Budowa rolnej potęgi
Najpierw wspólny rynek miał dotyczyć przemysłu i rolnictwa, tak żeby każdemu uczestnikowi opłacała się ta inicjatywa. I właśnie rolnictwo to pierwsza dziedzina, w której tak mocno wybrzmiała zasada solidarności. Zgodzono się, że pewna część społeczeństwa – rolnicy – ma się gorzej niż inni i potrzebuje wsparcia. Podniesienie ich dochodów od początku było jednym z celów Wspólnej Polityki Rolnej – zapisano to wprost w traktatach rzymskich. Inne obejmowały stabilizację cen na rynkach, promowanie europejskiej produkcji, pomoc w razie kryzysu. Częścią WPR stały się także preferencje dla produktów pochodzących z UE, co nie od początku było dla wszystkich oczywiste. Niemcy na przykład miały umowy z państwami trzecimi umożliwiające dostęp ich żywności do niemieckiego rynku, w zamian za niemieckie produkty przemysłowe. Takie rozwiązania musiały zniknąć ze wspólnego rynku.
Państwa też po raz pierwszy zgodziły się, że wpłacają pieniądze do wspólnego budżetu, którego największa część (co zmieni się dopiero po wielu dekadach) będzie właśnie finansowała rolnictwo, nie dla każdego przecież kluczowe. I zaakceptowały fakt, że nie każdy dostanie z niego tyle, ile do niego wpłaci, bo nie każdy ma taką armię rolników jak Francja. Ale wtedy wszyscy uznali, że ma to sens, bo stanowi fragment większej całości. Zgoda na Wspólną Politykę Rolną, z której miała najbardziej skorzystać Francja, otwierała granice dla produktów przemysłowych, co było ważne dla Niemiec.
O WPR napisano wiele złego, rysując jej karykaturalny obraz: administracyjnego sterowania ważną branżą gospodarki. Góry masła i rzeki mleka gromadzone w ramach interwencyjnych zakupów, których celem było stabilizowanie cen, demonstracje wielkich traktorów przybyłych z różnych miejsc Europy do Brukseli, to wszystko stanowiło barwną ilustrację tezy o kosztownej polityce prowadzonej zza biurka w Brukseli. Faktem jest jednak, że WPR stworzyła potęgę europejskiego rolnictwa. Od lat 70. Europa jest eksporterem netto żywności. A prowadzone od kilku lat reformy wprowadzają do WPR coraz więcej elementów rynkowych. Choć i to jest krytykowane jako sprzyjanie wielkim spożywczym koncernom. Ważne jest, że rolnictwo było pierwszym doświadczalnym polem dla europejskiej solidarności. Na tyle interesującym i niosącym istotne korzyści, że stopniowo solidarność staje się podstawą dla innych europejskich polityk. Bo jest po prostu opłacalna.
Unijna polisa
Philippe Van Parijs, belgijski filozof i ekonomista, zdefiniował solidarność w ujęciu europejskim jako coś pomiędzy działalnością charytatywną a polisą ubezpieczeniową. W tej pierwszej teoretycznie nie przyświeca nam żaden osobisty interes ekonomiczny. Dajemy pieniądze biedniejszym czy potrzebującym z dobrego serca, a może czasem z chęci poprawienia swojego wizerunku. Ale bezpośrednich korzyści finansowych z tego nie mamy. Z kolei kupując polisę ubezpieczeniową, bardzo dokładnie kalkulujemy, jakie jest ryzyko, że poniesiemy daną szkodę i ile warto zapłacić za zabezpieczenie się przed danym zdarzeniem. Nie jest naszym celem wspomaganie innych, którzy wykupili polisy w tej samej ubezpieczalni. Solidarność w UE nie jest ani jednym, ani drugim, ale – zdaniem Van Parijsa – sytuuje się pomiędzy tymi aktami. Najbliżej jej do systemów ubezpieczeń zbiorowych, np. od bezrobocia, gdzie nie ma związku między nakładem a wypłatą. Płacimy do wspólnej kasy, zakładając, że może nigdy z niej nie dostaniemy pieniędzy. Ale wiemy, że ten, który straci pracę i dostanie pieniądze, sfinansowałby zasiłek dla nas, gdybyśmy znaleźli się w podobnej sytuacji.
Oczywiście w UE chodzi nie tylko o to. Liczą się interesy. Wspomniane Niemcy płaciły na WPR, żeby Francja zgodziła się na liberalizację rynku artykułów przemysłowych. W polityce regionalnej, która pochłania teraz nawet więcej pieniędzy niż rolnictwo, też są korzyści po drugiej stronie. Korzysta Polska jako największy jej beneficjent, ale też Europa Zachodnia, która nam ten skos cywilizacyjny finansuje. To jej firmy sprzedają nam bardziej zaawansowane produkty, organizują szkolenia, wciągają polskie przedsiębiorstwa w łańcuchy dostaw. Podobnie jak wielostronnie korzystna miała być strefa euro, najbardziej ambitny projekt wewnątrz UE. Kraje mniej stabilne gospodarczo, jak południe Europy, dzięki zakotwiczeniu się w strefie wspólnej waluty, zyskały dostęp do niskich stóp procentowych i zaufanie inwestorów. Ale i kraje bardziej stabilne na północy, jak Niemcy, miały na tym skorzystać. Wszyscy pozbywali się bowiem kosztów transakcyjnych, a Niemcy mogły kierować swój eksport na południe Europy.
Solidarna odpowiedzialność
Jednak żeby taka solidarność była korzystna, musi towarzyszyć jej odpowiedzialność. Gdy jej brakuje, projekt pęka w szwach. Najlepiej było to widać na przykładzie kryzysu w strefie euro, gdy okazało się, że Grecja przez lata kłamała. Nie tylko zafałszowała dane, żeby wejść do strefy euro, ale potem systematycznie oszukiwała, żeby ukryć fatalny stan finansów publicznych i przez lata żyć na tani kredyt. To postawiło pytanie o sens istnienia wspólnej waluty. Ale jednak nie doprowadziło do jej rozpadu, bo wszyscy uznali, że byłoby to bardziej kosztowne. W ratowaniu Grecji nie chodziło przecież o samych Greków, ale też o niemieckie czy francuskie banki, który miały w swoich portfelach greckie obligacje. Nikomu więc nie opłacało się złamanie zasady solidarności, choć pojawiły się bardzo wyraźne pęknięcia. Odpowiedzią na to jest próba poprawy zarządzania wspólną walutą.