Kursy Alpha. Rozmowy o sprawach najważniejszych

Kolejne kanonizacje, obrona wizerunku św. Jana Pawła II czy huczne obchody wielkich rocznic nie zachęcą do powrotu do Kościoła tych, którzy odeszli. Robią to kursy Alpha – najskuteczniejsze dziś narzędzie ewangelizacji.

Publikacja: 23.12.2022 10:00

Kościół katolicki coraz bardziej zaczyna przypominać oblężoną twierdzę. W oku cyklonu znalazł się te

Kościół katolicki coraz bardziej zaczyna przypominać oblężoną twierdzę. W oku cyklonu znalazł się też św. Jan Paweł II, któremu zarzuca się ignorowanie skandali seksualnych. To jeden z elementów utrudniających przyciąganie nowych wiernych

Foto: PIOTR NOWAK

Kościół za bardzo zajmuje się samym sobą, zamiast mówić o Chrystusie z niezbędną mocą i radością. Świat pragnie poznać nie nasze wewnętrzne problemy, lecz orędzie, ogień, który przyniósł Chrystus” – mówił w 2001 roku kard. Joseph Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, późniejszy papież Benedykt XVI. Kursy Alpha to obecnie najbardziej skuteczne przełożenie tego wezwania na konkretne działanie. Choć ich kolebką jest Kościół anglikański, to dziś z tej metody korzystają praktycznie wszystkie wyznania chrześcijańskie na świecie, w tym również Kościół katolicki. W Polsce temat praktycznie nie istnieje w mediach, choć każdego roku tysiące ludzi właśnie w ten sposób na nowo lub po raz pierwszy w życiu odkrywa wiarę, Kościół, relacje.

Czy w dobie mody na apostazję możliwe są „masowe nawrócenia”? Kursy Alpha pokazują, że w pewnym sensie tak. Bo spełniają warunek, o którym mówił Ratzinger: Kościół (w osobach głównie osób świeckich, ale też duchownych) nie zajmuje się tutaj sobą samym, tylko głoszeniem najbardziej podstawowych prawd wiary. Określenie „masowe nawrócenia” nie jest może najlepsze, ale z drugiej strony jak inaczej nazwać zjawisko, gdy po dziesięciu cotygodniowych spotkaniach, z weekendowym wyjazdem w środku, większość z 30, 50, 100 czy 500 uczestników kursu po raz pierwszy w życiu lub po wielu latach przystępuje do spowiedzi, a niemała część włącza się aktywnie w życie lokalnej wspólnoty Kościoła? Bez cienia przesady można powiedzieć, że kursy Alpha przebiły szklany sufit niemocy w Kościele. Od 45 lat udowadniają, że użalanie się nad pustoszejącymi świątyniami to nie jest szczyt możliwości współczesnych chrześcijan.

Czytaj więcej

Tyrmand, Nałkowska, Hartwig…Sylwester w poszukiwaniu nadziei

30 milionów osób lubi to

Chrześcijaństwo nie interesowało mnie ani trochę. Na studiach prawniczych mój dobry kolega przyprowadził raz swoją dziewczynę i oznajmił, że zostali chrześcijanami. Byłem przerażony i chciałem ich z tego uratować. „Tacy wspaniali ludzie chrześcijanami?”, myślałem sobie. Jak im pomóc? – Nicky Gumbel, anglikański duchowny i współtwórca kursów Alpha wspomina ze śmiechem lata, które zaważyły na jego późniejszym życiu. I które miały wpływ na miliony ludzi na całym świecie.

Rozmawiałem z nim i jego żoną, Philippą, pięć lat temu w ich domu, na „probostwie” nieopodal kościoła Holy Trinity Brompton w Londynie, kolebce kursów Alpha. Do dziś twarz Nicky’ego i jego błyskotliwe, pełne humoru oraz przykładów z życia, ale przede wszystkim głęboko biblijne nauczanie znają na całym świecie uczestnicy kursów. Również nad Wisłą ta twarz tysiącom ludzi kojarzy się z drogą wiary, która zaczęła się podczas kursów przy dobrej kolacji, kawie i ciastkach. W restauracji, domu, salkach parafialnych i w… zakładach karnych. Najskuteczniejsza dziś metoda ewangelizacji zrodziła się właśnie w Londynie. W samym centrum świata, który dokonał radosnej apostazji, we wspólnocie wyznaniowej dotkniętej największym kryzysem w jednym kościele zapaliła się lampka, która do dziś oświetliła drogę prawie 30 milionom ludzi w blisko 170 krajach na świecie z niemal wszystkich wyznań chrześcijańskich lub niezwiązanych wcześniej z żadnym z nich. Bo tyle osób – według szacunków Alphy International – przeszło już przez te kursy.

W Polsce to ciągle rozwijająca się forma przyciągania ludzi do Kościoła. – W 2021 roku przynajmniej 195 wspólnot zorganizowało co najmniej 393 edycje kursu – mówi Michał Rajs, koordynator ds. szkoleń w Alpha Polska. – Oczywiście, mowa tylko o oficjalnie zarejestrowanych miejscach i edycjach. Na podstawie lokalnych wywiadów szacujemy, że liczba niezarejestrowanych edycji może być nawet dwukrotnie wyższa – dodaje. Warto zaznaczyć, że mówimy o ubiegłym roku, gdy ograniczenia związane z pandemią nie pozwalały kursom działać z takim rozmachem, jak wcześniej. Przed pandemią średnia liczba gości na jednej edycji Alphy w Polsce wynosiła 37 osób, choć osobiście znam wspólnoty, które prowadziły jednorazowo kurs dla 80–90 osób, a rekordziści zapraszali nawet 400–500 osób. Dodajmy od razu, że w Polsce, z oczywistych powodów, większość kursów prowadzona jest w kontekście katolickim: w ubiegłym roku było to 275 edycji, podczas gdy we wspólnotach protestanckich odbyło się ich 118.

Proste jak stół

Idea jest prosta i zawiera się w nazwie – Alpha (w Polsce często nazywana po prostu Alfą). Dosłownie to pierwsza litera alfabetu greckiego, oznaczająca początek. A zatem kurs jest wprowadzeniem w podstawy wiary, kerygmatem, przepowiadaniem Jezusa Chrystusa – nie zaś katechezą dla tych, którzy już wiarę przyjęli. Równocześnie jednak ALPHA jest skrótem od pięciu angielskich haseł: A – anyone can come (każdy może przyjść), L – learning and laughter (nauka i śmiech), P – pasta (z włoskiego: makaron, tutaj oznacza po prostu posiłek), H – help one another (pomoc jeden drugiemu), A – ask anything (pytaj o wszystko, nie ma głupich pytań). Krótko mówiąc: spotkajmy się przy stole i w pełnej wolności porozmawiajmy o sprawach najważniejszych. Bez przekonywania – przynajmniej na początku – słuchając siebie nawzajem, bez wygłaszania kazań. Doświadczenie tysięcy kursów pokazuje, że zapotrzebowanie na kazania i zmianę sposobu życia przychodzi później: stojący na krawędzi rozwodu małżonkowie wracają do siebie, niektórzy po raz pierwszy od lat (w przypadku ochrzczonych) przystępują do spowiedzi i zmieniają niemal wszystko w swoim życiu. Większość z nich zapewne nie przyszłaby na drugie spotkanie kursu, gdyby na pierwszym spotkała się z wykładem moralności.

Jak to możliwe, że „takie coś” działa i przynosi takie owoce? Alpha zawstydza swoją prostotą. Wystarczą stół, wspólny posiłek, kawa, ciastko, nauczanie o podstawowych prawdach wiary (nagrania z Nickym lub występy na żywo prowadzącego lidera lub gości z zewnątrz), a następnie rozmowa, słuchanie. Z akcentem na to ostatnie – im mniej prowadzącego, lidera, gospodarza, a więcej pytań zadawanych przez gości, im więcej ich własnych, wyrzuconych z siebie wątpliwości, emocji – tym lepiej.

Najpierw jednak jest najtrudniejszy krok: trzeba odważyć się, by zaprosić kogoś, kto nawet nie podejrzewa, że mógłby w czymś takim wziąć udział. Bo to nie rekrutacja do kolejnej grupy parafialnej, tylko wyjście z zaproszeniem do świata, w którym takie słowa jak Bóg, wiara, Kościół nie istnieją albo w najlepszym wypadku są obiektem kpin lub oskarżeń. Barierą może wydawać się też kwestia finansów – opłacenie cotygodniowej kolacji w restauracji dla 50, 100 czy 150 osób jest nie lada wyzwaniem. Wspólnoty, które od lat organizują kursy Alpha, najczęściej pokrywają te koszty z własnych środków, odkładanych regularnie na cele ewangelizacyjne. Często też uczestnicy, widząc, że „to kosztuje”, wpłacają dobrowolne ofiary, by sfinansować kolejne kursy. Warto dodać, że w razie braków wystarczających środków restauracja nie jest niezbędna. W kolebce kursów Alpha, w Londynie, spotkania odbywają się również przy kościele – posiłki są dużo skromniejsze, a wychodząc, każdy z gości może wrzucić parę funtów na pokrycie kosztów. Oczywiście, osoby zrażone do Kościoła (a nieraz mające doświadczenie zranienia w nim) łatwiej zaprosić do restauracji, przynajmniej w Polsce. W Wielkiej Brytanii, gdzie niewierzący to niekoniecznie osoby uprzedzone do Kościoła, ale takie, które nigdy nie miały z nim nic wspólnego, zapewne łatwej zaprosić do świątyni. Odpada bariera psychologiczna, która akurat w Polsce może być duża.

Czytaj więcej

„Minuta ciszy”: Między biznesmenami, wójtem i plebanem:

Dowody wiary

Przez sporą część życia byłem ateistą. Uważałem, że chrześcijaństwo jest nudne, nieciekawe i nie głosi prawdy. Pisałem nawet wypracowanie w szkole, w którym udowadniałem, że Boga nie ma. Zresztą wypracowanie zostało później uznane za najlepszą pracę z religii. Tyle że w tej swojej pewności tak naprawdę niewiele wiedziałem o chrześcijaństwie. Mój ojciec był niemieckim Żydem, uciekł z kraju przed wojną. Z przekonania był jednak agnostykiem. Moja mama też nie była związana z żadnym Kościołem. Ja podobnie. Uznałem, że muszę coś o chrześcijaństwie poczytać, bo generalnie nie wiedziałem nic. Znalazłem w pokoju starą Biblię. Przez całą noc chciałem przeczytać jak najwięcej, czytałem więc po kolei Ewangelie, w końcu zasnąłem. Od rana zacząłem czytać dalej, i tak przez cały dzień, i kolejny również. Dotarłem do końca Nowego Testamentu i stwierdziłem, że to jest prawda – opowiada Nicky Gumbel.

Zanim został anglikańskim pastorem, prowadził z powodzeniem praktykę adwokacką. Do dziś w swoim nauczaniu posługuje się często kategoriami prawniczymi, procesowymi. – Nie uważam, że można dowieść prawdziwości chrześcijaństwa tak, jak się coś udowadnia w matematyce czy w naukach ścisłych. A jednocześnie wiemy, że nasza wiara nie jest irracjonalna, tylko oparta właśnie na solidnym materiale dowodowym. I są to dowody, które trochę przypominają te, które przywołuje się w procesie sądowym. Lord Denning, najbardziej szanowany sędzia angielski XX wieku, przez 50 lat był kimś w rodzaju guru prawników, przewodniczył również chrześcijańskiemu stowarzyszeniu prawników. On, po zaznajomieniu się z dowodami na zmartwychwstanie, doszedł do wniosku, że to prawda. A jeden z ateistów w Wielkiej Brytanii przyznał kiedyś w naukowym piśmie, że życie Jezusa było tak niezwykłe, a Jego osoba tak wymykająca się naszej wyobraźni, że gdyby nie istniał, to ani Kościół, ani nikt inny nie byłby w stanie kogoś takiego wymyślić – dodaje pastor.

Ucztować jak Jezus

Gumbel stał się twarzą Alphy na całym świecie. To on na początku lat 90. XX wieku udoskonalił i wypromował metodę, która w 1977 roku zrodziła się najpierw w głowie Charlesa Marnhama, proboszcza Holy Trinity Brompton w Londynie, a którą twórczo rozwinął jego następca John Irvine. Metoda w gruncie rzeczy stara jak chrześcijaństwo, tylko nieco przykurzona lub raczej pozłacana tym, co drugorzędne, co może i dawało Kościołowi złudzenie „panowania nad sytuacją”, ale nie pozwalało dostrzec na czas znikających po cichu wiernych. Ta odkurzona przez anglikańskich (i chętnie przejęta przez katolickich) duchownych i świeckich metoda ma źródło w stylu życia Jezusa. Bóg, który stał się człowiekiem, często ucztował: od Kany Galilejskiej, przez liczne spotkania w domach uczniów, celników, faryzeuszy, po ostatnią wieczerzę. Podczas tych biesiad dokonywały się przemiany w ludzkich sercach. Uczestnicy kursów Alpha mogą również zaświadczyć, że przy wspólnym stole zaczynają się dziać prawdziwe cuda.

Ojciec Raniero Cantalamessa, kaznodzieja Domu Papieskiego, chwaląc metodę Alpha, mówił, że jej zaletą jest właśnie koncentracja na kerygmacie, przepowiadaniu, na doświadczeniu prawdy o Chrystusie, zbawieniu, o Bogu kochającym i miłosiernym. „W pierwotnym Kościele było wyraźne rozgraniczenie między kerygmatem a katechezą. Kerygmat był zawsze na początku drogi wiary. Dlatego też kurs ten nie nazywa się Alfa i Omega. Bo to tylko początek” – mówi Cantalamessa.

Na grunt katolicki kursy przeszczepił Francuz Marc de Leyritz. Przez 13 lat pracował w sektorze bankowym, m.in. w Nowym Jorku, Paryżu i Londynie. I właśnie w stolicy Wielkiej Brytanii w 1997 roku zetknął się z anglikańską parafią i kursem, który przyniósł w jego życiu wiele zmian. Najpierw zmienił pracę, uznając, że działalność bankiera inwestycyjnego była zbyt absorbująca. Wrócił do Francji, gdzie wraz z żoną Florence sprowadził metodę kursu Alpha. Francuskie małżeństwo zaadaptowało ją do potrzeb i realiów Kościoła katolickiego. Dziś Marc de Leyritz śmieje się z tej sytuacji: „To było wielkie wyzwanie, ponieważ wszystko, co pochodzi z Anglii, traktowane jest przez Francuzów bardzo krytycznie”. Okazało się jednak, że nad Sekwaną Alpha przyjęła się znakomicie, bo trafiła na podatny grunt: z jednej strony wysuszoną duchowo pustynię, z drugiej rosnący w siłę radykalny islam. Dziś ok. 800 francuskich parafii prowadzi kurs, przez który co roku przechodzi ok. 15 tys. osób.

Owocami kursu Alpha – licznymi nawróceniami, chrztami dorosłych lub powrotem ochrzczonych do Kościoła – zainteresowały się także świeckie media w Wielkiej Brytanii. Brytyjski „Daily Mail” w 1998 roku ogłosił „powtórne nawrócenie Anglii” za sprawą Alpha. Nawet lewicowy dziennik „The Guardian” swego czasu z entuzjazmem opisywał to  zjawisko: „Kurs Alpha przyciąga tysiące ludzi, bo oferuje rzadką w naszej świeckiej kulturze możliwość dyskusji nad najważniejszymi pytaniami – dotyczącymi sensu życia i śmierci”.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Zasiąść do wigilijnego stołu z poczuciem przyzwoitości

Głód relacji

W Londynie usłyszałem, że kościoły nie dzielą się na puste i pełne, tylko na te, które nie robią kursów Alpha, i te, które nie nadążają z ich organizacją. Jak zebrać 600–800 osób w kościele w środowy wieczór przez 10 tygodni z rzędu (powtarzając cykl trzy razy w roku), gdy pół Londynu bawi się w pubach i klubach dzielnicy Soho, część okupuje liczne teatry muzyczne, a w dzielnicy City do późna palą się światła w siedzibach międzynarodowych instytucji finansowych? Jak przyciągnąć 4500 ludzi do jednego kościoła w każdą niedzielę w mieście, które odsypia gorączkę sobotniej nocy, a wizytę w świątyni traktuje jako ostatnią rzecz, którą można w tym dniu zrobić? Odpowiedzią są właśnie kursy Alpha.

Kluczowe są relacje, coś, czego ci ludzie często nie znają ze swoich kościołów. – To absolutnie podstawowa sprawa: wspólnota. Ludzie szukają wspólnoty – potwierdza Nicky. – Można mieć ją w szkole, na uniwersytecie, w niektórych miejscach pracy, ale wielu nie ma żadnej wspólnoty. Nie rozmawiają nawet z sąsiadami. Są głodni relacji. Na kursie często nawiązują najgłębsze relacje, jakich kiedykolwiek mogli doświadczyć – mówił z pasją Nicky. Być może niektórzy, przychodząc na pierwsze spotkanie, mają wątpliwości, czy nie trafili do jakiejś sekty, właśnie przez to „bombardowanie” wspólnotą, gościnnością. – Myślę, że bardzo szybko dostrzegają, że to nie jest teatr, tylko prawdziwie przyjacielskie nastawienie do nich. I dlatego wracają na kolejne spotkania. To kluczowa sprawa. Bo to ludzie tworzą Kościół. To nie jest tak, że najpierw stają się wierzącymi, a następnie włączają się do Kościoła. Oni, przychodząc na Alphę, widzą Kościół. I w takim kontekście w Kościele właśnie znajdują Jezusa – mówi Gumbel.

Od żołądka do serca

Jak człowiek usiądzie i zje coś dobrego, to od razu jest chętny do rozmowy” – w tej krótkiej wypowiedzi (zamieszczonej na stronie internetowej polskiej edycji Alpha) ks. Antoni Miciak trafnie scharakteryzował przed laty siłę, jaka tkwi we wspólnocie stołu. Zanim sam miałem okazję poprowadzić – w restauracjach i w więzieniu – kursy i przekonać się na własne oczy, jak dziesięć cotygodniowych spotkań potrafi zmienić ludzi nieraz zupełnie oddalonych od Kościoła, musiałem uwierzyć na słowo tym, którzy robili to wcześniej.

Pierwszą osobą, od której usłyszałem o owocach Alpha, był ks. Sylwester Suchoń, proboszcz parafii św. Marcina w Ćwiklicach w województwie śląskim. W jego parafii odbyło się już wiele edycji kursu, w czterech pierwszych uczestniczyło ok. 60 osób, później 90… liczba stale rosła. – Alpha jest skierowana przede wszystkim do osób niewierzących lub oddalonych od Kościoła, a mimo to chcących zaznajomić się z wiarą chrześcijańską, choć w kursach uczestniczą również – co częste zwłaszcza w polskich warunkach – osoby ochrzczone, ale przeżywające swoją wiarę w sposób mało pogłębiony. A wielu uczestników nigdy wcześniej nie było w kościele. W każdym razie trudno na dzień dobry bombardować ich wzniosłymi deklaracjami i poprawnymi teologicznie formułkami – idealnym rozwiązaniem jest zaproszenie tych ludzi do stołu i poznanie ich takich, jakimi są, z ich pytaniami, wątpliwościami, być może również oskarżeniami pod adresem Pana Boga i Kościoła – mówił mi ks. Suchoń.

Jeszcze innym doświadczeniem jest Alpha w więzieniu. Zamiast miłej restauracji – sala rekreacyjna dla skazanych. Zasada jest prosta: nie pytamy, jak długo i za co siedzą. Niektórzy z nich sami pytają, czy podałbyś rękę mordercy. Po paru tygodniach widzisz, jak zaczynają nowe życie. To nie pobożny film. To bardzo częsty scenariusz po kursach Alpha w więzieniu. W 2017 roku w polskich więzieniach odbyło się 35 edycji kursu w 22 zakładach karnych. Uczestniczyło w nich ponad 650 więźniów. W 2018 roku Alpha gościła już w 32 zakładach. W 2019 roku liczba znowu wzrosła. Później czas pandemii zahamował ten proces, ale przed obostrzeniami w niektórych więzieniach kursy odbywały się dwa, nawet trzy razy w roku. Służby penitencjarne są przychylne, bo owoce widać gołym okiem. – Kursy stabilizują zachowanie więźniów, a to przekłada się na bezpieczeństwo zakładu, więc jest oczywiste, że wspieramy takie inicjatywy – mówi mi dyrektor jednego z zakładów karnych.

Wspólny mianownik chrześcijaństwa

Początki kursów Alpha w więzieniach sięgają roku 1994. W Wielkiej Brytanii kurs „klasyczny” miał już swoją markę, którą wszystkie denominacje – w tym Kościół katolicki – uznały za najbardziej skuteczne narzędzie dzisiejszej ewangelizacji. Oficjalne statystyki brytyjskich służb penitencjarnych mówią, że wśród osadzonych, którzy przeszli w więzieniu kurs Alpha i po wyjściu na wolność włączyli się w życie Kościoła, współczynnik recydywizmu spadł z 70 do zaledwie 17 proc. Dziś w ponad połowie więzień na Wyspach odbywają się kursy Alpha, prowadzone zarówno przez wspólnoty anglikańskie, katolickie, jak i inne denominacje chrześcijańskie.

Stanisław Cinal, krajowy koordynator kursów Alpha w więzieniu, zaczynał od ich „klasycznej” wersji. Intensywne doświadczenie tego, jak szybko rośnie to dzieło, doprowadziło jego wspólnotę do myśli o podjęciu dalszych kroków. – Zaczęliśmy w zakładzie karnym w Wadowicach. Kapelan tego więzienia mówił nam po paru latach, że to już nie jest ten sam zakład. Widzimy, że Pan Bóg dotyka ludzi, którzy naprawdę doświadczyli głodu. Mają wiele złych rzeczy na sumieniu, ale przychodzą do Pana Boga i On daje im łaskę nawrócenia. Jeden z koordynatorów Alphy w więzieniu opowiadał, jak kilku osadzonych należących do więziennej subkultury, widząc przemianę jednego z więźniów, którego bardzo mocno dotknął Duch Święty, powiedziało do niego: „Nie wiemy, co wam tam dali, ale my chcemy tego samego” – uśmiecha się.

Najgłośniejszym w środowisku przykładem skuteczności Alphy jest historia Krzysztofa Kurka, byłego więźnia, który w zakładach karnych przesiedział łącznie 30 lat. Dziś pełni posługę ambasadora Alphy w więzieniu. – Krzysztof dzieli się świadectwem nawrócenia i życia z Bogiem wszędzie tam, gdzie go o to poproszą. Szczególnie na sercu leżą mu pogubieni, poranieni młodzi ludzie. Odwiedza ich w poprawczakach i zakładach wychowawczych. Nawróceni więźniowie zawstydzają nas swoim radykalnym zaufaniem, siłą wiary – mówi Stanisław.

Czytaj więcej

Katolickie osiedla – skanseny, enklawy czy sposób życia?

Na koniec warto wyjaśnić jedną rzecz. W niektórych środowiskach katolickich pojawia się czasem zarzut, że kursy Alpha są przejawem „protestantyzacji” Kościoła katolickiego. Bo – twierdzą krytycy – ich geneza jest związana z protestantami. Najkrócej można by odpowiedzieć: nic nie stało na przeszkodzie, by kurs wymyślili katolicy. Z jakiegoś jednak powodu pierwsi na to wpadli anglikanie. Ale kluczowa jest inna rzecz: kurs Alpha dotyczy najbardziej podstawowych prawd wiary chrześcijańskiej, wspólnych dla wszystkich wyznań. Na tym etapie nie ma żadnych specyficznych „akcentów katolickich” ani „akcentów protestanckich”. Jest za to miejsce na kerygmat, przepowiadanie ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Jezusa. I nie jest to żadne sprowadzanie wiary do „najmniejszego mianownika”, tylko – zgodnie z nazwą kursu, oznaczającą pierwszą literę greckiego alfabetu – początek drogi wiary i wskazanie na jej fundamenty. Jeśli kurs Alpha sprowadza chrześcijaństwo do jakiegoś wspólnego mianownika, to jest to mianownik największy, a nie najmniejszy.

Sam byłem świadkiem tak wielu historii – bliższych i dalszych znajomych, ale również zupełnie obcych wcześniej osób – powrotu do Kościoła, uratowanych małżeństw, uzdrowionych relacji, czasem spektakularnych nawróceń, że nie mam wątpliwości, iż Kościół w Polsce powinien jeszcze mocniej inwestować właśnie w tę konkretną formę ewangelizacji. Jeśli praktycznie cały ciężar finansowy i organizacyjny spoczywa na dobrowolnych środkach, jakie przeznaczają na ten cel członkowie wspólnot, które prowadzą Alphę, to nie byłoby chyba nic niewłaściwego, gdyby konkretne wsparcie – nie tylko zgoda – dla kursów płynęło z kurii diecezjalnych i poszczególnych parafii. Tak, jak organizowane są zbiórki i prowadzone składki na wszelką inną działalność kościelną, tak – tym bardziej – warto inwestować w kursy, które realnie przyprowadzają ludzi z powrotem do Kościoła. Nie są to procesy tak spektakularne i medialne, jak kanonizacje czy różne kościelne rocznicowe obchody (jak najbardziej dobre – ale raczej dla przekonanych i już zaangażowanych), ale za to, śmiem twierdzić, o wiele bardziej owocne. Alpha wymaga od Kościoła pokory: zamiast powoływać się nieustannie na wieki tradycji, wielkie postacie i swoje liczne zasługi, musi przyznać, że tak naprawdę trzeba zacząć od początku. I wtedy dzieją się cuda, których nie przewidział żaden program duszpasterski.

Jacek Dziedzina jest socjologiem, dziennikarzem, właścicielem wydawnictwa Niecałe.

Kościół za bardzo zajmuje się samym sobą, zamiast mówić o Chrystusie z niezbędną mocą i radością. Świat pragnie poznać nie nasze wewnętrzne problemy, lecz orędzie, ogień, który przyniósł Chrystus” – mówił w 2001 roku kard. Joseph Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, późniejszy papież Benedykt XVI. Kursy Alpha to obecnie najbardziej skuteczne przełożenie tego wezwania na konkretne działanie. Choć ich kolebką jest Kościół anglikański, to dziś z tej metody korzystają praktycznie wszystkie wyznania chrześcijańskie na świecie, w tym również Kościół katolicki. W Polsce temat praktycznie nie istnieje w mediach, choć każdego roku tysiące ludzi właśnie w ten sposób na nowo lub po raz pierwszy w życiu odkrywa wiarę, Kościół, relacje.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi