Monika Sobień-Górska. Polscy miliarderzy

Finansowi guru bardzo potrzebują mieć swoich guru i to z zupełnie innego świata. Czasem to coachowie, czasem dziwni przewodnicy duchowi. Tajemnicą poliszynela jest, że wielu miliarderów chodzi do wróżek i wróżów.

Publikacja: 01.04.2022 17:00

Monika Sobień-Górska. Polscy miliarderzy

Foto: materiały prasowe

Marek, biznesmen robiący interesy z najbogatszymi Polakami: Prawdziwy milioner, który zrobił w życiu pieniądze na sprycie, zapobiegliwości, pracowitości i kontaktach, to nie ma co gadać – to jest osobowość, która przyciąga ludzi. I nie chodzi tylko o prostackie rozumienie tego przyciągania, czyli że lecą jak ćmy do lampy, bo w tej lampie są pieniądze. Wielu miliarderów, z którymi pracowałem, miało w sobie charyzmę, umiejętność analizowania świata pieniędzy i biznesu w taki sposób, że samo słuchanie było cenne, motywujące. Do tych najbogatszych często ludzie ciągną jak do guru, bo choć są wśród nich pozoranci, wielu ma naprawdę ciekawą osobowość i niebywałą pewność siebie. A to też przyciąga.

Mówi pan o czymś, co można nazwać aurą, jaką miliarderzy roztaczają wokół siebie, i że jest to naturalne. Ale przecież jest w tym pewne wyrachowanie, wyreżyserowany sposób traktowania ludzi, żeby osiągnąć efekt.

Jedno nie wyklucza drugiego. Ci ekstremalnie bogaci ludzie mają w sobie coś takiego, że jak rozmawiają, nawet nie biznesowo, tylko prywatnie, gdzieś tam na wakacjach, w restauracji, na bankiecie, to zawsze, nieustannie kogoś uwodzą. Były lata, kiedy towarzyszyłem dwóm potężnym miliarderom w ich życiu biznesowym, ale też w trakcie ich, powiedzmy półprywatnych wyjść – mówię tak celowo, bo w świecie wielkiego biznesu nie ma czegoś takiego, jak spotkanie wyłącznie prywatne. W każdym razie w tym czasie obserwowałem tych moich bogaczy w różnych sytuacjach, z różnymi ludźmi i oni zawsze, nawet rozmawiając o podróżach, samochodach, polityce, kulturze, komplementowali rozmówcę. Nie nachalnie, ale tak, że ten rozpuszczał się jak czekolada na słońcu. Miliarderzy, podobnie jak liderzy polityczni, rozmawiając z tobą, zdają się być skupieni wyłącznie na tobie, podłapią jakieś zdanie albo dowiedzą się wcześniej o tobie jedną rzecz, wspomną to podczas small talku, a ty myślisz, że jesteś dla nich kimś ważnym. Nie bardzo cię słuchają, ale świetnie udają, że to robią. Zaśmieją się z twojego żartu, pochwalą wygląd, jakieś twoje dokonanie zawodowe, czy powiedzą coś miłego o twoim dziecku. Ty jesteś zauroczony i dzieje się coś takiego, że chcesz po prostu być przy takim człowieku.

Czytaj więcej

Poezja wysokiego libido

Dlaczego oni to robią?

Tu odzywa się właśnie ta ich natura plus latami wypracowany sposób zjednywania sobie ludzi, a to jest najważniejsze przy robieniu wielkich pieniędzy. Oni się tego nauczyli w kontaktach z ludźmi, dzięki którym rozwijali swoje biznesy i budowali fortuny, ale ta maniera im zostaje i ujawnia się również w teoretycznie niebiznesowych sytuacjach. Przechodzą też szkolenia w tym zakresie.

Naprawdę te ich gadki są aż tak skuteczne?

Oczywiście, bo one wcale nie są głupie. To, rzecz jasna, zależy od konkretnego miliardera oraz tematu, na jaki się wypowiada, ale ja lubiłem i lubię ich słuchać. Jest w tym pewien rodzaj energii i oryginalności w myśleniu. Pamiętam, jak kiedyś wymyślałem pewien startup oparty na nowych technologiach, sprzedaży internetowej, takie początki e-commerce'u. Zainwestowałem w to dużo własnych pieniędzy, bo trzeba było najpierw sprawdzić, czy dobrze to wymyśliłem, czy rzeczywiście będzie to dawać przychody, a jeśli tak, to jakie, przy jakiej stopie inwestycji to może się zwrócić, kiedy zacząć zarabiać, i tak dalej. To było mi potrzebne, bo inwestorzy, do których chodziłem po pieniądze na ten projekt, mówili, że nie dadzą grosza, dopóki nie zobaczą, jak to działa. I straciłem na tym i pieniądze, ale przede wszystkim czas, bo projekt wypalił, ale późno, pojawiła się już wtedy konkurencja, no generalnie można było na tym zbić ciężkie miliony, a zarobiłem, powiedzmy, kilka i zdrowie na tym straciłem. I kiedyś, po latach, pewien znany polski miliarder mówi mi: „Nie sztuka wybudować blok, a potem po prośbie chodzić. Sztuką jest go sprzedać, zanim się go wybuduje". Od tego czasu nauczyłem się pracować maksymalnie ciężko przy samym projekcie, modelu biznesowym i na tyle dopracować go i dostosować do kontrahenta, żeby go od razu sprzedać. Oczywiście to nie jest tak, że miliarderzy, wygłaszając takie mądrości życiowe, odkrywają Amerykę, ale pamiętajmy, że słyszymy to od ludzi ogromnego sukcesu. Pieniądz dodaje pewności siebie i buduje wiarygodność. Skoro on zarobił tak gigantyczne pieniądze, to dlaczego mam mu nie wierzyć. Przecież na sobie to przetestował.

A czy te treningi z coachami, szkolenia z komunikacji międzyludzkiej, zdolności uwodzicielskie wykorzystują do oszukiwania innych?

Znana jest w kręgach wielkiego biznesu historia z początku lat dwutysięcznych, gdy znany milioner został zatrzymany, przesiedział kilka lat w areszcie wydobywczym, ale finalnie prawdziwy wyrok już w więzieniu przesiedział za niego słup – współpracownik, który wziął na siebie winy szefa. Miał otrzymać za to cenną nieruchomość, wszystko zostało mu zapisane, ale po wyjściu z więzienia okazało się, że jednak w papierach widnieje inne nazwisko. Po prostu został oszukany, ale widocznie musiał się na tyle dać uwieść tamtemu milionerowi, że uwierzył w zaproponowany układ. Znane są też drobne kurewstwa milionerów, które mogą wynikać właśnie z tego, że oni w większości nie mają najmniejszego problemu, żeby powiedzieć komuś w oczy: „Nie zapłacę ci". Oczywiście za wykonaną pracę. Jeden znany milioner celebryta w towarzyskich kręgach rozdaje biznesowe porady w stylu: „Nigdy nie płać, a już na pewno nie płać swoimi pieniędzmi".

Przecież to i tak się skończy w sądzie i ostatecznie będzie musiał zapłacić.

Po pierwsze, nie każdy idzie do sądu, część odpuszcza, nie chce sobie szarpać nerwów, sprawy w sądach ciągną się latami. Więc tu już jest do przodu. Po drugie, nawet jeśli ktoś złoży pozew, to on się dogada, pójdzie na ugodę i zapłaci mu najwyżej osiemdziesiąt procent. Czyli dwadzieścia ma w kieszeni. W skali tak rozległych interesów, setek tysięcy transakcji robią się z tego duże pieniądze. A że nieuczciwie? Trudno, w biznesie podobno nie ma miękkiej gry.

To uwodzenie miliarderów widoczne jest też przy bardzo popularnym namawianiu do inwestycji. Schemat jest prosty: mamy dość bogatego biznesmena, który chce się umacniać, szuka sposobów, jak rozwinąć swój interes. Temu człowiekowi bardzo imponują ci wyżej ustawieni finansowo, te większe rekiny. Próbuje się pod nich podczepić, zrobić coś wspólnie. I rekin wstępnie zapala się do tego pomysłu, sprawa nabiera tempa, prawnicy szykują papiery, on doradza, wiele obiecuje, owija te obietnice w kolorowe papierki, ale na koniec się wycofuje. Nie po chamsku, ale z klasą, z dobrym argumentem, że jednak on nie może w tej transakcji wystąpić, bo prawnie, podatkowo to się jednak nie da ze względu na firmy, które prowadzi. Jednocześnie z serca mu doradza jako doświadczony biznesmen, że cały czas warto w to zainwestować, bo jak się teraz wycofasz, to przepadnie to, co włożyłeś. W ten sposób załatwiają swoje interesy, robią coś nie swoimi rękami, inwestują nie swoje pieniądze.

To uwodzenie i bajer są na tyle skuteczne, że trudno się zorientować, że jest się rozgrywanym?

Bardzo trudno. Zwłaszcza że ci ludzie wzbudzają zaufanie swoim autorytetem biznesowym, stoi za nimi sukces, ale często też wiarygodna historia ich wzlotów i upadków. To sprawia, że ich doświadczenia stają się cenne dla tych, którzy dopiero zaczynają albo powiedzmy są średnio zaawansowani. Większość ludzi, którzy naprawdę zrobili wielkie pieniądze, na pewnym etapie upadało, nie miało kasy, wracali na szczyt, ale często to była taka sinusoida. To też jest domeną tych, którzy naprawdę te pieniądze robią, że oni wyciągają wnioski z porażek i w ogóle się nie szczypią, żeby wykorzystywać innych.

Znana była historia, opisywały ją media, dotycząca zakupu pewnego pałacu. Kupił go znany polski miliarder, a prawnik, który przygotował i przeprowadził całą skomplikowaną transakcję, zarzucił swojemu mocodawcy, że ten ostatecznie go oszukał i nie zapłacił mu wynagrodzenia. Panowie się znali, prawnik uważał, że nawet kolegowali. Z wielu umów zawartych między sobą nie podpisali jednej, ale ponieważ już się tak zaprzyjaźnili, to prawnik uznał, że nie jest to konieczne. Okazało się, że po transakcji miliarder nie zapłacił honorarium, twierdząc, że nie mają przecież umowy, a gentlemen's agreement przestała mieć zastosowanie.

Znam wiele takich przykładów. To są mistrzowie świata, oni są jak szkoleni przez służby. Często rzeczywiście są szkoleni przez służby. Byłem świadkiem takich rozmów. Ktoś im mówi wprost, że coś nie wyszło, że czuje się oszukany, a oni milczą, kiwają głowami ze zrozumieniem, a potem tak odwracają kota ogonem, że po chwili ten oszukany mówi: „No faktycznie, popełniłem błąd, no w mordę". I zaczyna wierzyć, że to on zrobił źle, a nierzadko nadal pozostaje pod uwodzicielskim wpływem rekina, który właśnie odgryzł mu stopę. Tak jak pani mówiłem na początku – oni potrafią nas w sobie rozkochać.

Czytaj więcej

Afrykańska misja weselnego wuja

Rozumiem, że kobiety też ich kochają.

Tak, choć nie ukrywajmy, że w tym przypadku to pieniądze są głównym afrodyzjakiem. Jeden bardzo znany miliarder, taki metr pięćdziesiąt w kapeluszu, o urodzie, powiedzmy, nienachalnej, często żartował: „Panie Marku, jak stanę na portfelu, od razu jestem wysokim blondynem". I kobiety go uwielbiały. Kiedyś wracałem z nim z jakiejś kolacji biznesowej, weszliśmy do jego apartamentu w hotelu, zdjął szybkim ruchem marynarkę i z kieszeni wypadły mu prezerwatywy. On był wtedy już dobrze po sześćdziesiątce. Ja w śmiech, a on mówi: „Kapotę w podróży zawsze trzeba mieć i kropka". Wypiliśmy trochę, nabrałem śmiałości i zapytałem go, czy korzysta z call girls. A on, oburzony: „Jak ja będę płacił za miłość, to znaczy, że stary już jestem". I rzeczywiście, on miał taki bajer, taki urok osobisty, że kobiety do niego lgnęły.

Co na to jego żona?

Ona, jak większość żon miliarderów, stosowała zasadę ograniczonego widzenia, czyli udawała, że o niczym nie wie. Ale też była przez swojego męża rozpieszczana. Wynagradzał jej to, że ma się specjalnie nie interesować tym, skąd zapach perfum na jego koszuli po powrocie z podróży służbowych. Musi pani zrozumieć, że jak ma się na szali życie w takim luksusie, z takimi pieniędzmi i wygodami, jakie te pieniądze dają, to wchodzi się w układ, w którym akceptuje się potrzeby męża. Nawet takie, które nadszarpują godność. Zresztą, wszystko można sobie jakoś wytłumaczyć, pomalować trawę na zielono i powiedzieć, że porażka jest sukcesem. On, poza wszystkim, był dla swojej żony niezwykle szarmancki, na swój sposób ją kochał, ale nie umiał sobie odpuścić, kiedy atrakcyjne, zdecydowanie młodsze kobiety pakowały mu się w ramiona.

Czy prawdą jest, że jedynym wyraźnie miękkim podbrzuszem u bogaczy są kobiety?

Moim zdaniem są dwa takie obszary. Pierwszym rzeczywiście są kobiety, a drugi to obszar szeroko pojętej duchowości. Zacznę od pierwszego. Ci goście potrafią ograć w biznesie ludzi na miliardy złotych, przekonać ich do sprzedania firm, których tamci nie chcą sprzedawać, robić wrogie przejęcia na dużą skalę, doprowadzać ludzi do bankructw, kosić konkurencję, ale wiele, naprawdę wiele razy widziałem, jak ci twardzi gracze kompletnie idiocieli przy kobietach. Tak bardzo chcieli im się przypodobać, a jednocześnie te kobiety tak bardzo łechtały ich ego i doraźnie leczyły kompleksy, na które nie działały ani pieniądze, ani bliskość żony czy dzieci, że tracili rezon, zdrowy rozsądek. Stąd widzimy często kuriozalne związki czy małżeństwa z kobietami, które klasą, wykształceniem czy zachowaniem odbiegają lata świetlne od byłych żon, ale są młodsze i dają tym panom poczucie bycia męskim, atrakcyjnym, ciągle wartościowym seksualnie.

Dam pani przykład. Robiłem kiedyś interesy z pewnym bogaczem, gość jest potentatem w deweloperce, ma też kilka mocnych funduszy inwestycyjnych. Ja miałem z nim dobre relacje, ale generalnie to był typ buca, który na przykład uwielbiał się wyżywać na kelnerach w taki najbardziej prostacki sposób. Jak się z nim szło do knajpy, z góry było wiadomo, że będzie awantura, krzyki do obsługi w stylu: „Jak się podaje, kurwa?", „To jest wino? Może u ciebie na wsi pije się szczyny, ale ode mnie to zabierz", i tak mniej więcej w tym kierunku. Do tego stopnia to mnie krępowało, że od pewnego momentu wymusiłem na nim, że na rozmowy biznesowe umawialiśmy się już tylko w biurze. Żadnych wspólnych kolacji na mieście. W każdym razie on, człowiek pewny siebie, mocny w gębie, twórca deweloperskiego imperium, zakochał się kiedyś w mojej znajomej. Wprawdzie miał od lat żonę, ale nie przeszkadzało mu to zabiegać o względy tamtej. A tamta, to mówiąc wprost, kobieta dość łatwa w obsłudze. Siadasz koło niej, łapiesz ją za kolano, a ona natychmiast wie, co ma z tobą zrobić. I uwaga, ten nasz miliarder, pogromca kelnerów, nagle przy tej śmiałej i dość wyuzdanej kobiecie stał się mały jak paproch na dywanie. Przychodził do niej, coś nieudolnie zagadywał, brał ją za rękę, oblewały go siódme poty i uciekał. W pewnym momencie ona zaczęła mi się żalić, że już nie wie, co robić, bo on tak łazi i łazi wokół niej, a do niczego nie dochodzi: „Chodzi tylko, opowiada coś, jąka się, a taki miał być hop do przodu".

Ostatecznie została jego kochanką?

Właśnie nie. Chodził za nią, chodził, ale nic z tego nie wyszło.

Wspominał pan o drugim miękkim podbrzuszu, czyli szeroko pojętej duchowości. Chodzi o skłonności sekciarskie bardzo bogatych ludzi?

Generalnie ci finansowi guru bardzo potrzebują mieć swoje guru i to z zupełnie innego świata. Czasem są to coachowie, czasem dziwni przewodnicy duchowi. No i tajemnicą poliszynela jest, że wielu miliarderów chodzi do wróżek i wróżów.

Czytaj więcej

Książka na te czasy

Rozumiem, że radzą się ich w sprawach sercowych? Bo nie biznesowych...

Tu by się pani bardzo zdziwiła. Jedną z większych porażek jednego z najbogatszych Polaków, o której dużo plotkował świat wielkiego biznesu, ów doświadczony miliarder zawdzięcza właśnie poradom wróża. Radził się u niego, czy zainwestować miliardy w odkopywanie złóż ropy naftowej w Azji. Wróż, któremu ufał, choć podobno nie był on zawodowym wróżem, jeśli tak to można nazwać, tylko hobbystycznym, doradził mu, by inwestował, choć biznes obarczony był ogromnym ryzykiem. Miliarder zainwestował. Gdyby się udało, prawdopodobnie odbudowałby swoje imperium, które największe triumfy święciło w latach dziewięćdziesiątych. Ale wróż się pomylił i inwestycja się nie powiodła. To już ostatecznie rozłożyło na łopatki tego biznesmena. I żeby była jasność, ja się z tego nie śmieję i nie uważam, że ten człowiek to idiota. Po prostu ten przykład pokazuje, że i ci najbogatsi, mający dostęp do setek profesjonalnych doradców, czasem gubią się w tym wszystkim. Przychodzi taki moment, że już nie ufają ludziom biznesu, mają rozgrzany do czerwoności tryb podejrzewania wszystkich o wszystko i jeśli dostali w kość, to odwołują się nawet do tak absurdalnych instancji jak wróż czy przewodnik duchowy. Tam szukają porady, bo już nie wiedzą gdzie.

Wielu miliarderów jest członkami różnych dziwnych kościołów opartych na pseudowyznaniach, sekt, wspólnot duchowych. To się może wydawać nieprawdopodobne, że ludzie dowodzący przedsiębiorstwami, zatrudniający tysiące ludzi o swoją i ich przyszłość pytają wróżkę i – co gorsza – słuchają jej. Sam miałem takie doświadczenie. Kilka lat temu wspierałem biznesowo przyjaciela, który starał się pozyskać finansowanie na swój startup. To był projekt internetowy, platforma będąca skrzyżowaniem mediów społecznościowych i portalu z treściami naukowymi skierowany do bardzo konkretnego odbiorcy. To nie moja branża, ale że dotyczyło mojego przyjaciela, pomogłem mu w szukaniu inwestora. W Polsce nie udało mu się pozyskać funduszy, więc próbował w USA i w Meksyku. I teraz uwaga – finalnie dostał kilka milionów dolarów od jednego z najbogatszych ludzi w Meksyku. Tylko że choć chodził za nim bardzo długo, przedstawiał mu precyzyjne, bardzo skomplikowane i poważne wyliczenia oparte na wiarygodnym modelu biznesowym, to przez wiele miesięcy tamten go zbywał. O tym, że te pieniądze dostał, zadecydowało ostatecznie to, że ten miliarder, będący zagorzałym katolikiem, zapytał w końcu swojego spowiednika, starego zakonnika, który był jego przewodnikiem duchowym od lat, czy powinien na to dać pieniądze. Poprosił, żeby to przemodlił i żeby spojrzał w oczy temu mojemu przyjacielowi, i zobaczył, czy jest w nich prawda, uczciwość czy fałsz. Zakonnik to zrobił, spojrzał, przemodlił i powiedział, żeby dał. No to dał. Po prostu zrobił przelew, na prezentacje i modele biznesowe już więcej nie spojrzał.

Fragment książki Moniki Sobień-Górskiej „Polscy miliarderzy. Ich żony, dzieci, pieniądze", która ukazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne

Tytuł pochodzi od redakcji

Marek, biznesmen robiący interesy z najbogatszymi Polakami: Prawdziwy milioner, który zrobił w życiu pieniądze na sprycie, zapobiegliwości, pracowitości i kontaktach, to nie ma co gadać – to jest osobowość, która przyciąga ludzi. I nie chodzi tylko o prostackie rozumienie tego przyciągania, czyli że lecą jak ćmy do lampy, bo w tej lampie są pieniądze. Wielu miliarderów, z którymi pracowałem, miało w sobie charyzmę, umiejętność analizowania świata pieniędzy i biznesu w taki sposób, że samo słuchanie było cenne, motywujące. Do tych najbogatszych często ludzie ciągną jak do guru, bo choć są wśród nich pozoranci, wielu ma naprawdę ciekawą osobowość i niebywałą pewność siebie. A to też przyciąga.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS