W 2012 r. jeden z nas napisał w „Plusie Minusie", nie pierwszy raz wyrażając taki pogląd: „Stan polskiej przestrzeni publicznej jest dokładnym zaprzeczeniem ładu i spójności, o których mówi polskie prawo planowania przestrzennego oraz prawo większości krajów Unii Europejskiej; (...) materialny kształt naszej przestrzeni publicznej, jak zawsze w dziejach, pokazuje chaos pojęciowy, upadek obyczajów prawnych i zanik poczucia piękna" („Chaos i zgiełk", 14 stycznia 2012). W 2013 r. drugi z nas powtórzył pytanie „dlaczego tak brzydko?". Powtórzył, bo i zadawał je uprzednio, i mógł powołać się na innych autorów zatroskanych coraz gorszym stanem naszej przestrzeni dostępnej dla oczu nas wszystkich, której kształt jest sprawą publiczną.
Grzechy prawodawcy
Za tego rodzaju pytaniami ukrywa się pytanie bardziej fundamentalne: co powoduje, że zamiast – ustawowo zadeklarowanego – ładu przestrzennego jako implikacji dobra wspólnego i w konsekwencji interesu publicznego rozwija się nieład przestrzenny?
Odpowiedź piszących te słowa była i jest jednakowa – winien jest prawodawca. Pierwszy z nas dodaje, że także planiści, a drugi, że również sądy administracyjne, nadmiernie broniące prywatnej własności gruntów przed interwencją planistyczną. Zamiast dążenia do wyważenia interesu prywatnego i interesu publicznego (by „nie było brzydko") mamy więc w istocie obronę interesów prywatnych.
Gdyby było naprawdę dobre prawo, te dodatkowe powody nie miałyby możliwości oddziaływania. Nie było ich przecież wówczas, gdy mieliśmy – nowoczesne na owe czasy, a i dziś bynajmniej nie całkiem archaiczne – prawo. Prawo, w ramach którego powstawała Gdynia czy też całe nowe dzielnice Warszawy, prawo działające w państwie, w którym szacunek dla własności prywatnej był na pewno nie mniejszy niż obecnie, lecz w którym potrafiono znaleźć równowagę między interesem prywatnym a publicznym. Mowa o prawie II Rzeczypospolitej, a konkretnie o rozporządzeniu prezydenta RP z 16 lutego 1928 r. o prawie budowlanym i zabudowaniu osiedli – które w istocie stanowiło kodeks urbanistyczno-budowlany.
Widok publiczny
O ile prezydenckie „przepisy policyjno-budowlane" dotrwały do 1961 r., o tyle przepisy urbanistyczne wycięto już w 1946 r. Także jednak w przepisach policyjno-budowlanych znalazły się – jakże proste i pełne treści, a dziś nieobecne – sformułowania, które miały na celu uniknięcie brzydoty na widoku publicznym. Na przykład: „Lica budynków powinny być tak wykonane, iżby nie powodowały zeszpecenia placu, ulicy albo podwórza. W podobny sposób powinny być wykonane również wszelkie powierzchnie murów, widoczne z wszelkich dróg komunikacji publicznej" oraz „Budynki nie powinny być malowane w kolorach jaskrawych lub w ogóle rażących". Do 1961 r. przetrwały również, warto dodać, przepisy dekretu z 3 stycznia 1919 r. o mogącym dziś zadziwiać tytule: „O zatwierdzaniu projektów pomników ze stanowiska artystycznego".