Co się więc stało, że pojawiło się zapotrzebowanie na uzasadnienie wielokulturowości w postaci ideologii multikulturalizmu? Wiązało się to niewątpliwie ze zmieniającą się sytuacją tzw. krajów imigranckich, jak USA, Kanada czy Australia. Kraje te z definicji były wielokulturowe, albowiem przyjmowały imigrantów pochodzących z różnych zakątków świata. Nie znaczy to jednak, że od razu postanowiły uznać i uszanować ich kulturową odrębność. Pierwszy okres ich istnienia wiązał się z próbą skłonienia przybyszów (także Polaków) do tego, aby przejmowali kulturę grupy w kraju dominującej, a ponieważ byli to z reguły potomkowie Anglików, w grę wchodziła kultura anglosaska z językiem angielskim jako obowiązkowym oraz protestantyzmem jako religią wyróżnioną. Do tego dochodziły anglosaskie obyczaje (np. kulinarne czy świąteczne), wzory edukacji, europocentryczny sposób patrzenia na historię, kult zachodnioeuropejskiej sztuki oraz uznanie kultury zachodniej w jej angielskim wydaniu za wzorzec kultury jako takiej. Kraje te próbowały zatem skłonić nowych przybyszów do asymilacji, przez którą rozumiano przejęcie kultury dominującej jako własnej.
Tygiel z dyskryminacją
Nieco inną drogą próbowały iść w pewnym momencie Stany Zjednoczone, które na początku XX wieku zaczęły przedstawiać się jako kraj, w którym, w wyniku mieszania się rożnych kultur i nacji, wykuwa się nowy naród zawierający w sobie najlepsze cechy wszystkich składników wpadających do amerykańskiego tygla. Właśnie owa metafora tygla (melting pot) zdominowała na jakiś czas amerykańskie myślenie o imigracji. Szybko jednak okazało się, że jest ona de facto przykrywką dla tradycyjnych procesów asymilacji do kultury dominującej, która była kulturą białych, protestanckich potomków angielskich przybyszów do Ameryki (WASP – White Anglo-Saxons Protestants). Tym bardziej że w kulturze i polityce amerykańskiej silny był nurt nader nierównego traktowania przybyszów ze względu na kolor ich skóry, pochodzenia, religię i język (pojawiło się nawet nacjonalistyczne hasło „Ameryki dla Amerykanów"). Rodziły się idee traktowania przybyszów z takich krajów czy terytoriów jak Włochy, Grecja, Polska czy Słowacja jako przedstawicieli innej, niższej rasy. Jako za z definicji niższych kulturowo uważano Azjatów, przybyszy z Ameryki Południowej, ale też mówiących po angielsku Irlandczyków (ze względu na swój katolicyzm), podejrzliwie podchodzono do Żydów (antysemityzm był na porządku dziennym, że wspomnimy tylko postać Henry'ego Forda, fanatycznego antysemity). Niemców i Skandynawów uznawano wprawdzie za przedstawicieli rasy wyższej, to jednak i wobec nich żywiono pewne uprzedzenia i szybko oddalono ich postulaty uczynienia języka niemieckiego i norweskiego urzędowymi (obok angielskiego) językami Stanów Zjednoczonych.
Sytuacja nieco się zmieniła w okresie międzywojennym (wzrosła nieco pozycja Polaków, m.in. ze względu na ogromną daninę krwi, jaką złożyli żołnierze polskiego pochodzenia biorący udział w I wojnie światowej). Wciąż jednak doktryna melting pot ukrywająca faktyczny asymilacjonizm trzymała się dobrze. Dopiero w latach 60. XX wieku coś zaczęło się zmieniać. Nastąpiło „etniczne przebudzenie Ameryki", jak proces ten nazwał Michael Novak, politolog amerykański słowackiego pochodzenia. Wraz z nim zaczęto stopniowo podawać w wątpliwość ideologię „melting pot", próbując ją zastąpić ideologią wielokulturowości (dominującą metaforą stała się metafora „salad bowl", półmiska z przekąskami, które leżą obok siebie, nie mieszając się ze sobą).
Polityka wielokulturowości
Owa zmiana wiązała się z uświadomieniem sobie przez wielu ludzi poddanych presji asymilacyjnej, a także przez niektórych z potomków tych, którzy takiej presji poddawali innych, że asymilacja zawsze wiąże się z cierpieniem, wymaga bowiem podania w wątpliwość swojej tożsamości i przyjęcia tożsamości innej jako własnej. Ten bolesny proces pozostawia zawsze głębokie rany w psychice, nie mówiąc już o tym, że często i tak kończy się źle, wystarczy przypomnieć tragiczne losy Żydów niemieckich, którzy – choć doskonale zasymilowani – i tak zostali ostatecznie uznani za obcych i wywiezieni do obozów śmierci. Stąd też, kierując się ideami głęboko zakorzenionymi w kulturze zachodniej przynajmniej od okresu Oświecenia: szacunku dla innego, uznania prawa każdego do życia wedle swoich własnych wyobrażeń dobrego życia, akceptacji różnorodności oraz minimalizowania ludzkiego cierpienia, wiele krajów zachodnich zaczęło przejmować ideologię multikulturalizmu, czyniąc z niej czasami wręcz element swego ładu konstytucyjnego, jak stało się to w Kanadzie i Australii. Wszystkie kraje, które ją przyjęły, zaczęły stopniowo przyznawać mniejszościom etnicznym czy kulturowym (w tym religijnym) prawa do kultywowania swojej tożsamości.
Co więcej, poszczególne państwa aktywnie włączyły się w proces pomagania owym mniejszościom w pielęgnowaniu ich odrębności kulturowej, przeznaczając stosowne środki na festiwale etniczne, katedry studiów etnicznych na uniwersytetach, naukę języka rodzimego przez dzieci urodzone na obczyźnie, a także dokonując stosownych szkoleń policjantów i urzędników, które miały nauczyć ich pełnego szacunku w kontaktach z ludźmi o innej kulturze. Dyskurs na temat wartości wielokulturowości rozkwitł przede wszystkim w Kanadzie, gdzie na kanwie rozliczeń z przeszłością związanych z wcześniejszym traktowaniem ludności autochtonicznej (Indian i innych ludów tubylczych) oraz ustalenia dobrych relacji pomiędzy francuskojęzycznym Quebekiem i resztą Kanady, pojawiły się rozbudowane teorie filozoficzne zmierzające do uzasadnienia polityki uznania wobec mniejszości etnicznych czy religijnych. Ich autorami byli wybitni myśliciele Charles Taylor oraz Will Kymlicka.
Polityka wielokulturowości przyniosła na ogół dobre rezultaty w krajach takich jak Stany Zjednoczone, Kanada, Australia czy Nowa Zelandia. Znalazły one sposób na to, aby utrzymywać otwarte kanały awansu społecznego dla imigrantów, i potrafiły wykorzystać ich różnorodność dla nadania swojej gospodarce dynamizmu (badacze społeczni już dawno zauważyli, że wielokulturowość sprzyja także innowacyjności). Wydaje się, że znacznie gorszy jest jej bilans w krajach europejskich takich jak Holandia, Belgia czy Francja, gdzie to się ewidentnie nie udało. Chodzi także o zjawisko autogettoizacji. Choć jest ono znane także we wspomnianych powyżej krajach pozaeuropejskich, to jednak przybiera w nich z reguły nieco inny charakter. Wiele różnych wspólnot mniejszościowych co prawda wykreowało tam swoje enklawy w obrębie poszczególnych miast (dzielnice polskie, włoskie, azjatyckie czy żydowskie). Jednak ponieważ w krajach tych nieomal każdy pochodzi z innej wspólnoty etnicznej czy kulturowej, zaś kultura narodowa albo jest na etapie kształtowania się, albo programowo nie powstaje (jedynym oficjalnym znakiem przynależności do wspólnoty amerykańskiej jest lojalność wobec konstytucji USA), nikt nie jest tak wyraźnie inny (obcy) jak w krajach europejskich, w których kultura dominująca jest stara, trwała, wyraźnie wyartykułowana i zdecydowanie dominująca.