Afrykańska misja weselnego wuja

Powieści podpisane więcej niż jednym nazwiskiem to okazy rzadkie. Zazwyczaj jest to literatura eksperymentalna albo też wprawki mniej doświadczonych autorów, którym asystują starzy wyjadacze (np. wspólnie napisany thriller przez Jamesa Pattersona i prezydenta Billa Clintona) oraz książki pisane na podstawie scenariuszy filmowych. Literacko są zazwyczaj nierówne albo po prostu niedorobione.

Publikacja: 25.03.2022 17:00

Afrykańska misja weselnego wuja

Foto: materiały prasowe

„Biały ląd" to wyjątek od reguły. Pomimo trzech autorów jest to powieść spójna i jednorodna. Mało tego – w swoim gatunku udana, przebojowa i wciągająca. Stoją za nią Łukasz Błaszczyk, Paweł Sajewicz i Marek Wełna (wszyscy z roczników osiemdziesiątych). Dwóch pierwszych to twórcy po debiutach prozatorskich, Sajewicz ma nawet więcej tytułów w dorobku. Marek Wełna jest za to lekarzem i to on był pomysłodawcą fabuły. Dość oryginalnej nawet jak na dzisiejszy renesans estetyki najntisowej i opowieści transformacyjnych.

Czytaj więcej

Bagna Luizjany Drugiej Rzeczypospolitej

Jest rok 1998. Polska stoi jedną nogą w NATO i zaczyna negocjacje z UE. Jednocześnie przemoc kwitnie, gangi strzelają, a służby się uwłaszczają na narodowym majątku. W tym roku zastrzelono komendanta policji Marka Papałę, a do kin weszły „Młode wilki 1/2". Polski kapitalizm stawia coraz większe kroki, wychodząc poza granice kraju i kontynentu. Maksymilian Wagner ma za zadanie chronić jedną z takich międzynarodowych inwestycji, którą rozkręcili Polacy w Zairze (dziś Demokratycznej Republice Konga). Dotyczy ona wydobycia kruszców – miedzi i kobaltu. Ten drugi o tyle cenny, że niezbędny do produkcji telefonów komórkowych i laptopów, które za moment będzie chciał mieć każdy. Problem w tym, że w Zairze właśnie trwa wojna domowa, a sytuacja polityczna jest niestabilna. Nie wiadomo, komu dawać łapówki. Kolejny problem firma wydobywcza ze Szczecina o nazwie Zbigzłom ma z przedsiębiorstwem Propol (te nazwy z lat 90.), które ma w teorii osłaniać afrykański biznes i ułatwiać kontakty z miejscowymi władzami – to po prostu gniazdo emerytowanych ubeków i tajniaków. Na ich czele stoi Grzegorz Zachwast, ponoć Litwin, ale czy to prawda, nie wie nikt. Zresztą i tak nie on pociąga za sznurki, tylko jest cynglem.

Czytaj więcej

Na czym polega kara więzienia

Na pierwszych stronach dowiadujemy się, że Maks Wagner przejrzał ten neokolonialny szwindel, w którym najmniej chodzi o kobalt, i musi szybko chronić rodzinę, bo ośmiornica ma długie macki. Wtedy na pierwszy plan wychodzi postać, o którą w „Białym lądzie" chodziło od samego początku – Tadeusz Zborowski. James Bond na miarę przepoczwarzającej się Polski. Były milicjant bez szans na pozytywną weryfikację, pijaczyna, mechanik samochodowy, wąsacz, a obecnie cieć ze stróżówki przy kopalni w mieście Lubumbashi. Wypisz wymaluj wuj z wesela, który zawsze wie lepiej. „Tadzik" jest sercem i silnikiem tej powieści (a wkrótce pewnie i serii), bo faktycznie, pomimo niezliczonych wad, kompromitującej przeszłości i niełatwej osobowości, tercet autorów robi wszystko, żebyśmy Zborowskiego polubili.

Wszystko to napisane jest więcej niż przyzwoicie – przezroczysty styl narracji, gdzie trzeba miesza się z knajackim językiem bohaterów. Sceny akcji przerywane są dialogami i opisami szkicującymi tło polityczne i społeczne. Mnóstwo tu odniesień filmowych, czasami robi się może nazbyt komiksowo (dialogi w stylu: „Myślisz (...), że jak odjeb...śmy Przemyka i Popiełuszkę to ci starego nie odje...my?"). Jak to w powieściach sensacyjnych bywa, jest też w „Białym lądzie" parę uproszczeń (mało wiarygodny wątek miłosny) i specyficznych żartów (weteran bezpieki modlący się do papieża).

Czytaj więcej

Bagna Luizjany Drugiej Rzeczypospolitej

Równolegle wyszedł audiobook czytany na role przez aktorów, więc można „Białego lądu" posłuchać. Fakt, że dość perwersyjna to rozrywka, w której kibicujemy zdegenerowanemu milicjantowi, ale przecież na tym opiera się poniekąd polski gatunek sensacyjny, by przywołać choćby „Psy" Władysława Pasikowskiego.

„Biały ląd", Łukasz Błaszczyk, Paweł Sajewicz, Marek Wełna, wyd. Agora

„Biały ląd" to wyjątek od reguły. Pomimo trzech autorów jest to powieść spójna i jednorodna. Mało tego – w swoim gatunku udana, przebojowa i wciągająca. Stoją za nią Łukasz Błaszczyk, Paweł Sajewicz i Marek Wełna (wszyscy z roczników osiemdziesiątych). Dwóch pierwszych to twórcy po debiutach prozatorskich, Sajewicz ma nawet więcej tytułów w dorobku. Marek Wełna jest za to lekarzem i to on był pomysłodawcą fabuły. Dość oryginalnej nawet jak na dzisiejszy renesans estetyki najntisowej i opowieści transformacyjnych.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich