Katolickie osiedla – skanseny, enklawy czy sposób życia?

Nie tylko zakonnicy, ale i świeccy chcą żyć we wspólnotach wierzących. Powstają dla nich katolickie osiedla, choć czasem schodzą do podziemia.

Publikacja: 23.12.2022 10:00

Parafię Opatrzności Bożej w Wesołej, z kościołem wymalowanym polichromiami Jerzego Nowosielskiego, o

Parafię Opatrzności Bożej w Wesołej, z kościołem wymalowanym polichromiami Jerzego Nowosielskiego, od 11 lat – pospołu z proboszczem – prowadzi Wspólnota Chemin Neuf. Obok parafii powstał dom, którego mieszkańcy tworzą komunę wiernych Bogu i sobie STANISŁAW KOWALCZUK/EAST NEWS

Foto: STANISLAW KOWALCZUK

Waldemar Wasiewicz podkręca siwy wąs pożółkły od papierosów. Lata temu uczył się w technikum elektromechanicznym na kinooperatora. Gdy podczas ćwiczeń wyświetlał film grupie księży oblatów, zagaili o Bogu i uwierzył. Niebawem w jego życiu pojawiła się żona Barbara, dwie córki i M-2 na Grochowie, ale pewnego dnia w 1978 roku rzucił wszystko i uciekł – stopem do Gdańska i promem do Szwecji. Nie znał języka ani nikogo. Dał sobie radę, przez chwilę trwała mała stabilizacja, lecz w końcu popłynął – w Sztokholmie najlepiej schodził alkohol z przemytu, regularnie trzymał sto litrów Smirnoffa lub Johnny Walkera, które pił jak wodę. „Drogie trunki to nie pijaństwo” – wmawiał sobie, nie wiedząc czasem, jaki jest dzień. Gdy wygasła wiza, poszukiwała go policja. Nie mógł zostać za granicą ani nie miał po co wracać, bo żona znalazła innego mężczyznę.

W Wielkanoc 1980 roku wydawało się, że stracił wszystko na amen. Poszedł do kościoła, położył się w pustym grobie Chrystusa i zapłakał. Usłyszał głos, że ma jechać do Polski. „Ale jak? Bez pieniędzy?”. „Wracaj!”. Wziął się w garść i wynosił beton na budowie w centrum miasta, z czasem kierował robotami. Przyjaciel zabierał mu pensję i wydzielał 100 koron tygodniowo na życie, nie picie. Odłożył sporą sumkę i wrócił do kraju w trakcie sierpniowych strajków. W samolocie siedziało pięć osób na krzyż. Celnicy pukali się w czoło: „Wariat!”. W hali przylotów milicjanci założyli mu kajdanki, ale szybko puścili w zamian za dewizy. Z żoną poszło trudniej: pół roku trwały podchody, aż zaskoczyło i zaczęli się widywać. W końcu wybaczyła mu winy. Wynajęli garsonierę, potem z książeczki mieszkaniowej dostali własne na warszawskich Bielanach.

Pracował za dwoje, był dobry w te klocki: tu złożyć zamówienie, tam zdobyć surowiec, wszędzie dawać łapówki. Poznał uroki pracy na swoim: prowadził pracownię krawiecką szyjącą głównie kurtki i nieopatrznie podłożył rękę pod nóż krojczy, który uciął mu palec. Reformy Balcerowicza uczyniły go „bankrutem i żebrakiem”, czego życzy każdemu, bo „dopiero wtedy zobaczył drugiego człowieka”. Odbił się od dna, do dziś ma firmę zajmującą się sprzątaniem powierzchni biurowych, która pracowała dla koncernów paliwowych i pucowała miejskie przystanki. Prowadzi największą parafialną księgarnię w Warszawie przy kościele św. Zygmunta. Na stare lata zachciało mu się bronić magisterium z psychologii małżeństwa o mediacjach, bo po konferencjach wychodził zbaraniały i szukał w Google’u znaczenia mądrych słów. Hurtowo wysyła paczki na Ukrainę.

Wrócił do Boga. Wstąpił na Drogę Neokatechumenalną, gdzie zrozumiał, że przez lata modlił się jako niewierzący. Kilka razy maszerował pieszo na Jasną Górę w intencji trzeźwości i dobrego domu. I stało się: na dobre przestał chlać po prywatnej audiencji u Jana Pawła II w Watykanie. W nagrodę został obdarowany ośmiorgiem dzieci. Trudne doświadczenia z życia przekuł w altruizm społeczny: poświęcił się działalności w Stowarzyszeniu Rodzin Wielodzietnych, bo „to też powołanie”. Wraz z żoną bardzo pragnęli zmienić i zmienili swoje życie, za co byli wdzięczni Bogu i sami chcieli pomagać innym w podobnej konwersji – planowali wyjazd na misje do narodów, missio ad gentes, gdy rodzina osiada w dalekim kraju i swoim przykładem świadczy o wierze. Bóg zdecydował inaczej i wymyślił Wasiewiczowi pierwsze w Polsce osiedle dla katolików, które dziesięć lat temu powstało przy ulicy Książąt Mazowieckich.

Nazwa miała brzmieć „Bocianie gniazdo”, ostatecznie osiedla nie ochrzczono.

Czytaj więcej

Flaga z Gaci paraduje na mundialu

Jak w domu

Wasiewicz razem z przyjacielem deweloperem, ojcem siódemki dzieci, szukali rozwiązań, podróżując po Europie: inspiracji dostarczył podobny twór na południu Hiszpanii. Marzenie ziściło się w kompleksie siedmiu budynków – biało-pomarańczowych klocków bez wyrazu – plus lokal usługowy z wielką świetlicą i klubem malucha dla dzieci spoza osiedla. Do wszystkich mieszkań jedno- i dwupoziomowych (metraż od 67 do 140 mkw.) należy ogródek, cechą charakterystyczną jest ogromna jadalnia mieszcząca stół wielkości lotniska, gdzie celebruje się wspólne posiłki i wiedzie życie z najbliższymi. Wszystko z myślą o dużych rodzinach, które wcześniej uciekały z Warszawy ze względu na koszty życia, ale Wasiewicz z przyjacielem chcieli je zatrzymać i zaproponowali ceny poniżej średniej. – Celem Stowarzyszenia jest wsparcie rodzin wielodzietnych i ich potomstwa, aby pomóc im w usamodzielnieniu. A do tego podstawą jest mieszkanie – mówi.

– Chcemy mieszkać w miejscu, gdzie nie czujemy, że przeszkadzamy innym. Aby uniknąć sytuacji, gdy dziecko wychodzi na podwórko i ktoś na nie warczy. To częsty problem, kiedy chce się zagospodarować przestrzeń na bezpieczną i przyjazną dzieciom. Boisko? Proszę bardzo, na sąsiednim osiedlu. Plac zabaw? Byle nie zbyt blisko okien. Gdzieś na skraju, niech te matki tam sobie idą. Dlatego po sprzedaży pierwszych lokali, gdy zauważyliśmy spore zainteresowanie, poszedłem do dewelopera i powiedziałem: „Słuchaj, ty musisz upublicznić, jakie ma to być osiedle i jakie rodziny będą tam głównie mieszkać, bo jeśli ktoś kupi mieszkanie przyciągnięty lokalizacją, atrakcyjną ceną, bez świadomości, że to miejsce prorodzinne, pełne dzieci, warunki nie będą mu odpowiadać i po roku może poczuć się oszukany” – powiedział Wasiewicz, rzecznik dewelopera.

Wzdycha, że ten stworzył „niefortunną reklamę” ze sformułowaniem o „katolickim osiedlu”, przez co projekt wzbudził kontrowersje. W mediach pisano o getcie tylko dla wierzących, choć później przeredagowano informacje, bo nie chodziło o stygmatyzowanie kogokolwiek. – Nie wymagamy referencji od proboszcza. Bazą ma być nie tyle wiara, ile rodzina i związane z nią poczucie wspólnoty. Jak w serialowym „Domu”, gdzie można pożyczyć szklankę mąki, a w nagłej potrzebie zostawić dziecko u sąsiadki. Inicjatorami osiedla są ludzie wierzący, ale to nie znaczy, że tylko tacy mają tam mieszkać. W naszym Stowarzyszeniu są muzułmanie, Czeczeńcy, Azerzy, świadkowie Jehowy. Każdy może zapoznać się z ofertą i kupić dowolny lokal, który go zainteresuje. Jesteśmy otwarci. Ale nie ukrywamy, że tradycyjne wartości chrześcijańskie są nam najbliższe. Wiele rodzin z naszego osiedla należy do różnych wspólnot i ruchów kościelnych, choć nie wszyscy – tłumaczył Wasiewicz.

– Z przykrością zauważyliśmy, że „katolickość” wywołuje pianę na ustach wielu internautów. Czyżby kwitła nowa fobia społeczna wymierzona w Kościół katolicki? – pytał proroczo. Sam kupił najmniejsze mieszkanie, aby żyć wśród „kochających go ludzi”. Zapowiadał, że na Warszawie się nie skończy i „ruszamy z ofertą we wszystkie województwa” – miały być realizowane w partnerstwie z urzędami, Stowarzyszenie chciało służyć wsparciem w pozyskiwaniu pieniędzy. Tymczasem okazało się, że inwestorowi zabrakło własnych. – Wybuchła afera. Na osiedle zaczęli przyjeżdżać wierzyciele i otworzyli nam oczy: doły z poprzednich inwestycji deweloper zasypywał z nowych projektów i żeby skończyć osiedle, zaciągnął bandycki dług w banku w Poznaniu. Ludzie zapłacili za mieszkania, nie mogli otrzymać aktów notarialnych. Wzięliśmy sprawę w swoje ręce: przejęliśmy ostatnie lokale i kontrolowaliśmy ich sprzedaż, aby pieniądze przekazywać wierzycielowi, który odstąpił od swych żądań. Wcześniej chciał zająć całą działkę i wtedy byłoby po nas…

Osiedle przeżyło. Na bramie wisi znak: uwaga na bawiące się dzieci. Sprzedawczyni w Żabce jest zdziwiona, że mieszkają tu katolicy, bo alkoholu schodzi tyle, ile wszędzie, choć rzeczywiście przychodzi klientka po jedzenie dla rodziny. Ile zostało z wieszczonej katolickości? – Na początku wszyscy mówili, że są wierzący, tych aktywnych było 80 proc. Potem ludzie sprzedawali mieszkania, ale nowi też są prokościelni: pochodzą z Domowego Kościoła, Neokatechumenatu, Odnowy w Duchu Świętym – wylicza Wasiewicz. Łącznie mieszkają 43 rodziny, w tym on z żoną i najmłodszym dzieckiem, obok umościła się córka z zięciem. Zna wszystkich, choć żyją bez zażyłości. Wspólnotą zarządza zewnętrzny administrator („Inaczej byśmy się pozabijali: gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania”).

Początkowy zamysł, by wspólnie spędzać Boże Narodzenie i sylwestra upadł, wybudowany w tym celu budynek ze świetlicą, po turbulencjach, nie został nawet odebrany i stoi pusty. Dzieci z osiedla, których w międzyczasie urodziło się multum, organizują w mieszkaniach próby kolęd i potem pukają od drzwi do drzwi, by zbierać datki na misje wspomagające dzieci w Afryce. Wspólnej choinki brak, nie ma gdzie jej ustawić. Rodzinną Wigilię zwyczajowo zaplanowano u pana Waldemara, bo doczekał się już ośmiorga wnucząt i przy stole zasiadają 22 osoby. W tym syn Bogumił, który został księdzem w Wenecji: jego msza prymicyjna odbyła się w Boże Ciało na wyspie Lido, gdy otrzymał przywilej prowadzenia procesji w ornacie św. Jana Pawła II, który papież włożył tylko raz – cała rodzina Wasiewiczów była z niego dumna.

Gruba skóra

W Andrzeju Sobczyku, prezesie stowarzyszenia Rafael, producencie filmów chrześcijańskich, pragnienie budowy osiedla katolickiego dojrzewało przez lata. Razem z żoną Sabiną – poznali się w Ruchu Światło-Życie – marzyli o dobrym wpływie otoczenia. – Chciałem żyć jak dawniej w Łapanowie, gdzie w dzieciństwie mogłem zasiedzieć się u sąsiadów i zjeść tam obiad – mówi Sobczyk. – Dwie osoby nieznające tych planów powiedziały mi, że podczas modlitwy Bóg coś im przekazał. Pierwsza radziła, żebym nie budował marnych szałasów, ale siebie i innych w Jezusie Chrystusie. Od drugiej dostałem proroctwo na kartce A4, że znajdą się ludzie, którzy wesprą mnie w budowie osiedla, bo nie wiedziałem, jak się do tego zabrać, nie miałem pieniędzy i zasobów. I rzeczywiście, gdy rozmawiałem o tym z przyjacielem Józefem Duszą, pomagającym mi jako inwestor w innych projektach, obiecał pomoc, choć specjalizował się w rozwoju firm informatycznych i nie zajmował budowlanką. Sprzedał akurat akcje firmy i niemal za tyle samo kupił ziemię, której wcześniej nie mogliśmy znaleźć. Przepowiednia okazała się prawdziwa i się wypełniła.

Sobczyk i Dusza uradzili, że stworzą przeciwieństwo wielu współczesnych osiedli, gdzie mieszkańcy są wyalienowani – płaszczyzną wspólnoty miała być wiara. Miejsce przeznaczone dla ludzi, którzy „marzą nie tylko o pięknym domu i jego otoczeniu”, ale „chcą stworzyć dom, którego sercem są szczęśliwi ludzie polegający na Bogu, który jest ich inspiracją, wsparciem i bezpieczeństwem” – strona internetowa kusiła też zieloną częścią podkrakowskiej Krzywaczki o podmiejskim charakterze, z dobrym dojazdem do miasta, na lekkim wzniesieniu, obok niewielkiego lasu, kilkaset metrów od drogi prowadzącej do Lanckorony, Kalwarii Zebrzydowskiej i Wadowic. Wyliczano, że niedaleko znajdują się – w takiej właśnie kolejności – kościół, przedszkole, szkoła oraz centrum handlowe. Obok 32 domów zaplanowano boisko trawiaste do piłki nożnej i siatkówki, altanę do grilla i piec chlebowy, domek do posiadówek i gry w ping-ponga oraz trzepak jak za starych czasów – raczej dla zabaw dzieci niż użytku dorosłych. I kilka akcentów dla wierzących: kapliczkę oraz park różańcowy z kamieniami jako paciorkami i drewnianym krzyżem. Całość nazwano Osiedlem Fatimskim.

Pomysłodawca z inwestorem – podobnie jak w przypadku Wasiewicza – zapewniali, że nie będzie sprawdzania wyznania wiary nabywców i „zaświadczenia od proboszcza nie oczekujemy”. – Po co formalne warunki? Jaki ateista świadomie zdecyduje się na zamieszkanie w miejscu, które nazywa się Osiedle Fatimskie? – pytali. A jednak wywiad Sobczyka w KAI wywołał lawinę szyderczych komentarzy. Zwłaszcza ustępy o „relacjach sąsiedzkich opartych na wierze w Boga” i „oddaniu inwestycji w Boże ręce” wywołały demony.

– Reakcje były różne: tyle samo dobrych życzeń i błogosławieństw, ile ciosów w szczękę. Wcześniej nie braliśmy pod uwagę tak dużego hejtu. Najczęściej powtarzano kłamstwa o zamknięciu osiedla na innych albo o przebogatych domach o powierzchni 300 mkw., choć precyzowaliśmy ich metraż i żaden nie przekracza 200 mkw. Poza wrogimi publikacjami w sieci i mediach nie spotkaliśmy się z innymi atakami. Stąd mój duży dystans, a nawet śmiech z określenia „ogródki działkowe dla katolików”, nie mówiąc o zadowoleniu z dodatkowej promocji. Czasem po ludzku było mi jednak trudno i słowa bolały. Klękałem i pytałem: „Boże, po co mi to?”. Słyszałem głos, żebym cieszył się z grubej skóry, która niebawem bardzo się przydała, gdy po wprowadzeniu do kin „Nieplanowanych”, filmu przeciw aborcji, wytoczona wojna była dużo ostrzejsza niż w przypadku osiedla…

Sobczyk się nie zniechęcił – psy szczekają, karawana idzie dalej – i wciąż chętnie opowiada o inwestycji. Tym bardziej że proste, białe konstrukcje z czarnymi, spadzistymi dachami wykupywano na pniu. Najpierw większe (do 173 mkw.), potem mniejsze (94 mkw.). – To nie jest stricte deweloperskie przedsięwzięcie i zmiana planów wynikała z potrzeb ludzi. Architektonicznie całość trochę się zmieniła, ale trzymamy to w ryzach – mówi. Do dzisiaj zbudowano 30 domów, wstrzymano budowę dwóch ostatnich, bo wojna i inflacja zmieniły sytuację na rynku. Zamieszkanych jest ponad 20, reszta zasiedlania w toku. Do sprzedania zostały dwie połówki bliźniaków, których nabywcy nie dostali kredytu i domy wróciły do puli. Pytany o sąsiadów Sobczyk – sam mieszka na osiedlu z żoną i trójką maluchów – dzieli ich na trzy grupy: rodziny z dziećmi, mieszane małżeństwa powracające z zagranicy oraz emeryci. – Ludzie są bardzo różnorodni: od zamkniętych w sobie miłośników spokoju do charyzmatyków, których dom jest zawsze otwarty. Wszyscy są z podobnej bajki i dobrze się rozumiemy.

Katolickości i jedności jest więcej niż na Bielanach. – Angażujemy się, aby ludzie nie tylko mieszkali dobrze i pięknie, ale także integrowali się podczas jesiennych pikników i wiosennych porządków, pomagali sobie w chorobie. Gdy w wakacje doznałem wypadku i leżałem unieruchomiony, sąsiedzi przychodzili modlić się nade mną zgodnie ze słowami: „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”. Pomogło! Świadomie stawiamy na formację, zawiązały się dwie wspólnoty sięgające poza osiedle i dające inny poziom relacji oparty na wierze. Zorganizowaliśmy kurs finansowy Crown oparty na Biblii. Spotykamy się z okazji wynikających z kalendarza religijnego: w maju na majówki, w październiku na różaniec. Organizowane są spontaniczne uwielbienia, chociaż akurat nie byłem na żadnym, bo te odbywają się wieczorami – moja żona gra i śpiewa, więc ma pierwszeństwo, ja zajmuję się dziećmi… – śmieje się Sobczyk. Urządzają też wspólne kolędowania: jest grupa osób, która gra tak, że chałupy huczą. W Boże Narodzenie postawią wspólną choinkę. Sam z rodziną święta spędza na wyjeździe u dziadków.

Czytaj więcej

Julius Nyerere na ołtarze? W Tanzanii już go czczą

Bez komentarza

Lawina ruszyła i Sobczyk dostawał sygnały, że podobna inwestycja byłaby mile widziana w innych zakątkach Polski. Odbył kilkanaście rozmów z chętnymi, brakowało im jednak wiedzy, pieniędzy, umiejętności. Gorzkie doświadczenia z hejtem powodowały, że co bardziej wrażliwe grupy, zamiast występować wobec świata z otwartą przyłbicą, kupowały ziemię i budowały się bez wywieszania szyldu o przestrzeni dla katolików. Swoje wątpliwości mieli również Kamil i Anna Kwiatkowscy z Łomianek należący do największego na świecie katolickiego ruchu duchowości małżeńskiej Notre-Dame, którzy prosili Sobczyka o pomoc. Mieli doświadczenie deweloperskie i wielką potrzebę działania. Odkąd inżynier budownictwa poznał architektkę wnętrz, często wracali do myśli, by stworzyć przestrzeń dla dużych rodzin z wartościami, gdzie będą mogły wspierać się w wierze i dawać świadectwo. W 2020 roku zdecydowali się na budowę katolickiego osiedla w Łomiankach, gdzie on się wychował i mieszkał, a ona przyjeżdżała formować się we wspólnocie Świętej Rodziny.

Ulica Brzegowa. Osiedle 16 domów wygląda jak wiele skupisk w okolicy: biała elewacja z jasnoszarymi pasami i ciemnoszarymi dachami, drewniana stolarka okien. Architektura nie powala na kolana, a jednak klęknąć wypada. Oto w fundamentach zatopiono święte medaliki, a każda z posesji posiada swojego patrona – można było wybrać św. Jana Pawła II, św. Ojca Pio, św. Maksymiliana Kolbe, św. Stanisława Kostkę, św. Stanisława Papczyńskiego, św. Matkę Teresę, św. Faustynę Kowalską, św. Ritę, bł. ks. Jerzego Popiełuszkę, bł. Karola de Foucauld. Starannie dobierano postacie, które szczególną troską otaczały rodziny; do tego mieszkańcy są powierzani opiece zakonu lub grupy modlitewnej związanej z daną osobą. Ba, deweloper marzy o ich relikwiach w osiedlowym oratorium, które docelowo zmieni się w kaplicę. To melodia przyszłości, na razie nie powstała nawet kapliczka do wspólnych modłów. „Planujemy zapraszać rekolekcjonistów, osoby z ciekawymi świadectwami, organizować warsztaty dla małżonków, a także integrować całe rodziny, modlić się za siebie nawzajem i wspierać” – zapowiadał Kwiatkowski.

Strona osiedla donosiła: „Osiedle Przystań to nic innego jak odpowiedź na rosnącą potrzebę osiedli dedykowanych rodzinom, które łączą wspólne wartości i chęć budowania rodziny oraz jej otoczenia na trwałym fundamencie, jakim jest wiara w Boga. Nazwaliśmy je Przystań, bo zależy nam, by rodziny znalazły tu miejsce wytchnienia. Stąd nasze logo, które w symboliczny sposób przedstawia rodzinę, która jak drzewa zapuszcza korzenie: tak jej członkowie budują swoje życie na fundamencie wiary w Boga. Idei budowy osiedla towarzyszy także Słowo Boże, mówiące o budowaniu domu na skale”. Skał tutaj nie ma, obok mieści się dawna piaskarnia przy Wiśle.

W 2020 roku rozpoczęły się roboty. „Budowa osiedla przebiega zgodnie z planem, kolejne prace na horyzoncie, więc powoli wybieramy kolory elewacji – będzie pięknie” – donosił profil w mediach społecznościowych. Deweloper informował tam nie tylko o swych postępach, zachęcając do kupowania lokali, zamieszczał także posty odnoszące się do wiary. W wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” zapewniał: „nie będziemy robić »selekcji«. Jesteśmy otwarci na wszystkich, którzy chcą żyć w zgodzie, sąsiedzkiej przyjaźni i szacunku do wyznawanych wartości”.

Nic z tego, i tak polała się żółć. Głosów podszytych ironią („Osiedle przy ulicy Brzegowej powinno dawać do myślenia. Na miejscu mieszkańców mocno modliłbym się w kapliczce o to, by wał wiślany przetrwał”) było jak na lekarstwo, zazwyczaj „kato-osiedle” obsmarowywano w niewybredny sposób, skoro deweloper zamiast zwyczajowo kusić rekreacyjnymi terenami nad Wisłą, trzema okolicznymi jeziorami oraz Puszczą Kampinoską, miał czelność wyeksponować sprawy związane z Bogiem. W polskim społeczeństwie – rzekomo mocno wierzącym – nie mogło to ujść płazem. Mądre głowy na poważnie roztrząsały, czy zamykanie się w getcie pozbawi zbiorowość kontaktu ze światem i nie odbierze ludziom kreatywności oraz innowacyjności w myśleniu.

Profesor socjologii Piotr Sałustowicz z SWPS dywagował w wywiadzie, czy pod kątem społecznym osiedle może stanowić formę ukrytej dyskryminacji: „To, czy sąsiedzi, którzy wyłamią się z ogólnie przyjętych tu katolickich zasad – na przykład zmienią wyznanie czy chociażby wezmą rozwód – będą szykanowani, zależy od tego, czy przynależność do społeczności nie przyjmie formy sekty”. I zarazem uspokajał, że polski katolicyzm nie ma sekciarskiej formy i nie sądzi, aby miała powstać silna społeczność wyciągająca konsekwencje wobec „odszczepieńców”. – Chyba że zamieszkają tam ludzie o wybitnie fundamentalnym nastawieniu, u których silny katolicyzm będzie się łączył z silnym konserwatyzmem społecznym.

Chciałem zapytać o to dewelopera, ale odmawia rozmowy: „Zgodnie z ostatnim publicznym oświadczeniem nie udziela wywiadów i prosi o uszanowanie tej decyzji”. „W obliczu skali hejtu, jaki nas spotkał, oraz ataków personalnych, jakich doświadczyliśmy w ostatnich dniach, dziękujemy przyjaciołom, którzy wsparli nas w tym czasie swoją modlitwą, dobrym słowem i telefonem. Gdyby ktoś pytał, inwestycja idzie zgodnie z planem. Ufamy, że ataki, które widzicie, są dowodem na to, że rozeznaliśmy dobrze” – pisał wcześniej i puentował: „Nie jesteśmy zainteresowani kontaktem z mediami. Wstrzymujemy wszelkiego rodzaju wypowiedzi w mediach. Naszym celem jest zbudowanie osiedla, a nie udzielanie wywiadów”. Najwyraźniej nie miał tak grubej skóry jak Sobczyk, a otwartość obróciła się przeciw niemu: środowiska LGBT wpadły na pomysł, by zamieszkać na osiedlu i rozsadzić projekt od środka. Udało się jednak dokończyć dzieło. Wedle zapowiedzi pierwsze rodziny miały osiedlić się w maju, rzecz przesunęła się o pół roku. Połowa domów jest zamieszkana – przy bramach stoją rowery, hulajnogi i sanki. Przy wielu wciąż piętrzą się sterty gruzu i płyt z karton-gipsu, nie wszyscy zdążyli z wykończeniem wnętrz przed Bożym Narodzeniem.

Teren placu zabaw, klubik dziecięcy, biuro co-workingowe oraz oratorium to wciąż „plac budowy i wstęp wzbroniony”. Kiedy powstaną? Trudno powiedzieć: inwestor nie chce mówić, a strona i profil osiedla zniknęły z sieci. Mieszkańcy też nie są skorzy do rozmów. Łukasz, spec od usług informatycznych, zostawił w internecie komentarz: „Bardzo jesteśmy zadowoleni z zakupu domu w tym miejscu. Standard realizacji bez porównania lepszy niż w przypadku innych realizacji deweloperskich. Dobry piec, drenaż ogródka w cenie, dobra jakość materiałów. Polecam”. Poprosiłem o rozmowę, nie był zainteresowany. Na miejscu pani z pieskiem – zerkająca przez okno na śpiącego niemowlaka – niechętnie podejmuje wątek. Mówi, że katolickość – choć ważna – nie była jedynym argumentem, podobała jej się również koncepcja domu. Moje przydługie wynurzenia, że dziwi ostentacyjna niechęć do wierzących, skoro nabywca działki po drugiej stronie ulicy nie chciał finalizować transakcji, gdy dowiedział się o sąsiedztwie, kwituje prośbą o ujęcie tego w tekście.

Wesoło w Wesołej

Wesoła to rubieże Warszawy i Kościoła. Tutejszą parafię Opatrzności Bożej, z kościołem wymalowanym polichromiami Jerzego Nowosielskiego, od 11 lat – pospołu z proboszczem – prowadzi Wspólnota Chemin Neuf. Pomysł na nią zrodził się we Francji w 1973 roku, gdy grupa modlitewna pod opieką młodego jezuity Laurenta Fabre'a postanowiła wzorem pierwszych apostołów porzucić dotychczasowe życie z jego materialnym balastem, by razem żyć, modlić się i ewangelizować.

Sprzedali majątki i zamieszkali w kamienicy przy ulicy Montée du Chemin Neuf w Lyonie. Przez lata dołączali kolejni, świeccy i wyświęceni, by pół wieku później zgromadzić 2200 osób w 30 krajach. W Polsce – 102. Większość we własnych domach – zwanych „fraternią dzielnicy” – spotykający się dwa razy w tygodniu na modlitwy, bo na wspólne zamieszkanie – zwane „fraternią życia” – zdecydowało się 19 dusz: w zarządzanym przez Chemin Neuf prywatnym akademiku w Łodzi i należącym do KUL w Lublinie, przy parafii w Mistowie koło Mińska Mazowieckiego i głównej siedzibie w Wesołej.

Osiedla katolickie stanowią wspólnotę mieszkaniową, tutaj jest coś więcej – komuna wiernych Bogu i sobie. Dwaj księża Adam (proboszcz) i Krzysztof (wikary), trzy zakonnice bez habitów noszące skromne stroje w kolorach białym, beżowym i brązowym. Przełożoną domu jest siostra Paulina, odpowiadająca za organizację życia domowników, choć budżet w ryzach trzyma świecki ekonom Andrzej, który szkoli się właśnie na temat ubezpieczeń osób duchownych i nie ma go na miejscu. Panią domu została siostra Veronika z Czech zarządzająca zakupami i wspólnym menu, mimo że zadanie wydaje się łatwiejsze dla osoby z Polski – nie chodzi tu o opłacalność przedsięwzięcia, lecz ubogacanie się nawzajem i możliwość uczenia od siebie. Zresztą we Wspólnocie panuje ruch i ludzie krążą po świecie – poprzedni proboszcz jest na Mauritiusie, wikariusz wyjechał na Filipiny; w Polsce posługiwali ksiądz francuski, niemiecki, aktualnie brat z Węgier.

Oprócz duchownych w Wesołej mieszkają dwa małżeństwa – Katarzyna i Andrzej Łukomscy oraz Ewa i Andrzej Dolni z nastoletnim synem. Chwilowo zatrzymało się także dwoje młodych: Natalia z Gdyni po stażu u karmelitanek bosych chciała zaczerpnąć oddechu i rozeznać powołanie, podobnie Krzysztof z Lubelskiego – w cywilu informatyk, w przyszłości może kapłan. Wszyscy mówią sobie po imieniu, nazywając się braćmi i siostrami. Dzielą przestrzeń, choć zachowują autonomię w osobnych mieszkaniach wykrojonych na ostatnim piętrze budynku. Wspólne są trzy modlitwy dziennie i dwa obiady w tygodniu. W piątki zwykle jedzą osobno, ale z okazji mojego przyjazdu zrobiono wyjątek. Odstępstwem od reguły jest też barszcz ukraiński z poprzedniego dnia z kawałkami mięsa – Ewa żartuje, żeby je wyławiać i odkładać na bok. Drugie danie po bożemu: ryba, ziemniaki i surówka. Obok stołu jest kącik do kawy i herbaty, lektury i gier planszowych.

– Mieszkanie razem wcale nie oznacza, że jesteśmy bardziej radykalni od innych ze Wspólnoty, którym nawet trudniej wieść życie zawodowe połączone z zaangażowaniem w Kościele i obarczone biblijną dziesięciną. Nasza decyzja jest bardziej wyrazista, bo opuściliśmy dotychczasowe życie – opowiada Katarzyna, odpowiedzialna za Chemin Neuf w Polsce. Ze Wspólnotą związali się z mężem dawno temu, do Wesołej przyjechali przed 20 laty – spędzili na miejscu kilka lat, wyjechali i znów wrócili. – Chowaliśmy dzieci, jedliśmy razem posiłki, chodziliśmy na wywiadówki, jeździliśmy na wakacje. Wiele rzeczy robiliśmy jak normalna rodzina, która stanowi pierwszą więź. W życiu każdy ma zachować własną tożsamość. Być tym, kim jest. Dopiero na fundamencie tych różnic tworzymy wspólnotę. Staramy się nawzajem zrozumieć, kim jesteśmy dzięki obecności drugiego człowieka. To, co między nami najpiękniejsze, jest też najtrudniejsze: relacje. Żyjemy ewangelicznie, w codzienności to duży wysiłek, aby w tej inności być razem. My nie wybieramy siebie, lecz przyjmujemy. Sztuką jest żyć blisko i zachowywać dystans, aby każdy pozostał sobą. We Wspólnotę angażujesz się nie dla innych, ale dla Jezusa i Ewangelii.

Czytaj więcej

Stolica Boża i Barankowa. Piosenka o końcu świata

Członków łączy akt zaangażowania, składany zgodnie z konstytucjami: czasowy, odnawiany co trzy lata, albo wieczysty – wszyscy dostają hebanowy krzyż z Wybrzeża Kości Słoniowej, gdzie też istnieje Chemin Neuf. Katarzyna z mężem wypuścili dzieci w świat i w Wesołej zostali na stałe. Wcześniej pracowali jako nauczyciele w liceum – ona polskiego, on matematyki – by zarobki oddawać Wspólnocie. – To symboliczny akt wyzbycia się pieniędzy. W Chemin Neuf upraszczamy życie, by jako lżejsi i radośniejsi głosić Dobrą Nowinę. Nie chcemy przywiązywać się do spraw materialnych, wolimy żyć według ewangelicznej zasady ubóstwa, które nie oznacza dziadostwa i nie chodzimy w workach. Co miesiąc dostajemy zaliczkę na ubranie, paliwo, kosmetyki, nawet piwo dla męża. Oddajemy wszystko Wspólnocie, która zabezpiecza nasze potrzeby. Gdy czegoś chcemy, trzeba to rozeznać, czy nie jest zbytkiem, i poprosić o wsparcie – mówi. Przed wyjazdem na wakacje (zazwyczaj do innych domów Wspólnoty rozsianych po świecie) czy większym wydatkiem trzeba zwrócić się do osoby odpowiedzialnej.

Przez Wesołą przewinęło się wiele małżeństw, które potem wyjechały do Francji lub wróciły do domów. – Powołanie wspólnotowe może zrealizować się inaczej. Mieszkanie razem to powołanie w powołaniu i nie wszyscy są do tego predystynowani – zaznacza Katarzyna. Do Łukomskich cztery lata temu dołączyli Dolni, którzy modlili się o Światło w życiu i dostali propozycję od Wspólnoty szukającej wówczas odpowiedzialnych za Misję Kana dla małżeństw. Mieli wprawę: na ich osiedlu pod Krakowem, gdzie nie każdy był wierzący, na kolędowanie skrzykiwali wszystkie rodziny. – Dzieci nie były zdziwione decyzją, bo zaangażowaliśmy się w Kościele i nasze życie zawsze było szalone – mówi Ewa, nauczycielka klas podstawowych. – Sami byśmy na to nie wpadli – dodaje Andrzej, który pracował w korporacji na kierowniczym stanowisku, zarabiał krocie, więc w ich pięknym domu salon był większy niż lokum na poddaszu.

Czy trudno było wyzbyć się dóbr? – Nie czujemy żadnej straty. Raczej szczęście, widząc cuda Bożej Opatrzności i to, co robimy z małżeństwami: ludzie nieraz mieli złożone papiery rozwodowe, ale udawało się ich posklejać – odpowiada Andrzej. – Myślałam, że strona finansowa będzie problemem. Nie jest. Nie muszę mieć wszystkiego, funkcjonujemy tutaj w uproszczony sposób. Podczas przeprowadzki przywieźliśmy do Wesołej tira wypełnionego rzeczami. Nie było gdzie tego upychać, korzystam z trzeciej części. Po co komu pięć serwisów naczyń na różne okazje, skoro wystarczy jeden dla całej wspólnoty? – przyznaje Ewa – Za to długo nie mogłam przyzwyczaić się do zależności. Ja, matka czwórki dzieci, która o wszystkim ciągle decydowała sama, bo mąż wiecznie w trasie? A tutaj zależymy jedni od drugich, czego zwykle nie ma w życiu. Wzajemne posłuszeństwo nie jest łatwe, ale ma sens. Też mamy swoje kryzysy.

Syn Dolnych chodzi do szkoły w Rembertowie, do Wesołej wraca po południu. Dla pozostałych domowników rytm dnia jest stały i związany z Bogiem: w Adwencie o 6.45 roraty, o 12.30 adoracja Najświętszego Sakramentu, gdy wszyscy w białych albach spotykają się na modlitwę w kaplicy, msza święta o 18. Życie w pracy również toczy się według stałego planu – rozpisano posługi przy posiłkach, nakrywanie do obiadu i sprzątanie resztek, wynoszenie śmieci, porządki w łączonych częściach domu, pielęgnację ogrodu, drobne naprawy, nawet bicie w kościelny dzwon zwołujący na modlitwę. Wszyscy pomagają proboszczowi podczas Bożego Narodzenia. Konstytucje mówią o wspólnym świętowaniu, z czego skrzętnie korzystają, ale święta spędzają osobno. Do Dolnych przyjeżdża rodzina i zostają w mieszkaniu na poddaszu. Łukomscy wyjeżdżają do rodziny w Kutnie. Przy stole w Wesołej zasiądą księża z zakonnicami i kilkoro samotnych z sąsiedztwa.

Andrzej Sobczyk (na zdjęciu) wraz z Józefem Duszą zainwestowali w budowę podkrakowskiego Osiedla Fat

Andrzej Sobczyk (na zdjęciu) wraz z Józefem Duszą zainwestowali w budowę podkrakowskiego Osiedla Fatimskiego, którego mieszkańców miała łączyć wiara. Do dzisiaj zbudowano 30 domów, wstrzymano budowę dwóch ostatnich, bo wojna i inflacja zmieniły sytuację na rynku

Andrzej Banaś/Polska Press/East News

Waldemar Wasiewicz podkręca siwy wąs pożółkły od papierosów. Lata temu uczył się w technikum elektromechanicznym na kinooperatora. Gdy podczas ćwiczeń wyświetlał film grupie księży oblatów, zagaili o Bogu i uwierzył. Niebawem w jego życiu pojawiła się żona Barbara, dwie córki i M-2 na Grochowie, ale pewnego dnia w 1978 roku rzucił wszystko i uciekł – stopem do Gdańska i promem do Szwecji. Nie znał języka ani nikogo. Dał sobie radę, przez chwilę trwała mała stabilizacja, lecz w końcu popłynął – w Sztokholmie najlepiej schodził alkohol z przemytu, regularnie trzymał sto litrów Smirnoffa lub Johnny Walkera, które pił jak wodę. „Drogie trunki to nie pijaństwo” – wmawiał sobie, nie wiedząc czasem, jaki jest dzień. Gdy wygasła wiza, poszukiwała go policja. Nie mógł zostać za granicą ani nie miał po co wracać, bo żona znalazła innego mężczyznę.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi