„Taco Hemingway”. Czym żyje rapowa scena

Pamiętam sprzed 12 lat bitwę freestyle'ową (zawody w rapowej improwizacji), o której Pivot wolałby zapewne zapomnieć. Wypełniony po brzegi klub muzyczny Graffiti w Lublinie. Za mikrofon chwyta chudy, krótko obcięty dwudziestoletni chłopak. Losuje temat, na jaki ma rapować, DJ puszcza muzykę. Po chwili próbuje coś z siebie wydusić. Szybko się zacina. Odkłada mikrofon i jak niepyszny zeskakuje ze sceny.

Publikacja: 29.12.2017 15:00

Kamil Pivot, „Tato Hemingway"

Kamil Pivot, „Tato Hemingway"

Foto: Rzeczpospolita

Nikt wśród publiczności nie gwizdał. Może okazano mu współczucie. A może źle zapamiętałem, bo po prostu to mnie zrobiło się przykro. Słyszałem, jak ten chłopak rapował w pociągu, i spodobały mi się jego błyskotliwe porównania. Ale już wtedy nie dało się nie zauważyć, że przy każdym nieśmiało wyrzucanym z siebie wersie Pivot walczy nie tyle z tematem, ile z samym sobą.

Cztery lata później, w 2009 r., po raz pierwszy pojawił się gościnnie na producenckiej płycie Quiza, rapując – nomen omen – o problemach z zagadaniem do dziewczyny, bo z jego ust wydobywa się jedynie tytułowe „Yyy, eee". Bardzo oryginalnie, szczególnie w zalewie hiphopowych przechwałek o „podrywaniu suczek". Ten szczery, choć trochę nieporadnie zarapowany utwór spotkał się ze świetnym przyjęciem.

Później Pivot znowu przepadł, a debiutancki album wydał dopiero teraz, na sam koniec 2017 r. – w wieku 32 lat. I znowu zaskoczył przywykłych do rapowych klisz słuchaczy, nagrywając konceptualną płytę kręcącą się wokół tematu ojcostwa, rodziny i życiowej stabilizacji. Otwierające płytę „Mandarynki" są, można powiedzieć, kontynuacją „Yyy, eee" – Pivot opowiada, jak w wieku 15 lat poznał przyszłą żonę. Reszta płyty traktuje o codziennych trudnościach i radości wychowywania trójki dzieci – po prostu o zwykłym życiu porządnego, stroniącego od używek ojca.

Zatem jeśli rap jest buntem, Kamil Pivot jest jego antytezą. Chyba że w czasach, gdy masowo odrzucamy dawne normy, to właśnie normalność stała się buntem...

Odbiór płyty pokazuje, że ta wizja zwykłego życia wcale nie nudzi słuchaczy, nawet tych najmłodszych. Czytałem komentarze, że wzbudza tęsknotę „za jakąś życiową stabilizacją, rodziną". Zaskakiwać może, że to, w jaki sposób Pivot opisał ojcostwo, dla niektórych słuchaczy jest przesadnie optymistyczne, dla innych zaś – „turbo smutne". Te teksty więc nie wzbudzają prostych emocji, raczej poruszają i dają do myślenia, a ich odbiór jest kwestią prywatnych emocji i własnej sytuacji.

Całość wyprodukował znany z licznych muzycznych kooperacji DJ URB. Choć płyta jest w brzmieniu trochę archaiczna – przypomina rap sprzed co najmniej dziesięciu lat – to trzeba przyznać, że pasuje to do koncepcji ojcowskich opowiadań. Można mieć czasem wątpliwości, czy to raper jest tak charyzmatyczny, czy na tych bitach każdy by tak wypadał... Muzycznie szczególnie broni się utwór „Siódmy sezon", pełen chwytliwych nawiązań do popularnych seriali.

Jednak część odniesień i porównań w pełni zrozumiała będzie jedynie dla słuchaczy rapu (i oni docenią tę płytę podwójnie!). Już samym tytułem albumu „Tato Hemingway" (nawiązanie do ksywki rapera Taco Hemingwaya) Pivot pokazuje, że ma wciąż potrzebę odnoszenia się do tego, czym żyje rapowa scena.

Płyta wydana została własnym sumptem rapera. Okładki są nietypowe, bo za rysunki odpowiada Tadzio, syn Kamila. Całość albumu jest dobrze przemyślana, a zarazem sam Pivot rapuje z wielkim luzem. Stąd czasem trochę zafałszuje, coś nie do końca mu się zrymuje. Mogłoby więc być dużo lepiej, tylko czy jakby było inaczej, to robiłoby takie samo wrażenie? Bo siłą „Taty Hemingwaya" jest właśnie to, że tu wszystko jest nienachalne.

Jeśli Pivot pójdzie za ciosem i drugą płytę wyda szybciej niż za 12 lat, może zostać „gwiazdą w Polsce jak flaga Chile". Bo błyskotliwych skojarzeń mu nie brak. A nieśmiałość, jak widać, przełamał.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Nikt wśród publiczności nie gwizdał. Może okazano mu współczucie. A może źle zapamiętałem, bo po prostu to mnie zrobiło się przykro. Słyszałem, jak ten chłopak rapował w pociągu, i spodobały mi się jego błyskotliwe porównania. Ale już wtedy nie dało się nie zauważyć, że przy każdym nieśmiało wyrzucanym z siebie wersie Pivot walczy nie tyle z tematem, ile z samym sobą.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku