Rafał Matyja. Miejski grunt czyli jak zaludniano miasta

Zmniejszano normy powierzchniowe przypadające na osobę, co skutkowało zmniejszeniem powierzchni budowanych mieszkań. Rezygnowano z drewna i cegły, a rozwijano budownictwo z prefabrykatów, upraszczano formy architektoniczne, rezygnowano z balkonów.

Publikacja: 21.05.2021 18:00

Warszawski Ursynów, 1984 rok

Warszawski Ursynów, 1984 rok

Foto: Forum

Komunizm i wczesny kapitalizm mają pewną cechę wspólną związaną z procesem szybkiej industrializacji. Istotą sprawy jest to samo, co w modelu miasta kapitalistycznego, miasta przemysłowego Castellsa: budowanie sypialni dla wielkich zakładów pracy, dla pracowników rozwijającego się sektora usług publicznych (szkolnictwa, służby zdrowia, transportu publicznego). Zaletami tego budownictwa wydawały się jego ekonomiczność, tempo powstawania budynków (zwłaszcza w technologii wielkiej płyty) oraz możliwości powiązania komunikacyjnego takich osiedli z przedsiębiorstwami.

Zacznijmy od miast zbudowanych niemal od zera. Jastrzębie-Zdrój powstaje jako rezultat decyzji o uruchomieniu kilku kopalń we wschodniej części Rybnickiego Zagłębia Węglowego. Budowa kopalń przebiega zresztą nieco szybciej niż budowa miasta. Wydobycie węgla ma w całym okresie Polski Ludowej bezwzględny priorytet. Ten surowiec energetyczny stanowił istotny czynnik rozwoju i funkcjonowania hutnictwa i przemysłu chemicznego oraz kluczowy element polskiego eksportu, głównie do Związku Sowieckiego i innych krajów bloku wschodniego. Czarne złoto było jednak także szczególnie ważne dla bilansu handlowego z krajami kapitalistycznymi. Dzięki eksportowi można było wydłużać listę zakupów dokonywanych za żelazną kurtyną. Stąd ciągłe wysiłki peerelowskich władz, aby zwiększać wydobycie, otwierać nowe kopalnie, rekrutować nowe zastępy górników.

Jednocześnie w pośpiechu starano się tworzyć miejsca zakwaterowania osób zatrudnionych w kopalniach: w pierwszym okresie często w hotelach robotniczych, później – po 1952 roku – także w domach młodego górnika. W okolicach Jastrzębia powstało pięć nowych kopalń: „Jastrzębie" (uruchomiona pod koniec 1962 roku), „Moszczenica" (działająca od 1966 roku), „Zofiówka" (uruchomiona w 1969 roku, po 1974 funkcjonowała jako „Manifest Lipcowy", do pierwotnej nazwy wróciła w 1990 roku), „Borynia" (uruchomiona w 1971 roku) i „Pniówek" (położona w pobliskich Pawłowicach, działająca od 1974 roku). Na początku dobudowane do nich miasto przesuwa się na mapie – pierwotnie miało powstać w okolicach Pawłowic, na wschód od dzisiejszych terenów Jastrzębia, tymczasem zaczyna się rozwijać od strony dawnego uzdrowiska.

W 1963 roku ośmiotysięczne Jastrzębie-Zdrój uzyskało prawa miejskie. Planowano, że urośnie do poziomu sześćdziesięciu tysięcy mieszkańców. W 1970 roku liczyło ich dwadzieścia cztery i pół tysiąca. Dekadę później – dziewięćdziesiąt osiem tysięcy, a w szczytowym momencie rozwoju, na początku lat dziewięćdziesiątych – niemal sto pięć tysięcy. Według danych z 1 stycznia 2019 roku Główny Urząd Statystyczny oceniał liczbę ludności na dziewięćdziesiąt tysięcy. Mylono się nie tylko w kwestii skali. Pierwotny projekt urbanistyczny był ciekawy: „Poszczególne osiedla, rozdzielone naturalnymi zielonymi jarami, zaplanowano właściwie jako niezależne części miasta. [...] Miało to być miasto­ park z dużą ilością zieleni, ze sklepami umiejscowionymi w pawilonach przypominających plastry miodu".

To, co się stało w Jastrzębiu, było typowe – z ambitnych planów zrezygnowano. Wykonawca „wystąpił z żądaniem zmian projektowych i użycia technologii wielkoblokowej stosowanej już na innych placach budowy, co wpłynęło na wygląd budynków oraz ich rozmieszczenie". Poparło go lobby górnicze, chcące jak najszybciej wręczyć pracownikom klucze do mieszkań. Budowano zatem szybko, szybciej niż gdzie indziej. „[...] zasiedlane tereny wyglądały katastrofalnie", nie było chodników i oświetlenia. „Zdarzało się, że inwestycje rozpoczynano na terenach nieuzbrojonych, a gotowe budynki czekały przez dłuższy czas na podłączenie do sieci wodociągowej czy kanalizacyjnej". Na nowych osiedlach niewielkiego jeszcze miasta powstawały dziesięciopiętrowe budynki, w których otoczeniu brakowało naturalnej miejskiej infrastruktury. Dopiero organizowano transport publiczny. Początkowo miasto obsługiwane było po prostu przez PKS Wodzisław, dopiero po jakimś czasie uruchomiono osiem miejskich linii. W październiku 1976 roku otwarto dziesięciopiętrowy szpital górniczy z sześciuset łóżkami.

Pierwotne plany urbanistyczne nie zostały zrealizowane. Dyktat dużych przedsiębiorstw budowlanych, który do tego doprowadził, to stały motyw opisów peerelowskiej urbanizacji: wymuszanie rezygnacji z obiektów towarzyszących, porzucanie ambitniejszych rozwiązań, likwidowanie detali architektonicznych. Zdaniem zakładów budowlanych, aby dobrze się budowało, obiekty powinny być niemal identyczne, powstawać na obszarach niezabudowanych – najlepiej na obrzeżach miasta, żeby łatwo było dojechać ciężkim sprzętem, ustawić dźwig, korzystać z przestronnych placów budowlanych.

Problemem w opowiadaniu tej historii jest to, że właściwie trudno wskazać sprawców – ludzi, a nie dość anonimowe instancje partyjne i rządowe. W końcu stawką nie jest wybudowanie kopalni, ale lokalizacja całkiem dużego miasta. A może zabawa w historię polega na tym, że sprawcy nie zdają sobie sprawy z konsekwencji? Na przykład wykonują jakiś swój kawałek zadania, układają trzy puzzle, a o szesnastej idą do domu, myśląc o meczu piłkarskim, chorobie kogoś bliskiego lub o tym, co kupić na kolację. Ktoś zaznaczył pokłady węgla na mapie, inny szukał dogodnego miejsca do wydobycia, a trzeci dorysował do tego miejsce, gdzie najłatwiej można wybudować osiedle dla górników.

Tychy – namiastki śródmieścia zamiast centrum

Innym bardzo ciekawym przykładem miasta zbudowanego od zera są Tychy. W ich wypadku nie sposób wskazać takiej przyczyny jak w Jastrzębiu – idei dobudowania miasta do kopalni czy fabryki. Najpoważniejszy zakład pracy, Fabryka Samochodów Małolitrażowych, powstała długo po tym, jak zaczęto wznosić nowe miasto na Śląsku. Do dziś zdumiewa nazywanie powstających osiedli kolejnymi literami alfabetu, a co za tym idzie – ulic na tych osiedlach tak, by pierwsza litera nawiązywała do „nazwy" osiedla. Dlatego wycieczka po kolejnych etapach tworzenia miasta nawet dziś jest bardzo łatwa.

Jak pisze Ewa Chojecka, pierwszą warstwę miasta, powstałą w okresie stalinowskim, tworzą osiedla A i B. Osiedle A to „Zamknięta kompozycyjnie jednostka z regularnymi, niemal średniowiecznie schematycznymi układami szachownicowych ulic, obrzeżnie usytuowanych domów o regularnych sylwetkach w zwartych ciągach ulicznych. Centralny plac z pałacowym akcentem Domu Kultury Górnika i nakierowana nań prostopadła oś przestrzenna są echem konceptów barokowych". Projekt tego osiedla został opracowany przez Tadeusza Teodorowicza­ Todorowskiego z Politechniki Gliwickiej i tworzył mieszkania dla sześciu tysięcy lokatorów.

Osiedle B jest pierwszym z zaprojektowanych w Tychach przez Hannę i Kazimierza Wejchertów, którzy zresztą kierowali rozbudową miasta w kolejnych dekadach. „Tym razem układ domów staje się luźniejszy, ciągi ulic malowniczo nieregularne. Pojawiające się zwieńczenia wieżyczek­ świetlików są ewidentnie motywem zapożyczonym z późnosecesyjnej architektury międzywojnia". Kolejną warstwę tworzą osiedla, które miały wyznaczać zarys centrum miasta wyznaczonego ulicami – przywołajmy ówczesne nazwy – Feliksa Dzierżyńskiego, Małgorzaty Fornalskiej, Fryderyka Engelsa, a przez którego środek przeprowadzono ulicę Rewolucji Październikowej. „Tutaj usytuowane zostały najbardziej prestiżowe budowle: trójskrzydłowy wieżowiec Miejskiej Rady Narodowej – państwowej administracji miasta [...], siedziba komitetu miejskiego PZPR przywodząca na myśl analogiczne dziedzińcowe rozwiązanie gmachu warszawskiego Komitetu Centralnego. Obydwa gmachy tworzą ideową dominantę centralnej przestrzeni nowego miasta Tychy. Otacza je rozległa, pusta przestrzeń, pierwotnie pomyślana jako plac Defilad – nieodłączny rekwizyt wszystkich totalitarnych przestrzeni urbanistycznych, przekształcona z czasem w formę placu miejskiego".

Osiedla C, D, E i F nie są już równie atrakcyjne jak dwa pierwsze: „Budynki wykonane z prefabrykowanych elementów tworzą nieregularne układy czytelne bardziej na planie niż w realnej przestrzeni. Stłoczenie w nich mieszkańców w zagęszczonych normach zaludnienia kontrastuje z rozrzutną pustką przestrzenną niczyjej ziemi wokoło". Pozbawienie Tychów łatwo rozpoznawalnego centrum czyni z tego miasta nowy fenomen życia osiedlowego, koncentrującego funkcje miejskie wokół kilku „namiastek śródmieścia".

Za różnicę między kolejnymi typami osiedli odpowiada jednak nie tyle pomysł architektów czy urbanistów, ile narzucona odgórnie technologia. Jak podkreśla jeden ze specjalistów pracujących w tyskim Miasto­projekcie, osiedla A i B wznoszone były metodą tradycyjną: „Zastosowano ceglaną konstrukcję ścian i strome dachy, kryte dachówką, bez użycia ciężkiego sprzętu budowlanego". Kolejne osiedla były realizowane metodą przemysłową, na początku dostosowaną do konkretnych potrzeb zgłaszanych przez projektantów, a dopiero później przy użyciu zestandaryzowanej „wielkiej płyty".

Największe osiedla mieszkaniowe lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku powstawały jednak w wielkich miastach, których potrzeby łączyły w sobie tworzenie zaplecza mieszkaniowego dla przemysłu oraz dla rozbudowującego się aparatu państwa i sektora publicznego. W połowie lat sześćdziesiątych XX wieku w oświacie, nauce i kulturze pracowało w skali całego kraju ponad pięćset siedemdziesiąt tysięcy osób, w ochronie zdrowia i opiece społecznej – ponad trzysta siedemdziesiąt tysięcy, w administracji i wymiarze sprawiedliwości – blisko dwieście sześćdziesiąt tysięcy. Łącznie dawało to milion dwieście tysięcy osób spośród ośmiu milionów dwustu tysięcy ogółu zatrudnionych wówczas w naszym kraju. Do tej liczby można dodać aparat partyjny pełniący liczne funkcje, które dziś sprowadzilibyśmy do zarządzania państwem. Skoro wybudowano wielkie gmachy partyjnych władz, to musimy uznać, że ktoś w nich także pracował, a zatem także – często w pierwszej kolejności – musiał znaleźć sobie lokum.

Zaoszczędzić na windach i parkiecie

Odpowiedzią na zjawisko głodu mieszkaniowego w całym okresie powojennym było tworzenie nowych osiedli, początkowo przypominających inicjatywy przedwojenne, ale z czasem obejmujących wysokie bloki, często budowane z prefabrykatów. Już 26 kwietnia 1948 roku powołano Zakład Osiedli Robotniczych, który miał prowadzić inwestycje budowlano­ mieszkaniowe na terenie kraju. Kilka miesięcy później powstała Centrala Spółdzielni Mieszkaniowych, zrzeszająca wspólnoty o przedwojennym i powojennym rodowodzie. W następnym roku domy spółdzielcze zostały podporządkowane Zakładowi Osiedli Robotniczych.

Osiedla takie budowano również w małych miastach, a niewielkie bloki także w gminach wiejskich. Budowę osiedli na większą skalę – zwłaszcza w nowych miastach wojewódzkich i osiedlach przemysłowych – podjęto w latach siedemdziesiątych XX wieku. To wówczas powstają rekordowe pod względem wielkości projekty w miastach, w których dotąd tworzono niskie, zwykle czteropiętrowe bloki.

Z czasem osiedla nowego typu zaczęły dominować w krajobrazie miast. „Chaotyczna i bezładna struktura przestrzenna tych osiedli, w tym przede wszystkim brak archetypicznego dla miasta uliczno­-pierzejowego układu zabudowy i wyraźnie wyodrębnionych przestrzeni publicznych, a także rozległe niezagospodarowane przestrzenie międzyblokowe (w efekcie tworzące »przestrzenie niczyje«) pozbawione walorów »miejsca« [...] sprawiły, że nie bez powodu osiedla te zyskały miano »blokowisk«, »szarych betonowych pustyni« lub »miejskich sypialni«".

Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, szczególnie gdy porównujemy warunki życia w blokach z warunkami panującymi w innych dostępnych dla szerszej publiczności przestrzeniach mieszkalnych z lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych XX wieku. Ten punkt odniesienia istniał zresztą wcześ­niej – także w budownictwie osiedlowym z pierwszej połowy XX wieku, inspirowanym ideami powszechnego dostępu do jasnych, suchych, dających się przewietrzyć mieszkań.

W połowie lat sześćdziesiątych XX wieku wróciła sprawa obniżania kosztochłonności budownictwa. Na osiedlach „oszczędnościowych" budowano na przykład „bloki korytarzowe", w których oszczędzano na liczbie wind, powstawały zatem budynki bez odrębnych klatek i z dostępem do mieszkań przez długi korytarz. Mieszkania były zorientowane „na jedną stronę, co istotnie pogarszało ich walory użytkowe. W mieszkaniach obniżono stropy (co spowodowało zmniejszenie objętości powietrza, a tym samym pogorszenie ich standardu) oraz zlikwidowano wentylację pokoi. [...] Zmniejszano »zbędne« powierzchnie, do minimum ograniczano początkowe wyposażenie kuchni i łazienek, parkiety zastępowano płytami PCV".

Z tego okresu pochodzą wielkie osiedla Tysiąclecia w Katowicach, Za Żelazną Bramą i Kępa Gocławska w Warszawie, Teofilów w Łodzi, Rataje, Słowiańskie i Winogrady w Poznaniu, Grunwaldzkie we Wrocławiu i Krowodrza w Krakowie. Wtedy powstało także osiedle z wielkiej płyty Sikornik w Gliwicach. To na tym osiedlu „W nowo wznoszonych blokach powiększono metraż, rezygnując między innymi z popularnych w dekadzie lat sześćdziesiątych tak zwanych ślepych kuchni". Nie wszystko jednak szło ku lepszemu: „Na gotowych blokowiskach długi czas jeszcze brakowało obiektów handlowych, szkół, przedszkoli, przychodni zdrowia. Nie zważano również na zagospodarowanie przestrzeni, wykończenie chodników czy zieleńców". Tak działo się na jednym z gliwickich osiedli – opisanych w znakomitej historii miasta pióra Bogusława Tracza – „Kiedy wiosną 1967 r. szczęśliwi mieszkańcy nowych bloków na osiedlu Sikornik odebrali klucze do swoich mieszkań, miejsce to wciąż przypominało bardziej pole bitwy niż przestrzeń przyjazną człowiekowi". Brakowało nie tylko sklepów, punktów usługowych czy garaży, ale także budek telefonicznych, co – biorąc pod uwagę brak telefonów w mieszkaniach – było ogromnym utrudnieniem. Dodatkowo osiedle z miastem łączyła tylko jedna linia autobusowa.

Pierwsza „fabryka domów" powstała w 1969 roku w Bziu Zameckim (współcześnie dzielnicy Jastrzębia­-Zdroju), kolejna w pobliskich Żorach. Rezultatem tego typu produkcji była ujednolicona i bezbarwna architektura osiedli blokowych. Czasami jednak robiono wyjątek. Jak pisze Anna Cymer, „Ciekawym przykładem zróżnicowania form ówczesnego prefabrykowanego budownictwa mieszkaniowego jest gdańskie osiedle Przymorze". Osiedle składa się z jedenastokondygnacyjnych falowców, podzielonych na mniejsze części połączone ze sobą pod kątem 165 stopni. „Zygzakowate budynki zostały ponadto lekko łukowato wygięte. Największą z owych super­jednostek na Przymorzu jest 800­-metrowy falowiec stojący przy ulicy Obrońców Wybrzeża, przeznaczony dla 6 tysięcy mieszkańców". Inny przykład to katowickie osiedle Tysiąclecia, nazywane potocznie Tauzenem. „Bloki na Tauzenie mają od pięciu do 25 kondygnacji. Tylko te najniższe zachowują kształt niewielkich kostek, pozostałe są potężne, mieszczą nawet cztery tysiące mieszkańców". Jeszcze innym przykładem jest zaprojektowane przez Zofię i Oskara Hansenów osiedle Słowackiego w Lublinie. „To przedsięwzięcie jest pierwszą w Polsce realizacją opracowanej przez Hansenów idei Linearnego Systemu Ciągłego". Tendencja jest zresztą ogólnopolska. W wielkich miastach powstają wówczas Retkinia

i Widzew Wschód w Łodzi, warszawskie Stegny, Targówek, Chomiczówka, Ursynów, Tarchomin, krakowskie Prądnik Czerwony i Prokocim, wrocławski Kozanów, gdańska Zaspa. Nawet mniejsze ośrodki są obszarem planowanych wielkich inwestycji, takich jak bydgoski Fordon (planowany na sto dwadzieścia tysięcy mieszkańców, w 1990 roku nieznacznie przekroczył pięćdziesiąt tysięcy) czy olsztyńskie Jaroty (z planowanych osiemdziesięciu tysięcy powstało osiedle dla dwudziestu pięciu tysięcy mieszkańców). Warto może dodać, że Fordon miał się też stać częścią przedsięwzięcia tworzącego prawie milionową aglomerację bydgosko­-toruńską. Plany pokrzyżowały kryzys lat osiemdziesiątych i słabnące możliwości inwestycyjne państwa.

W tym właśnie wymiarze osiedla mieszkaniowe ze swoją zabudową blokową stają się jedną z twarzy nowoczesności. Na początku postrzeganą jako forma wygodna i na swój sposób piękna, z czasem jako coraz bardziej uciążliwa, dysfunkcjonalna, depresyjna i szpetna. Między szczęściem, którym dla wielu było zamieszkanie „w blokach" w latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych XX wieku, a fatalizmem „blokowisk" po 1989 roku, gdy podstawową aspiracją było mieszkanie znowu w domu jednorodzinnym, dokonuje się jakieś wielkie przekształcenie społeczne. Zmiana nie tylko poziomu życia i aspiracji, ale także wyobrażenia o statusie społecznym. Prosty rachunek zalet i wad pokazuje, że po 1960 roku wraz z mieszkaniem otrzymywano często dostęp do bieżącej ciepłej wody, centralne ogrzewanie, windę.

Oczywiście drugą stroną medalu były – formalnie i nieformalnie – zaniżane standardy budowy. Formalne zaniżanie polegało choćby na zmniejszaniu normy powierzchniowej przypadającej na osobę – w 1962 roku do siedmiu metrów kwadratowych, co skutkowało zmniejszeniem powierzchni budowanych mieszkań. Rezygnowano także z drewna i cegły, a rozwijano budownictwo z prefabrykatów, upraszczano formy architektoniczne, rezygnowano z balkonów. Jak pisze Andrzej Chwalba, dla ludzi, którzy latami czekali na mieszkanie, „liczne niedostatki i mankamenty osiedli nie były najważniejsze. Nieraz w ogóle nie były dostrzegane. Niejeden członek spółdzielni mieszkaniowej, zwłaszcza ten, który doświadczył chłopskiej biedy, żyjący dotąd w czworakach, wierzył natrętnej propagandzie, że w istocie mieszka w szklanym domu, w pałacu, że jego sen o lokum w godnych warunkach właśnie się ziścił. Mieszkanie w bloku wyposażonym w media (co, gaz, kanalizacja), było dla niego kresem marzeń". Warto także zwrócić uwagę na podkreślany przez Chwalbę powszechny niedobór mieszkań i długi okres oczekiwania na jakikolwiek przydział – sięgający w skrajnych sytuacjach nawet kilkunastu lat.

Pewnym paradoksem rozwoju mieszkalnictwa był fakt, że styl życia na nowych osiedlach, zajmowanych często przez przybyszów ze wsi i z miasteczek, ulegał szybkiej modernizacji. Stefan Nowakowski wspomina badania Jana Turowskiego prowadzone w Kraśniku. „O ile stary Kraśnik jest bardziej tradycyjny i przejawia nawet pewne cechy życia wiejskiego, o tyle nowy Kraśnik jest bardziej chłonny na wszelkie zdobycze techniczne: motocykle, radia, telewizory; w większej mierze korzysta z książek".

Chłop i robotnik buduje szkoły tysiąclecia

Równolegle do potrzeb mieszkaniowych rodziły się inne zapotrzebowania, przede wszystkim związane z opieką nad dziećmi i ich kształceniem. Zapewne to było jedną z głównych przesłanek uruchomienia programu budowy szkół tysiąclecia. Środki na budowę pozyskano przy tym – co nietypowe – ze zbiórek społecznych. „Składki teoretycznie były dobrowolne – w praktyce na obywateli został nałożony specjalny celowy podatek (robotnicy i pracownicy etatowi mieli płacić pół procent od zarobków brutto, a gospodarstwa rolne dwa procent od rocznej sumy przychodów". Rezultatem akcji było wybudowanie 1423 szkół.

Mieszkanie było dobrem deficytowym w zasadzie wszędzie. Sposobem na przyciągnięcie specjalisty – lekarza, inżyniera, prawnika – do mniejszego miasta było zaproponowanie mu lokum. Nadzieja na własne cztery kąty przyciągała robotników do miast, w których powstawały wielkie zakłady pracy. Budowano zatem szybko, byle jak, bez odpowiedniej infrastruktury.

Jak pisze Piotr Perkowski, „Dane z połowy lat sześćdziesiątych wskazują, że w Gdańsku nadal setki ludzi nie miały żadnego mieszkania lub koczowały w »budynkach niemieszkalnych«, a co najmniej 600 mieszkań było »rażąco przeludnionych«. Mimo prowadzenia nowych inwestycji wielu gdańszczan od czasów wojny pozostawało w barakach i budynkach przeznaczonych do rozbiórki, w suterenach, piwnicach, garażach, w komórkach, na strychach i poddaszach, a także w budynkach komunalnych, takich jak szkoły, świetlice i szpitale".

Przez całą epokę socjalizmu liczba mieszkań przypadających na tysiąc osób wzrosła z poziomu 234 w 1950 roku do 306 w 1988, a liczba osób przypadających na jedną izbę zmalała w tym okresie z poziomu 1,75 do 0,97. Sieć wodociągowa, która istniała początkowo w co piątym mieszkaniu, objęła pod koniec badanego okresu aż dziewięćdziesiąt pięć procent mieszkań. Podobnie odsetek mieszkań ze spłukiwanym ustępem wzrósł z poziomu dwunastu do osiemdziesięciu pięciu procent, a wyposażenie w gaz miało pod koniec Polski Ludowej czterdzieści dziewięć procent mieszkań wobec zaledwie siedmiu procent w 1950 roku. 

Rafał Matyja jest politologiem i publicystą, wykłada na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autor książek analizujących procesy polityczne w Polsce i dzieje konserwatyzmu. Gdy był związany z Koalicją Konserwatywną Kazimierza Michała Ujazdowskiego, wprowadził do obiegu publicznego pojęcie IV RP

Fragment książki Rafała Matyi, „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry

z nowoczesnością", która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Karakter, Kraków 2021

Komunizm i wczesny kapitalizm mają pewną cechę wspólną związaną z procesem szybkiej industrializacji. Istotą sprawy jest to samo, co w modelu miasta kapitalistycznego, miasta przemysłowego Castellsa: budowanie sypialni dla wielkich zakładów pracy, dla pracowników rozwijającego się sektora usług publicznych (szkolnictwa, służby zdrowia, transportu publicznego). Zaletami tego budownictwa wydawały się jego ekonomiczność, tempo powstawania budynków (zwłaszcza w technologii wielkiej płyty) oraz możliwości powiązania komunikacyjnego takich osiedli z przedsiębiorstwami.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS