Polityka i demokracja okazały się bezsilne w obliczu sił ekonomicznych, nad którymi nikt nie chciał albo nie zdołał zapanować. Zainwestowanie politycznej nadziei w ruchy populistyczne to wyraz wiary w demokrację.
Nikt nie wie, jakie będą skutki uboczne pandemii koronawirusa. Jednak jedno wydaje się pewne. Powrót państwa. Cóż to znaczy? Wszak państwo istniało i dotąd. Zwrot „powrót państwa" można zrozumieć jedynie na tle tego, co się działo w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat w dwóch sferach: ideowej oraz politycznej. W tej pierwszej coraz mocniejszą pozycję zdobywały sobie doktryny, w świetle których państwo jawiło się jako twór podejrzany, zawsze zbyt silny, przeszkadzający w realizacji najlepszego ładu gospodarczego i społecznego: kształtującego się (jakoby) żywiołowo i oddolnie wolnego rynku. Do najważniejszych należały neoliberalizm oraz libertarianizm. Ten pierwszy postulował rozszerzenie logiki działania wolnego rynku na tak wiele dziedzin życia społecznego jak to tylko możliwe przez uwalnianie ich spod wpływu państwa, ten drugi opowiadał się za swoistą formą anarchizmu, a mianowicie anarchokapitalizmem, w którym państwu nie pozostaje już żadna rola do wypełnienia poza ewentualnie zapewnieniem bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego.
Hegemonia tych dwóch orientacji była wyraźnie widoczna przede wszystkim w ekonomii oraz w świecie mediów. Wystarczy prześledzić historię Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii (do 2009 roku), a także sylabusy szkół biznesu na całym świecie. W przypadku mediów wystarczy lektura gazet (także polskich) z lat 1990–2008. W świecie polityki to wpływ tych orientacji ideowych był wyraźnie widoczny w wielu krajach – ze Stanami Zjednoczonymi (wszyscy prezydenci od czasu Ronalda Reagana) i Wielką Brytanią (wszyscy premierzy od czasów Margaret Thatcher) na czele. Nie potrzeba też zbyt wielkiej wnikliwości, aby zauważyć, iż odbiły się one wyraźnym piętnem także na polityce gospodarczej Unii Europejskiej, wielu krajów Ameryki Łacińskiej oraz polskiej praktyce ekonomicznej po 1989 r. Co ciekawe, nawet kryzys ekonomiczny z lat 2007–2008 nie był w stanie owej hegemonii przełamać. Po krótkim okresie zwątpienia w paradygmat neoliberalny w gospodarce oraz myśli ekonomicznej wszystko wróciło do „normy".
Populizm i zdrada lewicy
W mocy pozostało zatem przekonanie, że im mniej państwa, tym lepiej, im mniej regulacji, tym lepiej, że wolność w nieomal wszystkich wymiarach naszego życia jest wartością nadrzędną, że nie ma sensu wracać do radośnie zdemontowanego wcześniej państwa dobrobytu, że wyroki rynku są zawsze sprawiedliwe, że rolą pracowników jest elastycznie dostosowywać się do zmieniających się wymogów pracodawców, którzy słusznie poszukują największej efektywności, nie oglądając się na koszty społeczne. To z kolei zaowocowało wyścigiem do dna płac oraz warunków pracy. Trwa wiara, że będąca efektem owego poszukiwania globalizacja ma zbawienny wpływ na losy ludzkości, że rosnące nierówności społeczne są koniecznym kosztem tego, aby wszystkim powodziło się lepiej itd.
Hegemonia takiego podejścia spowodowała, że żadna z tradycyjnych orientacji politycznych (lewica, prawica, centrum) nie miała siły ani ochoty, aby pójść inną drogą niż tą wyznaczoną swego czasu przez tzw. konsensus waszyngtoński (porozumienie Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego z lat 80. XX wieku formułujące neoliberalne credo gospodarcze dla krajów ubiegających się o ich pomoc finansową). Okazało się to szczególnie zgubne dla lewicy, która utraciła swą wiarygodność. W tym sensie polityka takich nominalnie lewicowych polityków jak Bill Clinton, Tony Blair, Gerhard Schroeder czy Leszek Miller okazała się zgubna dla lewicowego potencjału niezgody na status quo wyrażanej w imię słabszych.