Łukasz Warzecha: PiS nie czytał Rymkiewicza

Prawdziwy Jarosław Marek Rymkiewicz nie mógłby być sojusznikiem obecnie rządzących – pisze publicysta.

Publikacja: 09.02.2022 18:34

Łukasz Warzecha: PiS nie czytał Rymkiewicza

Foto: PAP

Czy Jarosława Marka Rymkiewicza zawłaszczyło środowisko uznające się za jedynego depozytariusza polskości i patriotyzmu? Nie byłoby to stwierdzenie trafne, bo nawet jeśli można było odnieść takie wrażenie, to stało się to nie tylko przy pełnej akceptacji zmarłego właśnie poety z Milanówka, ale wręcz przy jego aktywnej współpracy. Rymkiewicz chciał zostać zawłaszczony, jednocześnie zapewne znakomicie zdając sobie sprawę, jak powierzchowną naturę ma to zawłaszczenie. Powierzchowność – to słowo będzie się tu często pojawiać.

Żubr ryknął i popędził

Rymkiewicz – apologeta szaleństwa, nagiej siły, bezsensownej śmierci, czyli wszystkiego, co w jakiś sposób fatalnie naznaczyło polską historię i jest immanentną częścią polskiej natury – wymykał się swoim wielbicielom z kręgów obecnej władzy. Można było wręcz odnieść wrażenie, że wielu z nich nie czytało ani jego wierszy, ani jego ostatnich książek. Gdyby czytali, odnaleźliby w nich nietzscheańską w duchu pochwałę samospalenia narodowego, poprzedzonego buntem przeciwko najeźdźcy, okupantowi, porządkowi i nawet własnej władzy. Krótko mówiąc – Rymkiewicz prawdziwy nie mógłby być sojusznikiem obecnie rządzących.

Czytaj więcej

Jarosław Marek Rymkiewicz: Wielkość pełna sprzeczności

W symbolicznym pojedynku Jana Zamoyskiego z Samuelem Zborowskim pisarz bez wahania wziął stronę Zborowskiego – podobnie jak Słowacki w swoim dramacie z lat 40. XIX w. – tymczasem rząd PiS, szczególnie kierowany przez antycharyzmatycznego technokratę Morawieckiego, byłby dzisiaj zdecydowanie uosobieniem Zamoyskiego. Z zachowaniem, rzecz jasna, proporcji, bo porównując efekty i umiejętności kanclerza Rzeczypospolitej z osiągnięciami pana premiera, można srodze obrazić tego pierwszego.

Tak się składa, że pisałem o Rymkiewiczu w „Rzeczpospolitej" już kilka razy – dawno temu, w latach 2011 i 2013. W obu przypadkach pretekstem była polityczna aktywność poety. Rymkiewicz bowiem postanowił przekuwać swoje idee na konkretny polityczny język, jednoznacznie obstawiając PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Stąd słynne słowa, wypowiedziane zresztą w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" właśnie, że prezes PiS ugryzł polskiego żubra w dupę i zmusił go do ruszenia się. Te słowa wypowiedział poeta w sierpniu 2007 r., niedługo przed sromotną przegraną PiS w przyspieszonych wyborach, której zresztą nie przewidywał.

– Ale projekt IV RP oferowany przez Kaczyńskiego upada, on za chwilę będzie w opozycji – mówiła prowadząca wywiad Joanna Lichocka.

– Jarosław Kaczyński wygra następne wybory – odpowiadał Rymkiewicz.

– Dlaczego miałby wygrać?

– Dlatego, że historia Polski nagle się poruszyła. Polacy się ruszają, rusza się im w głowach.

„Żubr, ugryziony przez pana premiera, podniósł głowę, potrząsnął rogami, ryknął i popędził. Dokąd, tego nikt nie wie. Ale galopuje, pędzi ku swoim nieznanym, dzikim przeznaczeniom. Polska poruszyła się, została poruszona – jest coraz inna i będzie jeszcze inna. To już nie jest sen pod lipą, to już nie jest podobny śmierci sen stanu wojennego, to już nie jest omdlenie lat dziewięćdziesiątych. Właśnie dlatego wszystko, co zrobił i co robi Jarosław Kaczyński, jest dobre. Ugryzł żubra w dupę i to czyni go postacią historyczną" – mówił dalej Rymkiewicz. Właściwie miał rację, choć kierunek, w którym Polska pędzi od sześciu lat pod rządami PiS niekoniecznie jest tym, którego milanowski poeta oczekiwał. Ugryziony przez Kaczyńskiego żubr galopuje, tylko że po drodze może rozdeptać tego, kto go ugryzł. I coraz więcej na to wskazuje.

Królestwo wolnych Polaków

Rymkiewicz był poszukiwaczem istoty polskości. Ale odnajdywał ją w rejonach budzących przerażenie. Jego kibice, którzy tłumnie przychodzili na rozprawy w jego (przegranym ostatecznie przed Sądem Najwyższym) procesie z pozwu Agory, nie mieli tej świadomości. Ich rozumienie i znajomość Rymkiewicza kończyły się na wiedzy o tym, że piewcę PiS i Jarosława Kaczyńskiego pozwał koncern Adama Michnika. To im wystarczyło. Rymkiewicz te emocje świadomie podkręcał. Ba, można sobie nawet zadać pytanie, do jakiego stopnia świadomość otchłani, ziejącej z dzieł pisarza, mieli otaczający go bliscy PiS intelektualiści podczas różnych kongresów i uroczystości, gdzie Rymkiewicza fetowano. Jeśli nawet ją mieli, to taktownie ten kłopotliwy aspekt przemilczali.

Rymkiewicz upatrywał istoty polskości – niebezpodstawnie – w przerażającym obrazie Samuela Zborowskiego, stojącego w dramacie Słowackiego z własną uciętą głową pod pachą naprzeciwko kanclerza Zamoyskiego podczas rozprawy w zaświatach, odbywającej się w Zaduszki. Zamoyski mówi u Słowackiego:

Mości Panowie – to jest bardzo sroga

Suplika na mnie – kto mię tu oskarża?

Jakiś buntownik... któremu łeb zdjęto,

A to was wszystkich, jak widzę, przeraża

I czyni bladych. – Więc zaduszne święto

Będą tryumfem mieli wichrzyciele?

Gdyby spojrzeć na plon sześcioletnich rządów PiS, trudno mieć wątpliwości, kto tu jest Zamoyskim, a kto Zborowskim. Po stronie władzy – nieustanne ograniczanie wolności, generowanie absurdalnych, paranoicznych i coraz bardziej krępujących przepisów, co swoją kulminację miało podczas epidemii. Żeby było śmieszniej – najgorętsi, acz skrajnie powierzchowni czciciele Rymkiewicza, jak pani poseł Joanna Lichocka, okazali się też najzaciętszymi stronnikami Zamoyskiego w tej symbolicznej bitwie. Gdyby mogli znaleźć się w owej alegorycznej rzeczywistości, sami ochoczo zdjęliby łeb Zborowskiemu.

Nawet jeśli sam Rymkiewicz nigdy tego nie przyznał, cała jego koncepcja utożsamienia PiS z niekontrolowaną, spontaniczną, szaleńczą i wolnościową istotą polskiej natury wzięła w łeb, gdy partia, którą wspierał, naprawdę dostała władzę. Kaczyński z Morawieckim okazali się Zamoyskim, tylko bez porównania gorszej jakości niż autentycznie wybitny kanclerz, założyciel Zamościa. W 2011 r. mówił Rymkiewicz, że dzięki PiS ma szansę w Polsce powstać królestwo wolnych Polaków. Ale mówił też uczciwie, że historia ruszyła i nie wiadomo, w którą stronę się ostatecznie potoczy. Królestwa wolnych Polaków nie dostaliśmy – wręcz przeciwnie. Dostaliśmy zdezorganizowane, sklerotyczne państwo, krępujące na każdym kroku obywatelską wolność i przegrywające praktycznie każdy duży pojedynek z rywalami.

Nie dowiemy się już, co Rymkiewicz o tym sądził. Nikt nie zrobił z nim wywiadu, pytając, czy wolnych Polaków widzi po stronie policjantów pilnujących zamkniętych lasów czy może raczej po stronie buntowników otwierających swoje lokale mimo epidemicznego zakazu. Szkoda.

Bez chrześcijaństwa i Kościoła

Dzisiaj powierzchownych chwalców Rymkiewicza oburza, że pisze się o nim, iż dzielił Polaków. Ależ dzielił! I to z lubością oraz z premedytacją! To wynikało z jego widzenia polskości jako niekontrolowanego szaleństwa. To on stwierdził, że tę „drugą połowę" Polaków, którzy polskości – jego zdaniem – nie chcą, należy zostawić samych sobie. To on w „Wieszaniu" wyrażał lekko tylko maskowane historycznym sztafażem marzenie, że w którymś momencie mogłaby się odbyć bardziej kompleksowa egzekucja zdrajców niż ta niedokończona, częściowo in effigie, z 1794 roku. Polacy mieliby się realizować w zemście, egzekucjach, krwawej zatracie – to, zdaniem Rymkiewicza, świadczyło o naszej sile. To wewnętrzne polskie wariactwo, które kosztowało nas na ogół wiele, miało być naszą gwarancją wolności. Z apoteozą takiego podejścia można się nie zgadzać. Diagnoza mimo to może być słuszna. Znów – nie ma się to nijak do tego, co pokazał PiS przez ostatnie sześć lat.

Tu uprzedzić trzeba zastrzeżenia, że nie sposób odnosić książkowych esejów Rymkiewicza do bieżącej polityki. Otóż – można to robić, bo przecież robił to sam Rymkiewicz i w swoich publicznych wypowiedziach w ogóle tego nie ukrywał. Od historycznej metafory i anegdoty przechodził gładko do aktualnej polityki. Gubił się tu oczywiście, bo stosował – podobnie jak w swoich książkach – nieakceptowalne uproszczenia, dychotomiczne podziały i manichejską kategoryzację. Realne życie po prostu tak nie wygląda. Wśród sygnatariuszy Targowicy byli uczestnicy konfederacji barskiej z 1768 r., a wśród generałów zamordowanych przez podchorążych w noc listopadową 1830 r. – wcześniejsi bohaterowie wojen napoleońskich i wojny polsko-rosyjskiej.

O jeszcze jednej rzeczy powierzchowni wielbiciele Rymkiewicza politycznego nie chcą pamiętać: w jego obrazie świata nie było miejsca dla Boga ze wszystkim, co z tego wynika. Nie było tam miłosierdzia, wybaczenia, miejsca na zgodę. Była apologia gwałtu i mordu, trochę w stylu Ernsta Jüngera, ale chyba jeszcze bardziej. To powinien być gigantyczny problem dla tych, którzy całkiem trafnie, choć – znów – schematycznie i bezrefleksyjnie upatrywali w polskiej historii nieodmiennego splotu naszego trwania z chrześcijaństwem. Jednym z fundamentalnych mitów założycielskich naszego narodu jest historia św. Stanisława ze Szczepanowa, zamordowanego przez lub z polecenia Bolesława Śmiałego najpewniej u ołtarza za to, że sprzeciwił się nieludzkim represjom, które władca zarządził wobec wiarołomnych żon swoich rycerzy. Święty biskup, którego kult rozkwitł na krakowskiej Skałce, bronił poddanych przed złym władcą – to nawet mieści się w Rymkiewiczowym paradygmacie polskości – ale bronił ich przecież z powodów, których już Rymkiewicz nie uznawał: ze względu na zasady Kościoła, na miłosierdzie, na obowiązek ludzkiego traktowania nawet winnego zdrady czy wroga.

Co zatem wobec tej sprzeczności z oficjalnie wyznawanym poglądem czynili płytcy wielbiciele autora „Wieszania"? Po prostu tego problemu nie zauważali. Pomijali go. On dla nich nie istniał. Postanowili nie widzieć faktu, że w wizji polskości uwielbianego przez nich (powierzchownie) pisarza nie ma kluczowego elementu polskiej tożsamości: chrześcijaństwa i Kościoła.

Trochę Kaczyńskim manipulować

Czy więc Rymkiewicz był czyjś? Z pewnością nie – był niczyj, a raczej: był jedynie swój. Nie opisywał polskości, a w każdym razie nie opisywał jej w całościowy sposób. Wyławiał trafnie niektóre nasze cechy, ale w takim samym stopniu starał się nas, Polaków, kreować.

W wywiadzie dla „Newsweeka" w 2011 r. („Newsweek" był wtedy jeszcze całkiem innym pismem niż dzisiaj), mówił: „ja Kaczyńskiego traktuję nawet trochę instrumentalnie. Może nawet chciałbym trochę nim manipulować". Chwalebna szczerość. Rymkiewicz chciał trochę manipulować nie tylko Kaczyńskim, ale wszystkimi odbiorcami jego pomysłów na polskość jako całopalenie w samobójczym odruchu szaleństwa. Czy ta manipulacja mu się udała? Chyba w ograniczonym stopniu. I może dobrze się stało.

Czy Jarosława Marka Rymkiewicza zawłaszczyło środowisko uznające się za jedynego depozytariusza polskości i patriotyzmu? Nie byłoby to stwierdzenie trafne, bo nawet jeśli można było odnieść takie wrażenie, to stało się to nie tylko przy pełnej akceptacji zmarłego właśnie poety z Milanówka, ale wręcz przy jego aktywnej współpracy. Rymkiewicz chciał zostać zawłaszczony, jednocześnie zapewne znakomicie zdając sobie sprawę, jak powierzchowną naturę ma to zawłaszczenie. Powierzchowność – to słowo będzie się tu często pojawiać.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Powódź 2024. Raport NIK jak lekcja
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Miłosz: Czy powódź przekona polityków, by oddali komunikację w ręce specjalistów
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Państwo to strażak i urzędnik. W powodzi nie zawiedli
Opinie polityczno - społeczne
Renaud Girard: Polska - czwarta siła w Europie
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Opinie polityczno - społeczne
Kazimierz Groblewski: Igrzyska w Polsce – podrzucajmy własne marzenia wrogom, a nie dzieciom