Są we współczesnym kinie starzy mistrzowie, których filmy pozostały w stylistyce lat 70. XX wieku. Ale zdarzają się artyści wciąż od nowa potwierdzający, że to nie PESEL decyduje o młodości. Robert Altman do ostatnich dni, nawet po transplantacji serca, szukał nowych form, zachwycając otwartością na wszystko, co świeże. Młodością zachwyca też 84-letni Jerzy Skolimowski. Jego „IO” to film nowoczesny, niesztampowy, z różnorodnymi, znakomitymi zdjęciami, świetnym wykorzystaniem koloru, fantastycznymi zmianami rytmu. A jednocześnie mądry i bardzo wzruszający.
IO jest szarym, pospolitym osiołkiem. Kiedyś był gwiazdą cyrku, miał opiekunkę – dziewczynę, która z nim występowała i kochała go. On też ją kochał. Ale po protestach przeciw „maltretowaniu” zwierząt został wywieziony do stadniny koni, gdzie ma pracować jako zwierzę pociągowe. Tak zaczyna się jego wędrówka.
Jerzy Skolimowski patrzy na świat oczami mądrego, smutnego zwierzęcia. Jest w jego filmie wszystko. Przejmujące sceny, które pokazują życie z bolesną świadomością, że jest się nisko w hierarchii, kiedy IO patrzy w stadninie na rumaki pędzące po łące, piękne i wolne. Jest tu również spojrzenie na dzisiejszą Polskę. Choćby wtedy, gdy IO staje się maskotką wiejskiej drużyny futbolowej i omal nie ginie w pojedynkach kiboli. Albo gdy jedzie za granicę w tirze prowadzonym przez wytatuowanego kierowcę, namawiającego ciemnoskórą uchodźczynię na seks w zamian za polską kiełbasę. IO patrzy też na Europę, zamożną, zdemoralizowaną, zatracającą podstawowe wartości. Ale jest w filmie również weterynarz, który mówi: „Jestem tu po to, żeby leczyć, nie zabijać”. Są dzieci z niepełnosprawnością, dla których osiołek staje się lekarstwem. I to piękne wspomnienie dziewczyny z cyrku...
W smutnych oczach osiołka jest cały świat. I niewinność, której zwierzę nigdy nie zatraciło. – Dziś niewinność jest czasem uważana za naiwność. A ja wciąż staram się zatrzymać tę szczyptę naiwności, która jeszcze we mnie została – mówi reżyser.
Los IO jest równie smutny jak jego przodka sprzed pół wieku z filmu Roberta Bressona. Sam Skolimowski zresztą przyznaje, że „Na łut szczęścia, Baltazarze” to jedyny obraz, na którym w kinie popłakał się. Dziś wszystko się zmieniło, ale ludzie wciąż nie nauczyli się empatii, a istoty słabsze skazane są na odzieranie z marzeń i złudzeń.