Kolejna rocznica Marca'68 sprawia, że na tle studenckiego buntu przeciwko komunistycznemu reżimowi odżywają uproszczone relacje na temat „Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka, przygotowanych z myślą o 50. rocznicy rewolucji październikowej. Wokół pielęgnowania pamięci wyjątkowego teatralnego wydarzenia rozgrywa się spektakl niepamięci lub co najmniej idealizacji. Wiele wskazuje, że sprawcą teatralnego impulsu, który wpłynął na protesty studentów w 1968 roku, nie był reżyser Kazimierz Dejmek, lecz odtwórca roli Gustawa-Konrada Gustaw Holoubek, przede wszystkim zaś sam Adam Mickiewicz. Z mitem procesu filomatów i filaretów w Wilnie na przełomie 1823 i 1824 roku sprzęgły się nastroje warszawskich studentów z 1968 roku. Jednym i drugim zabraniano swobody myśli, wypowiedzi, zgromadzeń i wyboru kraju, w jakim chcą żyć. A kontrolę nad nimi sprawowali Moskale – najpierw w barwach białego, a potem czerwonego caratu.
Największy paradoks polega na tym, że Kazimierz Dejmek, dyrektor Teatru Narodowego, długo nie chciał wystawiać arcydramatu Mickiewicza. Pomimo że sam umieścił go w swym programie, zwlekał z inscenizacją przez kilka lat. – Z trwogą myślę o „Dziadach" i owych wszystkich mszach i tajnych obrządkach narodowych, do których w tragicznych chwilach dziejów odwołuje się Polak – mówił Krystynie Nastulance w 1963 r. niedługo po objęciu narodowej sceny.
– To prawda, że Dejmek bał się narodowych obrządków i mszy – powiedział mi Gustaw Holoubek tuż przed śmiercią w 2008 r. – Na próbach obrzucił Mickiewicza obelgami. Mówił o nim jako o starcu pokrytym łupieżem. Pytał: co on chciał powiedzieć? Zatrzymywał się zwłaszcza przy fragmentach, które do dziś budzą pewną wątpliwość, na przykład przy widzeniu księdza Piotra. „To jest przecież grafomania. Z tego nic nie można wydobyć" – mówił Dejmek. Rzeczywiście, tępił otoczkę dewocyjną, religianctwo.
Kwestia katolicka
Rejestracja dźwiękowa spektaklu wskazuje, że Dejmek akcentował ludową obrzędowość zamiast „sfery dewocyjnej". Chór powtarzał frazę „Co to będzie?" do muzyki, która kojarzy się z prawosławną cerkwią. Ideowe credo tego zabiegu wyłożyła w programie spektaklu Maria Janion. Przypominała, że Mickiewicz starał się osadzić „Dziady" w tradycji pogańskiej, dlatego w ostatecznej redakcji tekstu zastąpił postać księdza Guślarzem. Myślę, że zarówno reżyser, jak i wybitna badaczka polskiego romantyzmu mieli na myśli to, co ona doprecyzowała w 2007 r. w kontrowersyjnej książce „Niesamowita Słowiańszczyzna". Snuła w niej rozważania o tym, że piastowscy protoplaści Polaków, decydując się na rzymski obrządek chrześcijaństwa, utracili swoją słowiańską tożsamość. Uratował on jednak ich przed niechybną germanizacją.
Druga możliwość, czyli przystąpienie do prawosławia, odsunęłoby nas od Europy Zachodniej i związało być może z Moskwą. Czy to miało być lepsze rozwiązanie? PRL to gwarantował. Dlatego w czasie premiery, pod koniec 1967 roku, istotne było to, że fascynacja twórców „Dziadów" niekatolicką przeszłością Polski przypadła na czas walki PZPR z Kościołem, tuż po obchodach 1000-lecia chrztu Polski. Dlatego trudno nie brać pod uwagę antykatolickiego wydźwięku spektaklu dedykowanego rewolucji październikowej.