Długi cień covidu. Chińskie restrykcje osłabią gospodarkę świata

Ostatnie dwa lata były wielkim eksperymentem społecznym. Pandemia nie tylko odcisnęła piętno na życiu miliardów ludzi, ale też pozwoliła rządom sięgnąć po nadzwyczajne środki. Nie ma gwarancji, że nie skorzystają z nich w zupełnie innych okolicznościach.

Publikacja: 27.05.2022 17:00

Czy pandemia zapoczątkowała proces wprowadzania lockdownów? Ich skuteczność w zmniejszaniu emisji ga

Czy pandemia zapoczątkowała proces wprowadzania lockdownów? Ich skuteczność w zmniejszaniu emisji gazów cieplarnianych może zachęcić do wprowadzania ich, by zmniejszyć tempo zmian klimatycznych. Takich jak te, które doprowadziły do groźnych pożarów w Australii, gdzie między lipcem 2019 r. a lutym 2020 r. ogień pochłonął 5,4 mln hektarów buszu

Foto: AFP, Peter Parks

Gdy wybuchła pandemia, najpierw niemal wszystkie rządy na świecie nakazały wstrzymać wszelką aktywność w wielu sektorach swoich gospodarek, wysłać kogo się da na pracę zdalną i ograniczyć ruch w sklepach. Chciały nas w ten sposób ochronić przed tajemniczym wirusem z chińskiego Wuhanu. Gdy pierwsza fala pandemii przeszła, odmrażano gospodarki, dając ludziom możliwość wakacyjnego „wyszumienia się". Gdy nadeszła kolejna fala zakażeń, wracano do restrykcji (ale zazwyczaj łagodniejszych niż w pierwszej fali), by po kilku miesiącach je ostrożnie luzować. Ten cykl w wielu krajach powtarzano.

By zapobiec fali bankructw oraz masowemu bezrobociu, rządy uruchamiały programy pomocy finansowej idące w biliony dolarów. W USA zasiłki dla bezrobotnych stały się na kilkanaście miesięcy wyższe od płac w takich branżach, jak hotelarstwo czy gastronomia. Przy każdej fali odmrażania gospodarek rósł popyt na pracę, a miliony ludzi wykorzystywały okazję, by zmienić posadę na lepiej płatną.

Jednocześnie ceny wielu towarów (m.in. elektroniki) rosły z powodu pandemicznych zakłóceń w łańcuchach dostaw. Świat nagle odkrył, że produkcja mikroprocesorów – skoncentrowana w Azji Wschodniej – jest wąskim gardłem naszej cywilizacji technicznej. Rynek naftowy stał się mocno rozchwiany. O ile podczas pierwszej fali pandemii ceny ropy stały się ujemne (sprzedawcy byli skłonni płacić za to, by ktoś odbierał surowiec z przepełnionych składów), o tyle wraz z luzowaniem restrykcji pandemicznych szybko szły w górę. Inflacja przyspieszyła do poziomów niewidzianych od dekad, a banki centralne były zmuszone do podnoszenia stóp procentowych. Era taniego pieniądza się skończyła, co skutkowało w ostatnich miesiącach silną przeceną na giełdach. O ile Polska czy Stany Zjednoczone zdołały już osiągnąć poziomy PKB wyższe niż przed pandemią, o tyle nadal się to nie udało choćby Niemcom, Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii. Lata 2020– –2022 zostaną więc zapamiętane jako gospodarcza katastrofa.

Nic dziwnego więc, że gdy pojawił się, uznany za łagodniejszy wariant koronawirusa o nazwie omikron i nie przyniósł wielkiego wzrostu zgonów, wiele krajów (w tym Polska) wykorzystało okazję, by ogłosić, że pandemia się już kończy, kolejne warianty Covid-19 będą podobne do sezonowej grypy, a obostrzenia pandemiczne już nie będą potrzebne. Nawet jeśli tak będzie, może się okazać, że niektóre ze środków przymusu, zaordynowanych przez państwa, mogą mieć drugie życie. I to wcale nie w sytuacji powszechnego zagrożenia zdrowia.

Czytaj więcej

Bezos, Branson, Musk. Wyścig po kosmiczne pieniądze

Pokusa nadużyć

Sięgnięcie po lockdowny, by powstrzymać wirusa, może być wykorzystane przez rządy jako precedens. Mogą je wprowadzać w przyszłości również w przypadku innych zagrożeń, w tym zagrożenia „zmianami klimatycznymi". – Wprowadzenie pandemicznego stanu wyjątkowego pokazało, że także liberalne państwa demokratyczne mogą z dnia na dzień wprowadzić niesamowicie restrykcyjne ograniczenia swobód codziennego życia. Całkowity zakaz spożywania mięsa, z powodów klimatycznych, nie jest już niemożliwym scenariuszem z dystopijnych powieści – mówi „Plusowi Minusowi" Łukasz Czajka, filozof kultury z Instytutu Kulturoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Przesada? No cóż, w pewnych środowiskach mówi się otwarcie o możliwości wprowadzania lockdownów klimatycznych. Według aktywistów ekologicznych te pandemiczne miały przecież korzystny wpływ na planetę. Globalne emisje gazów cieplarnianych spadły w 2020 r. o 7 proc. – najbardziej w historii. Paraliż branży lotniczej oraz mniejszy ruch samochodowy w miastach szczególnie mocno przyczyniły się do zmniejszenia emisji dwutlenku azotu. Europejska Agencja Ochrony Środowiska (EEA) szacowała, że w największych metropoliach Europy emisje te spadły od 30 do 60 proc. „Lockdowny w cichy sposób ulepszyły miasta na całym świecie" – można było przeczytać w jednym z tweetów Światowego Forum Ekonomicznego z lutego 2021 r.

„Wraz z rozprzestrzenianiem się Covid-19 rządy wprowadzały lockdowny, by zapobiec wymknięciu się spod kontroli kryzysowi zdrowia publicznego. W bliskiej przyszłości świat może znów potrzebować lockdownów. Tym razem, by powstrzymać kryzys klimatyczny" – napisała z kolei Mariana Mazzucato, ekonomistka z University College London.

Dla niej takie lockdowny byłyby skrajnym scenariuszem, wprowadzanym przez rządy, jeśli programy „zielonej" transformacji gospodarki nie zdałyby egzaminu. „Podczas lockdownu klimatycznego rządy ograniczałyby możliwość użytkowania pojazdów prywatnych, zakazałyby konsumpcji czerwonego mięsa oraz wprowadziły ekstremalne środki służące oszczędzaniu energii. Spółki z branży paliw kopalnych musiałyby również wstrzymać wydobycie" – stwierdziła Mazzucato.

Już raz zostaliśmy skłonieni do nagłej zmiany stylu życia z powodu zagrożenia, jakim był chiński wirus. W przyszłości możemy być zmuszani do tego ponownie, by na przykład „zapobiec" temu, że za 100 lat jakaś wyspa znajdzie się pod wodą. Czy w ten sposób uratujemy klimat? Trudno powiedzieć. Widać jednak, że globalne elity w czasie pandemii zasmakowały w ręcznym sterowaniu społeczeństwami. Ostatni drakoński lockdown w Szanghaju wskazuje nawet, że przestały stawiać gospodarkę na pierwszym miejscu. Dużo ważniejsze od takich wskaźników, jak PKB czy inflacja, stało się dla nich kontrolowanie zachowań całego społeczeństwa.

Jeśli tej pokusie nie przestaną ulegać, uboczne skutki leczenia pandemii dotykać mogą świat i jego gospodarkę jeszcze przez dziesiątki lat.

Terapia szokowa

Triumfalne ogłoszenie końca pandemii przez kraje Zachodu może być tylko zaklinaniem rzeczywistości. Nie wszędzie na świecie, będącym przecież coraz bardziej systemem naczyń połączonych, sytuacja jest tak optymistyczna. Z globalnego trendu „pożegnania z pandemią" wyłamała się m.in. Chińska Republika Ludowa. Gdy świat żegna się z maseczkami i dystansowaniem społecznym, niemal 180 mln Chińczyków żyje na terenach objętych różnego rodzaju lockdownami. Często drakońskimi. Wprowadzono je, choć w szczycie obecnej fali zakażeń dochodziło w tym olbrzymim kraju tylko do 52 zgonów dziennie. Chiny z jakiegoś powodu zdecydowały się jednak na gwałtowne „schłodzenie" swojej gospodarki za pomocą lockdownów – choć już od kilku miesięcy i tak hamowała z powodu kryzysu na rynku nieruchomości. Pekin w ten sposób zafundował też kolejny wielki wstrząs gospodarce globalnej. W tym państwom, które ogłosiły koniec pandemii i kłopotów z nią związanych.

Władze ChRL szczyciły się dotąd swoją strategią „zerocovidową", polegającą na wygaszaniu kolejnych ognisk pandemii za pomocą ostrych restrykcji ograniczonych do miast, dzielnic czy poszczególnych budynków, w których wykryto infekcje. Taka strategia bywała skuteczna w przypadku bardziej śmiercionośnych, ale przy tym mniej zaraźliwych wariantów wirusa z Wuhanu. Nie dało się jednak z jej pomocą powstrzymać rozprzestrzeniania omikronu. Próba gaszenia za pomocą strategii „zerocovidowej" wszystkich ognisk zakażeń doprowadziła do tego, że na wiosnę 2022 r. lockdownami zostało objętych ponad 40 metropolii, w tym Szanghaj (gospodarcza stolica Chin) i niektóre dzielnice Pekinu.

– Chiny od końca 2019 r. borykają się z kolejnymi nawrotami koronawirusa. Dotąd miały one jednak głównie – oczywiście poza pierwszą falą – peryferyjny charakter. W rezultacie ich wpływ na funkcjonowanie chińskiej gospodarki był ograniczony. W bieżącym roku sytuacja rozwinęła się jednak w inny sposób – mówi „Plusowi Minusowi" Stanisław Aleksander Niewiński, ekspert Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej w Opolu. – Obecna fala pandemii pojawiła się na obszarach niezwykle ważnych z punktu widzenia rozwoju gospodarczego – najpierw w Shenzhen, a potem w Szanghaju. Wprowadzenie lockdownu w jednym z kluczowych centrów chińskiej gospodarki, liczącej prawie 25 mln mieszkańców metropolii, musi mieć bardzo negatywny wpływ na kondycję ekonomiczną kraju. O ile dane w pierwszym kwartale 2022 r. były dość optymistyczne, o tyle teraz poszczególne wskaźniki, takie jak sprzedaż detaliczna i produkcja przemysłowa, mocno się pogarszają.

Restrykcje polegają m.in. na przymusowym zamykaniu milionów ludzi w ich mieszkaniach. Niektórym zaspawano nawet drzwi wejściowe. Rząd nie poradził sobie z dostarczaniem jedzenia tym ludziom – bywało, że mieszkańcy Szanghaju dostawali raz na trzy dni jakieś przypadkowe ochłapy, a w tym czasie żywność zgromadzona w magazynach się psuła. Restrykcje prowadziły też do załamania aktywności gospodarczej w usługach. Ich skutkiem było m.in. to, że w kwietniu nie sprzedano w Szanghaju ani jednego samochodu (w takim samym miesiącu rok wcześniej ich sprzedaż przekraczała 26 tys.). Zakłócona została praca fabryk. Działały te, które mogły zapewnić robotnikom miejsce do spania i posiłek.

„Długi lockdown w Szanghaju uderza najmocniej w sprzedaż detaliczną, ale także w te fabryki, które nie działają »w obiegu zamkniętym«. Jeśli nie mają internatów dla robotników, to mają problemy z działaniem. Co więcej, logistyka została mocno zaburzona, gdyż ruch do i z Szanghaju jest trudny, a większość środków logistycznych została wykorzystana do transportu artykułów pierwszej potrzeby i zasobów medycznych" – pisze Iris Pang, ekonomistka ING.

Lockdown w Szanghaju już zaczął być luzowany i ma zostać zniesiony w ciągu miesiąca. Jego skutki gospodarka globalna może jednak odczuwać jeszcze miesiącami, gdyż doprowadził do zakłóceń w dostawach towarów z Chin. Analitycy Goldman Sachs wskazują, że po zniesieniu lockdownu w chińskich portach mogą ustawić się długie kolejki statków czekających na załadunek.

Na podobny problem wskazuje grupa A.P. Moller-Maersk, największa na świecie firma zaangażowana w morskie przewozy kontenerowe. Zatłoczone porty i wzrost kosztów przewozów mogą skutkować dalszymi zakłóceniami globalnych łańcuchów dostaw i podsyceniem inflacji na świecie.

Nie mamy też żadnej gwarancji, że po zniesieniu lockdownu w Szanghaju Chiny nie sprawią światu kolejnych niespodzianek. Strategia „zerocovidowa" przecież wręcz przesądza, że kolejne metropolie będą dotknięte drastycznymi lockdownami. Na razie prognozy gospodarcze dla Chin nie wyglądają dobrze. Oczekiwania analityków zebrane przez agencję Bloomberga wskazują, że wzrost gospodarczy może sięgnąć w tym roku od 3,5 do 5,5 proc., podczas gdy dla USA są one w przedziale od 1 do 3,9 proc. Może się więc zdarzyć, że Stany Zjednoczone, po raz pierwszy od 1976 r., będą się rozwijały szybciej niż Chiny.

– Naszym zdaniem lockdowny w Chinach potrwają co najmniej do jesieni tego roku, a być może nawet dłużej. Ponieważ ten kraj odpowiada za 30 proc. globalnego impulsu wzrostowego, obecne spowolnienie powinno wyhamować globalny wzrost gospodarczy w krótkim i średnim terminie, czyli w nadchodzących sześciu–dziewięciu miesiącach – wskazuje w rozmowie z „Plusem Minusem" Christopher Dembik, szef działu analiz makroekonomicznych Saxo Banku. – Spodziewamy się jednak, że Chiny wdrożą kolejne działania mające na celu wspieranie gospodarki, co powinno przynieść pozytywne skutki w długim terminie. Nadal nie spodziewamy się globalnej recesji, ale przyznajemy, że spadki nowego eksportu i produkcji w Chinach i w Niemczech są niepokojące. Potrzebujemy jeszcze danych z kilku miesięcy, by ocenić, w jakim kierunku zmierza gospodarka globalna i czy poradzi sobie z wyższymi stopami procentowymi.

Oczywiście, decyzję o trzymaniu się strategii „zerocovidowej" podjęły najwyższe władze. I to od nich będzie zależało to, jak bardzo przedłuży się kryzys gospodarczy wywołany przez pandemię. Na jesień zaplanowany jest zjazd Komunistycznej Partii Chin. Ma służyć dalszemu umacnianiu pozycji przewodniczącego Xi Jinpinga. – Problemy związane z pandemią mogą ten proces zaburzyć. Można zaobserwować pewne spory co do kwestii przeciwdziałania koronawirusowi pomiędzy Xi Jinpingiem, zwolennikiem twardego kursu, a premierem Li Keqiangiem, którego podejście jest bardziej liberalne – zauważa Stanisław Aleksander Niewiński.

Czytaj więcej

Apple, Google i inni. Ideały porzucone w Chinach

Zmiana modelu

Niektóre gospodarcze skutki pandemii mogą być odczuwalne jeszcze wiele dekad po jej zakończeniu. Nagle okazało się bowiem, że tradycyjna praca biurowa stała się anachronizmem. Można obowiązki zawodowe wykonywać z domu, kawiarni czy nawet z plaży. O ile przed pandemią pracodawcy krzywo patrzyli na pracę w bardziej elastycznej formie, o tyle po wybuchu pandemii szybko wdrażali systemy umożliwiające zdalne wykonywanie obowiązków zawodowych.

Opinie na temat samej pracy zdalnej wciąż są mocno podzielone. Są ludzie, którzy uważają, że ten system daje im więcej swobody i pozwala oszczędzać czas (należę do tej grupy). Są też jednak ludzie, dla których praca zdalna była koszmarem, bo np. jednocześnie w mieszkaniu dzieci zdalnie się uczyły (lub udawały, że to robią), a sąsiad z góry robił remont. Jedni tęsknili do życia biurowego, inni cieszyli się, że nie muszą widzieć na co dzień swoich szefów i uczestniczyć w biurowych rytuałach. Niewątpliwie pandemia sprawiła, że zaczęliśmy żyć w świecie, który stał się bardziej cyfrowy.

– Przyniosła przyspieszenie i tak już zaawansowanych procesów cyfryzacji różnych obszarów naszego życia. Nagle okazało się, że praktycznie nie ma takiej sprawy, której nie można załatwić w trybie zdalnym. Jednakże przymus długotrwałego korzystania jedynie z wirtualnej formy interakcji społecznych uwypuklił zalety bezpośrednich kontaktów, to zaś wywołało głód spotkania z drugim człowiekiem. Wbrew licznym obawom nastąpił szybki powrót do stacjonarnych aktywności, a wypracowane nowe rozwiązania technologiczne pozostały z nami jako cenne alternatywy, okazyjnie ułatwiające załatwianie codziennych spraw – mówi Łukasz Czajka.

Zwraca uwagę, że ta pandemiczna cyfryzacja na pewien czas uczyniła wielu ludzi „eremitami". – Japońska kultura od dłuższego czasu zmaga się ze zjawiskiem „hikikomori", społecznego wycofania się ludzi zamykających się w swych pokojach, dla których kino to Netflix, praca to platforma MS Teams, a rozmowa to wideopołączenie na Facebooku. Pandemia sprawiła, że na pewien czas my także staliśmy się przymusowymi eremitami, granice naszych domów stały się granicami naszych światów. W tych pierwszych tygodniach pandemicznej trwogi i szukania nowego sposobu bycia w świecie to właśnie z Japonii zaczęły napływać wskazówki, jak żyć w izolacji i budować namiastkę zastępczego szczęścia – dodaje Czajka.

Wygląda więc na to, że pandemia Covid-19 przyniosła ze sobą jeszcze jedną epidemię – eskapizmu. Jej skutki społeczne może nie będą równie śmiertelne, jak te wywołane przez koronawirusa, ale mogą trwale zmienić ludzkie zachowania i postawy. I to nie przez rok czy dwa, ale nawet przez dekady.

Czytaj więcej

Dyplomatyczne zalety pandy i Denisa Rodmana

Gdy wybuchła pandemia, najpierw niemal wszystkie rządy na świecie nakazały wstrzymać wszelką aktywność w wielu sektorach swoich gospodarek, wysłać kogo się da na pracę zdalną i ograniczyć ruch w sklepach. Chciały nas w ten sposób ochronić przed tajemniczym wirusem z chińskiego Wuhanu. Gdy pierwsza fala pandemii przeszła, odmrażano gospodarki, dając ludziom możliwość wakacyjnego „wyszumienia się". Gdy nadeszła kolejna fala zakażeń, wracano do restrykcji (ale zazwyczaj łagodniejszych niż w pierwszej fali), by po kilku miesiącach je ostrożnie luzować. Ten cykl w wielu krajach powtarzano.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi