Piotr Iwicki: A miało być tak pięknie

Kto w kampanii wyborczej 2023 r. obieca przywrócenie siły samorządom, ten zaskarbi sobie serca wpływowego elektoratu – samorządowców.

Publikacja: 04.07.2023 11:21

Piotr Iwicki: A miało być tak pięknie

Foto: Adobe Stock

Nie tylko uchwała absolutoryjna, ale również wotum zaufania jako ocena raportu o stanie gminy to jazda obowiązkowa samorządów przełomu wiosny i lata. Ta pierwsza to chleb powszedni od dekad, ale raport i wotum to ciągle dla wielu owoc zatrutego drzewa. Kulminacja prac nad tymi dokumentami przypadła na ostatni tydzień czerwca.

Kiedy nowelizacja ustawy o samorządzie gminnym wprowadzała nowy przepis, a ściślej, wszystko, co kryje się w art. 28aa ustawy o samorządzie gminnym, zobowiązującym wójtów, burmistrzów, prezydentów oraz zarządy powiatów i województw do przedkładania swoim organom stanowiącym raportu podsumowującego miniony rok, przyświecały temu wyłącznie dobre cele.

Czytaj więcej

Sondaż: Czy Polacy wierzą w samodzielne rządy PiS lub opozycji po wyborach?

Idea partycypacji społecznej w zarządzaniu jednostką samorządu, która miała być urzeczywistniana w czasie debaty nad raportem, możliwość porównania kolejnych raportów, a tym samym czytelna analiza dokonań w opisywanych sferach życia danych jednostek, dyskusja o raporcie jako swoista burza mózgów. Dążenie do może nie doskonałości, ale do lepszego jutra lokalnej społeczności...

Wszystko pięknie wyglądało na papierze, ale już sam wymóg tworzenia nowego dokumentu w czasie trwającego, nowego roku budżetowego (nowelizacja weszła w życie w styczniu 2018 r., więc w pewnym stopniu musiałaby działać wstecz, gdyby miała obejmować 2017 r.) sprawił, że gminy podeszły do sprawy w sposób systemowy, podsumowując 2018 r.

I tu zaczęło pojawiać się pytanie, co tak faktycznie powinien zawierać raport. Niby ustawa dawała wskazówki, ale…

Szybko okazało się, że raporty składane przez organ wykonawczy nie pokrywały się z oczekiwaniami organów stanowiących. Zaczęły więc powstawać uchwały w sprawie szczegółowych wymogów dotyczących raportu o stanie gminy.

Oczywiście były to akty fakultatywne, bo bez obowiązku ustawowego. Jedne uchwały opisywały, co radni chcieliby zobaczyć czarno na białym, inne stawały się rodzajem bata na władzę, czegoś na zasadzie: teraz dołożymy roboty urzędnikom. Co tu ukrywać, opinia wielu radnych (i nie tylko), że urzędnicy w zasadzie tylko przejadają pieniądze samorządowe („darmozjady”), nie jest incydentalna, chociaż w oczywisty sposób krzywdząca. Więc jeśli nadarzyła się okazja do dodatkowego „zadaniowania”, skrupulatnie to wykorzystano.

Do roboty!

Okazało się, że niejeden urząd przez kilka tygodni w zasadzie skupia się na przygotowaniu danych wyjściowych, aby specjalna komórka przygotowująca mogła je scalić i dostarczyć w formie raportu.

Tu do głosu doszedł rynek, ponieważ pojawiły się błyskawicznie firmy oferujące przygotowanie takich raportów. I znowu okazało się, że pierwsze raporty samoistnie były jedynie powieleniem większości innych dokumentów (scaleniem ich w jeden), ponieważ dopiero porównanie z kilku lat kolejnych raportów dało możliwość łatwego porównania danych w rozmaitych sektorach aktywności samorządu: od oświaty przez dane demograficzne, rozwój inwestycyjny, planowanie przestrzenne, finanse po aktywność społeczną, sportową i kulturalną.

Przyznam, że w analizie raportów z kilku gmin w Polsce najciekawiej wypadają te, w których poświęca się wiele miejsca nie temu, co jest związane bezpośrednio z urzędem, ale temu, co wynika z aktywności społecznej. A są takie mocno wspierające organizacje pozarządowe czy skrupulatnie uruchamiające budżety obywatelskie, czyli faktycznie oddające mieszkańcom narzędzia do zarządzania czy raczej współzarządzania gminą.

Co tu jednak ukrywać, raporty to równie często laurki, w których na próżno szukać potknięć władzy. A można sobie wyobrazić rozdział o inwestycjach, które początkowo były w budżecie gminy, ale nie zostały zrealizowane (bądź są na szczątkowym etapie realizacji). Oczywiście można sobie tylko wyobrazić, bowiem sprytni włodarze z poparciem rad pod koniec roków budżetowych „czyszczą” budżety z niezrealizowanych inwestycji, zmniejszając zarówno kwoty wydatków (i dochodów na ich pokrycie), jak i redukując rozdmuchane rok wcześniej ambicje. Budżety często są marchewką dla radnych, aby tylko przegłosowali stosowną uchwałę. Potem okazuje się, że budżet sobie, a życie sobie.

Gdy już do radnych trafi raport o stanie gminy, kiedy mieszkańcy również się z nim zapoznają, można przystąpić do debaty. Obok radnych mogą w niej brać udział mieszkańcy pod warunkiem zebrania podpisów na listach popierających ich udział w dyskusji: co najmniej dwudziestu w gminie do 20 tys. mieszkańców i co najmniej pięćdziesięciu w pozostałych gminach.

Debata jak kabaret

Liczba dyskutantów-mieszkańców może być ograniczona do piętnastu (przepis ustawowy). Szanujące mieszkańców samorządy takiego obwarowania nie wprowadzają. Przypomnijmy jednak, że art. 28aa w ust. 6 mówi:

W debacie nad raportem o stanie gminy mieszkańcy gminy mogą zabierać głos. Nikt nie określa, kto dokładnie może (mieszkaniec, czyli kto: osoba wpisana do rejestru wyborców, płacący podatki w danej gminie, zameldowany w niej?).

I wreszcie słowo „może” to nie to samo co zabiera głos. O takim detalu, co powinna zawierać lista z poparciem chętnego do dyskusji, jakie dane powinien ujawniać rekomendujący i czy aby nie mamy wówczas do czynienia z przetwarzaniem danych osobowych (zbiór danych osobowych), nie mówię o samych danych (czy powinien tam być PESEL, pełen adres itp.), nawet nie wspomina. A takie dane pozwalają chociażby na pobieranie tzw. kredytów-chwilówek, jak widać, droga do nadużyć prosta. Dla mnie to kolejna ustawa-bubel (przynajmniej częściowy), jak to zwykle w samorządowych bywa.

O ile tam, gdzie dyskusja jest konstruktywna, wszystko wydaje się fajne, o tyle w mojej gminie Raszyn nagle chęć do udziału w debacie wyrażają… kierownicy jednostek organizacyjnych gminy, w sposób oczywisty zależni od wójta. Nagle odnajdują ochotę zapytania wójta o to, o czym powinni móc porozmawiać przez cały rok! Kto oglądał kultowy film „Miś”, zna scenę z trenerem Jarząbkiem i szafą. Różnica jest taka, że w czasie sesji absolutoryjnej dyskutanci w mojej gminie nie mówią do szafy.

Wiem, wygląda to śmiesznie, bo można odnieść wrażenie, że wójt poświęca im czas raz do roku, więc z tego skrupulatnie korzystają. Tyle że śmieszne to nie jest. Gdy do głosu dochodzą mieszkańcy, sesje śledzi już garstka osób. Jak widać, partycypacja społeczna staje się tutaj fikcją. Ale szczęśliwie, takie działanie to nie norma.

I co dalej?

Całą procedurę wieńczy głosowanie za udzieleniem (bądź nie) absolutorium. Jeśli w dwóch kolejnych latach włodarz takiego absolutorium nie otrzyma, radni mogą podjąć uchwałę o przeprowadzeniu referendum w sprawie jego odwołania.

Mogą, ale tego nie czynią, ponieważ taka podstawa prawna (w przeciwieństwie do nieudzielenia absolutorium) nie chroni ich przed utratą mandatów, gdyby referendum było nieskuteczne (niewiążące). I koło się zamyka.

Jak widać, pomysł był fajny, ale wyszło jak zwykle. Z wypiekami na twarzy, po kilku latach obowiązywania tej procedury, czytam rozmaite artykuły, swoiste panegiryki dla idei partycypacji społecznej, jawności życia samorządu itp. To swoiste listy marzeń, jak powinien wyglądać wzorcowy raport, co powinna dać dyskusja. Wreszcie, czemu miała służyć. Chodzi o to, że czas poświęcony na przygotowywania danych urzędnicy mogliby poświęcić na pracę na rzecz mieszkańców, bo realia rynkowe sprawiają, że pomimo stabilności zatrudnienia do pracy w urzędach kolejki chętnych się nie ustawiają.

Sektor prywatny lepiej płaci planistom, inżynierom budownictwa, specom od ochrony środowiska, finansistom, dlatego znalezienie solidnego inspektora nadzoru zaczyna graniczyć z cudem. Urzędom w samorządach przybywa zadań, ubywa natomiast pieniędzy. Ubywa też pracowników.

To błędne koło. Moim zdaniem, to systemowe działanie w kierunku może nie „zwijania” samorządu, ale ograniczania jego roli, odbierania decyzyjności, marginalizacji. Kto w kampanii wyborczej 2023 r.obieca przywrócenie siły samorządom, kto zadeklaruje, że wycofa lub poprawi buble, ten zaskarbi sobie serca wpływowego elektoratu – samorządowców.

A dla mieszkańców ważniejsze jest, czy lampa świeci, a w ulicy nie ma dziur. Bo asfalt i czyste chodniki nie mają kolorów politycznych. Albo są albo ich nie ma.

Autor jest samorządowcem z wieloletnim stażem

Nie tylko uchwała absolutoryjna, ale również wotum zaufania jako ocena raportu o stanie gminy to jazda obowiązkowa samorządów przełomu wiosny i lata. Ta pierwsza to chleb powszedni od dekad, ale raport i wotum to ciągle dla wielu owoc zatrutego drzewa. Kulminacja prac nad tymi dokumentami przypadła na ostatni tydzień czerwca.

Kiedy nowelizacja ustawy o samorządzie gminnym wprowadzała nowy przepis, a ściślej, wszystko, co kryje się w art. 28aa ustawy o samorządzie gminnym, zobowiązującym wójtów, burmistrzów, prezydentów oraz zarządy powiatów i województw do przedkładania swoim organom stanowiącym raportu podsumowującego miniony rok, przyświecały temu wyłącznie dobre cele.

Pozostało 92% artykułu
Rzecz o prawie
Małecki: Czy Łukasz Ż. może odpowiadać za usiłowanie zabójstwa?
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa