Każdy kij ma dwa końce i można nieźle oberwać tym, który mocno trzymamy. Wie to każdy. Tę mądrość praktyczną wynosimy z domu. Nakazuje nie cieszyć się chwilową przewagą, ale pamiętać, że każda sytuacja ma swoje dobre i złe strony.
Takim kijem jest m.in. faktyczne zwasalizowanie przez PiS Trybunału Konstytucyjnego, który stał się tworem całkowicie przewidywalnym, w którego autorytet i samodzielność nie wierzą chyba nawet politycy PiS poszukujący w nim konstytucyjnego wsparcia lub po prostu stempla dla swoich potrzeb. Ale kiedy kota nie ma, myszy harcują.
Teraz można wszystko
W Polsce nieobecnym kotem jest tenże strażnik konstytucji, a myszami większość parlamentarna, która teraz może działać na zasadzie hulaj dusza, piekła nie ma. Oczywiście wreszcie nie można powoływać się na rzekomy imposybilizm prawny, o którym jeszcze przed objęciem władzy niejednokrotnie wspominał Jarosław Kaczyński. Nie ukrywał zresztą, że stawia na demokrację instytucjonalną z rozbudowanymi mechanizmami kontroli, demokrację aktu wyborczego odradzającą się co parę lat, by wynikiem wyborów usprawiedliwiać wszystko i wszystkich, którym udało się akurat załapać na większościową listę wyborczą. Rzeczywiście teraz można wszystko. Można przepychać ustawy, które kiedy indziej nie miałyby żadnej szansy. Można to robić w tempie dowolnym, często z zaskoczenia lub nawet w dowolnym miejscu, można ignorować potrzebę przygotowania się obywateli do wejścia w życie tych przepisów, czy też nawet jednobrzmiące przepisy konstytucji, np. wysyłając na zieloną trawkę sędziów Sądu Najwyższego. Póki sondaże są niezłe, można wszystko, rzeczywiście, hulaj dusza...
Czytaj więcej:
Nie nakazy, tylko wskazówki
Patrzę na to z mojego poletka adwokata parającego się swoim zawodem już ponad ćwierć wieku, a od dwudziestu lat wychowującego kolejne aplikantki i aplikantów, którzy mają się nauczyć nie tylko stosowania prawa, ale i tego, jak nie zrobić sobie i swoim klientom krzywdy nie tylko przez błąd, ale czasem właśnie przez drogę na skróty lub poczucie, że można więcej, niżby wypadało. Jedną z materii, której się uczyłem jako aplikant, i której się uczą kolejne pokolenia aplikantów, są zasady etyki adwokackiej. Kiedyś patrzyłem na nie jako na zbiór nakazów i zakazów. Z biegiem lat i nabywaniem doświadczenia zacząłem je postrzegać jako zbiór wskazówek, jak postępować, aby po jakimś czasie nie znaleźć się w wysoce dyskomfortowej sytuacji dla siebie czy dla innych, by nie ryzykować utraty twarzy, pieniędzy czy klientów. Patrząc na zbiór zasad etyki adwokackiej, nie przyjmuję perspektywy możliwych kar i konieczności tłumaczenia się przed rzecznikiem lub sądem dyscyplinarnym. To jest gdzieś w tle, ale nie na pierwszym planie. Dla mnie jest to przede wszystkim zbiór dobrych praktyk i ostrzeżeń przed chodzeniem na skróty. Czy to oznacza, że rzeczników dyscyplinarnych i sądy dyscyplinarne adwokatury należałoby odesłać do lamusa? Skądże. Taki kot w domu się zawsze przyda, chociażby po to, żeby również mnie nie przyszła do głowy podstępna myśl, że może jednak nagnie się owe dobre praktyki do potrzeby tej jednej jedynej sprawy, albo potem zignoruje się zawarte w nich ostrzeżenia przy drugiej, która z pewnością przyjdzie, później trzeciej, czwartej i kolejnych... Uważanie, że jest się wolnym od pokusy takiego myślenia, złudzenia, że wszystko można, jest zwykłą arogancją, dlatego ów przysłowiowy kot jest potrzebny każdemu z nas.