Hari Kunzru czyli gdzieś między mainstreamem a paranoją

Enerdowski punk rock, psychodeliki i najgorsze stypendium na świecie – o swojej nowej powieści „Czerwona pigułka” opowiada brytyjski pisarz Hari Kunzru, który przyjeżdża spotkać się z czytelnikami na Big Book Festiwalu w Warszawie.

Publikacja: 24.06.2022 17:00

Hari Kunzru to powieściopisarz bez granic. Pół Brytyjczyk, pół Hindus, który wychował się w Wielkiej

Hari Kunzru to powieściopisarz bez granic. Pół Brytyjczyk, pół Hindus, który wychował się w Wielkiej Brytanii, mieszka z rodziną w Nowym Jorku, a na koncerty techno jeździł do Berlina. W sobotę 25 czerwca spotka się z czytelnikami w Warszawie

Foto: Clayton Cubitt

Jest początek roku 2016. Roku, w którym Wielka Brytania w referendum zadecyduje o wyjściu z Unii Europejskiej, a w listopadzie Amerykanie wybiorą na swojego 45. prezydenta Donalda Trumpa. Ale nowa powieść Hariego Kunzru rozpoczyna się w Berlinie. Jest paskudna pogoda, a bezimienny bohater, pisarz z Nowego Jorku, nie ma humoru. Trafił do stolicy Niemiec na stypendium. A ściślej do Instytutu Deutera w Wannsee, niesławnym kurorcie na zachodnich obrzeżach metropolii, gdzie w czerwcu 1942 r. odbyła się konferencja, na której szefostwo III Rzeszy postanowiło o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”.

Instytut Deutera, w którym rozegrają się dziwne wypadki z powieści „Czerwona pigułka”, nie istnieje, ale ma swój pierwowzór, o czym możemy się przekonać w podziękowaniach na końcu książki. „Niniejsza książka nie zostałaby napisana bez wsparcia American Academy w Berlinie, instytucji, która mieści się w tym samym miejscu co Instytut Deutera, ale na tym kończą się wszelkie podobieństwa” – czytamy.

Czytaj więcej

„Piramidy dni”: Bałtycka nostalgia

Niedoszła gwiazda techno

Faktycznie, byłem w Wannsee na półrocznym stypendium. To przyjemny zakątek latem, ale zimą jest raczej opustoszały, zimny i wyblakły. Ale Berlin jest dla mnie przede wszystkim miastem, w którym trudno uciec od historii. Ta konfrontacja z nazistowską przeszłością, a także z późniejszym wspomnieniem NRD, naznaczyła mój pobyt w tym miejscu i odbiła się na powieści – wspomina w rozmowie z „Plusem Minusem” 53-letni Hari Kunzru.

Urodził się w Londynie, dorastał w Essex, do college’u chodził w Oksfordzie, a dyplom z filozofii i literatury zrobił na Uniwersytecie Warwick. Jego ojciec jest Hindusem z Kaszmiru, a matka Brytyjką. Żył w Londynie, ale kilka lat temu przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie mieszka wraz z żoną, również pisarką Katie Kitamurą, i dwójką ich dzieci. Zanim został pisarzem, był dziennikarzem. Dzisiaj ma w dorobku dziewięć powieści, z czego na polski przetłumaczono cztery. „Czerwona pigułka” jest ostatnią z nich, po angielsku ukazała się w 2020 roku, a teraz trafiła do polskich czytelników dzięki wydawnictwu Rebis. Na najbardziej prestiżowe nagrody typu Booker czy Pulitzer jeszcze czeka, aczkolwiek tę pierwszą przyznawał już jako juror, co również świadczy o jego pozycji w anglojęzycznym świecie literackim.

W młodości pisarz już bywał w Berlinie i nawet dobrze się tam bawił. Niemieckie miasto ma bowiem jedną z najciekawszych scen muzyki elektronicznej na świecie. Koncerty, kluby, imprezy. – Ten etap już za mną. Poczułem, że wszedłem w tak zwany wiek średni, kiedy zrozumiałem w końcu, że już nie zostanę gwiazdą muzyki techno – ze śmiechem wspomina powieściopisarz. – Mój powrót do tego miasta był naznaczony niepokojem i lękiem o przyszłość. Był to gorący politycznie czas w Stanach Zjednoczonych, ale też w Wielkiej Brytanii, z której jestem. Sądziłem, że zakopaliśmy gdzieś głęboko wraz z XX wiekiem politykę podbudowaną nacjonalizmem i rasizmem. A to wszystko zdawało mi się wracać w tamtym czasie. Nie byłem jeszcze pewien, jak daleko to wszystko zajdzie. Zacząłem się więc zastanawiać, jak musiało się żyć ludziom w latach 20. i 30. w cieniu jednej wojny i w przededniu kolejnej. W takim właśnie stanie psychicznym się znajdowałem i tak wyglądał świat, gdy dotarłem do Wannsee.

Kraj śmierdzący sznapsem

Zaczyna się trochę jak powieść kampusowa (czyli z akcją osadzoną w ośrodkach uniwersyteckich i bohaterami intelektualistami), w jakiejś jej specyficznej odmianie – stypendialnej. Bohater dociera do ośrodka kulturalnego, który jawi się w jego oczach niczym eksperymentalne więzienie, stypendialny panoptykon. Pełna transparentność, obowiązek socjalizacji z innymi stypendystami oraz regularne bilanse postępów działań weryfikowane przez tutorów sprawiają, że bohater, zamiast pracować nad analizą podmiotu lirycznego w niemieckiej poezji romantycznej, popada w twórczą niemoc i zaczyna prokrastynować. Przesiaduje w bibliotece, udając, że czyta i pracuje, wypuszcza się na długie spacery po okolicy, no i oczywiście godzinami ogląda seriale na laptopie w pokoju. Ale sześć miesięcy to morze czasu.

Bohater coraz częściej unika wspólnych posiłków z pozostałymi uczonymi i twórcami, bo drażni go atmosfera intelektualnego zadęcia. A do tego jest po prostu niepewny swoich umiejętności, nie potrafi przekonująco bronić swoich racji. Czuje się, jakby trafił do Instytutu Deutera przez pomyłkę. Żale i frustracje wylewa przez telefon swojej żonie w narcystycznych monologach. Nocami kompulsywnie ogląda brutalny policyjny serial „Życie na niebiesko”. A za dnia wertuje biografię oraz „Dzieła zebrane” Heinricha von Kleista, dramaturga i poety z przełomu XVIII i XIX wieku, który odebrał sobie życie, strzelając w głowę sobie, a wcześniej swojej przyjaciółce Henrietcie Vogel.

Na dodatek zaczyna w nim kiełkować myśl, że jest inwigilowany (on i pozostali stypendyści) w sposób skryty, za pomocą kamer poukrywanych w pokojach. Z tej przyczyny nawiązuje kontakt ze sprzątaczką, zmęczoną życiem Niemką w średnim wieku. Wtedy zaczyna się jakby zupełnie inna historia.

W rozdziale zatytułowanym „Zersetzung (Rozpad)” poznajemy historię kobiety. Nazywa się Monika i urodziła się po wschodniej stronie muru berlińskiego. Dorastała na blokowisku Marzahn. „Obmierzłe miejsce i obmierzłe życie. Nie tylko dlatego, że ludzie byli tacy do dupy, a wśród chłopaków sami debile, którzy nic, tylko żłopali piwsko i żyli od jednego meczu BFC Dynamo do drugiego, lecz dlatego, że gówniane było życie w kraju, którym rządzili sami starcy. Cały kraj śmierdział szczochami, sznapsem i kapuśniakiem” – czytamy w przekładzie Katarzyny Karłowskiej. Życie Moniki się zmienia, gdy poznaje miejscowych punków. „Ścięła włosy, pofarbowała kępki akwarelami i za pomocą mydła postawiła je na sztorc. I wróciła do miasta szukać punków”. Z nimi rozpoczęła jakby życie od nowa, grając na perkusji w kapeli złożonej z trzech dziewczyn.

– O scenie punkowej w Niemieckiej Republice Demokratycznej dowiedziałem się dopiero w czasie pobytu na stypendium. Wcześniej nie miałem o niej pojęcia. Tym bardziej zaskoczyło i zafascynowało, że Stasi poświęcało tyle energii, by inwigilować tę społeczność – opowiada Hari Kunzru. – Zaciekawiło mnie, jakimi dziwnymi drogami we wschodnim Berlinie docierano do zachodniej muzyki. Ten głód twórczości, rozrywki i wiedzy u młodych ludzi był dla mnie inspirujący.

Czytaj więcej

Węgierski komiks o ketmanie

Znaczki od Stasi

Historyczna opowieść Moniki o latach 80. wchodzi jakby klinem w tę na wskroś współczesną powieść o paranoi, radykalizmach i inwigilacji. Może nawet zdawać się nieco oderwana od reszty, ale na tym polega niezwykłość „Czerwonej pigułki”. Z jednej strony mamy cichego i egocentrycznego bohatera, który zajmuje się głównie swoim stanem umysłu. A z drugiej jest dziewczyna, która w szarej, komunistycznej rzeczywistości chce latać i poczuć, że żyje. Upadek będzie przykry, tym bardziej że sprowokowany przez enerdowskie służby bezpieczeństwa.

– Pierwsza myśl była taka, że napiszę książkę o intelektualistach i artystach inwigilowanych przez Stasi – wspomina autor. – Myślałem, że znajdę w historii i archiwach jakąś postać, która wyda mi się nadzwyczaj współczesna. Zacząłem czytać książki i dokumenty, skontaktowałem się z rządowym archiwum pilnującym akt służb bezpieczeństwa. Byłem zszokowany, kiedy zobaczyłem pokój pełen porwanych i pociętych dokumentów, zapakowanych do toreb, które służby pod sam koniec reżimu chciały zniszczyć. Dzisiaj pracownicy archiwum latami składają je w całość, kawałek po kawałku.

Kunzru opowiada też jedną poruszającą anegdotę, jak w dzieciństwie w Wielkiej Brytanii zbierał znaczki pocztowe i kupił kiedyś wysyłkowo całą paczkę znaczków z demoludów: Niemiec, Polski, Czechosłowacji, Węgier etc. Okazało się po latach, że tymi znaczkami handlowało właśnie Stasi, gdy „zdjęto” je z naruszonych kopert. – To ciekawe doświadczenie odkryć, że moje pieniądze zasiliły budżet tajnej służby NRD – gorzko żartuje Brytyjczyk.

Co chciał uzyskać brytyjski pisarz, zderzając złamaną przez Stasi enerdowską punkówę z osuwającym się w paranoję nowojorczykiem? – My dzisiaj mamy świadomość, że wiele z naszych czynności może zostać nagranych, sfotografowanych czy podsłuchanych ze względu na wszechobecność technologii. Na dodatek to, co napiszemy albo udostępnimy w internecie, już tam pozostanie i kiedyś może wypłynąć. Dlatego pilnujemy się i żyjemy w sposób ostrożny. Te narzędzia do śledzenia i kontroli leżą w różnych rękach – innych ludzi, korporacji, rządów. A ja chciałem zrozumieć, jak się żyło ludziom pod stałą presją nadzoru państwowego. Jak bardzo musieli być zdeterminowani młodzi ludzie, by wieść życie niezgodne z komunistycznym wzorcem społecznym? I dlaczego służby tak bardzo chciały ich złamać?

Weź pigułkę i poznaj prawdę

Wtem, w tej powieści przypominającej postmodernistyczną zagadkę, znowu wracamy do współczesnego Wannsee, gdzie zostawiliśmy naszego bohatera. Jego zainteresowanie serialem „Życie na niebiesko” zaczyna się przeistaczać w obsesję. Tym bardziej że poznaje twórcę tegoż policyjnego cyklu. Nie tak znowu niewinnego, jak można by się spodziewać po telewizyjnej rozrywce.

Tu dochodzimy do sedna powieści, bo – tak żeby za wiele nie zdradzać – opowiada ona o mniej lub bardziej prawdziwych teoriach spiskowych. A także o ludziach, którzy żerują na społecznej nieufności do odgórnie ustalonych zasad i prawd. Można to odnieść do wielu kwestii – wyborów politycznych, pandemii, rosyjskiej inwazji na Ukrainę. To, co Hariemu Kunzru udaje się znakomicie, to oddanie poczucia bezradności wobec różnorodnych, często rozbudowanych, teorii o skrywanej prawdzie i wielkim spisku.

– Idea głosząca, że mainstream wycisza niewygodną prawdę, jest bardzo atrakcyjna, zwłaszcza kiedy jesteś młody i myślisz sobie: ludzie u władzy nas okłamują, a tutaj, na portalu internetowym, mamy prawdziwe źródło informacji, które nie są zmanipulowane – opowiada „Plusowi Minusowi” autor. Do tego też odnosi się tytuł powieści. To słynny cytat z filmu „Matrix”, gdzie wybór czerwonej pigułki przez bohatera miał oznaczać porzucenie bezpiecznej ułudy na rzecz ryzykownej prawdy podawanej bez znieczulenia. Ten cytat stał się też lubianym przez skrajną prawicę w USA hasłem – czerwoną pigułką miało być choćby wyłączenie mainstreamowych (w domyśle liberalnych) mediów.

– W międzyczasie ta skrajna kultura zaczęła rosnąć i z marginesu weszła na pierwszy plan. Dlatego myślę, że to ważne, by traktować te zjawiska serio. Szczególnie wtedy, gdy im się sprzeciwiamy i uważamy za szkodliwe. Tymczasem liberałowie często mówili: „to jest złe i najlepiej to zignorować”. Pozbawiają się w ten sposób narzędzi, by im przeciwdziałać.

Czytaj więcej

Imperium kontratakuje. Czy Netflix przetrwa napór Disneya i HBO?

Rzeczywistość wyprzedza powieść

Jak teorie spiskowe, skrajna prawica i radykalizmy łączą się z inwigilacją i śledzeniem cyfrowych danych? Hari Kunzru odpowiada, że w dzisiejszych czasach musimy być jeszcze bardziej sceptyczni niż dotychczas. Zauważa jednocześnie, że to niesamowity ciężar psychologiczny. Wciąż musimy zadawać sobie pytania: czy to, co słyszę, jest prawdą? Kto do mnie mówi? Czy ja w to naprawdę wierzę? Pięć tysięcy ludzi się zgadza z tą opinią, czy to są ludzie czy boty? Czy ktoś chce, żebym myślał w taki sposób? Czy ktoś chce mnie z jakichś powodów rozwścieczyć?

– To jest właśnie zadanie dla współczesnej kultury – podkreśla. – Opowiadać o tych pułapkach i budować świadomość. Uczulać na pokusę prostych odpowiedzi i szukania teorii, w których wszystko się ze sobą łączy i wydaje się wskazywać na to, że uczestniczymy w jakimś spisku. Zresztą te wszystkie opowieści mają to do siebie, że są precyzyjnie skonstruowane. Kiedy się w nie zanurzymy, to przychodzi taki niebezpieczny moment, kiedy rzeczywistość zaczyna się rozjeżdżać, a jej obraz przestaje odpowiadać naszym wyobrażeniom. Niczym po narkotykach albo podczas silnego załamania psychicznego. Wiem, bo w dawnych czasach eksperymentowałem trochę z psychodelikami.

„Czerwona pigułka” nie zostawia nas jednak zdruzgotanych. Ostatnie rozdziały dają emocjonalne wyciszenie. Cała historia budzi wątpliwości, ale też nadzieję, że w otoczeniu bliskich można odzyskać zdrowie psychiczne i kiedyś wróci trzeźwy ogląd świata. Pisarz stawia trudne kwestie, jak zaufać komuś po epizodzie paranoicznym? Albo jak ponownie powierzyć mu dzieci? To pytania o relacje z drugim człowiekiem, ale można rzucić je też na szerszy plan i zapytać, jak odbudować zaufanie społeczne, wiarę w klasę polityczną czy też w administrację państwową.

– Kończyłem pisać swoją powieść, kiedy Joe Biden zwyciężał w wyborach z Donaldem Trumpem. Jak widać, książka jest bardzo powolnym medium i świat może się wokół niej obrócić o 180 stopni. Byłem zadowolony z wygranej Bidena, ale jednocześnie wiedziałem, że wiele procesów, które opisałem w „Czerwonej pigułce”, będzie tylko przybierać na sile. To chwilowe poczucie ulgi nie trwało u mnie długo. Weszliśmy w epokę, kiedy takie wydarzenia jak zwycięstwo polityczne Donalda Trumpa będą, niestety, przytrafiały się nam częściej.

Hari Kunzru spotka się z czytelnikami w sobotę 25 czerwca o godz. 16 w Małej Warszawie przy ul. Otwockiej 14. Wstęp na wszystkie spotkania w czasie Big Book Festiwalu jest wolny. BBF potrwa od piątku do niedzieli, 24–26 czerwca.

„Czerwona pigułka”, Hari Kunzru, przeł. Katarzyna Karłowska, wyd. Rebis

CZERWONA PIGUŁKA”, Hari Kunzru, przeł. Katarzyna Karłowska, wyd. Rebis

CZERWONA PIGUŁKA”, Hari Kunzru, przeł. Katarzyna Karłowska, wyd. Rebis

materiały prasowe

Jest początek roku 2016. Roku, w którym Wielka Brytania w referendum zadecyduje o wyjściu z Unii Europejskiej, a w listopadzie Amerykanie wybiorą na swojego 45. prezydenta Donalda Trumpa. Ale nowa powieść Hariego Kunzru rozpoczyna się w Berlinie. Jest paskudna pogoda, a bezimienny bohater, pisarz z Nowego Jorku, nie ma humoru. Trafił do stolicy Niemiec na stypendium. A ściślej do Instytutu Deutera w Wannsee, niesławnym kurorcie na zachodnich obrzeżach metropolii, gdzie w czerwcu 1942 r. odbyła się konferencja, na której szefostwo III Rzeszy postanowiło o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi