Prezenty? Przecież wszystkiego mamy za dużo!

Córeczka znajomych przemknęła wzrokiem po regałach w sklepie z zabawkami i stwierdziła: to wszystko już mamy. Obecnie to sytuacja nagminna. Mamy za dużo przedmiotów.

Publikacja: 17.12.2021 16:00

Prezenty? Przecież wszystkiego mamy za dużo!

Foto: shutterstock

W połowie lat 80. znajomy wrócił po rocznym stypendium w Stanach Zjednoczonych. Zapamiętałam jego komentarz: „Amerykanie mają dużo więcej rzeczy". Obserwacja niby mało odkrywcza, ale jakże słuszna wtedy, w czasach gdy w Polsce rzeczy były nie do zdobycia. Polowano na chabaninę bez kości, pralkę, komplet „wypoczynek" (jak w filmie „Zupa nic"). Gdy brakowało niezbędnych rzeczy, o zbędnych nikt nie myślał.

Teraz internet, media i ulice przez cały rok zarzucają nas reklamami, a gdy przed świętami handel przystępuje do frontalnego ataku, myśli mamy zajęte kupowaniem – jedzenia, choinek i oczywiście prezentów. I już prawie nie protestujemy przeciwko wszechobecnemu zredukowaniu Bożego Narodzenia do paczuszek, zaprzęgów z reniferem oraz głupkowatego Świętego Mikołaja w głupkowatej czerwonej czapce. Zobojętnieliśmy.

Czytaj więcej

Słobodzianek: Teatr ma wzruszać, śmieszyć i prowokować do myślenia

Akt altruizmu

Nasza rodzina jest duża i kiedy spędzamy Wigilię w sporym gronie, wzajemne obdarowywanie się prezentami stanowi jeden z ważniejszych jej punktów. Dla dzieci, których w sumie jest dziesięcioro (w wieku od 3 miesięcy do 19 lat), być może najważniejszym... Ale gdy musisz kupić 24 prezenty i dostajesz tyle samo, powstaje istna orgia materializmu, święto konsumpcji. Dwa lata temu postanowiliśmy proceder ukrócić i wprowadzić losowanie: każdy losował jedną osobę, której wręczał prezent. W zeszłym roku Covid-19 podzielił nas na podgrupy i sprawy poniekąd się uprościły, w tym roku nie wiadomo, jak będzie to wyglądało, bo kiedy to piszę, nadal nie jest pewne, jak potraktuje nas wariant omikron.

Lubię oglądać przedświąteczne rewie prezentów w zagranicznych magazynach. W jakiś sposób w tej ofercie odbija się rzeczywistość. Sądząc po tym, co tam widzę, dla mieszkańców bogatszego od nas Zachodu czasy, kiedy dawało się rajstopy czy płyn do kąpieli, są już zamierzchłą przeszłością. Teraz dziewczynie daje się w prezencie torebkę Gucci za 2300 euro, narzeczonemu sweter z kaszmiru za 475 euro, dziadkowi pędzel do golenia Plisson z firmy, w której zaopatrywał się Napoleon – niedrogo, zaledwie 160 euro. Najbardziej wzruszył mnie beret – uwaga, taki sam, jak nosił Che Guevara – jedne 119 euro. Albo coś zbędnego, z kategorii durnostojek, do postawienia w serwantce: kurka z porcelany Limoges w cenie 275 euro. Dziecku możemy ofiarować samochód Aston Martin z filmu „Goldfinger" Jamesa Bonda. Bez paniki, na razie tylko zabawkowy, playmobil za 75 euro (wszystkie przykłady z tygodnika „Paris Match").

Żarty żartami, rzeczywistość jest brutalna: wiele, jeśli nie większość, otrzymanych przez nas na Boże Narodzenie prezentów nie będzie miała tak szlachetnego rodowodu, jak powyższe. Będą to zwykłe perfumy, szaliki, piżamy i na szczęście mam nadzieję – książki. Nie zawsze trafione, nie zawsze potrzebne, choć miłe, bo prezent jednak cieszy. To nie zmienia wcale faktu, że kupić to wszystko nie jest łatwo, nie tylko wtedy, gdy nie dysponujemy budżetem Billa Gatesa. Niełatwo jest, nawet jeśli staraliśmy się przeniknąć upodobania osoby obdarowywanej i znaleźć coś, co może jej się przydać. Zastanawiam się, czy kurka z porcelany Limoges może się przydać i nie umiem sobie na to odpowiedzieć. Wiem natomiast, że mam półkę, na której w stanie uśpienia przebywają niechciane prezenty. Nie śmiem ich puścić w dalszy obieg, bo głupio się czuję, dając komuś coś, co mnie samej się nie podoba...

Dawanie prezentów jest trudną sztuką między innymi dlatego, że musimy zaakceptować, że osoba, której coś ofiarowujemy, ma inny gust niż my, inne zainteresowania i upodobania. I czasem trzeba postąpić wbrew sobie, wybierając wbrew sobie. Dawanie jest aktem altruizmu.

Joel Waldfogel, profesor na Uniwersytecie Minnesota's Carlson School of Management, autor książki „Scroogenomics: Why You Shouldn't Buy Presents for the Holidays" (Ekonomia skąpca. Dlaczego nie powinniśmy dawać prezentów na święta), nawet jakoś to policzył. „Wartość otrzymanego przez nas przedmiotu, gdy odejmie się od niej część sentymentalną, zmniejsza się o ok. 20 proc." – powiedział dziennikowi „New York Times". Idąc tym tropem: jeśli dajesz komuś coś za 100 zł, to tak, jakbyś dał za 80 zł. Profesor tłumaczy to tak: „Potrafimy dobrze ocenić, czego sami potrzebujemy, gorzej z oceną tego, co potrzebują inni. Ekonomiści nazywają to »problemem rozmieszczenia zasobów«". Waldfogel twierdzi, że cała wymiana prezentów jest z góry skazana na niepowodzenie, od razu zastrzegając, że to zbyt mocne słowo, i poprawiając, że jest to jednak jakieś „wyzwanie".

Czytaj więcej

Stary człowiek i chłopiec z kogutem

Odgruzowywanie

Wydawcy naszych magazynów dbają o to, żeby nie skandalizować czytelników wysokimi cenami zachwalanych na gwiazdkowe prezenty przedmiotów, starają się polecać upominki mniejszej wartości. A jeśli coś jest naprawdę drogie, po prostu nie podają ceny. Jednak i tak wiadomo, że akcja gwiazdka obrodzi obficie, odchudzając nam portfele. Zbyt obficie. Kiedy rano 25 grudnia nasz wzrok pada na stos niesprzątniętych z wczoraj złotych i czerwonych papierów, kokardek i pudełek, przychodzi nam do głowy, że tylko część z otrzymanych przedmiotów uda się jakoś sensownie zagospodarować. Reszta powiększy zasoby posiadanego przez nas inwentarza ruchomości. Będą gdzieś zalegać czy się poniewierać.

Inny profesor, tym razem Benjamin Ho, ekonomista z Vassar College, ma podejście do sprawy bardziej liberalne niż jego kolega z Minnesoty. Twierdzi, że obdarowywanie ma wielką wartość społeczną, ponieważ buduje wzajemne zaufanie. Gdyby każdy mógł dać komuś prezent, zrobiłby to – twierdzi pan Ho. Jeśli dasz komuś coś, co sprawi mu przyjemność, to dowód, że obdarzasz go zaufaniem. Problem w tym, że otrzymywanie upominków wymusza wzajemność, bo czujemy się w obowiązku odwzajemnić, odpłacić niejako hojność bliźniego.

Pomijając uczone opinie, nie takie znów odkrywcze na mój gust, przyznajmy, że komercjalizacja całej operacji „święta" – te wszystkie migające reklamy, centra handlowe, mikołaje, choinki od listopada w centrach handlowych, wigilie w miejscach pracy, wymuszające składanie życzeń i dzielenie się opłatkiem z obcymi ludźmi – odziera Boże Narodzenie z jego istoty.

Zostają rzeczy. Przejdźmy zatem do nich. Francuska rządowa organizacja do spraw środowiska i zarządzania energią Ademe w 2019 r. przeprowadziła w Paryżu dość nietypową akcję. Nazywała się „Odważ się na zmianę" – po polsku nazwalibyśmy ją odgruzowaniem. Wybrani mieszkańcy stolicy Francji pod kierunkiem (jakże by nie) coachów mieli zrobić bilans posiadanych w domu przedmiotów, a następnie ocenić ich przydatność i w końcu pozbyć się niepotrzebnych. Najpierw należało opróżnić szafy i wszystko z nich wyrzucić na podłogę. Dopiero wtedy, jak twierdzą psychologowie, uświadamiamy sobie, ile tego wszystkiego mamy – to teoria dystansu psychologicznego.

Okazało się, że badani sami nie wiedzą, ile czego mają. Kobiety myślały, że mają 34 pary butów, okazywało się, że jest ich aż 54, panowie liczbę urządzeń elektronicznych oceniali na 34, mieli aż 99. Z ubrań przechowywanych we francuskich szafach 93 proc. nie było noszone od roku lub więcej. Średnia waga przedmiotów posiadanych przez tamtejsze gospodarstwo domowe to 2,5 tony. Było więc co wyrzucać. Żartowano, że w ramach tej wyzwalającej akcji niektóre panie pozbyły się nawet mężów...

A jednak oczyszczanie przedpola to prosta rzecz tylko w programie Małgorzaty Rozenek albo słynnej Japonki Marie Kondo. W życiu to działa inaczej. Przywiązujemy się do przedmiotów, niektóre mają wartość sentymentalną i nie chcemy się z nimi rozstawać. Coś przypominają, dostaliśmy je od kogoś, albo w szczególnych okolicznościach. Dla niektórych wyrzucanie jest bolesne i nie potrafią się na nie zgodzić. Przypadki nałogowych zbieraczy nie są wcale takie rzadkie, sama miałam w rodzinie kogoś, u kogo przez mieszkanie szło się wąską ścieżką wśród stosów książek, pudeł i gratów. A jednak akcja Ademe miała wynik pozytywny – wszyscy uczestnicy stwierdzili, że „detoks", jaki zrobili w swoich domach, miał działanie uzdrawiające. I dodawali, że po tej całej operacji zmienili nawyki. Przede wszystkim kupowania. Ale też przekazywania rzeczy dla potrzebujących lub sprzedawania ich na portalach.

Czytaj więcej

Hipokryzja świata mody. Gdy modelki chcą zmieniać świat

Córeczka znajomych zaprowadzona do sklepu z zabawkami przemknęła wzrokiem po regałach i stwierdziła: to wszystko już mamy. W moim dzielnicowym sklepie z zabawkami sprzedawca potwierdził, że to sytuacja obecnie nagminna. Przychodzą rodzice, szukając prezentu dla dziecka, które ma już wszystko. I gdy się nad tym zastanowić, jest to właściwie smutna sytuacja. Bo czy takie dziecko ma jeszcze marzenia? Na co czeka? Co je ucieszy, co zaskoczy? Badacze z uniwersytetu w Toledo stwierdzili, że dziecko, które ma cztery zabawki, bawi się nimi dłużej i jest bardziej skupione niż dziecko posiadające 16 zabawek. Mniej może znaczyć więcej.

Kiedy w latach 90. urodził się nasz najmłodszy syn, powzięliśmy ambitny zamiar, żeby miał mało zabawek, najlepiej tylko drewnianą łyżkę i pokrywkę od garnka. W takich warunkach jego inteligencja będzie miała najwięcej bodźców do rozwoju – myśleliśmy... Jak można było przewidzieć, ten utopijny projekt skończył się całkowitą porażką. Do dziś pudła zabawek zalegają na naszym strychu. Na szczęście są w rodzinie młodsze dzieci, które będą się nimi bawić. O ile nie wybiorą rozrywek bardziej zaawansowanych niż lego czy playmobil.

W połowie lat 80. znajomy wrócił po rocznym stypendium w Stanach Zjednoczonych. Zapamiętałam jego komentarz: „Amerykanie mają dużo więcej rzeczy". Obserwacja niby mało odkrywcza, ale jakże słuszna wtedy, w czasach gdy w Polsce rzeczy były nie do zdobycia. Polowano na chabaninę bez kości, pralkę, komplet „wypoczynek" (jak w filmie „Zupa nic"). Gdy brakowało niezbędnych rzeczy, o zbędnych nikt nie myślał.

Teraz internet, media i ulice przez cały rok zarzucają nas reklamami, a gdy przed świętami handel przystępuje do frontalnego ataku, myśli mamy zajęte kupowaniem – jedzenia, choinek i oczywiście prezentów. I już prawie nie protestujemy przeciwko wszechobecnemu zredukowaniu Bożego Narodzenia do paczuszek, zaprzęgów z reniferem oraz głupkowatego Świętego Mikołaja w głupkowatej czerwonej czapce. Zobojętnieliśmy.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka