Michał Kłosowski: Dekada Franciszka

Franciszek chce wyzwolić duszpasterzy z poczucia, że są w stanie wojny ze społeczeństwem. Dyplomacja papieska jest dyplomacją rzeczy niemożliwych. Papież odmierza słowa i milczy z mistrzowską wprawą, jak prawdziwy jezuita.

Publikacja: 10.03.2023 17:00

Już sam przyjazd do Watykanu na dwudniowe rekolekcje zantagonizowanych przez lata przywódców Sudanu

Już sam przyjazd do Watykanu na dwudniowe rekolekcje zantagonizowanych przez lata przywódców Sudanu Południowego, prezydenta i wiceprezydentów-nominatów był sukcesem dyplomacji papieskiej. To, co nastąpiło na spotkaniu, zaskoczyło wszystkich: Franciszek naraz uklęknął i ucałował stopy afrykańskich polityków, którzy, zanim się pogodzili, rozpętali krwawą wyniszczającą wojnę domową, w której zginęło tysiące osób, a dziesiątki tysięcy uciekło z kraju; Watykan, Dom św. Marty, 11 kwietnia 2019 r.

Foto: East News

Franciszek jest papieżem, który zajmuje odważne stanowiska, czasem ryzykowne, w ramach specyficznie postrzeganej, dyplomatycznej perspektywy. Tradycyjna watykańska ostrożność może pod rządami papieża Bergoglio (który na głowę Kościoła został wybrany 10 lat temu, 13 marca 2013 r. – red.) ustąpić miejsca postawie polegającej na szczerości, jasności, a niekiedy na wyzywających wypowiedziach – dla wielu słuchaczy, nie tylko katolików, trudnych do przyjęcia.

Pomyślmy na przykład o jego krytyce spekulacyjnego kapitalizmu finansowego lub upamiętnieniu ludobójstwa Ormian. Tym, co prawdopodobnie różni go od poprzednich papieży, jest jego wizja nowej globalnej roli katolicyzmu – Franciszek zdecydowanie opiera się powabowi katolicyzmu postrzeganego jako polityczny gwarant, „ostatnie imperium”, dziedzic chwalebnej przeszłości, jakiś filar przeciwko upadkowi widocznemu w kryzysie globalnego przywództwa świata zachodniego. Ktoś mógłby powiedzieć nawet, że Franciszek uwalnia chrześcijaństwo i Kościół od pokusy uważania się za ostatniego spadkobiercę Imperium Rzymskiego.

Franciszek opróżnia bowiem władzę duchową z jej doczesnego bagażu, z jej zardzewiałej zbroi i zgniłych napierśników. I oddaje Bogu jego prawdziwą władzę, która jest władzą integracji, władzą budowania mostów i porozumienia. W tym samym duchu chce wyzwolić duszpasterzy z poczucia, że są w stanie wojny, „otoczeni i zdruzgotani” przez swego rodzaju „kompleks Masady”, w którym Kościół czuje się zamknięty przez społeczeństwo, z którym musi walczyć. Tak zwana opcja benedyktyńska, jak amerykański publicysta Rod Dreher określa wycofanie się Kościoła do enklaw, byłaby więc w tym toku myślenia ogromnym błędem, podobnie jak błędem jest nostalgia za „minionymi czasami”, przygotowywanie „ostrych odpowiedzi” i zapominanie przy tym o wyzwaniach, jakie przyniesie jutro. Wojna światów stoczona i wygrana przez takiego giganta jak Jan Paweł II jest już bowiem odległym wspomnieniem.

W dobie spersonalizowanych konfliktów, despotów, zbrojnych frakcji, rozbitych i upadłych państw – nawet dyplomacja staje się spersonalizowana, staje się „rzemieślnicza”, jak lubi to określać sam papież Franciszek. Jego Argentyna to nie Polska, gdzie dyktaturze przeciwstawił się Kościół z ludu, solidny i wierny. Pod butem wojskowych władców Kościół argentyński był zdezorientowany i podzielony. Młody wówczas jezuita Jorge Mario Bergoglio działał według własnego osądu, w tajemnicy i suwerennej samotności – co pewnie należy uznać za podstawowe cechy świata, do którego zmierzamy. Czyżby podążając za tym skojarzeniem, okazać się może, że jezuici mieli być jeszcze bardziej potrzebni w świecie jutra, niż byli kiedykolwiek wcześniej?

Czytaj więcej

Jan Bończa-Szabłowski: Dworczyk w opałach

Resztę niech załatwi Bóg

Dziś przecież wszystko robi się publicznie. Ale wciąż z bardzo osobistymi gestami, które wydają się obce dyplomatom starej szkoły, jak zapraszanie pod kopułę bazyliki św. Piotra, na modlitwę, zarówno prezydentów Izraela, jak i Palestyny.

„Tu, w Watykanie, 99 procent mówiło, że nigdy nam się nie uda” – szczerze wyjawił po zorganizowaniu takiego właśnie spotkania sam papież Franciszek. Ale tym, co się ostatecznie sprawdziło, był właśnie ten uparty jeden procent, który on uosabia. Bo jedno trzeba przyznać – papież z Argentyny jest uparty. Nawet w skomplikowanych przygotowaniach do tego szczytu papież zrobił wszystko sam. Karierowiczom zostawił tylko okruchy. Wolał skorzystać z pomocy franciszkańskiego zakonnika, kustosza Ziemi Świętej Pierbattisty Pizzaballi, oraz izraelskiego dziennikarza, który pracuje jako korespondent barcelońskiej „La Vanguardii”, Henriquego Cymermana, aby spotkać w Watykanie przywódców dwóch zwaśnionych narodów 15 maja 2015 roku.

Tam, gdzie zawodzi dyplomacja, papież Franciszek zajmuje bowiem pole po swojemu. Z milczeniem, jak podczas nieplanowanego postoju przed murem separacyjnym w Betlejem. Modlitwą i postem, jak w przypadku Syrii 7 września 2022 roku, kiedy to na placu św. Piotra odmawiał różaniec na kolanach przed ikoną Matki Bożej. Z odprawieniem mszy na ołtarzu zrobionym z drewna rozbitych statków, jak 8 lipca 2013 r. na wyspie Lampedusa, skrzyżowaniu dróg migrantów i uchodźców, czy wówczas kiedy na kolanach prosił o pokój przywódców Sudanu.

Franciszek idzie z pustymi rękami na najbardziej odludne rubieże świata, nie mając nic poza nadprzyrodzoną bronią. To, czego nie są w stanie zrobić ludzie, pozostawia Bogu. Dzisiejsza Syria jest zniszczona. Morze Śródziemne jest wyściełane przez łodzie uchodźców. Kilka dni po modlitwach ofiarowanych przez Szimona Peresa i Abu Mazena palestyńska frakcja porwała trzech izraelskich studentów. Ale dyplomacja Franciszka żyje nawet tymi porażkami. Jest to dyplomacja rzeczy niemożliwych, choć nie zawsze skutecznych.

W obozie katolickim istnieją precedensy tego stylu. W 1969 roku, dwa lata po wojnie sześciodniowej, burmistrz Florencji, sługa boży Giorgio La Pira, zgromadził przywódców arabskich i izraelskich w Hebronie, aby modlić się o pokój przy grobie Abrahama. Tak samo Mahatma Gandhi i Martin Luther King byli również genialnymi utopistami, choć wiedzieli, jak towarzyszyć swoim marzeniom za pomocą sztuki politycznej.

Papież Franciszek ma taką samą ambicję. Odmierza słowa i milczy z mistrzowską wprawą, jak prawdziwy jezuita. Wielokrotnie mówił i powtarzał, że dziś z nienawiści do wiary męczonych jest więcej chrześcijan niż w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Ale dba o to, by nie rzucać współczesnym prześladowcom otwartego wyzwania, przytaczając nazwiska i fakty. „Wiem wiele rzeczy o prześladowaniach, których nie wydaje mi się roztropne opowiadać” – powiedział w jednym z wywiadów dla hiszpańskiego pisma „La Vanguardia”.

15 maja 2014 roku, w dniu, w którym nadeszła wiadomość, że w muzułmańskim Sudanie młoda żona i matka Meriam Jahia Ibrahim została skazana na śmierć za to, że była chrześcijanką, papież Bergoglio przyjął w Watykanie nowego ambasadora Sudanu. W tej kwestii nie padło z jego ust ani jedno słowo. Nie wymknęło mu się też żadne po fakcie. Absolutna cisza pomimo rosnącej na całym świecie kampanii na rzecz wyzwolenia kobiety. „Stolica Apostolska szuka najbardziej skutecznego sposobu interwencji, którym nie zawsze jest ten, który polega na wołaniu” – tłumaczył później sekretarz stanu kardynał Pietro Parolin. Podobnie było, kiedy papież udał się pieszo do rosyjskiej ambasady w Rzymie tuż po rozpoczęciu pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę. I mimo wielu głosów krytyki, płynących z całego świata, papieża z Argentyny nigdy w Watykanie nie skrytykowała jedna osoba: ambasador Ukrainy przy Stolicy Apostolskiej. Nie jest zaskoczeniem, że papież Franciszek jest zagorzałym obrońcą milczenia Piusa XII, „żeby nie zabili jeszcze więcej Żydów”.

Czym jest pokój? To fundamentalne dla całej ludzkości pytanie przez wieki towarzyszyło władcom, ludziom Kościoła i wiernym, a pragnienie pokoju wypełniało sny i marzenia. Chrystus w Ewangelii św. Jana mówi jasno: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka!” (J 14,27). Można by więc powiedzieć, że na ziemi prawdziwy pokój jest niemożliwy, nastać może dopiero w niebie. Mogłoby się nawet wydawać, że jest pokój zjawiskiem nie z tego świata. A jednak Kościół z inicjatywy francuskiego filozofa, podróżnika i humanisty Raoula Follereau ustanowił poprzez decyzję papieża Pawła VI listem z 8 grudnia 1967 r. Światowy Dzień Pokoju, skierowany nie tylko do wiernych Kościoła katolickiego, ale do wszystkich ludzi dobrej woli.

Obchodzony 1 stycznia ma co roku inny temat wybrany przez Ojca Świętego, który wydaje z tej okazji orędzie, poruszające różne problemy związane z tematyką pokoju. Skoro więc możemy obchodzić Światowy Dzień Pokoju, nie tylko wewnątrz Kościoła, ale także z ludźmi spoza naszej wspólnoty; skoro Chrystus mówi, że zostawia nam pokój, może przez pryzmat tego powinniśmy czytać każde orędzie na kolejny Światowy Dzień Pokoju – jako drogowskaz, jak urzeczywistnić słowa Chrystusa w konkretnym czasie.

Nikt nie może zbawić się sam

Minione lata były okresem niezwykle burzliwym, nie tylko dla Kościoła. W zasadzie cały świat znalazł się w kryzysie zagrażającym bezpieczeństwu i stabilności – wojny w różnych regionach świata, globalna pandemia i kryzys zdrowia publicznego, problemy z migracją oraz dla części świata koniec epoki dobrobytu, wiążący się z gwałtowną przemianą paradygmatu w ekonomii. Kilka lat temu, jakby przewidując najbliższą dekadę, papież Franciszek powiedział, że światem wstrząsa „trzecia wojna światowa w kawałkach”. Słowa te, wypowiedziane w Sarajewie w 2015 roku, powtórzył też podczas przemówienia do korpusu dyplomatycznego na początku 2023 roku w Watykanie, wskazując, że jedną z głównych przyczyn konfliktów burzących pokój i wstrząsających światem jest alienacja człowieka we współczesnej kulturze i zepsucie relacji tak między jednostkami, jak i całymi społeczeństwami. Trudno więc dziwić się, że w pierwszym postpandemicznym roku Franciszek, upatrując w wyalienowaniu główne powody braku pokoju, na 56. Światowy Dzień Pokoju napisał, że „nikt nie może zbawić się sam”, w samotności.

Początek „dekady Franciszka” wyznacza czas wprowadzenia na rynek pierwszego iPhone’a. Choć teoretycznie nie miało to wiele wspólnego z Kościołem i papiestwem, radykalnie zmieniło życie wiernych. Trudno więc, by nie wpłynęło na sposób sprawowania rządów przez głowę Kościoła. Wielu może to zdziwić, jednak tak właśnie było. Mimo że Steve Jobs pokazał światu swój wynalazek jeszcze w trakcie pontyfikatu Benedykta XVI, jego upowszechnienie nastąpiło podczas pontyfikatu papieża Franciszka. Ta rewolucja technologiczna, która się wydarzyła w okamgnieniu, spowodowała, że część naszego ludzkiego życia przeniosła się w świat cyfrowy: stworzyliśmy, jak powiedział Benedykt XVI, kolejny kontynent – cyfrowy – na którym musieli zaistnieć zarówno wierni, jak i Kościół; musiał zaistnieć także Watykan i papież, ze swoim kontem na Instagramie i koniecznością zejścia z kościelnej ambony, by głosić Ewangelię w cyfrowym świecie, w którym walka o uwagę odbiorców jest znacznie trudniejsza niż wcześniej – z nieporozumieniami i globalną komunikacją, która wcale do prostych nie należy.

Ale poza tą technologiczną rewolucją wydarzyło się w tym czasie znacznie więcej. W 2014 roku na ukraińskim Krymie pojawiły się rosyjskie zielone ludziki, łamiąc po raz pierwszy od dekad porządek międzynarodowy w Europie. Potem odbyły się wybory w Stanach Zjednoczonych, w których zwycięstwo odniósł Donald Trump, wybory w Brazylii, które wygrał Jair Bolsonaro. Przez różne kraje świata przetoczyły się – bądź wciąż się przetaczają – rządy populistów. Jak pisała francuska filozofka prof. Chantal Delsol, mieliśmy do czynienia z „konserwatywną rewolucją” na Starym Kontynencie. Pojawiły się idea „nieliberalnej demokracji” i wyzwanie rzucone zachodniemu kapitalizmowi przez Chiny, później były arabska wiosna, wojna w Syrii, a w Izraelu rządy Beniamina Netanjahu. Nasiliły się zmagania amerykańsko-chińskie, powstał BRICS, czyli blok krajów jawnie podważających ekonomiczną hegemonię Zachodu. Strukturę demograficzną i społeczną Europy zmieniła masowa migracja na Stary Kontynent, głównie z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Środkowej, co skutkowało procesami, które znamy z historii – rozwarstwieniem społecznym na wielką skalę, fragmentaryzacją tkanki społecznej największych europejskich metropolii czy – tak jak w Wielkiej Brytanii – przejmowaniem władzy, do tej pory niemożliwym, w stolicy dawnego imperium przez liderów o mniejszościowym pochodzeniu. Może dlatego, dostrzegając to wszystko, papież Franciszek powiedział, że „III wojna światowa już trwa”, tylko że „w kawałkach”.

Czytaj więcej

Jerzy Skolimowski: Trzy młodości starego mistrza

Kontrkultura czy główny nurt

Wymieniać można jeszcze długo, wskazując chociażby na wyzwania ekonomiczne czy ekologiczne. Tu akurat zrobiono w Kościele więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Trudno też się dziwić, skoro globalna sytuacja klimatyczna jest powszechnie wiadoma. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego Kościół w tej materii działa tak, a nie inaczej, dlaczego dopiero teraz. Sam byłem świadkiem, kiedy bardzo wylewnie dziękowano papieżowi z Argentyny za troskę o klimat – podczas jednej z audiencji środowych wierni rzucali się, by uścisnąć rękę w podziękowaniu za ekologiczną encyklikę Laudato si’. Ale przecież rodzi się poważne zagrożenie, że ten właśnie ekologiczny aspekt zostanie nadmiernie wzmocniony w kościelnym nauczaniu, prowadząc do niewłaściwego zrozumienia wszystkiego, co było wcześniej. Od czasów biblijnych Lud Boży miał się przecież troszczyć o stworzenie – biblijny rajski ogród to jedno, potem najbardziej znany średniowieczny epizod kościelnej historii związany z życiem św. Franciszka z Asyżu, później podobno długo, długo nic, aż do czasu encykliki Laudato si’. To zdumiewające, bo przecież to kwestia rozumienia nauczania Kościoła, które dbanie o stworzenie uznawało za podstawowe – do momentu, w którym przyszły rewolucja przemysłowa i propozycja ziemskiego zbawienia przez postęp technologiczny.

Może więc ta burzliwa epoka, w której znacznie więcej uwagi poświęca się trosce o stworzenie i przyrodę, powinna być także dla wiernych namysłem nad tym, czym tak naprawdę jest właściwie pojęta ekologia i w jaki sposób duch czasu może wejść do Kościoła? Bo czy przypadkiem nie jest tak, że chrześcijaństwo jest stworzone do tego, by być kontrkulturą, a nie głównym nurtem kultury?

Burzliwa dekada to w końcu też zmiana sposobu zarządzania. W 2013 roku odeszła Margaret Thatcher, matka współczesnego konserwatyzmu, chwilę później zmarła Simone Veil, a następnie władzę oddała kanclerz Angela Merkel. W międzyczasie do władzy we Francji doszedł Emmanuel Macron, we Włoszech rządy objęła Giorgia Meloni, a w Japonii zamordowano premiera. W tym samym czasie w Rosji cały czas rządzi Władimir Putin, a w Chinach Xi Jinping. Zmieniło się także zarządzanie w Kościele – na tle skandali seksualnych odeszli niektórzy hierarchowie, ciężar świata przesunął się na Wschód, w Kościele zaczęła się epoka synodu o synodalności, który wciąż wymaga dopełnienia, głębszego zrozumienia i ma chyba tyle samo przeciwników co zwolenników.

Opisując synod, Franciszek często odwołuje się do historii. W pierwszym tysiącleciu tradycji istniały praktyki, z których możemy się wiele nauczyć pod względem teologicznym, liturgicznym i duszpasterskim. Ważna jest tu myśl o synodalnej praktyce św. Cypriana, biskupa Kartaginy: nic nie rób bez rady – prezbiterów i diakonów – i zgody ludu. Porządek jest ważny: przyjmujcie rady od niektórych i budujcie konsensus ze wszystkimi jako Ludem Bożym. Konsensus zakłada proces konsultacji, słuchania, dialogu i rozeznania en conjunto (wspólnie).

W drugim tysiącleciu, wraz z reformą gregoriańską i Soborem Trydenckim, zwrócono uwagę na jednolitość i instytucjonalizację (np. parafie, seminaria). Dzisiejszy model synodalny dąży do osiągnięcia pewnego sensus ecclesiae (do odczuwania z całym Kościołem – kolejny preferowany w Watykanie zwrot). Nie chodzi o ograniczenie lub wyeliminowanie władzy decyzyjnej papieża lub biskupów. W rzeczywistości potwierdza to i wzmacnia ją, domagając się, aby decyzje wynikały ze szczerej konsultacji i poszukiwania konsensusu, ponieważ każde sprawowanie władzy w Kościele ma służyć Ludowi Bożemu.

Synodalność wzmacnia świeckich w świetle chrztu, uznając potrzebę ich reprezentacji w różnych strukturach i procesach eklezjalnego rozeznania. Bardziej niż o reprezentację liczbową chodzi o uwzględnienie różnorodności kultur, charyzmatów, darów i posług. Synodalność jest więc odpowiedzią na globalizację kultur, instytucji i narodów; jest wyjściem Kościoła z Europy na świat.

Zmiany, które zaszły w Kościele i w świecie w ostatnich dziesięciu latach, wymieniać można jeszcze długo, ale przyznać trzeba, że pontyfikat papieża Franciszka przypadł na „bardzo ciekawe czasy”.

Fragment książki Michała Kłosowskiego „Dekada Franciszka”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Wszystko Co Najważniejsze, Warszawa 2023

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Michał Kłosowski jest zastępcą redaktora naczelnego magazynu opinii „Wszystko Co Najważniejsze”, kierowanego przez prof. Michała Kleibera. Zajmuje się projektami międzynarodowymi w Instytucie Nowych Mediów. Obsługiwał dla mediów podróże zagraniczne papieża Franciszka.

Franciszek jest papieżem, który zajmuje odważne stanowiska, czasem ryzykowne, w ramach specyficznie postrzeganej, dyplomatycznej perspektywy. Tradycyjna watykańska ostrożność może pod rządami papieża Bergoglio (który na głowę Kościoła został wybrany 10 lat temu, 13 marca 2013 r. – red.) ustąpić miejsca postawie polegającej na szczerości, jasności, a niekiedy na wyzywających wypowiedziach – dla wielu słuchaczy, nie tylko katolików, trudnych do przyjęcia.

Pomyślmy na przykład o jego krytyce spekulacyjnego kapitalizmu finansowego lub upamiętnieniu ludobójstwa Ormian. Tym, co prawdopodobnie różni go od poprzednich papieży, jest jego wizja nowej globalnej roli katolicyzmu – Franciszek zdecydowanie opiera się powabowi katolicyzmu postrzeganego jako polityczny gwarant, „ostatnie imperium”, dziedzic chwalebnej przeszłości, jakiś filar przeciwko upadkowi widocznemu w kryzysie globalnego przywództwa świata zachodniego. Ktoś mógłby powiedzieć nawet, że Franciszek uwalnia chrześcijaństwo i Kościół od pokusy uważania się za ostatniego spadkobiercę Imperium Rzymskiego.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku