Jaki populizm, jaki paternalizm

To, czego potrzebujemy, to populizm w wersji soft i paternalizm w wersji umiarkowanej.

Publikacja: 14.06.2019 17:00

Jaki populizm, jaki paternalizm

Foto: Mirosław Owczarek

Słowo „populizm" zrobiło oszałamiającą karierę. Nieomal nie ma tekstu politycznego dotyczącego dzisiejszej sytuacji Polsce i na świecie, w którym by się ono nie znalazło. Wygląda to tak, jak gdyby ów populizm miał wyjaśnić wszystko z dzisiejszej zagmatwanej sytuacji politycznej, a przede wszystkim pozwolił zrozumieć odwrót od sił dotąd dominujących i poszukiwanie nowych.

Teza mojego tekstu jest następująca: pojęcie populizmu niewiele wyjaśnia, co więcej – raczej służy zamazaniu obecnej sytuacji niż jej rozjaśnieniu. Używane jest z reguły bezrefleksyjnie i służy jako pojęcie wytrych, które ma pasować do wszystkich dzisiejszych dylematów. Odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki jedynie stwarza pozór jakiegoś wyjaśnienia, pełniąc de facto rolę bojowego zawołania tych, którym nie podoba się zmiana układu politycznych sił. Ma raczej mobilizować do działania przeciwko tym, którzy dziś zdają się wygrywać, a nie pomagać zrozumieć miejsce, w którym się znaleźliśmy, oraz przyczyny tego stanu rzeczy. Odsuwać od siebie konieczność autokrytyki, zrozumienia, jakie błędy przyczyniły się do triumfu tych, których zwie się populistami.

Druga strona medalu

Wszystko to nie oznacza, że pojęcie populizmu jest puste albo że jest jedynie ideologicznym zawołaniem. Problem polega na tym, że ma ono sens tylko wtedy, gdy się określi, co się przez nie rozumie.

Wydaje się sprawą oczywistą, że za populizm powinno uchodzić schlebianie ludowi wedle znanego hasła vox populi vox dei (głos ludu głosem Boga). Byłby to wtedy taki stan rzeczy, gdy władza – czy to skupiona w jakichś jednych rękach, czy też sprawowana przez jakąś partię czy grupę ludzi – kieruje się w swym postępowaniu pragnieniami ludu. Co to jednak konkretnie oznacza? Skąd owa władza ma je znać, skąd ma wiedzieć, że dobrze je odczytuje? A przede wszystkim czym jest sam ów lud?

Kiedyś dawało się ów lud jakoś zidentyfikować i scharakteryzować, kierując się kryterium w postaci poziomu zamożności, miejsca zajmowanego w hierarchii społecznej, a także liczebności. Czy jednak jest to możliwe do zrobienia także dzisiaj, w złożonych społeczeństwach ponowoczesnych, w których znacznie więcej rzeczy ludzi dzieli, niż łączy? Czym dzisiaj miałby być zatem ów lud populizmu? Czy są to najliczniejsi, najbiedniejsi czy z jakiegoś innego względu zajmujący najniższe miejsce w hierarchii społecznej? Wiele wskazuje na to, że przy wszystkich możliwych zastrzeżeniach jest to wciąż najbardziej intuicyjne pojmowanie tego, co w populizmie może uchodzić za lud i prawdopodobnie jedyne, które jest w stanie wyjaśnić różne posunięcia populistów.

Jeśli są to najliczniejsi, a zarazem najczęściej najbiedniejsi, to wtedy populizm oznacza po prostu, że polityka stara się wyjść naprzeciw oczekiwaniom tych, którzy z reguły liczebnie w społeczeństwie dominują, a jednocześnie ich sytuacja ekonomiczna i społeczna jest najtrudniejsza. Gdy w grę wchodzi polityka demokratyczna, nie ma w tym nic złego. W demokracji chodzi wszak o to, aby to większość decydowała, w która stronę powinniśmy pójść. Jeśli zatem używa się pojęcia „populizm" w sensie pejoratywnym i ma się takie wyobrażenie tego, czym jest lud, to można się narazić na słuszny zarzut przeczenia ideom demokracji. Wtedy lepiej po prostu otwarcie się im przeciwstawić, tak jak uczynił to Platon, oskarżając ustrój demokratyczny o to, że sprzyja rządom miernot, ludziom, którzy nie wiedzą, co to Prawda. Otwarcie opowiedzieć się za rządem elit, które lepiej niż ów lud wiedzą nie tylko, w która stronę powinniśmy pójść, ale także co leży w jego prawdziwym interesie (a zatem takim, którego on sam sobie nie uświadamia). Wtedy jednak otwiera się droga tzw. paternalizmu.

Nie przypadkiem główny myśliciel liberalny J.S. Mill uznał to za przejaw pogwałcenia ludzkiej wolności oraz autonomii, za odebranie ludziom prawa, aby sami decydowali o sobie, a także tego, aby uczyli się na swych własnych błędach. Paradoks polega na tym, że dziś wielu ludzi, którzy uznają się za liberałów, jest gotowych stosować ów paternalizm, nie dostrzegając, że w ten sposób gwałcą naczelne idee liberalizmu.

W moim przekonaniu to właśnie paternalizm jest dziś drugą stroną medalu noszącego nazwę populizm. Wiele osób, które o owym populizmie mówią jako o czymś najgorszym, gotowych jest de facto do stosowania paternalizmu, albowiem zdaje im się, że wiedzą lepiej od ludu (od rządzonych), co jest w jego najlepszym interesie. Mają być więc w jego interesie np. globalizacja, mimo że w jej wyniku rządzeni tracą pracę, uberyzacja gospodarki, mimo że w jej wyniku warunki pracy i płacy zmierzają do dna, elastyczność zatrudnienia, mimo że w jej wyniku pracownicy tracą poczucie bezpieczeństwa.

Co ciekawe, gotowość do paternalistycznego wyznaczania prawdziwych interesów ludu nie wyróżnia żadnej ze stron politycznego spectrum. W pułapkę paternalizmu wpadają bowiem zarówno liberałowie, jak konserwatyści czy lewicowcy. Pokusa kierowania czyimś życiem w imię jakichś ideałów, które najczęściej zostały wyznaczone w wyniku pewnej teorii, a zatem także pewnego wyidealizowanego obrazu świata i wyidealizowanego obrazu człowieczeństwa, jest tak wielka, że ulegają jej wszyscy.

Dotyczy to przede wszystkim intelektualistów, ale także polityków i ekonomistów. Ci pierwsi wzorem Platona marzą, aby wreszcie wprowadzać w życie swe filozoficzne pomysły, ci drudzy często chcą na siłę uszczęśliwiać obywateli wedle swojej wizji szczęścia i dobra, ci trzeci z kolei miast być wrażliwymi na empirię życia, kierują się dogmatycznie przyjętymi wzorami i teoriami (czego najlepszym przykładem jest neoliberalizm rządzący światową ekonomią w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat).

Także i ci, których uznajemy za populistów, popadają w pułapkę paternalizmu. Najczęściej bowiem ani tego ludu, którego pragnieniami chcą się kierować, nie znają, ani poznać nie chcą. Jest to z reguły lud wyimaginowany, skonstruowany wedle przyjętych z góry założeń co do tego, jaki powinien być. I oni zatem gotowi są do manipulacji typowej dla wszystkich paternalistów, którzy chcą zamienić faktycznych ludzi w wyobrażone przez siebie byty.

W pewnym zatem sensie paternalizm jest nieodłącznie związany z każdą władzą, każda bowiem chce wszak przewodzić i wskazywać kierunek. Ale każda także, aby się utrzymać, musi być w jakiejś mierze populistyczna. Wyjątkiem jest tyrania – i inne rządy niedemokratyczne, jak np. totalitarne, które mogą otwarcie ignorować wolę zarówno większości, jak i mniejszości, choć z reguły też tylko do czasu (nie da się permanentnie rządzić wbrew wszystkim).

Między uległością a ignorowaniem większości

Czy to jednak oznacza, że pojęcie populizmu traci wszelki wartościujący sens? Nie sądzę. Kluczowe znaczenie ma wszak to, jaki ma się stosunek do bodźców i sygnałów, które płyną od owego ludu, bo wszak jakieś płyną i przecież nie wszystkie są jedynie sprawą imaginacji i przyjętych z góry założeń, czym ów lud jest. Za populistów sensu stricte należałoby w tym kontekście uznać tych, którzy kierują się w swojej polityce wyłącznie nimi. Mają zatem niejako wbudowany w siebie radar, którym wychwytują to, co w trawie piszczy, i starają się iść za tym czymś, nie dokonując selekcji na rzeczy godne uznania i te godne odrzucenia (dzisiejszym praktycznym wyrazem tego nastawienia byłoby podążanie za wynikami sondaży). W przekonaniu, że większość ma zawsze rację, starają się po prostu orientować na te grupy społeczne, które w danym momencie są w większości (nie zawsze musi to być lud pojmowany jako ta część społeczeństwa, która jest zarazem najliczniejsza i najbiedniejsza; teoretycznie może to być np. klasa średnia). Przy czym nie chcą ich zmieniać, ale jedynie im służyć, wyrażać ich pragnienia i interesy.

Populiści w sensie largo, czyli de facto wszyscy pozostali, działając w warunkach demokracji, muszą być jakoś na owe pragnienia i interesy wrażliwi. Co nie oznacza, że niemożliwe są rządy, które udają ową wrażliwość, kierując się de facto interesem jakiejś grupy mniejszościowej. Czyniąc to, muszą jednak roztaczać ideologiczną zasłonę, która pozwala im omamiać wyborców obietnicami bez pokrycia (przypadek to nader częsty, dziś szczególnie widoczny w rządach Donalda Trumpa, deklaratywnie sprawowanych w imię interesów pokrzywdzonych przez globalizację, a faktycznie służących najbogatszym). Inaczej nie mają szans na wygraną, ale nie oznacza to wcale, że kierują się wyłącznie nimi.

Mądra polityka polega na tym, że odpowiadając na impulsy płynące od ważnych grup społecznych, przede wszystkim tych liczebnie dominujących, staramy się przy okazji poddawać je pewnej selekcji, namysłowi i w ciągłym dialogu z tymi, którzy je wyrażają, wykuwać wspólnie przyszłość, w której głos większości ma bardzo ważne znaczenie i nie można go ignorować, ale nie znaczy to wcale, że nie można z nim dyskutować. Jest to zatem balansowanie pomiędzy całkowitą uległością wobec większości i całkowitym jej ignorowaniem, pomiędzy uznaniem, że ludzie zawsze wiedzą, co jest w ich najlepszym interesie, a uznaniem, że zawsze w tym aspekcie błądzą.

Uzasadnione obawy

Fatalne są zatem dwa bieguny polityki: dogmatyczny populizm i arogancki paternalizm. Ten pierwszy, bo pochopnie uznaje, że vox populi oznacza vox dei, a ten drugi, bo jest na vox populi kompletnie głuchy. Niestety, dzisiejsze narzekanie na populizm jest w dużej mierze wyrazem ciągłego tkwienia w tym ostatnim. Ledwo skrywanym zniecierpliwieniem, wobec tych, którym długo nie dawano posłuchu, którzy byli niewidoczni i niesłyszalni, a gdy zabrali wreszcie głos, to okazało się, że mówią rzeczy, których aroganccy paternaliści nie chcieliby usłyszeć. Że stworzyliśmy świat niesprawiedliwy, że wielu przegrywa w nim nie ze swojej winy, że szanse na sukces są nierówne, że pod presją zmian ekonomicznych i kulturowych rozpadają się lokalne wspólnoty, że brakuje empatii i solidarności, że mamy do czynienia z deficytem godności i uznania, że ludzie czują się dotknięci tym, iż tak długo pozostawali niewysłuchani, ignorowani i lekceważeni. Gdy tylko zabrali głos, domagając się wysłuchania i wyrażając nieufność wobec tych, którzy przez długie lata ich głosu nie chcieli usłyszeć, zostali od razu zakwalifikowani jako roszczeniowi, nierozumiejący logiki dziejów (np. nieuchronności globalizacji czy uberyzacji gospodarki), słabo wykształceni (tak jak gdyby wykształcenie było w dzisiejszym świecie nadprodukcji ludzi wykształconych patentem na sukces), zacofani i marzący o bezpiecznym świecie, który już nie wróci.

Nie oznacza to wcale, że za oskarżeniami o populizm widzę jedynie zawód aroganckich paternalistów, którzy odczytują słuszny bunt wielu ludzi jako przykład pobłądzenia, utraty orientacji i naiwności. Niekiedy kierują nimi bowiem uzasadnione obawy, że lud potrafi mówić i czynić rzeczy złe, niegodne akceptacji. Jest np. niekiedy nastawiony ksenofobicznie, raczej konserwatywny obyczajowo i mało tolerancyjny.

I ponownie dobra polityka to ta, która potrafi oddzielić detalicznie to, co złe w głosie ludu, od tego, co dobre, nie popadając ani w jego hurtowe uwielbienie, ani równie hurtowe potępienie. To polityka, w której oskarżeń o populizm używa się znacznie rozważniej, niż to ma miejsce dzisiaj, a zarazem taka, która nie boi się czasami iść pod prąd tego, czego lud chce.

Na niebezpiecznej ścieżce

To zatem, czego faktycznie potrzebujemy, to populizm w wersji soft i paternalizm w wersji umiarkowanej, bo każda rozważna władza, chce tego czy nie, musi być w jakiejś mierze paternalistyczna, aby wskazywać kierunek, jak i populistyczna, aby nie stracić kontaktu z wyborcami. To, czego jednak z pewnością nie potrzebujemy, to legitymizowania odejścia od zasad demokracji i prawa wolą ludu, która jakoby nadrzędna wobec wszystkiego pozwala rządzącym na woluntaryzm. W ten sposób otwiera się bowiem niebezpieczna ścieżka polityczna, która może doprowadzić do dyktatury nad ludem sprawowanej w imię jego rzekomych interesów.

Można zatem zaryzykować tezę, że populizm jest niegroźny, a nawet od czasu do czasu potrzebny jako przypomnienie elitom, że nie stanowią większości i muszą się liczyć z głosem często niewidzialnych i niesłyszalnych innych. Ale niegroźnym pozostaje, dopóki nie chce wykraczać poza zasady demokratycznej gry, honoruje prawa mniejszości i nie ma zamiaru utrwalać swej władzy za pomocą pozademokratycznych metod. Wtedy może jednak lepiej nazwać go wrażliwością na glos ludu, aby uniknąć złych skojarzeń.

Podobnie jak niegroźny jest umiarkowany paternalizm, pod warunkiem że nie zamienia się w ledwo skrywaną pogardę dla tego, co ludzie faktycznie myślą i czego rzeczywiście pragną, a co najwyżej w procesie politycznej perswazji próbuje to korygować. Wtedy może lepiej nazwać go mądrym przywództwem, aby uniknąć skojarzeń z arogancją, które każdy paternalizm z definicji niejako musi budzić.

Prof. Andrzej Szahaj jest filozofem, historykiem myśli społecznej i kulturoznawcą, pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Słowo „populizm" zrobiło oszałamiającą karierę. Nieomal nie ma tekstu politycznego dotyczącego dzisiejszej sytuacji Polsce i na świecie, w którym by się ono nie znalazło. Wygląda to tak, jak gdyby ów populizm miał wyjaśnić wszystko z dzisiejszej zagmatwanej sytuacji politycznej, a przede wszystkim pozwolił zrozumieć odwrót od sił dotąd dominujących i poszukiwanie nowych.

Teza mojego tekstu jest następująca: pojęcie populizmu niewiele wyjaśnia, co więcej – raczej służy zamazaniu obecnej sytuacji niż jej rozjaśnieniu. Używane jest z reguły bezrefleksyjnie i służy jako pojęcie wytrych, które ma pasować do wszystkich dzisiejszych dylematów. Odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki jedynie stwarza pozór jakiegoś wyjaśnienia, pełniąc de facto rolę bojowego zawołania tych, którym nie podoba się zmiana układu politycznych sił. Ma raczej mobilizować do działania przeciwko tym, którzy dziś zdają się wygrywać, a nie pomagać zrozumieć miejsce, w którym się znaleźliśmy, oraz przyczyny tego stanu rzeczy. Odsuwać od siebie konieczność autokrytyki, zrozumienia, jakie błędy przyczyniły się do triumfu tych, których zwie się populistami.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi