Nietzsche. Idol lewicy, patron prawicy

Rzeczy, które wydają się najbardziej sobie przeciwstawne, zawierają wiele nieoczekiwanych podobieństw. Tak jest współcześnie z lewicą i prawicą. Spaja ich, możliwe, że nieświadome, odwoływanie się do filozofii Fryderyka Nietzschego.

Publikacja: 03.09.2021 10:00

Strywializowane idee Fryderyka Nietzschego (1844-1900) były powtarzane i popularyzowane przez lewico

Strywializowane idee Fryderyka Nietzschego (1844-1900) były powtarzane i popularyzowane przez lewicowych myślicieli-celebrytów

Foto: Magite Historic / Alamy Stock/BEW

Idee mają konsekwencje. Świat, jaki widzimy za oknami – w szczególności świat społeczny i polityczny – nie powstaje samorodnie. Jego konkretny kształt przygotowują krążące w przestrzeni publicznej koncepcje. Niejednokrotnie polityczni decydenci nie wiedzą nawet, że realizują pomysły jakiegoś dawnego pisarza czy myśliciela, którego książek zapewne nigdy nie czytali. Polityka, wbrew ponuremu realizmowi stąpających jakoby twardo po ziemi pragmatyków, to nie tylko interesy, ale również intelektualne koncepcje, zwykle zapoznane, rzadziej – wdrażane w życie z żelazną konsekwencją.

W ubiegłym stuleciu taki był los teorii Karola Marksa. Wierni autorowi „Kapitału" ideolodzy nie wahali się wyciągnąć z niej najdalszych i najbardziej krwawych konsekwencji. Czy na tym polegał prawdziwy marksizm? Trudno jednoznacznie rozstrzygnąć. Przekonujące wydają się analizy Leszka Kołakowskiego, który wykazywał, że choć stalinowski terror nie był jedyną możliwą praktyczną realizacją idei Marksa, to jednak nie było w nim nic specyficznie antymarksistowskiego. To, że idee mają konsekwencje, oznacza również, że puszczone w obieg odrywają się od kontekstu czasu i miejsca, w których zostały stworzone, i zaczynają żyć własnym życiem. Niejednokrotnie prowadzą do skutków, które zdziwiłyby ich autorów – lub wręcz przyprawiły ich o zawrót głowy.

Czytaj więcej

Fryderyk Nietzsche - polski nadczłowiek?

Czy w dzisiejszym świecie dostrzec możemy przemożny wpływ jakiegoś myśliciela? Czy o którymkolwiek filozofie można powiedzieć, że określa ideologiczny paradygmat epoki w podobnym stopniu, jak w wieku XX czyniła to myśl Marksa? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie można wskazać żadnego twórcy, którego koncepcje rezonowałyby aż tak szeroko i który tak dogłębnie określiłby myślowy paradygmat naszych czasów. Być może jest to jednak złudzenie. Wiele przemawia za tym, że zarówno na lewicy, jak i na prawicy triumf święcą idee innego wielkiego XIX-wiecznego filozofa. Nie można wykluczyć, że nie wiedząc o tym, żyjemy w epoce Fryderyka Nietzschego.

Nowy idol lewicy

Nietzsche miał trzech wielkich przeciwników: sokratejski racjonalizm, chrześcijaństwo i nowoczesne mieszczaństwo. Sokratesa niemiecki filozof oskarżał o skrępowanie naturalnej dla człowieka woli mocy arbitralnie narzuconym mu racjonalizmem i wypływającym z niego poczuciem miary. Chrześcijaństwo było w jego ocenie religią resentymentu, pozwalającą – dzięki zasadzie miłosierdzia – słabym uzyskać przewagę nad mocnymi. Odzierało ono z wielkości wszystkie cnoty heroiczne, podporządkowując człowieka wartościom wrogim życiu. Nowoczesne mieszczaństwo stanowiło z kolei środowisko, w którym wyrastał nowy typ człowieka, którym Nietzsche szczególnie gardził. Był nim tzw. ostatni człowiek: osobnik niezdolny do podjęcia ryzyka czy do jakichkolwiek aktów wielkości. Ktoś, kogo zadowalają drobne przyjemności i kto szczęście utożsamia z bezpieczeństwem i dobrobytem.

Napaść Nietzschego na każdego z tych przeciwników była gwałtowna i pełna furii. Trudno odmówić jej wielkiej siły uwodzenia. Jednocześnie nie sposób zaprzeczyć, że niemiecki filozof odwołuje się bardziej do emocji niż do rozumu, wywołuje w nas raczej mocne wrażenia niż rzetelną refleksję. Tłumaczy to, jak sądzę, dlaczego rozmaite elementy nietzscheańskiego światopoglądu mogły z łatwością zostać wyjęte z ich oryginalnego kontekstu i umieszczone w nowej konstelacji. Szczególnie widoczne jest to w sposobie, w jaki myśl autora „Tako rzecze Zaratustra" została przyswojona na lewicy.

Przynajmniej od rewolucji lat 60. lewica mówi i myśli raczej językiem Nietzschego niż językiem Marksa. Jak to się stało, że partia postępu, rozumu i równości uległa sile uwodzenia największego być może w dziejach filozoficznego reakcjonisty? Przede wszystkim wielkie znaczenie miała ewolucja wrogów samej lewicy. Punkt ciężkości w lewicowej krytyce nowoczesnego społeczeństwa został przesunięty z ekonomii na kulturę. Po II wojnie światowej naczelną zbrodnią Europy przestał być wyzysk – stało się nią wykluczenie. W racjonalizmie zaczęto dostrzegać narzędzie dominacji służące za usprawiedliwienie machiny kolonialnych podbojów lub opresji, jakiej poddawano w rządzonych przez białych, heteroseksualnych mężczyzn społeczeństwach przedstawicieli innych ras, homoseksualistów i kobiety. Nietzsche pozwalał nie tylko dobitnie wyartykułować, że porządek europejskiego racjonalizmu był czymś sztucznym i został innym narzucony przemocą. Ogłaszając „śmierć Boga", kładł również fundament pod całościową krytykę zachodniej kultury. Ten krzykliwy nekrolog oznaczał, że człowiek zachodni nie może już odnaleźć w otaczającej go rzeczywistości żadnego niewzruszonego, absolutnego punktu oparcia. Rozum nie był w stanie odkryć obiektywnej prawdy, ale wytwarzał ją i narzucał zewnętrznemu światu.

Nietzsche znakomicie nadawał się więc na patrona nowego kulturowego relatywizmu. Człowieka – nauczał autor „Tako rzecze Zaratustra" – nie krępuje żadna niezmienna ludzka natura. Nie odnajduje on w świecie sensu, ale sam go stwarza; podobnie jak nie ma w rzeczywistości żadnego dobra i zła, lecz jedynie konflikty rozmaitych wartości. Głoszona przez Marksa walka klas okazywała się w tej perspektywie tylko jednym z frontów znacznie szerszego konfliktu. Tradycja europejska w lwiej części stanowiła próbę podporządkowania człowieka siłom rzekomo wobec niego zewnętrznym, a w istocie będącym jego własnym tworem. Dlatego Nietzsche przypisywał jej dekadencję i z nadzieją wypatrywał świtu nowej ery Dionizosa – greckiego boga ekstatycznej radości oraz niezastygłej w sztywnych formach młodości. Takiej, która ochoczo zaciera nieprzekraczalne jakoby linie demarkacyjne i miesza ze sobą sprzeczności. Jakżeby się zdziwił, dowiedziawszy się, że jego idee przejmą postępowi demokraci wyznający ideę powszechnego w skali ludzkości egalitaryzmu.

Przynajmniej od rewolucji lat 60. lewica mówi i myśli raczej językiem Nietzschego niż językiem Marksa

Lewica w pewnym sensie postawiła bowiem koncepcje Nietzschego na głowie. Nie sposób jej jednak odmówić, że w duchu była (i w znacznej mierze pozostaje do dzisiaj) dionizyjska. Być może najważniejszą jej ideą jest koncepcja przekraczania ram, w których zamknięty był dotąd świat, otwartości na to, co radykalnie nowe i inne. Nietzsche, ogłaszając potrzebę przezwyciężenia człowieka, pisał o czymś podobnym. Chodziło mu o to, aby ludzi skonfrontować z sytuacją nihilizmu, w jakiej się znaleźli, zazwyczaj nie zdając sobie zresztą z tego sprawy. Przekroczenie człowieka oznaczać miało wyjście poza horyzont dobra i zła, ku tworzonym dowolnie „wartościom". Miarą ludzkiego życia nie była już więc żadna obiektywna, zewnętrzna wobec niego prawda, ale „autentyczność", „zaangażowanie". Stało się w ten sposób coś paradoksalnego: strywializowane idee Nietzschego były powtarzane i popularyzowane przez lewicowych myślicieli celebrytów. Jednocześnie do samego serca lewicowego i postępowego myślenia przeniknęły wątki, których nie sposób uzgodnić z regułami demokratycznego państwa prawa. Zwolennicy tego ustroju zawsze wydawali się Nietzschemu wspomnianymi wcześniej „ostatnimi ludźmi", gotowymi zamienić najwyższe wartości ducha na pokój i dobrobyt. Problem z osobami tego rodzaju nie polegał na tym, że były nieszczęśliwe, ale – jak to fantastycznie ujął Allan Bloom – na tym, że ich szczęście przyprawiało o mdłości.

Już Platon zauważył, że człowiek demokratyczny to lubiący kolekcjonować najrozmaitsze doznania i wdziewać najróżniejsze kostiumy strojniś. Dionizyjski czar, którym przesiąknięte są pisma Nietzschego, znakomicie rezonował wśród lewicowców drugiej połowy ubiegłego stulecia – i znakomicie rezonuje do dzisiaj. Dostarcza im języka, dzięki któremu mogą bronić uprawnień każdej jednostki do swobodnego tworzenia własnego „ja", zapominając niejako, że mówią o niej tak, jakby była „nadczłowiekiem" – tym, kto swobodnie tworzy swoje wartości i narzuca je innym. Pozwala również krytykować imperializm europejskiego racjonalizmu, pełne fałszu i tajonej żądzy władzy chrześcijaństwo, pijane pychą oświecenie. Słowem, rzuca ich w wojnę kultur i sprawia, że przestają dostrzegać problem, który zawsze stanowił najważniejszy punkt odniesienia lewicowej krytyki nowoczesnego społeczeństwa: kwestię nierówności ekonomicznych.

Na prawo marsz

Les extrêmes se touchent – Przeciwieństwa się stykają – powiada znane francuskie przysłowie. Rzeczy, które wydają się najbardziej sobie przeciwstawne, zawierają wiele nieoczekiwanych podobieństw. Tak jest współcześnie z lewicą i prawicą. Podskórny ekstremizm nietzscheańskich postępowców z czasem rozprzestrzenił się również na drugie skrzydło politycznego spektrum. Miejsce, dodajmy, w pewnym sensie bardziej dla tego rodzaju poglądów naturalne. Gdyby bowiem chcieć politycznie je zaszufladkować, dzieło Nietzschego należałoby opisać raczej jako prawicowe niż lewicowe. Bliżej mu do reakcjonistów niż wyznawców idei postępu. Mimo to w poglądach autora „Tako rzecze Zaratustra" trudno znaleźć fragmenty o wyraźnie zachowawczym wydźwięku. Przeciwnie, Nietzsche doradzał, by szeptać konserwatystom na ucho, że bieg wydarzeń jest nieubłagany.

Nowa prawica, w przeciwieństwie do starego konserwatyzmu, odrobiła tę bolesną lekcję. Ten nurt polityczny, który z impetem wkroczył na arenę zachodniej polityki w ubiegłej dekadzie, nie ma wiele wspólnego z tradycyjnym konserwatyzmem. Nie uznaje umiaru za cnotę, nie ma szacunku dla pluralizmu i instytucji państwa. Jego celem nie jest zapewnienie, że przemiany społeczne będą się dokonywały stopniowo, w zgodnym z rytmem ludzkiego życia tempie. Nie broni również uniwersalnego racjonalizmu ani nie szuka ucieczki z wyniszczającej wojny kulturowej. Przeciwnie, pragnie ją zintensyfikować, a doprowadziwszy społeczeństwo do stanu wrzenia – odnieść wymarzone zwycięstwo. Chce być – i jest – nową kontrkulturą. Jak spora część lewicy rozstała się z Marksem, tak nowa prawica porzuciła Burke'a – najważniejszego chyba twórcę konserwatywnego myślenia o polityce, pierwszego wielkiego krytyka rewolucji francuskiej. I, co uderzające, właśnie w Nietzschem (choć, podobnie jak lewica, z mglistą świadomością tego faktu) znalazła sobie nowego patrona. Widać to bardzo wyraźnie w kilku jej charakterystycznych cechach.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest prymat woli nad rozumem. Apele centrowych liberałów, aby łagodzić społeczne napięcia i szukać wspólnej dla wszystkich platformy porozumienia, odbierane są jako naiwne bajania pięknoduchów. Z wojny wartości nie ma przecież ucieczki – powiadają myśliciele nowej prawicy. Wola jest zaś niezbędna do tego, aby to nasza tożsamość okazała się zwycięska. Nie należy się więc przejmować ani istniejącymi przepisami prawa, ani uświęconymi dobrym obyczajem regułami. Za pośrednictwem Carla Schmitta współczesna prawica zachwyciła się „decyzjonizmem". Mówienie o „suwerenności" wywołuje u prawicowych intelektualistów uniesienia, z którymi można porównać chyba tylko ekscytację, z jaką radykałowie z lewicy mówili dawniej o postępie. Wszystko to, podlane gęstym sosem iście nietzscheańskiego patosu, sprowadza się do tego, że kto znalazł się w pozycji suwerena, ten może wszystko. Autorytarnych skłonności mało kto się na nowej prawicy wstydzi; moralne skrupuły są dobre dla słabeuszy. Nietzsche chętnie przyklasnąłby tej tendencji: „nadczłowiek" w rzeczy samej może i powinien narzucać maluczkim swoje wartości. Pytanie ich o zdanie byłoby wyrazem egalitarnych złudzeń demokratów lub przejawem naiwnego sokratejskiego racjonalizmu.

Po drugie, charakterystyczną cechą nowej prawicy jest jej zamiłowanie do mitu. Przedstawiciele tego nurtu politycznego z wielką chęcią doładowują bieżące wydarzenia posiadającymi metafizyczny rozmach interpretacjami, nadając im często teologiczny wymiar. Nieprzypadkowo – tworzenie wartości stanowi działalność quasi-religijną. Przestrzeń publiczna jest w tej perspektywie nie tyle miejscem wymiany myśli, ile konfrontacji rozmaitych symboli. Tylko te nakreślone z największym rozmachem mogą liczyć na triumf. Poważna polityka musi się wspierać na teologicznym rusztowaniu, gdyż – podobno – jedynie religia posiada głębię. Stąd charakterystyczny stosunek przedstawicieli nowej prawicy do wiary – stosunek czysto instrumentalny. Religia wykorzystywana jest jako najskuteczniejszy zwornik zbiorowej tożsamości – po nietzscheańsku mityczny, irracjonalny. Nie posiada żadnej suwerennej funkcji, nie może więc zostać wyłączona z bieżącej polityki. Przeciwnie, właśnie wrzucenie jej w sam środek wojny kultur może uczynić ów instrument przydatnym. W stosunku nowej prawicy do religii nie chodzi więc o Boga, lecz o brutalizację polityki poprzez nadanie jej wymiaru „świętej wojny", starcia sił światła z siłami ciemności. Wreszcie, po trzecie, par excellence nietzscheańska jest pogarda, jaką nowa prawica żywi dla klasy średniej. Mieszczuch, zwłaszcza o lewicowych poglądach, to dla jej przedstawicieli współczesne wcielenie „ostatniego człowieka". Widać go nie tylko w wielkomiejskich kawiarniach z filiżanką latte w ręku i okularami słonecznymi na twarzy. To on, mieszczuch-lewak, sprawuje rząd dusz – kręci hollywoodzkie filmy i zakłada dokonujące technologicznych rewolucji startupy. To on – jego mentalność, jego widzenie świata – określa działanie oddzielonych od prawdziwego życia i prawdziwych ludzi brukselskich urzędników. To on seksualizuje dzieci i młodzież, on pragnie nałożyć wszystkim na usta kaganiec politycznej poprawności, wprowadzić nowy, „miękki" totalitaryzm. Słowem, to on jest śmiertelnym zagrożeniem dla całej naszej kultury, całej naszej tożsamości. Jest „ostatnim człowiekiem" – ale też ostatnim bolszewikiem. Tworząc tę odrealnioną karykaturę, wyobraźnia intelektualistów nowej prawicy działa w myśl logiki dzieł Nietzschego: operuje coraz mocniejszymi obrazami, dąży do coraz bardziej jaskrawych barw. Na końcu tej drogi pozostają tylko dwa kolory – czerń i biel – i tylko dwie polityczne możliwości: my albo oni. Nasze wartości przeciw ich wartościom.

Czas skrajności

Inaczej, niż to miało miejsce w przypadku Marksa, idei Nietzschego nie sposób ułożyć w spójny, całościowy program polityczny. Dlatego jego wpływ na współczesną politykę jest mniej oczywisty, być może nawet trudny do dostrzeżenia. Niełatwo jednak oprzeć się wrażeniu, że to właśnie ten niemiecki filozof – miłośnik Dionizosa, piewca nieskrępowanej niczym woli mocy, zaciekły krytyk demokratycznego egalitaryzmu – wywiera przemożny wpływ na nasze czasy. U myślicieli lewicy Nietzsche sankcjonuje krytykę imperializmu zachodniej kultury, wyposaża w język „wartości" i związane z nim prawo ich swobodnego stwarzania wbrew wszelkim panującym dotąd regułom czy konwenansom. Dla intelektualistów prawicowych Nietzsche jest tym, który pozwala odwrócić panującą dotąd w wojnie kultur logikę i ustawić się w pozycji nowych buntowników. Uczy, by nie zważać na reguły i wszystko podporządkowywać woli tego, kto zdaje się dorastać do roli „nadczłowieka". Od lewicy wychowanych w tym duchu prawicowych nietzscheanistów różni preferencja dla dawnych, a nie nowych, mitów oraz pogarda dla egalitaryzmu. A także rodzaj konformizmu, jakiemu ulegają: myśliciele lewicowi mają tendencję do ślepego podporządkowania się idei, prawicowcy – wyniesionej na szczyt ruchu osobie.

Jeżeli mam rację, taki stan rzeczy wskazuje, że zarówno fala prawicowej demagogii, jak i potencjalna reakcja na nią ze strony lewicowych radykałów nie okażą się przejściowymi zjawiskami. Będą towarzyszyć nam jeszcze przez długi czas. Centrowa wrażliwość polityczna, potrafiąca łączyć elementy konserwatywne i liberalne, wydaje się kurczyć pod naporem atakujących ją z lewa i prawa sił. Niewykluczone, że wkroczyliśmy właśnie w nowy czas skrajności. ©?

O autorze:

Jan Tokarski (ur. 1981)

Eseista, filozof. Redaktor „Przeglądu Politycznego" i kwartalnika „Kronos". Jego ostatnia książka to „Czy liberalizm umarł?" (Kraków 2021)

Idee mają konsekwencje. Świat, jaki widzimy za oknami – w szczególności świat społeczny i polityczny – nie powstaje samorodnie. Jego konkretny kształt przygotowują krążące w przestrzeni publicznej koncepcje. Niejednokrotnie polityczni decydenci nie wiedzą nawet, że realizują pomysły jakiegoś dawnego pisarza czy myśliciela, którego książek zapewne nigdy nie czytali. Polityka, wbrew ponuremu realizmowi stąpających jakoby twardo po ziemi pragmatyków, to nie tylko interesy, ale również intelektualne koncepcje, zwykle zapoznane, rzadziej – wdrażane w życie z żelazną konsekwencją.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku