Kazirodztwo – niedozwolona miłość

Tomasz Wasilewski, laureat Srebrnego Niedźwiedzia, od dekady robi filmy w obronie skazanych na samotność, którzy nie potrafią płynąć z prądem. W „Głupcach” z Dorotą Kolak i Łukaszem Simlatem opowiada o trudnej miłości, śmierci. Ale też o macierzyństwie.

Publikacja: 19.08.2022 17:00

Dorota Kolak i Łukasz Simlat w filmie „Głupcy” konfrontują się z ukrywanym od lat problemem i śmierc

Dorota Kolak i Łukasz Simlat w filmie „Głupcy” konfrontują się z ukrywanym od lat problemem i śmiercią bliskiej osoby

Foto: Łukasz Bąk

Trudny, niewygodny, bolesny – piszą o „Głupcach” krytycy, którzy chcą się z tym filmem zmierzyć. Inni po prostu odwracają się z niesmakiem.

Bohaterowie filmu od lat – 15, może 20 – tworzą parę. Marlena jest po sześćdziesiątce, Tomasz po czterdziestce. Kiedyś uciekli do dalekiego, nadmorskiego miasteczka przed oczami innych – sąsiadów, znajomych, nawet bliskich. Zapłacili za swój związek wysoką cenę. Ale są razem. Wszystko zaczyna się komplikować i walić, gdy kobieta odbiera telefon z informacją, że jej syn Mikołaj, którego nie widziała od lat, umiera. Niewiele już do niego dociera. Jest sparaliżowany, pozbawiony możliwości porozumiewania się, niemal bez kontaktu. W Marlenie budzi się matka. Wie, że musi zająć się synem, stworzyć mu godne warunki odchodzenia. A widz zaczyna rozumieć, skąd bierze się osamotnienie kobiety i jej partnera, dlaczego uciekli z dawnego świata. Tomasz też jest synem Marleny, ich związek to kazirodztwo. W świetle prawa są przestępcami, którzy powinni stanąć przed sądem. Ale artysta pokazuje dramat. Pyta.

Czytaj więcej

Jak kino pokazuje europejską biedę

Rodzeństwo z tajemnicą

Poruszają mnie ludzie na granicy, którzy nie mogą znaleźć dla siebie miejsca. Także w tej historii chciałem o tym opowiedzieć. Próbowałem sobie wyobrazić najtrudniejszą miłość – mówi reżyser i przyznaje, że praca nad „Głupcami” była dla niego bardzo bolesna. – Ale pod koniec zdjęć pomyślałem, że poszerzyłem swoje horyzonty. Przesunąłem własną granicę tolerancji. Żeby móc opowiedzieć o Marlenie i Tomaszu, odbyłem wiele rozmów sam ze sobą. My jako społeczeństwo nie mamy żadnych narzędzi, by mówić o takich związkach. Chciałem się zagłębić w ten temat i w siebie.

Kazirodztwo to rzadko poruszany w polskiej sztuce temat – jako jeden z nielicznych podejmował go Gustaw Herling-Grudziński. Ta kwestia budzi odrazę. Kojarzy się z zakazanym owocem, patologią, brudem. Często z przestępstwem: z ojcami gwałcącymi córki, z chłopakami zmuszającymi do seksu własne siostry, często jeszcze razem z kolegami. Tymczasem Wasilewski sportretował ludzi, którzy weszli w taki związek świadomie, za obopólną zgodą.

Były w kinie filmy o podobnych parach. W „Marzycielach” Bernarda Bertolucciego brat z siostrą wciągali w swój związek kolegę-studenta na tle studenckiej rewolty w Paryżu w 1968 r., w „Cementowym związku” Andrew Birkina po śmierci rodziców dziewczyna i chłopak stworzyli rodzinę, wychowując swoje młodsze rodzeństwo. W Polsce powstał obraz „Bez wstydu”. Jego autor Filip Marczewski powiedział mi:

– Rozmawialiśmy z ludźmi, którzy przeszli chyba przez podobne doświadczenia. Mówię „chyba”, bo do stosunków kazirodczych nikt oficjalnie się nie przyzna. Natomiast gdy w jakimś towarzystwie wspominałem, że chcę zrobić film o miłości brata i siostry, to czasem słyszałem: „Ja nic nie wiem, ale może porozmawiaj z...”. Albo ktoś opowiadał mi historię „kolegi”. Poprosiliśmy też o konsultację profesora Lwa Starowicza, który namówił nas do nakręcenia sceny erotycznej. On też nam uświadomił, jak wiele jest takich par. Tylko my o tym nie wiemy. „Nie prowadzi się badań na ten temat, ale tygodniowo mam dwa, trzy takie przypadki – opowiadał seksuolog. – Kobiety są silniejsze, mężczyźni często nie dają sobie z tą sytuacją rady. Próbują uciec, na nowo ułożyć życie. Ale są też pary, które potrafią wyemigrować na inny kontynent, byle tylko być razem”.

Teraz podobne słowa słyszę od Tomasza Wasilewskiego, gdy pytam, czy robiąc dokumentację do filmu, rozmawiał z ludźmi żyjącymi w kazirodczych relacjach.

– Nie, dla nich to byłoby zbyt wielkie ryzyko. Nawet jeśli nie ma w związku przemocy, za kazirodztwo grozi więzienie. Ale mnóstwo takich historii – o kazirodczych, wcale nieprzemocowych związkach – usłyszałem od psychologów i psychoterapeutów. Powiedzieli mi również, że bardzo wiele z tych układów, wbrew społecznej świadomości, tworzą właśnie matki i synowie.

Tak właśnie jest w „Głupcach”. Wasilewski portretuje swoich bohaterów po latach wspólnego życia, w bardzo trudnym momencie, gdy świat, przed którym uciekli, zaczyna ich dopadać. Ale nie pokazuje początków ich „niedozwolonej” miłości.

– Myśmy sobie z aktorami powiedzieli, jak ich uczucie się rodziło, jak przebiegało. To było nam potrzebne, by wiarygodnie naszkicować postacie. Ale na ekranie nie była dla mnie ważna geneza tego związku. Liczyła się świadomość, że ci ludzie się pokochali jedną z najtrudniejszych miłości, jakie mogą się zdarzyć. I na wspólne życie, ze wszystkimi jego konsekwencjami, świadomie się zdecydowali.

Potrzymać za rękę

Głupcy” nie są jednak filmem wyłącznie o kazirodztwie. To również opowieść o wykluczeniu, samotności. Wiążąc się ze sobą, bohaterowie skazują na samotność siebie, ale też pozostałe dzieci Marleny – córkę Magdę i syna Mikołaja. Oni nie byliby w stanie zaakceptować tego, co wydarzyło się między ich matką i ich bratem. Marlena i Tomek byli przekonani, że nigdy się na ich związek nie zgodzą. Uciekli więc daleko, do małego, nadmorskiego miasteczka.

– A co by było, gdybyśmy odrzucili społeczne ograniczenia, wszczepione w nas bariery, gdybyśmy żyli w utopijnym świecie i spojrzeli na nich z innej perspektywy? – pyta reżyser. – Przecież oni nie wyrządzają nikomu krzywdy.

Ale jakiegokolwiek społecznego przyzwolenia na taki związek nie ma. Dlatego bohaterowie „Głupców”, którzy nie oparli się zakazanej miłości, żyją na marginesie społeczeństwa. Wśród obcych, nieznających ich z „poprzedniego” życia. Marlena jest położną, koleżanki z pracy i tak z lekką kpiną wypowiadają się na temat różnicy wieku, jaka dzieli ją od partnera.

– Tacy ludzie są wykastrowani ze społeczeństwa – mówi Wasilewski. – A może zbyt łatwo oceniamy innych, orzekamy, że mają na sumieniu ogromną winę, i skazujemy na izolację? Robimy to często bez zastanowienia, automatycznie.

Samotność aż krzyczy z ekranu, dzięki aktorom, ale też dzięki oszczędnej, nieco odrealnionej scenografii Katarzyny Sobańskiej i Marcela Sławińskiego oraz znakomitym zdjęciom rumuńskiego operatora Olega Mutu, laureata Europejskiej Nagrody Filmowej za „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” Cristiana Mungiu.

„Głupcy” są wreszcie opowieścią o macierzyństwie. Mozolnie budowane latami życie Marlena burzy dla drugiego syna, z którym kiedyś zerwała kontakt, a który dziś potrzebuje opieki. Zabiera go do domu, żeby być przy nim wtedy, gdy jedyne, co może dla niego zrobić, to zapewnić mu godną śmierć wśród bliskich. Nie widziała go od lat. Ale on wciąż pozostaje jej synem, więc będzie przy nim wtedy, kiedy on jej potrzebuje, kiedy cierpi. I to kolejny ważny temat „Głupców”. Odchodzenie. Potworny ból, trauma, bezradność, gdy już jedyne, co można dla drugiej osoby zrobić, to zmienić pieluchę, obetrzeć czoło, potrzymać za rękę.

Taki film jest ogromnym wyzwaniem dla aktorów. Nawet zaprzyjaźnionych i dobrze znających reżysera, jak Dorota Kolak i Łukasz Simlat.

– Oni musieli przejść długą drogę, by opowiedzieć o tych bohaterach i bronić ich relacji – przyznaje Wasilewski. – Dorota odmawiała mi przez trzy lata. Mówiła: „Tomek, scenariusz mi się podoba, ale nie potrafię znaleźć w sobie przestrzeni, żeby tę bohaterkę obronić. A jeśli tego nie umiem, to nie mogę jej grać”. Wiele godzin spędziliśmy na rozmowach. I przyszedł moment, gdy Dorota uświadomiła sobie, że próbujemy po prostu opowiedzieć o bardzo trudnej miłości i ludziach wykluczonych. Że pytamy i nie próbujemy narzucać odpowiedzi. Ocenianie chcemy zostawić widzowi. Nikomu nie mówimy, co ma myśleć i czuć.

Wasilewski nie ukrywa, że „Głupcy” byli niełatwą podróżą emocjonalną także dla niego. Że poszerzyli granice jego tolerancji.

– Im dłużej o tym filmie rozmawiam, tym bardziej czuję, jak bardzo ulegamy stereotypom. Zdałem sobie sprawę, że czasem sam zadawałem sobie pytanie: „Jak wyglądałoby ich życie, gdy się w sobie nie zakochali miłością inną niż matki i syna?”. A przecież to pytanie powinno brzmieć: „Co by było, gdybyśmy ten związek, przecież nieprzemocowy i niesprawiający nikomu krzywdy, potrafili zaakceptować?”. Nasze myślenie ukształtowały kultura, religia, społeczeństwo. Ale czy nie nazbyt pochopnie odrzucamy inność, która nikogo nie rani?

Czytaj więcej

Życie nie jest bajką

Walczyć o marzenia

Tomasz Wasilewski konsekwentnie idzie własną drogą. Od debiutu „W sypialni” (2012) interesują go filmy o ludziach, którzy nie dając sobie rady z uczuciami, trafiają na mur społecznego niezrozumienia.

Urodził się w 1980 r. w Toruniu, a wychował w Inowrocławiu. Dzisiaj, patrząc na modnie ubranego, swobodnego obywatela świata, trudno sobie wyobrazić tamtego nastoletniego Tomka, syna pilota śmigłowców, rosnącego w 80-tys. mieście, gdzie słabo czuło się transformację, rozpiętego między szkołą, blokowiskiem a kościołem. Chłopaka, który – jak sam wspomina – miał bardzo szczęśliwe dzieciństwo spędzone w tradycyjnym domu, w świecie żyjącym własnym, prowincjonalnym rytmem, jeszcze bez komputerów i komórek. Jako nastolatek przeżył szok, gdy rozwiedli się rodzice koleżanki z klasy, zaś jego rodzina przeprowadziła się do Warszawy, gdy miał 17 lat. Właściwie dopiero wtedy zetknął się z ludźmi innego wyznania czy ateistami. Z luzem, innym stylem życia. I spełnił swoje marzenie, zdając do prywatnej, warszawskiej Akademii Filmu i Teatru. Potem trafił jeszcze do łódzkiej PWSFTviT, ale nie dostał się na wydział reżyserii. Studiował produkcję, którą skończył w 2006 r. O debiut nie było wtedy łatwo. Zarabiał na życie, rozpisując scenariusze odcinków telenoweli „Barwy szczęścia”, a pierwszy film „W sypialni” udało mu się zrobić dzięki przyjaciołom, za ok. 100 tys. zł. Wszyscy, poza odtwórczynią głównej roli Katarzyną Herman, pracowali za darmo. Na ulicach kręcili nielegalnie, rozstawiali się, robili zdjęcia i uciekali. W kraju film nie miał dobrych recenzji, ale trafił do konkursu w Karlowych Warach. To był ogromny sukces.

„W sypialni” jest historią kobiety, która ucieka z zamożnego, ustabilizowanego domu i zaczyna żyć na własny rachunek. Umawia się na randki z facetami, po czym usypia ich i wykorzystuje ich domy jak hotele, by rano się upłynnić. Tak jest do chwili, gdy spotyka mężczyznę, który nie zasnął po wsypanych do drinka proszkach. I okazuje się człowiekiem równie samotnym i porozbijanym jak ona.

Rok później Wasilewski pokazał „Płynące wieżowce”. Opowieść o miłości, zdradzie, ale też poszukiwaniu własnej tożsamości. O relacjach dziewczyny i chłopaka, którzy są ze sobą od dwóch lat, gdy chłopak zakochuje się w innym mężczyźnie. Młody reżyser uważnie przyglądał się temu trójkątowi granemu przez Martę Nieradkiewicz, Mateusza Banasiuka i Bartosza Gelnera. Podchodził z kamerą blisko, żeby widz mógł poczuć oddech bohaterów. Umiał podpatrywać uczucia: zauroczenie, z którym nie da się walczyć, świadomość tracenia bliskiej osoby, bezradność, poczucie winy, czasem bezwzględność i próbę walki o własne prawo do szczęścia. A w tle szkicował społeczny kolaż, zderzając różne światy. Jeden z kochanków był prostym chłopakiem, który karierę wiązał ze sportem, drugi – inteligentem z zamożnej rodziny.

Podobnie wyglądałaby ta emocjonalna szamotanina, gdyby chłopak zakochał się w innej dziewczynie. Ale wątek homoseksualny dodał filmowi znaczeń, zmusił do refleksji nie tylko o meandrach uczuć, lecz również o szukaniu własnej tożsamości i o inności. A wreszcie pokazał Polskę, w której gejowska miłość ciągle jest trudniej akceptowana społecznie. Film wygrał sekcję „East of the West” na festiwalu w Karlowych Warach.

Tomasz Wasilewski, rozmawiając o swoim kinie, często powtarza, że stara się, by widz „usłyszał szelest skóry bohaterów”. Oglądając jego kolejny obraz, słyszy się nie tylko szelest skóry. Także krzyk duszy. W „Zjednoczonych stanach miłości” artysta portretuje cztery kobiety. Zagrały je: Magdalena Cielecka, Dorota Kolak, Marta Nieradkiewicz i Julia Kijowska. Niespełnione, zagubione, rozpaczliwie walczące o siebie. W tle tej opowieści znów jest prowincjonalna Polska czasu transformacji. Taka, jaką zapamiętał z Inowrocławia.

Jest początek lat 90. Z murów poznikały już wyborcze plakaty Solidarności z Garym Cooperem. Powstał nowy rząd, rodzi się poczucie wolności, Polska zrywa się do lotu, wybucha w niej kreatywność ludzi. Ale tak jest w Warszawie, w dużych centrach. W małym miasteczku zmiany następują wolno. Wciąż te same układy, te same problemy. I te cztery kobiety mijające się na korytarzu w bloku. W różnym wieku, o różnym statusie, w różnej sytuacji rodzinnej i finansowej.

Tak samo poskręcane i niespełnione. Pełne marzeń i tęsknot. W 2016 r. za scenariusz tego filmu Tomasz Wasilewski dostał Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie. Zapytałam go wtedy, czy festiwalowe nagrody, jakie stale zgarnia, dodają mu odwagi przy realizacji następnego projektu. I jak ważny był dla niego sukces w Berlinie.

– Niedawno uświadomiłem sobie, że zaledwie cztery lata temu w Karlowych Warach odbyła się premiera mojego debiutu „W sypialni”, a w tym roku mój trzeci film trafił do konkursu w Berlinie i wywiozłem stamtąd Srebrnego Niedźwiedzia – odpowiedział. – Nie będę udawał: to jest dla mnie ważne. Kino, które robię, nie jest komercyjne i łatwe do sfinansowania. Nie kalkuluję, nie szyję niczego na miarę, „pod sukces”. Zawsze wierzyłem, że dopóki będę prawdziwy, to moje filmy się obronią. Dlatego podejmuję ryzyko. I te nagrody są dowodem, że warto walczyć o swoje marzenia. Nawet jak jest trudno.

Ktoś napisał, że jego filmy łączy strach przed samotnością.

– Ja sam boję się samotności, a chyba jeszcze bardziej bólu emocjonalnego, który przeraża mnie bardziej niż fizyczny – przyznaje reżyser. – Pewnie ten strach we mnie tkwi. I przenosi się na moich bohaterów, ich tęsknoty i ogromne niespełnienia. Nie lubię łatwych rozwiązań, więc stale komplikuję im życie. Ale pewnie w ten sposób oswajam też własne lęki.

„Głupcy” są jego najbardziej radykalnym filmem. Wiele zależy od wrażliwości widza, od jego sytuacji, od świata, w jakim się obraca, i wartości, jakie wyznaje.

– Wiem, że łatwo odrzucić „Głupców”, bo „kazirodztwo jest złem”. Ale mam nadzieję, że ktoś po obejrzeniu filmu zada sobie pytanie: czy akceptuję taki związek, a jeśli nie, to dlaczego? I wtedy będzie mógł sam ze sobą odbyć bardzo trudną i ważną rozmowę. Taką, jaką ja prowadziłem przez sześć lat. Dla mnie to była poważna, często bolesna lekcja. Mam jednak wrażenie, że zyskałem dzięki niej więcej uważności. I jestem bardzo ciekawy, jak spojrzę na ten film za pięć lat.

Swój debiut „W sypialni” Tomasz Wasilewski zrobił jako 32-latek. Teraz ma 42 lata. Pytam, czy zmienił się w tym czasie jego stosunek do świata, życia, uczuć.

– To oczywiste – odpowiada. – Myślę, że tak jak moi bohaterowie nadal jestem głupcem. Wciąż wierzę w miłość. Ale wiele już przeszedłem. Zmienia się moje spojrzenie na rzeczywistość, na relacje międzyludzkie. Wiele przyjmowanych wcześniej bezkrytycznie prawd podważyłem i przewartościowałem. Sądzę, że to będzie widoczne w moich następnych filmach. Dotąd zawsze szukałem trudnych emocji i stawiałem bohaterów na granicy, za którą była przepaść. Teraz robię wszystko, żeby się porozumieć z drugim człowiekiem. To moja droga. Piszę nowy scenariusz i choć chcę dalej poruszać trudne tematy i wywoływać nieproste emocje, to coraz częściej szukam właśnie porozumienia. Zarówno w życiu, jak i w sztuce zaczynam zauważać jasne momenty. I bardzo się z tego cieszę. Co będzie dalej? Zobaczymy. Ale staram się być wierny sobie.

Czytaj więcej

Trzydziestolatka na rozdrożu
FOTON/PAP

FOTON/PAP

FOTON/PAP

Trudny, niewygodny, bolesny – piszą o „Głupcach” krytycy, którzy chcą się z tym filmem zmierzyć. Inni po prostu odwracają się z niesmakiem.

Bohaterowie filmu od lat – 15, może 20 – tworzą parę. Marlena jest po sześćdziesiątce, Tomasz po czterdziestce. Kiedyś uciekli do dalekiego, nadmorskiego miasteczka przed oczami innych – sąsiadów, znajomych, nawet bliskich. Zapłacili za swój związek wysoką cenę. Ale są razem. Wszystko zaczyna się komplikować i walić, gdy kobieta odbiera telefon z informacją, że jej syn Mikołaj, którego nie widziała od lat, umiera. Niewiele już do niego dociera. Jest sparaliżowany, pozbawiony możliwości porozumiewania się, niemal bez kontaktu. W Marlenie budzi się matka. Wie, że musi zająć się synem, stworzyć mu godne warunki odchodzenia. A widz zaczyna rozumieć, skąd bierze się osamotnienie kobiety i jej partnera, dlaczego uciekli z dawnego świata. Tomasz też jest synem Marleny, ich związek to kazirodztwo. W świetle prawa są przestępcami, którzy powinni stanąć przed sądem. Ale artysta pokazuje dramat. Pyta.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi