąb i niewygody, a kto wie, czy nawet nie chorobę? Czy raczej to, które chce się upodobnić do ludzi dbających o kondycję i zdrowie i podąża za autorytetami w tej dziedzinie? Czy autentyczny jestem wtedy, kiedy nadludzkim wysiłkiem woli próbuję zapanować nad wzburzeniem i zachować podstawowe wymogi grzeczności w obliczu doradcy klienta, który powtarza wyuczone formułki, nie starając się nawet zrozumieć mojego problemu? A może byłbym bardziej autentyczny, gdybym ujawnił swoje emocje za pomocą słów, których wielu w takich sytuacjach używa, mimo że powszechnie uważane są za obraźliwe? Czy autentycznie zachowuje się ten, który podąża za głosem swoich potrzeb, pragnień, popędów i żądz, czy ten, który przyjmuje gorset kulturowych ograniczeń, dopasowując się doń? Gdzie szukać odpowiedzi na te pytania? Jak to gdzie? – spyta zdumiony czytelnik – W Google’u!

I będzie miał rację. „Jak znaleźć swoje prawdziwe ja?”. „Przepis na autentyczność”. „Autentyczność to twój największy zasób. Trzy kroki, jak ją odzyskać”. „Siła niedoskonałości, czyli jak być autentycznym”. „W poszukiwaniu autentycznego ja”. „Odkrywanie swojego autentycznego ja w pracy”. „Ja, autentyczny lider”. „Autentyczne przywództwo”. „Jak rozwijać autentyczność”. Tytuły szkoleń, kursów, seminariów i webinarów nie pozostawiają wątpliwości, że istnieje ogromny przemysł wydobywczy autentyczności kierowany przez rzeszę ludzi niemających wątpliwości podobnych do moich. Czy aby zasadnie?

Pojęcie autentycznego ja spopularyzowała w latach 50. i 60. XX wieku psychologia humanistyczna i mimo setek, a może nawet i tysięcy, badań na ten temat do dzisiaj nie odnalazła rozstrzygających odpowiedzi. Bezowocność tych poszukiwań ukazali psycholodzy Katrina Jongman-Sereno i Mark Leary w dużym przeglądzie badań zatytułowanym „The Enigma of Being Yourself”. Autentyczność zachowań często jest mylona lub mieszana ze spójnością, przewidywalnością, szczerością, niezależnością od otoczenia, motywacją wewnętrzną i wieloma innymi aspektami naszego funkcjonowania. Do dzisiaj nie powstały jakiekolwiek rzetelne sposoby oceny autentyczności (nie mówiąc o metodach diagnozy) ani metody jej odkrywania u ludzi. Jeśli cokolwiek o niej wiemy, to wyłącznie z samoopisów, które – będąc najgorszą możliwą miarą w naukach społecznych – dzisiaj stały się miarą wszystkiego. Skąd w autentyczności nadal tyle siły, że mimo trwającej dziesięciolecia wielkiej popularności jej kariera wydaje się nadal rozwijać w najlepsze?

Autentyczne czy idealne?

Większość ludzi stara się być lepsza, niż jest, a przynajmniej większość ludzi na pewnym etapie swojego życia, bo przecież wszyscy znamy aż nazbyt wielu takich, którym te starania stały się obce już dawno temu. Próbując się stać lepszymi, formujemy obraz siebie w przyszłości, to, jakimi chcielibyśmy być. Psychologowie nazywają ten obraz „ja idealnym”. Różnice pomiędzy „ja realnym” a „ja idealnym” wskazują nie tylko to, jak daleko mamy do celu, ale również to, co powinniśmy robić, aby do tego celu się zbliżyć. W swoich staraniach często uznajemy, że to, jacy dzisiaj jesteśmy, jak obecnie się zachowujemy, a szczególnie kiedy nie jesteśmy z siebie zbytnio zadowoleni, to nie jest nasze prawdziwe ja. To prawdziwe, autentyczne nie zachowałoby się tak, jak my dzisiaj. Ja autentyczne nie może istnieć bez ja nieprawdziwego. Ja autentyczne dziwnym zbiegiem okoliczności jest zawsze dobre, nie myli się, trudno mu coś zarzucić. Ja nieprawdziwe to to, od którego czynów można się odciąć. Takie myślenie jest nam niezwykle przydatne w formowaniu samooceny, dlatego badania pokazują, że odczuć autentyczności i nieautentyczności doświadcza bardzo wielu ludzi. Mało tego, samoocena autentyczności wiąże się z dobrostanem. Niestety, są to odczucia całkowicie subiektywne i tak bardzo różnią się między ludźmi, że nie sposób ich w jakikolwiek sposób mierzyć, a co za tym idzie – dokonywać rzetelnych porównań. Wszystko wskazuje na to, że najczęściej za autentyczne uważamy zachowania, które składają się na obraz naszego ja idealnego.

Imperatyw bycia sobą nie pojawił się w połowie XX wieku. Ma długą historię, ale mocno związaną z koniecznością zachowania niezależności od otoczenia i wierności najważniejszym wartościom. Jego powiązanie z ja autentycznym to rezultat upowszechnienia idei samorealizacji, tak gorąco propagowanej przez psychologów humanistycznych. Zakłada ona, że w każdym z nas zdeponowano jakieś umiejętności i predyspozycje (nazywane kiedyś również powołaniem), a naszym życiowym posłannictwem jest ich odkrycie i zrealizowanie. Jeśli tego nie zrobimy, nasze życie będzie niespełnione, a my sami – nieautentyczni. Szczęśliwcy (uzdolnieni artyści, naukowcy, sportowcy) dość szybko odkrywają, do czego zostali powołani, i mogą się realizować. To, co oni dostrzegli na wczesnym etapie swojego życia, pozostała większość w pocie czoła musi odkrywać, a i to bez gwarancji sukcesu, bo w gruncie rzeczy zdecydowana większość z nas została powołana do… przeciętności. Na szczęście jednak jest wielu ludzi, którzy wiedzą, jak odkryć ten potencjał, i oferują nam swoją pomoc. Skąd to wiedzą? Obawiam się, że tego jednego nie wiedzą, ale…

Myślenie religijne i quasi-religijne rozkwita najbujniej na glebie dualizmu. Dobre i złe. Wieczne i doczesne. Sacrum i profanum. Autentyczne i nieautentyczne. Prawdziwe i fałszywe. Zrealizowane i zmarnowane. W dualistycznym świecie nie możemy być po obu stronach jednocześnie. Sami zwykle odnajdujemy się po tej gorszej. Przejście z jednej sfery do drugiej nie jest łatwe, ale staje się konieczne. Doczesne życie niewykorzystane na to, aby wyzwolić się z grzechu, prowadzi do wiecznego potępienia. Nieumiejętne próby dotarcia do autentycznego ja grożą przeżyciem nieautentycznego życia, a przecież drugiej szansy nie będzie. Nieodkrycie własnego potencjału grozi jego zmarnowaniem. Tymczasem każdy z nas chce być lepszą wersją siebie, zbliżyć się do świętości, samorealizacji, autentyczności. Z pomocą przychodzą „kapłani”, którzy wiedzą, jak tego dokonać. Im większe trudności napotykamy w pokonaniu tego dystansu, tym chętniej oddajemy się w ich ręce. Skąd będziemy wiedzieli, że dotarliśmy do najgłębiej ukrytego potencjału, do jądra naszego autentycznego ja? Oni nam o tym powiedzą.

Ale to zaledwie połowa drogi, to dopiero zdobycie świadomości własnego potencjału i powołania, oraz drogi dzielącej nas od celu. Teraz przyjdzie nam się borykać z przeszkodami w jego urzeczywistnieniu. A przeszkód jest wiele. Na drodze przed urzeczywistnieniem naszego autentycznego ja i możliwością realizacji potencjału piętrzą się przeszkody. Nierzadko zdarza się, że to nasz partner, rodzina, opieka nad dziećmi, opieka nad starzejącymi się rodzicami, praca, czasem przyjaciele. Dopiero teraz będzie potrzebna nam odwaga i samozaparcie, ale przecież nie zaprzepaścimy tego, co w sobie (z czyjąś profesjonalną pomocą) odnaleźliśmy! Będziemy też potrzebowali umiejętności komunikowania otoczeniu potrzeb i oczekiwań swojego autentycznego ja, manifestacji swojego potencjału, stawiania granic, wychodzenia ze strefy komfortu. „Kapłani” i w tym nam pomogą.

Czytaj więcej

Kultura ofiar. Kto na niej zarabia?

Nieunikniona autentyczność

Dla tych, którzy mimo wysiłków nie odkryli swojego autentycznego ja, ba, nawet dla tych, którzy nie odnaleźli przewodnika, który skutecznie pomógłby im w tych poszukiwaniach, mam dobrą nowinę – autentyczność jest nieunikniona, bowiem wszystko, co robimy, począwszy od narodzin, aż po ostatnie chwile swojego życia, jest autentyczne. Każdy wykonany przez nas gest, każde wypowiedziane przez nas słowo to wytwór naszego autentycznego ja. Nawet jeśli udajemy kogoś innego, robimy to w sposób autentyczny i niepowtarzalny. Mało tego, autentycznym jest zachowanie osoby chorej na schizofrenię, która jest przekonana, że jej czynami kierują inni. To, czego w gruncie rzeczy tak bardzo pożądamy, mówiąc i myśląc o własnym autentycznym ja, to lepsza wersja nas samych, którą sobie wymarzyliśmy, a dążenie do której jest naturalną potrzebą większości ludzi. Jednak i tutaj kryje się pułapka. Wpadamy w nią często wówczas, kiedy zawierzamy „specjalistom” od odkrywania siebie.

To prawda, że są ludzie, którzy kształcą się w rozumieniu zachowań innych, w tym również w rozpoznawaniu sposobów samooszukiwania się, w identyfikowaniu mechanizmów obronnych. Kontakt z nimi może być cennym przeżyciem, ale zawsze niesie ze sobą niebezpieczeństwa, które zwielokrotniają się, ilekroć korzystamy z tak nieprecyzyjnych określeń, jak ja autentyczne. Czy moja nadwaga, która stanowi zresztą zagrożenie dla zdrowia, to coś, co powinienem zaakceptować i włączyć do obrazu swojego ja autentycznego, czy raczej walczyć z nią? Czy koncentrując się na zrzuceniu zbędnych kilogramów, jestem w swoich dążeniach autentyczny, czy wprost przeciwnie – bezwolnie realizuję oczekiwania otoczenia w stosunku do mnie? Czy moja niechęć do własnej nadwagi to brak afirmacji własnego ciała? Czy na to pytanie może odpowiedzieć ktoś poza mną? Gdybyśmy poprzestali na określeniach „ja realne”–„ja idealne”, dylemat ten nie byłby w ogóle powstał, a jeśli nawet, to raczej skrystalizowałby się w postaci rzeczowych pytań: czy moje ja idealne jest możliwe do osiągnięcia, czy dysponuję do tego odpowiednimi zasobami, a jeśli tak, to jak osiągnąć pożądany rezultat?

Jeszcze większe problemy napotkamy, rozmyślając o samorealizacji, bo w zasadzie kto kogo realizuje i czyim kosztem? Czy walcząc ze sobą, aby wykonać kolejną partię morderczych ćwiczeń gry na trąbce, która ma mnie przybliżyć do zrealizowania zdeponowanego we mnie potencjału muzycznego, pokonuję samego siebie? A jeśli tak, to siebie autentycznego czy nieautentycznego? A jeśli w walce ze sobą zwyciężyłem, to kto został pokonany? I w tym przypadku porzucenie mętnych, nieprecyzyjnych pojęć mogłoby uchronić nas przed szaleństwem zapętlających się myśli. Poszukując autentyczności, nieuchronnie dochodzimy do ściany, której nie sposób pokonać, bowiem nasza ludzka zdolność do autorefleksji i samoświadomości, a co za tym idzie, do kreowania i korygowania własnego wizerunku, nieodwołalnie skazuje nas na wygnanie z wymarzonego raju autentyczności. Bylibyśmy zatem autentyczni, śpiąc tylko lub udając się do pustelni bez nadziei spotkania drugiego człowieka? Czyż nie odważniej jest przyjąć perspektywę nieuniknionej autentyczności, która obejmuje to, jacy jesteśmy i co robimy na co dzień, włącznie z naszą zdolnością do autorefleksji i z naszym dążeniem do bycia lepszą wersją samego siebie? Niech nas przed tym nie powstrzymają jęki upadającego w gruzy przemysłu wydobywczego autentyczności.

Tomasz Witkowski jest doktorem psychologii, pisarzem, publicystą. Autorem kilkunastu książek, m.in. „Giganci psychologii. Rozmowy na miarę XXI wieku”. Jego najnowsza książka to „Fades, Fakes, and Frauds. Exploding Myths in Culture, Science and Psychology”.

Marszałek Hermann Göring nawet podczas procesu w Norymberdze nie okazywał skruchy z powodu swoich czynów, był z nich dumny. Jak relacjonowali naoczni świadkowie, raz jeden wyglądał tak, jak gdyby po raz pierwszy w życiu odkrył, że na świecie istnieje zło – wtedy, kiedy dowiedział się, że „Chrystus i cudzołożnica”, obraz z jego kolekcji autorstwa Jana Vermeera, okazał się falsyfikatem.

Cenimy to, co autentyczne, gardząc jednocześnie tym, co udaje coś, czym nie jest. Autentyczny stradivarius uzyska na aukcji zawsze doskonałą cenę, podczas gdy jego współczesne, choćby najwierniejsze kopie nigdy mu nie dorównają. Płacimy autentycznymi monetami i banknotami, zamykając w więzieniach tych, którzy je fałszują. Cenimy autentyczność również u ludzi. Wyżej stawiamy tych, którzy „są sobą”, od tych, którzy kogoś udają. Ba, staramy się nawet sami przed sobą odkrywać autentyczne ja, w obawie, że pozostaniemy na usługach jakiegoś ja nieprawdziwego, stworzonego na potrzeby innych. Za szaleńca uznalibyśmy kogoś, kto wartość autentyzmu próbowałby kwestionować. Mimo to zaryzykuję.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS