Czemu praca najemna traci sens?

Jesteśmy świadkami kryzysu pracy najemnej. Przekonanie, że jest z nią coś nie tak, staje się powszechne.

Publikacja: 04.11.2022 10:00

Czemu praca najemna traci sens?

Foto: Creative Lab/Shutterstock

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem książkę Wiesławca Deluxe’a (pseudonim) pt. „Każda praca hańbi. Pozdrowienia z późnego kapitalizmu” (Znak, 2022). Autor opisał swoje zatrudnienie w różnych przedsiębiorstwach, w tym w dwóch korporacjach. Mimo elementów zabawnych, smutna to lektura. Wyłania się z niej obraz pracy pełnej wyzysku, nieracjonalności, opresji, stresu i braku sensu. Jego uwagi i obserwacje są bardzo ciekawe również od strony teoretycznej, co nie jest przypadkiem, wszak autor jest bardzo dobrze wykształconym socjologiem. Dlatego też trafnie wskazuje na tropy wyjaśniające fatalną kondycję pracy w późnym kapitalizmie.

Czytaj więcej

Populizm kontra kapitalizm. Czy wracamy do prawdziwej polityki?

***

Jjednak zanim do tej sprawy przejdę, uwaga ogólna. Poprzedni system – tzw. realnego socjalizmu – oskarżano słusznie o nieracjonalność w wielu sferach działania, z ekonomiczną na czele. Oskarżano go też trafnie o marnotrawstwo zasobów materialnych i ludzkich. Wprowadzaniu systemu nowego towarzyszyła nadzieja, a nawet pewność, że będzie racjonalny w sensie optymalnego wykorzystywania środków będących do dyspozycji, czy to materialnych, czy osobowych. Okazało się jednak, że oczekiwania te były naiwne. Książka Deluxe’a, jak i wiele innych opracowań (przypomnijmy np. słynną książkę Davida Graebera „Praca bez sensu”) pokazują, że kapitalizm dzisiejszy potrafi być nieomal tak samo nieracjonalny jak niegdysiejszy realny socjalizm.

Uwaga ta nie oznacza, iżbym chciał te systemy ze sobą zrównywać. Przede wszystkim przy całej swojej nieracjonalności kapitalizm potrafi zdecydowanie lepiej zaspokajać ludzkie potrzeby. W tym sensie zarówno skala jego nieefektywności jest zdecydowanie mniejsza niż ta związana z realnym socjalizmem. Mimo to budzi zadziwienie. A szczególnie wtedy, gdy idzie o pracę. Nie ulega wątpliwości, że można w tym kontekście mówić wręcz o kryzysie pracy najemnej w późnym kapitalizmie. Przekonanie, że jest z nią coś nie tak, staje się powszechne.

Pewnym wskaźnikiem owego kryzysu jest skala niechęci czy nawet nienawiści do pracy, jaka wyłania się z badań socjologicznych (w Polsce ok. 50 proc. ankietowanych deklaruje, że nie lubi swojej pracy!), fluktuacji zatrudnienia, zjawisk wypalenia zawodowego, depresji i zniechęcenia. Stały się one powszechne w wielu rozwiniętych krajach Zachodu ze Stanami Zjednoczonymi na czele, powszechne są także Polsce.

Na boku pozostawiam problemy pracy w pozazachodnich rejonach świata. Tam często idzie o całkowicie elementarne sprawy, jak zapewnienie podstawowego bezpieczeństwa, minimalnego wynagrodzenia czy pewności zatrudnienia. W tym kontekście problemy krajów Zachodu mogą się wydawać błahe. Pamiętając o tej różnicy, warto sobie jednak zadać pytanie o przyczyny wspomnianej frustracji związanej z pracą, nawet jeśli ma ona wyraźnie charakter problemów tzw. pierwszego świata. Cierpienie jest zawsze cierpieniem, nawet jeśli jego skala czy przyczyny są w różnych miejscach globu odmienne (nie mówiąc już o tym, że w wielu uzyskanie jakiejkolwiek pracy jest problemem).

***

Autor wspomnianej książki wskazuje słusznie na dwie główne przyczyny frustracji. Pierwsza wynika ze zbędności odczuwanej przez wielu pracowników korporacji. Wykonują pracę nikomu do niczego niepotrzebną, którą Deluxe za Graeberem nazywa „pracą ściemą”. Nawet jeśli jest dobrze płatna, co nie jest rzadkością w korporacjach, wywołuje w pracownikach poczucie bezsensu i straty czasu.

Ciekawa jest hipoteza Deluxe’a dotycząca powodów trwania tego typu zatrudnienia w warunkach kapitalizmu, mającego wszak być efektywnym i racjonalnym. Jego zdaniem „po wyeksportowaniu procesów materialnej produkcji do krajów peryferyjnych, w państwach kapitalistycznego centrum, ze szczególnym wskazaniem na kraje anglosaskie, nie ma wystarczającej liczby produktywnych miejsc pracy, aby obsłużyć obecną na miejscu klasę średnią, przyzwyczajoną do wykonywania zadań w konwencji white collar”. W tej sytuacji nadmiarowe zatrudnienie jest sposobem, aby kupować pokój społeczny.

Wskazywałoby to, że o ile sytuacja tzw. klasy ludowej dla dalszego trwania systemu nie ma wielkiego znaczenia, stąd systematyczne pogarszanie się jej położenia (została porzucona, zdana na samą siebie, zepchnięta na margines), o tyle sytuacja klasy średniej jest dla jego utrzymania kluczowa. Jest tak z jednej strony ze względu na jej liczebność w późnym kapitalizmie, zwanym czasami „kapitalizmem kognitywnym”, gdzie wykształcenie na poziomie wyższym stało się powszechne, a głównym obszarem ekonomicznej aktywności są usługi, z gromadzeniem, interpretowaniem oraz sprzedawaniem informacji na czele; z drugiej zaś ze względu na bardziej przeczuwane niż w pełni uświadamiane sobie przez klasę wyższą, stanowiącą głównego beneficjenta istnienia kapitalizmu w dzisiejszej formie oraz jego hegemona ideologicznego, że bez przyzwolenia klasy średniej cały system może się załamać. Stąd konieczność zagospodarowywania tysięcy ludzi, którzy uzyskali wyższe wykształcenie i mają pewne ambicje życiowe.

Jednak system nie jest w stanie wyprodukować takiej ilości dobrej pracy, żeby spełnić oczekiwania takich osób, jak było to możliwe w minionej epoce industrialnej. W tej sytuacji tworzy miejsca pracy, które są pozbawione sensu z punktu widzenia deklarowanej efektywności ekonomicznej tylko po to, aby nie spowodować buntu ludzi, którzy nagle uświadomią sobie, że są de facto zbędni mimo swego formalnego wykształcenia (jak uczy historia, zaczynem wszelkich rewolucji byli sfrustrowani inteligenci). Co ciekawe, mechanizm taki znany był także w realnym socjalizmie, z jego doktryną pełnego zatrudnienia. Tam jednak to państwo kupowało pokój społeczny, mnożąc niepotrzebne miejsca pracy, gdy obecnie czynią to głównie korporacje. Choć, co widać po rozbudowanej biurokracji państwowej w krajach kapitalistycznych ze Stanami Zjednoczonymi na czele, późnokapitalistyczne państwo nie wycofało się zupełnie z zagospodarowywania napływającej fali nowych roczników absolwentów uczelni wyższych.

Czytaj więcej

Jaki populizm, jaki paternalizm

***

Jeśli hipoteza powyższa jest trafna, korporacje muszą być postrzegane jako kluczowy element późnego kapitalizmu nie tylko ze względu na swą rolę ekonomiczną, ale przede wszystkim ze względu na swą rolę stabilizowania systemu jako takiego. Przy czym nieracjonalność ich działania okazuje się warunkiem podstawowym trwałości systemu.

Można zatem zaryzykować bardziej generalną tezę, że gdyby system późnego kapitalizmu chciał być w pełni racjonalny wedle kryteriów efektywności wykorzystywania wszelkich środków, w tym zasobów ludzkich, upadłby pod ciężarem niespełnionych obietnic i zawiedzionych nadziei. Tak jak realny socjalizm upadł, bo nie mógł spełnić swoich obietnic względnego dobrobytu dla wszystkich.

W tej perspektywie racjonalność systemu późnego kapitalizmu deklarowana przez jego zwolenników funkcjonujących w polityce, nauce, dziennikarstwie czy kulturze masowej jest jedynie pozorem utrzymywanym po to, aby ukryć jego faktyczną nieracjonalność. Widać ją zresztą nie tylko w wykorzystywaniu zasobów ludzkich, ale także np. w gospodarowaniu zasobami przyrody.

Przy czym, ponownie, nie ma ona tej samej wagi, co nieracjonalność realnego socjalizmu. Tamta owocowała bowiem brakiem możliwości zaspokojenia wielu potrzeb, ta owocuje jedynie brakiem poczucia sensu i zadowolenia wielu ludzi wprzęgniętych w system późnokapitalistycznego działania.

Jakkolwiek jednak byśmy na sprawę patrzyli, musi nas dotknąć smutna konstatacja, że poczucie sensu pracy i zadowolenie z niej to wciąż dobra rzadkie, bez względu na system ekonomiczno-społeczny. Choć musimy koniecznie pamiętać o różnicach w obrębie kapitalizmu, o tym zatem, że jakość życia zależy w nim od przyjętego modelu. I w tym sensie model skandynawski okazuje się zdecydowanie najlepszy, model reński niezły, a model anglosaski zdecydowanie najgorszy.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że Amerykanie pracują najdłużej, mają najkrótsze urlopy, a pracowników nie chroni żaden kodeks pracy. Na boku pozostawiam kwestię bardziej fundamentalnych uwarunkowań kulturowych, które powodują, że np. praca w Europie Południowej (Włochy, Hiszpania, Portugalia) z pewnością nie podlega takim rygorom jak w Europie Północnej, co jest oczywiste dla każdego, kto próbował coś załatwić tam w porze sjesty.

Pamiętając, że wzorem dla naszej transformacji był model anglosaski, możemy sobie choćby częściowo wyjaśnić dzisiejszą nędzę polskiej pracy. Sam autor omawianej książki wskazuje jako jej przyczynę peryferyjność polskiej gospodarki. Wyjaśnienie to jest w dużej mierze trafne, ale warto również pamiętać o historycznych zaszłościach powodujących, że kultura zatrudnienia w Polsce jest niska, np. że osławione relacje folwarczne w miejscach pracy to kontynuacja naszej tradycji pańszczyźnianej. Kryzys pracy w późnym kapitalizmie identyfikowany jest jednak także w krajach jego rdzenia, co pokazuje, że jest to zjawisko o znacznie szerszym wymiarze.

***

Drugą tendencją sygnalizowaną trafnie przez Wiesławca Deluxe’a jest dążenie do zwiększania efektywności zatrudnienia za wszelką cenę. Objawia się ono narzucaniem pracownikom nierealistycznego zakresu zadań do wykonania, ich poganianiem, zabieraniem czasu wolnego, napuszczaniem na siebie, skłanianiem do ciągłej rywalizacji, namawianiem do wykazywania się, a zatem swoistą „stachanowszczyzną kapitalistyczną”. Można zaryzykować twierdzenie, że powstaje ona w obliczu zauważanego przez menedżerów mnożenia stanowisk dla samych stanowisk, symulowania pracy i wypełniania czasu przez pozbawione sensu spotkania, narady i konsultacje.

Rezultaty dla pracowników są zdecydowanie bardziej przerażające niż skutki pracy na niby i symulacji działania związane z korporacyjnym mnożeniem stanowisk i funkcji. Idzie o permanentny stres, poczucie nienadążania i pozostawania zawsze z poczuciem „niewyrabiania się”. Owocuje to wypaleniem zawodowym i depresją wynikającą z niemożności sprostania oczekiwaniom.

Niedogodności pracy pogłębia hierarchiczna organizacja wewnętrzna korporacji wzorowana na strukturach wojskowych. Stąd też używane przez autora książki „Każda praca hańbi” w odniesieniu do korporacji określenie „obóz pracy” wydaje się przynajmniej częściowo uzasadnione. Podobnie jak używane przez samych pracowników korporacji pojęcie „korpoludków”, które ma wyrażać brak znaczenia poszczególnych szeregowych pracowników podobne do braku znaczenia szeregowców w wojsku.

Zauważmy też, że w obliczu sygnalizowanych tutaj zjawisk powszechnie stosowana metoda ocieplania wizerunku korporacji polega na próbie uczynienia z nich wspólnot, w których udział pracownicy mogliby uznawać za coś cennego z powodów pozamaterialnych i wzbudzić w sobie lojalność oraz oddanie. Temu m.in. służyć mają odgórnie zarządzane imprezy integracyjne, które jednak sami pracownicy odbierają często jako dodatkowy ciężar i sygnał, że firma próbuje wpływać na całe ich życie. Pogłębiają one jedynie poczucie alienacji towarzyszące zatrudnieniu w korporacji, w której nie ma się wpływu ani na organizację pracy, ani na cele jej działania. Są również znakiem zawłaszczania przez daną instytucję resztek wolnego czasu pracownika, co w obliczu i tak zatartego podziału pomiędzy czasem pracy i czasem nominalnie od niej wolnym powoduje poczucie osaczenia.

Także inne sposoby ocieplenia wizerunku pracy, jak typowe np. dla Doliny Krzemowej zacieranie granicy pomiędzy zabawą i pracą, są niczym innym jak tylko nowym sposobem na zwiększenie jej wydajności. Często połączone jest to z zabieganiem o wzmocnienie kreatywności pracowników, przy czym w samym nawoływaniu do niej pojawia się istotna sprzeczność nowej ekonomii kapitalizmu kognitywnego. Kreatywność bowiem jest z reguły pochodną swobody i spontaniczności, gdy tymczasem swoisty przymus kreatywności obecny w tym typie kapitalizmu jest niczym więcej jak jeszcze jednym narzędziem opresji.

Summa summarum rację ma kanadyjski socjolog Richard Florida, gdy zauważa, że „w warunkach dążenia do wydobycia pokładów kreatywności tradycyjne miejsce pracy staje się bardziej stresujące, a jednocześnie bardziej opiekuńcze. Stres się zwiększa, ponieważ gospodarka kreatywna opiera się na zmianach i szybkim tempie. Jeśli firma ma przetrwać, musi codziennie być lepsza niż poprzedniego dnia. Pracownicy muszą stale proponować nowe pomysły, ciągle wynajdywać szybsze, tańsze albo lepsze rozwiązania. A to nie jest łatwe. Mówiąc prostu z mostu – jest to ogromnie stresujące. Jednocześnie inteligentna firma dołoży wszelkich starań, by przyciągnąć wartościowych, kreatywnych pracowników i zapewni im wszystko, czego potrzebują do twórczej pracy. W rezultacie mamy miejsce pracy, które można by nazwać »opiekuńczym wyciskaczem potu«”.

Czytaj więcej

Andrzej Szahaj: Zmierzch multi-kulti

***

Na osobną uwagę zasługuje całkowite rozejście się użyteczności społecznej pracy z jej wynagradzaniem. Pewną prawidłowością jest, że praca najbardziej społecznie użyteczna – jak ta wykonywana przez nauczycieli, pielęgniarki czy opiekunów osób starszych – jest najgorzej wynagradzana, a społecznie nieużyteczna czy wręcz szkodliwa – jak ta w reklamie, kancelariach specjalizujących się w doradzaniu przy unikaniu opodatkowania czy wreszcie w zespołach projektujących nowe narzędzia finansowe w bankach – jest wynagradzana najlepiej.

Wyjaśnienie tej prawidłowości nie jest możliwe bez sięgnięcia do struktury klasowej społeczeństw późnokapitalistycznych. Dominuje w nich wąska klasa wyższa, która za pomocą rozlicznych narzędzi wpływania na państwo oraz opinię publiczną stara się skonstruować taki system społeczny, w którym wszelkie usługi społeczne finansowane przez państwo, dla niej samej zbędne, nie mają szans na dobre finansowanie z powodu zgodnego z jej interesami permanentnego „głodzenia” państwa i minimalizowania jego roli. Wynika ono z ciągłego pozbawiania go stosownych środków wynikającego z obniżania podatków oraz jego nieprzypadkowej nieudolności w walce z powszechnym unikaniem opodatkowania przez najbogatszych.

Towarzyszy temu wiele zabiegów w sferze ideologicznej, jak np. ciągłe nawoływanie do zaciskania pasa (austerity), szerzenie naiwnych opowieści o wadze merytokracji, pełnej odpowiedzialności jednostki za swój los oraz szkodliwości istnienia państwa socjalnego. Po kilkudziesięciu latach szerzenia bajek o sobie ustami swoich „agentów wpływu” (polityków, dziennikarzy, celebrytów, akademików) światopogląd neoliberalny funkcjonalny wobec ingresów klasy panującej stał się w wielu miejscach wręcz elementem zdrowego rozsądku. Zaowocowało to m.in. powszechną utratą wiary w możliwość istnienia innego świata i pełną rezygnacji zgodą na gigantyczne nierówności społeczne, wykluczenie najsłabszych oraz wyzysk. W sferze pracy objawiło się to milczącą akceptacją wszystkich tych zjawisk opisywanych w książce Wiesławca Deluxe’a, wedle przekonania, że praca nie może być przyjemna, służy jedynie zdobywaniu środków do życia, musi być pełna agresji, zabójczej konkurencji, eksploatacji sił ponad ludzką wytrzymałość, bo taki jest jakoby świat ze swej natury.

Potencjalny bunt wstępujących na rynek pracy młodych pokoleń jest szybko pacyfikowany za pomocą zarówno środków przymusu ekonomicznego (nie podoba się praca, to idźcie na zasiłek), jak i perswazji ideologicznej (wszystkie opowieści o wartości pracy 16 godzin na dobę, potrzebie wykazywania się itd.). W ten sposób późnokapitalistyczny reżim pracy broni się przed możliwymi zmianami, w tym przed nader pożądanym skróceniem czasowego wymiaru pracy. A obrona ta jest warunkowana prostym mechanizmem uzyskiwania przez instytucje zatrudniające tym wyższych zysków warunkowanych ludzką pracą, im dłuższy jest jej wymiar.

Dlatego walkę o skrócenie czasu pracy trzeba postrzegać tak jak zawsze była ona postrzegana w historii – jako wyraz konfliktu pomiędzy klasą dominującą a klasami podporządkowanymi, pomiędzy kapitałem a pracą (przypomnijmy sobie trudne dzieje ustanawiania ośmiogodzinnego dnia pracy czy płatnych urlopów). Skrócenie owo może stanowić istotny środek do złagodzenia cierpień związanych z wykonywaniem pracy, której się nie lubi czy wręcz nienawidzi.

***

Lepiej byłoby oczywiście, gdyby sama praca stała się czymś, co rozwija ludzkie zdolności, służy szeroko rozumianemu dobrostanowi, nie wywołuje niechęci i frustracji. Aby przypominała pracę artysty czy naukowca, była twórcza i niedolegliwa, by pokrywała się z zainteresowaniami i pasjami. Nie możemy być jednak naiwni, zakres takiego typu pracy będzie pewnie zawsze stosunkowo wąski.

Pamiętając o przyrodzonej niejako nieprzyjemności pracy jako takiej, winniśmy zatem naciskać na jej cywilizowanie. Odzyskiwanie sensu. Dowartościowanie jej moralnego wymiaru. Sprawiedliwe, zgodne z interesem społecznym wynagradzanie. Dążenie do uczynienia jej czymś więcej niż tylko towarem. Podkreślanie jej godności identyfikowanej zarówno przez świeckich reformatorów o proweniencji lewicowej, jak i przez społeczną naukę Kościoła.

Prof. Andrzej Szahaj jest filozofem, historykiem myśli społecznej i kulturoznawcą, pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem książkę Wiesławca Deluxe’a (pseudonim) pt. „Każda praca hańbi. Pozdrowienia z późnego kapitalizmu” (Znak, 2022). Autor opisał swoje zatrudnienie w różnych przedsiębiorstwach, w tym w dwóch korporacjach. Mimo elementów zabawnych, smutna to lektura. Wyłania się z niej obraz pracy pełnej wyzysku, nieracjonalności, opresji, stresu i braku sensu. Jego uwagi i obserwacje są bardzo ciekawe również od strony teoretycznej, co nie jest przypadkiem, wszak autor jest bardzo dobrze wykształconym socjologiem. Dlatego też trafnie wskazuje na tropy wyjaśniające fatalną kondycję pracy w późnym kapitalizmie.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi