Tyrmand, Nałkowska, Hartwig…Sylwester w poszukiwaniu nadziei

„Natańczyłem się nawet z jedną panią niezbyt młodą, ale pełną temperamentu i niezadowoloną ze swojego męża. Ale w ogóle było trochę rybio (...) Noc sylwestrowa piekielnie mroźna, wróciliśmy o piątej rano" – recenzował koniec roku 1969 Stefan Kisielewski w dziennikach.

Publikacja: 01.01.2021 18:00

„Nie pamiętam od dawna, by powszechne życzenia wyrażały się w prostym zdaniu: Ten rok musi być inny!

„Nie pamiętam od dawna, by powszechne życzenia wyrażały się w prostym zdaniu: Ten rok musi być inny! Lepszy oczywiście” – notował 1 stycznia 1969 r. pisarz i polityk Jerzy Zawieyski

Foto: PAP/CAF-Archiwum

Zapewne mało komu podczas zeszłorocznego świętowania sylwestra przyszło do głowy, co przyniesie rok 2020. Od dziesiątków lat 31 grudnia i 1 stycznia duża część ludzi oddaje się wielkiej, głośnej i logicznie trudnej do wytłumaczenia radości. Towarzyszą temu ogromne, choć rzadko spełniane, nadzieje wobec nadchodzącego czasu. Warto właśnie w takim kontekście przyjrzeć się, jak noworoczne nadzieje i refleksje znajdywały odzwierciedlenie w dziennikach znanych Polaków. A poza tym zobaczyć, jak się wówczas, w lepszych i gorszych chwilach naszej historii, bawiono, jak spędzano przełom nowego i starego roku. Z niniejszej perspektywy jesteśmy dziś w o tyle wygodnej sytuacji, że możemy tamte zapiski, zawarte w nich emocje i oczekiwania skonfrontować ze znanymi nam późniejszymi wydarzeniami.




Wielki muzyk, średni premier

Zacznijmy od pierwszych tygodni po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Maria Dąbrowska 2 stycznia 1919 r. notowała: „Wczoraj mieliśmy przedziwny Nowy Rok. Przyjechał Paderewski i witany był jak panujący Narodu. Czegoś podobnego w życiu nie widziałam. Te nieprzebrane tłumy, idące z szumem morza, z nie milknącym na chwilę krzykiem entuzjazmu, z tym morzem ogni nad głowami, jakby z zapalonymi Świętego Ducha znamionami, czarowne były i mocne". Nastrojowi poddał się również endecki historyk prof. Władysław Konopczyński, który nastrój tych samych chwil, nieco nietypowo, opisywał następująco: „Wrażenie niezatarte – z tłumem popłynąłem do Bristolu. Tam doczekaliśmy się mowy, którą wygłosiła głowa z rozwianym włosem, heroicznym tenorem, dużo mówiąca o swej osobie. Myślałem aż do zaśnięcia, że to Paderewski, a to był ks. Oraczewski" (ks. Czesław Oraczewski był znanym ze swojego krasomówstwa duchownym).

Noworoczna, wręcz euforyczna, fascynacja Paderewskim (jak również ks. Oraczewskim) szybko przeminęła. Muzyk w roli prezesa Rady Ministrów średnio sobie radził i już w trakcie kolejnego sylwestra (1919/1920) znajdował się poza pierwszoplanową polityką. Euforia minęła, nastała szara codzienność. Widać to w niektórych zapiskach w dziennikach polityków (np. Juliusza Zdanowskiego, senatora ze Związku Ludowo-Narodowego), którzy nowego roku specjalnie nie zauważają, skupiając się na odnotowywaniu kolejnych partyjnych intryg.

Osobliwą refleksję sylwestrową podjął 31 grudnia 1935 r. ksiądz Bronisław Żongołłowicz (wiceminister wyznań religijnych i oświecenia publicznego): „Kończąc w sylwestrowy wieczór o godz. 10 rok 1935, widzę z żalem ogromne (w spisywanym dzienniku) luki... Bezład pracy i urzędowania w dzień, wieczory poświęcone sprawom bieżącym, referatom, opracowaniom spraw pojedynczych, wykazom, spisom – uchylały fizyczną możliwość prowadzenia dziennika". Ksiądz miał rację, w kolejnych latach zapiski stały się jeszcze bardziej fragmentaryczne, a jego praca nad dziennikiem definitywnie zmierzała do końca. Podobnie zresztą jak dzieje II Rzeczypospolitej.

Jaki sylwester, taki cały rok

Zupełnie inna skala problemów pojawiła się w czasie II wojny światowej. Warto przytoczyć fragment jednego z najbardziej znanych dzienników tamtych czasów – „Dzienników czasu wojny" Zofii Nałkowskiej. Pisarka 31 grudnia 1940 r. notowała: „Ostatni dzień tego roku – tak wielkiej odmiany. Gdy rok poprzedni zatrząsnął światem, ten ostatni umocnił w nim i ustalił ten wstrząs. W pewnych dziedzinach wartości to, co się stało, jest nieodwracalne, jest nie do odrobienia. Tyle zgonów i taka rezygnacja. Jak po czarnej głowni biegają po niej płomyki nowego życia, nowej, zawziętej nadziei. Ale, jak czasu zeszłej wojny, nie są wysokiego gatunku, nie są czymś tak całkowicie przeciwstawnym, w istocie samej odmiennym, aby coś wreszcie określało się w nich i wyzwalało – choćby tylko ideologicznie, choćby w obrębie samej ambicji". Dodajmy, że ten wpis Nałkowskiej został popełniony właściwie na początku tragicznych zdarzeń.

Jeszcze smutniej wygląda wpis pisarki z 31 grudnia 1944 r.: „Wykręciła się już cała taśma najbardziej ponurych zdarzeń tego roku. Los tych, co żyją, odcięty jest już od losu tych, co pomarli. Przezwycięża się dość łatwo wstyd tak niepojętego uprzywilejowania i wciąż jeszcze przylega się do życia całą sobą, jak się tylko da. Historia znowu stoi w miejscu. Nie dzieje się nic poza zbrodnią i śmiercią. Strach jest jakby składową częścią powietrza. Ludzie obok, codzienni ludzie tego domu, snują się sennie, czekając. Mała załoga okrętu, który stoi w miejscu. Wieczorem słuchaliśmy Bacha, Strawińskiego i Verdiego ze szczątków mych połamanych płyt. Nawet z tym trudno było doczekać do dwunastej. Obrządek życzeń wzajemnych w tym niewiarygodnym gronie wypadł słabo i żenująco". Przenieśmy się w czasie mniej więcej o dekadę i oddajmy głos dobrym znajomym Nałkowskiej, czyli skamandrytom. Historycznie czas był nieco lepszy, ale nie zawsze przekładało się to na sylwestrowy nastrój. Jan Lechoń notował 31 grudnia 1953 r.: „Nic nie poradzę na to, że mam przesądy co do Sylwestra – że niby tak będzie przez cały rok. Dzisiaj jestem zachrypnięty, kaszlący – nie pójdę na żadne światowości – wcale nie chcę przełazić i przegadać jeszcze jednego roku. (...) Wcale nie jestem pewny, czy ten Nowy Rok nie będzie naprawdę szczęśliwy".

Niestety, z roku na rok było coraz smutniej. W sylwestra 1955 r. (ostatniego w swoim życiu) Lechoń tak opisywał swój stan: „Zdawało mi się, że jest o wiele lepiej niż wczoraj, bo wczoraj zdawało mi się, że nie może być gorzej. (...) Roku Nowy! Pozwól mi pracować, robić to co ważne i – parafrazując Mickiewicza – »nigdy nie zniżać lotu« – Amen!". Inny skamandryta, Jarosław Iwaszkiewicz, 31 grudnia 1957 r. (o godz. 22.30) pisał: „Kończy się rok. W moim »wierszu noworocznym« wydrukowanym w »Życiu Literackim« jest to pytanie stawiane przez starca i przez dziecko, to wieczne moje pytanie: »I to już wszystko?«. Otóż muszę powiedzieć, że kończący się rok zadał kłam temu tragicznemu pytaniu: dał mi nowe rzeczy. Niewątpliwie w tkaninie tego dziwnego roku odnalazły się jakieś nieznane dotychczas mi tony, nieznane uczucia czy nawet barwy".

Na trzeźwo trudno to przeżyć

Z czasu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej do najsłynniejszych noworocznych wspomnień należą te z „Dziennika 1954" Leopolda Tyrmanda. To właśnie 1 stycznia tytułowego roku zaczął pisać swój dziennik i jest to przykład wybitnie zrealizowanego postanowienia noworocznego. Wspominał, że jeszcze w Nowy Rok nocą, w kościele prosił „Boga o pomoc w pracy, o to, aby ten dziennik, do którego przywiązuję tyle wagi, był rzeczywistym sprawdzianem tego, co mogę i potrafię dać z siebie białym, niezapisanym stronom". Sylwestra spędził wspólnie ze słynną Bogną, swą młodziutką kochanką, w Klubie Dziennikarzy. „Przyznam się, że Sylwester nie był dla mnie łatwym przedsięwzięciem. Jestem rekonwalescentem po bardzo ciężkiej chorobie, po wirusowym zapaleniu wątroby i zakaźnej żółtaczce, więc ani kieliszka wódki. Jak funkcjonować? Warszawa jest dla mnie składnicą znajomych, mam ich tu potężny zapas ze wszystkich środowisk; na takim balu znam chyba połowę zawartości ścian. Tu trzeba być szybkim i twardym, inaczej trudno to przeżyć, riposty muszą być natychmiastowe i na punkt. A ja bez kropli alkoholu, wypruty, konwencjonalnie nieagresywny, niemal łup byle kogo. Czułem się staro, było mi niedobrze i niesłusznie. W tych warunkach, przyznać trzeba, Bogna była jak z nieba. (...) Nigdy nie wstydziłem się próżności, ani przed innymi, ani przed sobą. Słyszałem: »Jaka wspaniała dziewczyna«, »Jak on to robi? Przy swoim wzroście, braku pieniędzy i perspektyw?« Za to należała się Bognie wdzięczność".

Nieco mniej próżny przyjaciel Tyrmanda Stefan Kisielewski opisywał, że sylwestra 1969/1970 spędził z żoną u Jasieniców: „Natańczyłem się nawet z jedną panią niezbyt młodą, ale pełną temperamentu i niezadowoloną ze swojego męża. Ale w ogóle było trochę rybio. Lech (Beynar – czyli Paweł Jasienica – red.) starawy i bez zębów, ona (jego nowa żona) dość apodyktyczna, poza tym jeszcze bardzo miły mecenas Olszewski z żoną. Noc sylwestrowa piekielnie mroźna, wróciliśmy o piątej rano. Cały Nowy Rok kac plus oglądanie telewizji". Dodajmy, że był to ostatni sylwester Jasienicy – żył tylko do sierpnia 1970 r.

Zupełnie inaczej do opisu sylwestra podchodzi Jerzy Zawieyski. 1 stycznia 1968 r. notował: „Jak co roku ze wzruszeniem i lękiem stawiam tę datę. Według powszechnej opinii, do której się dołączam, ten rok powinien przynieść jakieś ważne w Polsce zmiany. Jakie? Nikt nie wie. Ale wszyscy czegoś oczekują. Nawet zmiany na gorsze, ale zmiany, Stan psychiczny społeczeństwa doprowadzony do beznadziejności. A zmiana to wyjście ze stanu »stabilności«. Nie pamiętam od dawna, by powszechne życzenia wyrażały się w prostym zdaniu: Ten rok musi być inny! Lepszy oczywiście". Z dzisiejszej perspektywy możemy dodać, że akurat rok 1968 stanowił jeden z najgorszych w całej historii PRL.

A jeżeli jesteśmy już przy tych najgorszych latach, warto wskazać, jak sylwestra 1981/1982, spędzonego w obozie dla internowanych na Białołęce, opisywał Wiktor Woroszylski: „Sprawa Sylwestra była długo niejasna. Bartoszewski wszczął pertraktacje i w rezultacie po południu uzyskaliśmy odpowiedź, że możemy wszyscy razem balować do 1.00 w nocy. Sylwester poniekąd powtarzał schemat Wigilii: chóralny śpiew obu hymnów przy otwartym oknie i zgaszonym świetle, zgromadzenie w korytarzu, recytacje Słowackiego, inne śpiewy o północy, kielich, życzenia wszystkich wszystkim, itd. Bartoszewski chciał walnąć krótką mówkę, ale zrezygnował. Łażenie po pokojach, gadanie, kłęby dymu. W pewnej chwili (jeszcze przed północą) mój napad smutku i odosobnienie się na jakiś czas w naszym pustym pokoju, potem powrót do towarzystwa".

Kieliszek wina w samotności

Na koniec przenieśmy się w przeszłość nieodległą. Wybitna poetka Julia Hartwig następująco opisywała jeden ze swoich ostatnich sylwestrów (2011/2012): „Dziś Sylwester. Nie po raz pierwszy spędzę go samotnie, nie odczuwając z tego powodu jakiegokolwiek żalu. Nie czuję potrzeby specjalnego celebrowania tego dnia, choć zawsze spotykam Nowy Rok o północy, z kieliszkiem wina. Inaczej spędzałam go z Arturem (Międzyrzeckim, mężem Hartwig, poetą i tłumaczem – red.): zimna kolacja, stół świąteczny, my uroczyście ubrani, o północy szampan i życzenia. Lubiliśmy spędzać te wieczory tylko we dwójkę, choć z radością przyjmowaliśmy też zaproszenia (...). To były urocze wieczory przy kominku, w otoczeniu gościnnych i serdecznych gospodarzy, wśród ich zaprzyjaźnionych z przybyszami psów i kotów. Wszyscy ci nasi przyjaciele mimo trudnego czasu potrafili wnieść na te wieczory jakąś piękną pogodę, która wynikała z nieopuszczającej nas nadziei".

Hartwig miała rację. W czasie różnych sylwestrów oraz pierwszych dni Nowego Roku przywołani autorzy dzienników szukali przede wszystkim nadziei. Czasem, jak w 1919 r., mieli jej zbyt dużo, kiedy indziej zaś (jak Nałkowska w czasie wojny czy Woroszylski w 1981 r.) nie potrafili jej znaleźć wcale. Kiedy indziej znów – jak Zawieyski w 1968 r. – czekali na cokolwiek. Z perspektywy czasu możemy dodać, że nadzieje te częściej się nie sprawdzały, aniżeli sprawdzały. Losy autorów zapisków potoczyły się zupełnie inaczej, niż przypuszczali. Czy to jednak wystarczający powód, aby z poszukiwania sylwestrowej nadziei rezygnować w obecnych czasach?

Zapewne mało komu podczas zeszłorocznego świętowania sylwestra przyszło do głowy, co przyniesie rok 2020. Od dziesiątków lat 31 grudnia i 1 stycznia duża część ludzi oddaje się wielkiej, głośnej i logicznie trudnej do wytłumaczenia radości. Towarzyszą temu ogromne, choć rzadko spełniane, nadzieje wobec nadchodzącego czasu. Warto właśnie w takim kontekście przyjrzeć się, jak noworoczne nadzieje i refleksje znajdywały odzwierciedlenie w dziennikach znanych Polaków. A poza tym zobaczyć, jak się wówczas, w lepszych i gorszych chwilach naszej historii, bawiono, jak spędzano przełom nowego i starego roku. Z niniejszej perspektywy jesteśmy dziś w o tyle wygodnej sytuacji, że możemy tamte zapiski, zawarte w nich emocje i oczekiwania skonfrontować ze znanymi nam późniejszymi wydarzeniami.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi