Otyłość - problem wielkiej wagi

Z pandemii i lockdownów, które zamknęły nas w domach, wyszliśmy ciężsi o dobrych kilka kilogramów. Czy nadwaga i otyłość staną się największym wyzwaniem dla współczesnej medycyny?

Publikacja: 23.09.2022 10:00

Otyłość - problem wielkiej wagi

Foto: FIORDALISO/GETTY IMAGES

Marcin przez dwa lata pracował zdalnie, przytył w tym czasie ponad 15 kg. – Podczas lockdownu zupełnie przestałem się ruszać – przyznaje. Mieszka w Warszawie. Wcześniej bardzo często chodził na siłownię, uprawiał sport, jeździł na rowerze. Przywiązywał wagę do tego, co je, samodzielnie przygotowywał zdrowe posiłki. W pandemii to się skończyło. – Nie miałem moich ulubionych świeżych warzyw i owoców, bo kupowałem jedzenie na zapas. Pozwoliłem sobie nawet jeść czekoladę, na którą jestem uczulony – podkreśla w rozmowie z „Plusem Minusem” (doradza osobom publicznym, więc prosi o niepodawanie swojego nazwiska). Dlaczego się zaniedbał? – Nie musiałem się martwić, że ktoś mnie zobaczy – odpowiada.

W pandemii o 34 proc. zwiększyliśmy spożycie wyrobów cukierniczych, a o 19 proc. przetworzonego mięsa, fast foodów, lodów, ciast oraz alkoholu – wynika z danych zaprezentowanych niedawno przez prof. Artura Mamcarza z III Kliniki Chorób Wewnętrznych i Kardiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Europejskie statystyki z kolei pokazują, że w ciągu dwóch pandemicznych lat średnia masa ciała Europejczyków wzrosła od 4,5 do nawet 6 kg.

Zwykły defekt?

Pandemia Covid-19 pogłębiła problem, który mieliśmy od dawna. Według najnowszego raportu Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) nadwaga i otyłość dotyczą łącznie prawie 60 proc. dorosłych i niemal co trzeciego dziecka w Europie. W Polsce – 58,3 proc. dorosłych oraz 6,7 proc. dzieci poniżej piątego roku życia. Sama otyłość występuje u 23 proc. dorosłych. 

Formalnie WHO oficjalnie uznała ją za chorobę 50 lat temu. Zdaniem prof. Mamcarza będzie to niedługo główny problem kliniczny współczesnej medycyny. W swoim niedawnym wykładzie na temat otyłości przed, w trakcie i po pandemii zwrócił uwagę na tycie dzieci i młodzieży. Z danych NFZ wynika, że dzieci w Polsce tyją najszybciej w Europie. Zbędne kilogramy ma 31 proc. chłopców i 20 proc. dziewczynek. Z otyłością zmaga się już 13 proc. chłopców i 5 proc. dziewczynek. Każdy nadmierny kilogram w dzieciństwie to zaś większe ryzyko nadwagi i otyłości w życiu dorosłym.

– W czasie urlopu zauważyłem, że niektóre starsze dziewczynki, które bawiły się na tzw. dmuchańcach, mają wagę podobną do mojej – opowiada jeden z naszych rozmówców, 30-latek.  – Ogromną skalę problemu zobaczyłam dopiero nad polskim morzem – mówi 40-letnia Paulina, pracowniczka działu reklamy, która odbywa mnóstwo spotkań biznesowych i obsesyjnie pilnuje wagi. – Nie sądziłam, że aż tyle młodych osób i dzieci jest po prostu grubych i zupełnie się tego nie wstydzi. W wielu przypadkach to prosta droga do poważnych chorób – zauważa.

Z ankiet w ramach dużego internetowego badania o nazwie Narodowy Test Zdrowia Polaków 2022 wynika, że co drugi rodak ma długotrwałe problemy zdrowotne. Co piąty jada fast foody kilka razy w miesiącu, a 3 proc. – nawet kilka razy w tygodniu. Napoje słodkie codziennie pije 13 proc. Zmniejsza się zainteresowanie aktywnością fizyczną. Aż 53 proc. ankietowanych nie uprawia żadnego sportu.

Przy tym aż 80 proc. Polaków z otyłością nie uważa jej za poważną chorobę, ale za defekt kosmetyczny. Powszechnie kojarzy się ona również ze słabą wolą, niemocą oraz lenistwem. Czy wystarczy jeść mniej, żeby schudnąć? Czy można przerwać błędne koło tycia i chudnięcia? Z jakimi problemami zmagają się osoby otyłe i z nadwagą?

Co pani zrobiła z tą dziewczyną

Wojciech Oczko, nadworny lekarz Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy, miał mawiać, że ruch zastępuje wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi ruchu. Instytut Żywności i Żywienia również w swoich zaleceniach podkreśla, że ruch i ćwiczenia fizyczne są kluczowym elementem dla utrzymania zdrowej sylwetki. Praktyczne rady instytutu podpowiadają też, aby czekoladowy batonik i puszkę słodkiego, gazowanego napoju zastąpić jabłkiem i szklanką wody mineralnej. Tłustą pizzę – soczystą sałatą. Zamiast windy wybrać schody, a zamiast samochodu rower.

Magdalena Gajda nie może, niestety, jeść sałaty ani jabłek, ponieważ jej szkodzą. Jest po dwóch operacjach bariatrycznych, od dziecka choruje na otyłość. Pierwszą operację przeszła w 1995 r. W 2010 r. konieczna była powtórka. Po zabiegach funkcje jej żołądka, czyli magazynowanie i trawienie, przejęły jelita. Magdalena ma bardzo restrykcyjną dietę (m.in. nie może jeść produktów przyśpieszających pracę jelit) i musi jej skrupulatnie pilnować.

Gajda jest społeczną rzeczniczką praw osób chorych na otyłość w Polsce i międzynarodowym ekspertem ds. przeciwdziałania dyskryminacji i stygmatyzacji osób z otyłością. Była dzieckiem, gdy wykryto u niej wadę wrodzoną stawów biodrowych, spędziła 1,5 roku unieruchomiona na specjalnym wyciągu ortopedycznym. Wtedy zaczęła przybierać na wadze. – Na początku nikt nie zwracał na to uwagi. Moja choroba przypadła na początek lat 70. Mimo braku produktów w tamtych czasach rodzina mnie dokarmiała. Lubimy przecież w Polsce okazywać uczucia właśnie poprzez karmienie – tłumaczy.

Kiedy rodzice zaczęli się niepokoić jej wagą, lekarze mówili, że z tego wyrośnie, wystarczy, że zacznie się ruszać. W wieku 18 lat ważyła ponad 100 kg. Jej mama nieraz słyszała: „Co pani zrobiła z tą dziewczyną?”. Z perspektywy czasu Gajda podkreśla, że brakuje lekarzy pediatrów, którzy potrafią leczyć nadwagę i otyłość u dzieci. „Wystarczy, aby dziecko mniej jadło i więcej się ruszało” – to jest według lekarzy antidotum na tę chorobę. Magdalena wypróbowała mnóstwo sposobów na zrzucenie wagi. Przypadkowo trafiła na prof. Mariana Pardelę, wybitnego chirurga i pioniera w leczeniu skrajnej otyłości. Została 21. pacjentką poddaną operacji bariatrycznej w jego klinice w Zabrzu. – Wtedy jeszcze nie wiedziano do końca, w jaki sposób korzystać z chirurgii bariatrycznej. Chirurdzy się na nas uczyli. Cel był jeden: doprowadzić do redukcji wagi – tłumaczy pacjentka, która przez ponad rok od operacji w 1995 r. schudła 75 kg. 

Czytaj więcej

„Los Angeles. Miasto-państwo w siedmiu lekcjach”: Niewolnicy, bezdomni i gwiazdy

Obesitologia konieczna od zaraz

W Polsce od końca 2021 r. działa pilotażowy program KOS BAR, który ma pomóc pacjentom z otyłością olbrzymią. – Oczekiwanym efektem programu pilotażowego jest jak najszybszy powrót do aktywności zawodowej, niższa skala występowania powikłań, skrócenie czasu hospitalizacji, ale także zmniejszenie kosztów ponoszonych przez państwo, pacjentów i ich rodziny – tłumaczył na posiedzeniu sejmowej komisji wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. Do programu zakwalifikowano już ponad tysiąc osób (łącznie ma ich być ok. 5 tys.) i przeprowadzono 225 zabiegów operacyjnych. Jest finansowany z opłaty cukrowej, a jego refundacja jest w pełni zależna od efektów leczenia.

W ubiegłym roku ukazał się pierwszy podręcznik do leczenia otyłości pt. „Obesitologia kliniczna” pod redakcją prof. Magdaleny Olszaneckiej-Glinianowicz, prezes Polskiego Towarzystwa Badań nad Otyłością. – Ponad 700 stron podręcznika świadczy o tym, że leczenie otyłości nie może zawierać się w jednej rekomendacji „mniej jeść i więcej się ruszać” – komentuje Magdalena Gajda.

Prof. Olszanecka-Glinianowicz od lat walczy o wprowadzenie obesitologii do programu kształcenia lekarzy. Sama przyznała w książce Marii Mamczur pt. „Gruba”, że jako dziecko była chora na otyłość i doświadczyła dyskryminacji i zawstydzania. Często publicznie pokazuje swoje zdjęcia z dzieciństwa, kiedy jako ośmiolatka ważyła o 3 kg więcej niż obecnie.

„My, obesitolodzy, uczymy (…) innych lekarzy tego, że pierwotna przyczyna otyłości wynika z zaburzenia funkcji nagrody (…) Tymczasem nadal upatruje się przyczyn otyłości w zaburzeniach hormonalnych, chociaż badania pokazują, że zaledwie 2 proc. takich zaburzeń można obwiniać o otyłość” – zaznacza w książce. 

Najszersze wejście

Operacja to dopiero początek sukcesu. U jednych pacjentów przynosi efekty długoterminowe, a u niektórych, jak u Magdy, dochodzi do wznowy. Wiele osób doświadcza tzw. kryzysu tożsamości. Szwedzkie badania opublikowane w brytyjskim dzienniku „The Guardian” pokazują, że 9 proc. pacjentów rozwiodło się lub rozstało z partnerem w ciągu czterech lat od operacji. 21 proc. chorych, którzy przed nią byli samotni, weszło w nowe związki. – Po zabiegu zmienia się osobowość człowieka, ale też zmienia się podejście do niego ludzi z jego otoczenia. Część osób nie jest zadowolona z tego, że schudła. Ja sama nie mogłam siebie rozpoznać. Efekty operacji też mnie rozczarowały, bo nikt nie przepracował tego ze mną psychologicznie. Niby byłam szczupła, ale zostały mi duże połacie skóry, które udało się tylko częściowo wyciąć – wspomina Magdalena.

Lekarze i pacjenci potwierdzają, że redukcja masy ciała to dopiero początek leczenia. Otyłość to choroba, która może cały czas wrócić. – Musimy zmienić całe swoje życie, w tym sposób patrzenia na siebie, relacje z ludźmi, przestawić się na inne tory życia, podobnie jak wszystkie osoby z chorobami przewlekłymi – zaznacza w rozmowie z „Plusem Minusem”.

Od 12 lat jest osobą stosunkowo szczupłą i dopiero teraz powoli zapomina, jak to jest być grubą. Nadal ma zaburzone postrzeganie rozmiarów, ciągle wsiadając do tramwaju, wybiera najszersze wejście. Ma wątpliwości, jak patrzą na nią ludzie i jak ją oceniają. W rozmowie kilkukrotnie mówi o coraz powszechniejszym zjawisku fatfobii, czyli niechęci, a w skrajnym wypadku agresji wobec osób z otyłością.

Ukuto terminy „fat shaming” (zawstydzanie kogoś z powodu nadmiernej tuszy) czy „weightism” (z ang. weight – waga, różne formy dyskryminacji np. wzrokowe, werbalne czy fizyczne). Obie te postawy mogą być jawne lub ukryte. Zdaniem osób wyczulonych na podobne zachowania, często nie zdajemy sobie sprawy, że choć uważamy siebie za akceptujących innych, to widząc osobę z otyłością, poddajemy ją ocenie. Podczas autoryzacji wypowiedzi do tekstu Magdalena zwraca mi uwagę, że nie należy używać wyrazów: otyły, otyła, otyli, bo są stygmatyzujące. Powinnam posługiwać się określeniami: osoba chora na otyłość, z chorobą otyłości lub z otyłością. 

Czytaj więcej

Tam, gdzie się jeździło na wczasy

Tyjemy po cichu

Z medycznego punktu widzenia otyłość to podstępna i skomplikowana choroba. Podobnie jest z nadwagą, która postępuje stopniowo. O tym, że nie zdajemy sobie sprawy, jak szybko tyjemy, tłumaczył w swoich żartobliwych filmikach popularny trener personalny Qczaj. – Jeśli nie ważymy się regularnie, to można ten moment przeoczyć. Tłumaczymy sobie, że spodnie w praniu się skurczyły, marynarka ma dziwny fason, a znajomi już zauważają, że troszkę się zaokrągliliśmy – mówi inny nasz rozmówca, Michał, który waży się nawet dwa–trzy razy dziennie. Regularnie bywa też w siłowni i na basenie. 

Tu czai się jednak inne niebezpieczeństwo. Według GUS nawet 40 proc. mężczyzn w Polsce dba o aktywność fizyczną, a 12 proc. uprawia sporty siłowe, w tym kulturystykę. Tyle że niektórzy panowie – z zaburzoną samooceną – niewłaściwie podchodzą do sportu. Bigoreksja dotyczy ok. 10 proc. kulturystów. Zaburzenie polega na patologicznej obsesji na punkcie własnego ciała. Bigorektycy nienaturalnie dużo czasu poświęcają na analizę swojego wyglądu, pomiary mięśni i tkanki tłuszczowej. Ich życie koncentruje się na treningach i diecie, a wszystkie inne sprawy są im podporządkowane. Podobnie jak w anoreksji dochodzi do chorobliwego skupienia się na ciele, jednak zamiast chudnięcia chodzi o zbudowanie masy mięśniowej.

Od kilku lat rośnie liczba przypadków innego zaburzenia – ortoreksji, która polega na fiksacji na punkcie zdrowej żywności i właściwym przygotowywaniu posiłków. Osoba z ortoreksją bardzo dokładnie czyta etykiety dołączone do produktów, a często jedynymi sklepami, w których dokonuje zakupów, są te „ekologiczne”. Podporządkowuje całe swoje życie zdrowemu (według niej) żywieniu, co często prowadzi do zaniedbania kontaktów międzyludzkich i niedoborów żywieniowych, wynikających z nadmiernej wybiórczości produktów spożywczych. Ortorektyk nie lubi jeść poza domem, zwykle na umówione spotkania przychodzi z własnym wcześniej przygotowanym posiłkiem.

Gdy szczęście nie przychodzi

Liczne badania naukowe dowodzą, że osoby otyłe są bardziej wrażliwe i często mocniej reagują emocjonalnie na sytuacje stresujące niż osoby o prawidłowej masie ciała. – Mój problem jest tak naprawdę w głowie – mówi 26-letnia Paulina, bibliotekarka, z wykształcenia dietetyczka. Problem z wagą zaczął się u niej w dzieciństwie, po błędnej diagnozie astmy i niepotrzebnym przyjmowaniu sterydów. Pierwsze próby odchudzania miała w liceum, straciła na wadze 35 kg. Myślała, że kiedy schudnie, stanie się szczęśliwsza. Wszystkie swoje drobne niepowodzenia widziała w kilogramach. – Gdy osiągnęłam wagę, o jakiej marzyłam, poczułam rozczarowanie. Nadal nie miałam tego, o co mi naprawdę chodziło. Szybko z powrotem zaczęłam tyć. Kiedy przytyłam 45 kg, zrozumiałam, że problem nie jest w diecie, tylko w mojej głowie – tłumaczy.

Jej pierwszą motywacją do schudnięcia było to, że obawiała się, że z większą wagą nikt jej nie pokocha. Była bardzo zmotywowana, schudła i znalazła kogoś, ale nie była szczęśliwa. Kolejną próbę odchudzania zaczęła od przyjrzenia się ostatniej relacji z chłopakiem, zarzuciła również ostry rygor i perfekcjonizm. Ma swój cel i chce do niego dotrzeć powoli. Udało jej się zrzucić 15 kg.

– Mam świadomość, że to jest choroba, która bardzo mocno ogranicza kondycyjnie i w normalnym funkcjonowaniu w społeczeństwie. Dlatego chcę coś z tym zrobić – podkreśla Paulina. Kilka miesięcy temu, kiedy ważyła najwięcej w swoim życiu, poznała chłopaka, któremu spodobała się taka, jaka jest, i który ją obecnie wspiera. 

Do psycholog Agnieszki Węgiel trafiają osoby, których głównym celem jest schudnąć. Uważają, że wtedy staną się szczęśliwe, ich życie się zmieni, znajdą lepszą pracę albo wreszcie się rozwiodą. – Kanony piękna kreowane w mediach pokazują szczupłość jako zdrowie, szczęście, uśmiech, pieniądze i sukces. I to przez nie, na poziomie podświadomym, czujemy, że jesteśmy nieszczęśliwe dlatego, że jesteśmy za grube. A my dzisiaj jesteśmy nieszczęśliwe dlatego, że odstawiamy na boczny tor swoje potrzeby, czekamy z realizowaniem marzeń, pasji do czasu, aż schudniemy, potem gdy chudniemy, okazuje się, że szczęście nie przychodzi, a czekolada i ciastko są takie przyjemne i wpadamy w błędne koło – podkreśla Agnieszka.

Zaleca, aby najpierw zastanowić się, z jakiego powodu się zamartwiamy, czy zajadamy smutek, radość, złość, a czasami nudę, jak inna nasza rozmówczyni, Monika z Podkarpacia, która kompulsywnie się objada. Ma 22 lata i cierpi na zespół BED, czyli Binge Eating Disorder (zaburzenie polegające na powracających sytuacjach napadowego objadania się). Na początku tego roku zauważyła, że jest uzależniona od jedzenia. – Za dużo o nim myślę i zajmuje zbyt dużą część mojego życia. Długo bałam się zważyć. Gdy w końcu to zrobiłam i zobaczyłam wynik, przeraziłam się – opowiada „Plusowi Minusowi”.

Pochodzi z mniejszego miasta i kiedy przeprowadziła się do metropolii, mogła sobie pozwolić na rzeczy, do których wcześniej nie miała dostępu. – To była moja forma spędzania wolnego czasu, nie jadłam dużo w pracy, wręcz przygotowywałam zdrowe posiłki i zabierałam do biura ze sobą. Kompulsywne jedzenie zaczynało się, kiedy wracałam do domu – opowiada Monika, która potrafiła spożyć nawet 6–7 tys. kcal dziennie. Podkreśla, że wstydzi się przed bliskimi. Po napadzie jedzenia czuje się tragicznie. Bóle brzucha i głowy są nie do wytrzymania, potem pojawia się senność. Zawsze także poczucie winy i przygnębienie.

Zdaje sobie sprawę, że ma zaniżoną samoocenę, zaburzone postrzeganie siebie i swojego ciała. Ostatnio spotkała się z psychologiem. Chce sobie pomóc. Swoje rozterki zaczęła opisywać na instagramowym profilu, który zamierza traktować jak pamiętnik. Na razie nie myśli o profesjonalnej pomocy.

W środku podobni

Jak cię widzą, tak cię piszą. Wygląd jest jednym z podstawowych źródeł informacji o drugim człowieku. Wystarczy kilka pierwszych sekund, by do nowo poznanej osoby poczuć sympatię lub niechęć. Ma na to wpływ nie tylko wygląd twarzy, ale też postawa, sposób poruszania się, głos czy ubiór. Socjolog Charles Horton Cooley przekonywał, że poznajemy siebie, przyjmując trzecioosobowy punkt widzenia. W praktyce nasza tożsamość nie istnieje bez innych ludzi, lustra czy aparatu, który by je odbijał.

W ostatnim czasie trwa dyskusja, czy ruch ciałopozytywności, czyli bezwzględnej akceptacji swojego wyglądu, to właściwy kierunek. Kogo tak naprawdę dotyka tzw. body shaming (działanie mające na celu poniżenie, zawstydzenie lub ośmieszenie kogoś z powodu jego wyglądu)? Czy może dotyczyć również osób szczupłych i ładnych? Według raportu Fit Rated 90 proc. Amerykanek przynajmniej raz w życiu spotykał body shaming. W Polsce tego zjawiska nie mierzono.

Kaya Szulczewska jest autorką projektu społecznego „Ciałopozytyw”. Rozpoczęła go w 2018 r., a celem była pomoc w akceptacji swojego ciała. Kaya przez lata zachęcała kobiety do pokazywania prawdziwego wyglądu swoich ciał. Jest autorką m.in. akcji „It’s not about hair”, która przełamuje stereotypy na temat kobiecego owłosienia. Nie koncentrowała się tylko na nadwadze i otyłości, pokazywała m.in. osoby chore na łuszczycę czy łysienie plackowate – Pomagam ludziom w zrobieniu pierwszego kroku, zanim zaczną jakieś zmiany w ciele, aby najpierw nauczyć się siebie kochać, akceptować i szanować ciało. Zauważyłam, że często wcale nie chcemy dobrze dla ciała, wykorzystujemy je, tłamsimy i tym samym robimy sobie krzywdę. Np. osoba ważąca 120 kg zaczyna biegać bez przygotowania albo przestaje jeść i się głodzi, a później objada się chipsami, takie odchudzanie bywa autodestrukcyjne – tłumaczy.

Gdy jedni dziękują za to, że dzięki jej akcji przestali się katować dietami, bać iść na siłownie czy do lekarza, inni krytykują, że jest zbyt ładna i szczupła, aby prowadzić taki projekt. Pojawiają się też zarzuty, że pokazuje za dużo zdjęć grubych osób, wykluczając chudych i anorektyczki. 

Obecnie chce skoncentrować się bardziej na życiu kobiet – ich pasjach, możliwościach i tym, co sprawia, że lubią siebie – niż na kompleksach i tym, co nieakceptowane w ich ciałach. – W projekcie „Cielesna rewolucja” nie chcę mówić, co z tymi ciałami jest nie tak, tylko zwrócić uwagę, że chociaż każdy z nas wygląda inaczej, to w środku nie różnimy się od siebie tak bardzo, bo każdy ma marzenia, pasje, pragnienia. Jedni wyglądają tak, a drudzy tak i w niczym nie powinno nikomu to przeszkadzać. Nie należy na podstawie wyglądu negatywnie oceniać innych, to, jak wyglądają, jest tylko i wyłącznie ich sprawą – zaznacza Szulczewska.

Powikłania liczone w setkach

Pandemia pandemią, ale cywilizacyjne trendy są takie, że problem nadwagi i otyłości będzie się prawdopodobnie tylko pogłębiać. Zachęcanie do zdrowych nawyków i aktywności fizycznej, do akceptowania swojego wyglądu nie wystarczy. Wielu osobom potrzeba profesjonalnego wsparcia ze strony lekarzy.

Jak wskazuje prof. Paweł Bogdański, organizator kampanii „Porozmawiajmy o otyłości”, mowa o chorobie cywilizacyjnej, która może prowadzić do ponad 200 potencjalnych powikłań i innych chorób. Otyłość może być śmiertelna, choć rzadko pojawia się jako oficjalna przyczyna śmierci. 

Natalia Miller jest lingwistką, specjalistką ds. komunikacji oraz ekspertką ochrony zdrowia.

Marcin przez dwa lata pracował zdalnie, przytył w tym czasie ponad 15 kg. – Podczas lockdownu zupełnie przestałem się ruszać – przyznaje. Mieszka w Warszawie. Wcześniej bardzo często chodził na siłownię, uprawiał sport, jeździł na rowerze. Przywiązywał wagę do tego, co je, samodzielnie przygotowywał zdrowe posiłki. W pandemii to się skończyło. – Nie miałem moich ulubionych świeżych warzyw i owoców, bo kupowałem jedzenie na zapas. Pozwoliłem sobie nawet jeść czekoladę, na którą jestem uczulony – podkreśla w rozmowie z „Plusem Minusem” (doradza osobom publicznym, więc prosi o niepodawanie swojego nazwiska). Dlaczego się zaniedbał? – Nie musiałem się martwić, że ktoś mnie zobaczy – odpowiada.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS