Pierwsza premiera zaplanowana przez nową dyrekcję Teatru Wielkiego w Łodzi potwierdza to, co pisaliśmy niedawno w „Rz”: kobiety opanowują w Polsce zdominowaną dotąd przez mężczyzn reżyserię operową. Do grona twórczyń dołączyła teraz Ewa Rucińska o sporym doświadczeniu na scenach dramatycznych, ale debiutująca jako realizatorka wielkiego, pięcioaktowego dzieła operowego, jakim jest „Faust” Charles’a Gounoda.
Ta opera obrosła na dodatek nie tylko tradycją muzyczną, ale i kulturową, bo przecież faustowski mit należy do najważniejszych wątków naszej cywilizacji. Ewa Rucińska, jak to często z debiutantami bywa, podeszła do niego bez kompleksów, pragnąc udowodnić, że potrafi zinterpretować go na swój sposób.
Czytaj więcej
Dwie Polki przygotowały właśnie dwie ważne premiery na francuskich scenach operowych. Naszych artystów występujących tu jest jednak znacznie więcej.
Zamiast do średniowiecza reżyserka przeniosła opowieść zaczerpniętą od Goethego w nieodległą przyszłość. Jest zatem rok 2034 i oglądamy świat wyniszczony wojną. W tej okrutnej, ale przecież, niestety, prawdopodobnej rzeczywistości Mefisto ożywia jednego z poległych i zaprasza do pogoni za upragnionym ideałem.
Po pierwszej – oryginalnej i wręcz intrygującej – części w kolejnej początkowe napięcie wyraźnie opada. Reżyserka miewa kłopoty z poprowadzeniem długich momentów liryczno-miłosnych, które starała się zdynamizować, dodając nieobecne w libretcie postaci. Nie wnoszą jednak niczego, natomiast rozpraszają widzów.