Na prawo marsz
Les extrêmes se touchent – Przeciwieństwa się stykają – powiada znane francuskie przysłowie. Rzeczy, które wydają się najbardziej sobie przeciwstawne, zawierają wiele nieoczekiwanych podobieństw. Tak jest współcześnie z lewicą i prawicą. Podskórny ekstremizm nietzscheańskich postępowców z czasem rozprzestrzenił się również na drugie skrzydło politycznego spektrum. Miejsce, dodajmy, w pewnym sensie bardziej dla tego rodzaju poglądów naturalne. Gdyby bowiem chcieć politycznie je zaszufladkować, dzieło Nietzschego należałoby opisać raczej jako prawicowe niż lewicowe. Bliżej mu do reakcjonistów niż wyznawców idei postępu. Mimo to w poglądach autora „Tako rzecze Zaratustra" trudno znaleźć fragmenty o wyraźnie zachowawczym wydźwięku. Przeciwnie, Nietzsche doradzał, by szeptać konserwatystom na ucho, że bieg wydarzeń jest nieubłagany.
Nowa prawica, w przeciwieństwie do starego konserwatyzmu, odrobiła tę bolesną lekcję. Ten nurt polityczny, który z impetem wkroczył na arenę zachodniej polityki w ubiegłej dekadzie, nie ma wiele wspólnego z tradycyjnym konserwatyzmem. Nie uznaje umiaru za cnotę, nie ma szacunku dla pluralizmu i instytucji państwa. Jego celem nie jest zapewnienie, że przemiany społeczne będą się dokonywały stopniowo, w zgodnym z rytmem ludzkiego życia tempie. Nie broni również uniwersalnego racjonalizmu ani nie szuka ucieczki z wyniszczającej wojny kulturowej. Przeciwnie, pragnie ją zintensyfikować, a doprowadziwszy społeczeństwo do stanu wrzenia – odnieść wymarzone zwycięstwo. Chce być – i jest – nową kontrkulturą. Jak spora część lewicy rozstała się z Marksem, tak nowa prawica porzuciła Burke'a – najważniejszego chyba twórcę konserwatywnego myślenia o polityce, pierwszego wielkiego krytyka rewolucji francuskiej. I, co uderzające, właśnie w Nietzschem (choć, podobnie jak lewica, z mglistą świadomością tego faktu) znalazła sobie nowego patrona. Widać to bardzo wyraźnie w kilku jej charakterystycznych cechach.
Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest prymat woli nad rozumem. Apele centrowych liberałów, aby łagodzić społeczne napięcia i szukać wspólnej dla wszystkich platformy porozumienia, odbierane są jako naiwne bajania pięknoduchów. Z wojny wartości nie ma przecież ucieczki – powiadają myśliciele nowej prawicy. Wola jest zaś niezbędna do tego, aby to nasza tożsamość okazała się zwycięska. Nie należy się więc przejmować ani istniejącymi przepisami prawa, ani uświęconymi dobrym obyczajem regułami. Za pośrednictwem Carla Schmitta współczesna prawica zachwyciła się „decyzjonizmem". Mówienie o „suwerenności" wywołuje u prawicowych intelektualistów uniesienia, z którymi można porównać chyba tylko ekscytację, z jaką radykałowie z lewicy mówili dawniej o postępie. Wszystko to, podlane gęstym sosem iście nietzscheańskiego patosu, sprowadza się do tego, że kto znalazł się w pozycji suwerena, ten może wszystko. Autorytarnych skłonności mało kto się na nowej prawicy wstydzi; moralne skrupuły są dobre dla słabeuszy. Nietzsche chętnie przyklasnąłby tej tendencji: „nadczłowiek" w rzeczy samej może i powinien narzucać maluczkim swoje wartości. Pytanie ich o zdanie byłoby wyrazem egalitarnych złudzeń demokratów lub przejawem naiwnego sokratejskiego racjonalizmu.
Po drugie, charakterystyczną cechą nowej prawicy jest jej zamiłowanie do mitu. Przedstawiciele tego nurtu politycznego z wielką chęcią doładowują bieżące wydarzenia posiadającymi metafizyczny rozmach interpretacjami, nadając im często teologiczny wymiar. Nieprzypadkowo – tworzenie wartości stanowi działalność quasi-religijną. Przestrzeń publiczna jest w tej perspektywie nie tyle miejscem wymiany myśli, ile konfrontacji rozmaitych symboli. Tylko te nakreślone z największym rozmachem mogą liczyć na triumf. Poważna polityka musi się wspierać na teologicznym rusztowaniu, gdyż – podobno – jedynie religia posiada głębię. Stąd charakterystyczny stosunek przedstawicieli nowej prawicy do wiary – stosunek czysto instrumentalny. Religia wykorzystywana jest jako najskuteczniejszy zwornik zbiorowej tożsamości – po nietzscheańsku mityczny, irracjonalny. Nie posiada żadnej suwerennej funkcji, nie może więc zostać wyłączona z bieżącej polityki. Przeciwnie, właśnie wrzucenie jej w sam środek wojny kultur może uczynić ów instrument przydatnym. W stosunku nowej prawicy do religii nie chodzi więc o Boga, lecz o brutalizację polityki poprzez nadanie jej wymiaru „świętej wojny", starcia sił światła z siłami ciemności. Wreszcie, po trzecie, par excellence nietzscheańska jest pogarda, jaką nowa prawica żywi dla klasy średniej. Mieszczuch, zwłaszcza o lewicowych poglądach, to dla jej przedstawicieli współczesne wcielenie „ostatniego człowieka". Widać go nie tylko w wielkomiejskich kawiarniach z filiżanką latte w ręku i okularami słonecznymi na twarzy. To on, mieszczuch-lewak, sprawuje rząd dusz – kręci hollywoodzkie filmy i zakłada dokonujące technologicznych rewolucji startupy. To on – jego mentalność, jego widzenie świata – określa działanie oddzielonych od prawdziwego życia i prawdziwych ludzi brukselskich urzędników. To on seksualizuje dzieci i młodzież, on pragnie nałożyć wszystkim na usta kaganiec politycznej poprawności, wprowadzić nowy, „miękki" totalitaryzm. Słowem, to on jest śmiertelnym zagrożeniem dla całej naszej kultury, całej naszej tożsamości. Jest „ostatnim człowiekiem" – ale też ostatnim bolszewikiem. Tworząc tę odrealnioną karykaturę, wyobraźnia intelektualistów nowej prawicy działa w myśl logiki dzieł Nietzschego: operuje coraz mocniejszymi obrazami, dąży do coraz bardziej jaskrawych barw. Na końcu tej drogi pozostają tylko dwa kolory – czerń i biel – i tylko dwie polityczne możliwości: my albo oni. Nasze wartości przeciw ich wartościom.
Czas skrajności
Inaczej, niż to miało miejsce w przypadku Marksa, idei Nietzschego nie sposób ułożyć w spójny, całościowy program polityczny. Dlatego jego wpływ na współczesną politykę jest mniej oczywisty, być może nawet trudny do dostrzeżenia. Niełatwo jednak oprzeć się wrażeniu, że to właśnie ten niemiecki filozof – miłośnik Dionizosa, piewca nieskrępowanej niczym woli mocy, zaciekły krytyk demokratycznego egalitaryzmu – wywiera przemożny wpływ na nasze czasy. U myślicieli lewicy Nietzsche sankcjonuje krytykę imperializmu zachodniej kultury, wyposaża w język „wartości" i związane z nim prawo ich swobodnego stwarzania wbrew wszelkim panującym dotąd regułom czy konwenansom. Dla intelektualistów prawicowych Nietzsche jest tym, który pozwala odwrócić panującą dotąd w wojnie kultur logikę i ustawić się w pozycji nowych buntowników. Uczy, by nie zważać na reguły i wszystko podporządkowywać woli tego, kto zdaje się dorastać do roli „nadczłowieka". Od lewicy wychowanych w tym duchu prawicowych nietzscheanistów różni preferencja dla dawnych, a nie nowych, mitów oraz pogarda dla egalitaryzmu. A także rodzaj konformizmu, jakiemu ulegają: myśliciele lewicowi mają tendencję do ślepego podporządkowania się idei, prawicowcy – wyniesionej na szczyt ruchu osobie.
Jeżeli mam rację, taki stan rzeczy wskazuje, że zarówno fala prawicowej demagogii, jak i potencjalna reakcja na nią ze strony lewicowych radykałów nie okażą się przejściowymi zjawiskami. Będą towarzyszyć nam jeszcze przez długi czas. Centrowa wrażliwość polityczna, potrafiąca łączyć elementy konserwatywne i liberalne, wydaje się kurczyć pod naporem atakujących ją z lewa i prawa sił. Niewykluczone, że wkroczyliśmy właśnie w nowy czas skrajności. ©?